44. Poświęcenie
OLIVER:
Kurwa! - Krzyczałem do siebie w myślach, nie mogłem uwierzyć, że zgubiliśmy trop. Wczoraj Sony skulił się i zaczął przeraźliwie skomleć co nie oznaczało nic dobrego, twierdził, że ktoś sprawia ból Layli i na samą myśl zacisnąłem pięści. Zabije każdego kto ją dotknął!
Było gorzej kiedy dowiedziałem się, że moja matkę też porwali - nie mogli przecież tak szybko uciec wiec kryjówka musiała być blisko, jednak wciąż jej nie znaleźliśmy. Nawet kiedy dołączył do nas ojciec nic się nie zmieniło.
Zacząłem wyć z bezsilności, wszyscy zamarli a ja ruszyłem przodem, nie wiem ile czasu biegłem kiedy poczułem znajomy zapach. Zacząłem węszyć i wtedy zamerdałem ogonem, zmieniłem się natychmiast i zacząłem nawoływać moją ukochaną.
- Layla?! - Głos miałem zachrypnięty. - Layla?!
Za moimi plecami stanął ojciec i Król Zeus, oni też poczuli znajomy zapach i węszyli. Za krzaków dojrzałem czarną czuprynę i rzuciłem się w tamtym kierunku. Moja żona wyglądała jak kupa nieszczęścia, miała podbite oko i rozwaloną wargę - mimo to wciąż była piękna.
- Co ci się stało? - Zapytałem zły.
Zły na to, że jej nie obroniłem, że była tam sama i ktoś ja skrzywdził. Spojrzała na mnie i rzuciła się w moje ramiona. Przycisnąłem ją mocniej do siebie i powąchałem, pachniała jak moja Layla ale zapach mieszał się z zapachem krwi i strachu.
Rozejrzałem się i zobaczyłem matkę która podtrzymywała obcą kobietę. Zadrżałem kiedy Król Zeus rzucił się w ich kierunku i objął kobietę.
- Andromedo... - Wyszeptał i pogłaskał ją po głowie. - Przepraszam, przepraszam, że cię nie odnalazłem. - Głos wyjawiał strach, desperacje i gniew jednocześnie.
Kiedy pomyślałem o nich o tym co się wydarzyło automatycznie mocniej przyciągnąłem Layle do siebie. Co gdybym jej nie odnalazł teraz? Jak mógłbym żyć bez niej?
Nie widziałem nigdy ojca który przytula matkę z taką czułością a teraz obejmował ją czule i pocałował w czoło. Tak dużo wydarzyło się ostatnio, że nie mogłem tego pojąć - czy ojciec naprawdę kochał mamę?
- Co się stało? - Zapytałem w końcu. - Gdzie ich znaleźć? - Wysyczałem wściekły, że ktoś śmiał ruszyć Laylę.
- Emery... - Zaczęła niepewnie Layla. - Zebrała grupę zbuntowanych, którzy jej służą. - Spojrzałem jej w oczy, była przerażona. - Do tej pory nikt nie odkrył ich kryjówki bo teren na którym żyją jest chroniony przez barierę... - Zacisnąłem szczękę. - Pewnie chodziliście dookoła nie mogąc znaleźć tropu bo bariera działa jak iluzja, zwodzi i wyprowadza w to samo miejsce. - Westchnęła. - Bez mamy nie uwolniłybyśmy się bo ona rozgryzła zaklęcie. - Pogłaskałem ja po plecach.
- Co z Miles'em? - Zapytała zmartwiona.
- Wszystko dobrze. - Odpowiedziałem.
***
LAYLA:
Wtuliłam się mocniej w Olivera, ucieczka nie była łatwa ale ułatwiał nam fakt, że Emery nie spodziewała się tego. Nie brała nawet pod uwagę, że uda nam się otworzyć cele więc nie było żadnego stałego strażnika który miałby nas pilnować. Po jakimś czasie błąkania się w koło mama wpadła na to co naprawdę nas zwodzi i rozprawiła się z tym bardzo szybko mimo, że ledwo stała na nogach.
- Oli mówiąc o grupie, miałam na myśli armie. Emery zebrała armię. - twarz Olivera zmieniła wyraz. Był wściekły co dobrze czułam.
Kiedy Emery nie było w pobliżu nie mogła blokować naszej więzi. Rozejrzałam się i odetchnęłam, za plecami Olivera zaczęła zbierać się grupa zmiennych którzy byli po naszej stronie.
- Howardzie, Zeusie! - Usłyszałam głos Króla niedźwiedzi i spojrzałam na mężczyznę. - Nie sądziłem, że kiedykolwiek znowu zobaczę was razem. - Zaczął. - Jak widzę wszystko dobrze się skończyło.
Oliver puścił mnie z objęć i spojrzał na Króla po czym lekko skinął głową.
- Nie do końca. - Odpowiedział kiedy wszyscy milczeli. - Twarz Roberta zmieniła kolor. - Emery ma Armię zbuntowanych.
Zerknęłam na Sonego który uśmiechał się szeroko w moją stronę.
- Dobrze, że nic ci nie jest. - Powiedział po czym spochmurniał. - To okropne uczucie kiedy cierpisz.
Spojrzałam na niego przez chwile analizując co właśnie powiedział i uśmiechnęłam się słabo kiedy do mnie doszło, że on musiał odczuwać to samo co ja.
-Przyk... - Zaczęłam ale Sony rzucił się na mnie i powalił na ziemie.
Nie wiedziałam co się właśnie wydarzyło. Nie rozumiałam dlaczego mój chowaniec się na mnie rzucił i co miałam zrobić.
- Sony zejdź ze mnie. - Powiedziałam stanowczo ale on ani drgnął.
Zerknęłam na Olivera który zaczął czujnie rozglądać się dookoła, po chwili wydał rozkazy swoim poddanym. Patrzyłam na zamieszanie dookoła i nie wiedziałam co się dzieje. Dopiero kiedy z usta Sonyego zaczęła sączyć się krew zdałam sobie sprawę co się stało, ktoś pomógł mi zdjąć z siebie mężczyznę a ja przyjrzałam się uważniej - krew sączyła się z rany, która została zrobiona przez strzałę. Mój chowaniec właśnie zasłonił mnie swoim ciałem przed śmiertelnym ciosem.
- Sony! Sony! - Wykrzaczyłam i rzuciłam się w jego stronę.
Nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i zakasłał a z jego usta wydobyło się jeszcze więcej krwi. Starałam się jakoś opatrzyć ranę, użyć magii leczniczej ale trucizna rozprzestrzeniała się szybko i nie byłam na tyle wykwalifikowana by sobie z tym poradzić. Położyłam głowę chowańca na swoich kolanach i zaczęłam płakać. Łzy spływały mi po policzkach i czułam słony smak łez w ustach.
- Przepraszam... - Wydukałam.
W głowie miałam wciąż te same słowa.
''Ty jesteś jego przekleństwem, narodził się by cię bronić nie ważne jakim kosztem... ''
To moja wina, sprowadziłam go w innej postaci by zaraz pozwolić mu umrzeć. W sercu poczułam ogromny ból, ból który sprawiał, ze ledwo oddychałam.
- Przepraszam. - Powiedziałam kiedy moje serce rozdzielało poczucie winy i rozpacz.
Sony uśmiechnął się i w raz z ostatnim wydanym przez niego oddechem poczułam jak coś zostało mi wyrwane z serca. Rozpacz zmieniła się w gniew, wpadłam w szał.
Odłożyłam delikatnie bezwładne ciało chowańca na ziemie i wstałam, czułam jak magia mnie otacza a serce rozpalił ognień wściekłości.
- Zabiję to sukę własnoręcznie... -Wycedziłam przez zęby i ruszyłam na przód.
Słyszałam Olivera który starał się mnie powstrzymać ale po kilku chwilach moje ciało zajęło się ogniem, mnie ognień nie patrzył ale innych owszem.
- Uwolniła całą moc... - Usłyszałam głos matki za plecami.
Nie wiedziałam co to znaczyło ale byłam wściekła, zrozpaczona i rozżalona. Ktoś musiał zabić tą sukę, ona nie skończy dopóki nie wyda ostatniego tchnienia. Maszerowałam przed siebie i nie byłam pewna jak to robiłam ale zaklęcia maskujące momentalnie gasły pod wpływem mojej woli, niszczyłam bariery jakby były szklankami.
- Laylo uspokój się! - Usłyszałam głos ojca.
- Mam się uspokoić by ktoś jeszcze przez nią stracił życie? - Zaczęłam ostro. - Nie wiem do czego jest zdolna i przez co przechodziła mama! - Wydarłam się wściekle i czułam, że całe moje ciało to jeden wielki gniew - zemsta.
Nie słuchałam już nikogo i każdy zbuntowany który pojawił się na mojej drodze był wyrzucany w powietrze jak kukła. Ci który nie mieli twardego upadku płonęli żywcem.
Drzewa po chwili zaczęły się rozrzedzać i zobaczyłam wielki budynek z którego wcześniej uciekłam. Wiedziałam, że Oliver i reszta już za mną idzie ale nie obchodziło mnie to.
- Emery! - Zaczęłam ją nawoływać. - Wyjdź do nas! Czas to zakończyć! - Krzyczałam aż zaczęło mnie drapać w gardle.
Oczywiście zebrało się jeszcze więcej zbuntowanych ale nie byli dla mnie przeszkodą a ci który atakowali z innych stron zostali zneutralizowani przez naszą armie.
- Wyłaź! - Wykrzyczałam i dopiero po chwili zobaczyłam burzę loków zmierzającą ku mnie.
Uśmiechała się, była dumna z siebie.
- Już ja ci ten uśmiech z tej gęby zedrę... - To była groźba która miałam zamiar spełnić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top