Rozdział IV
Ogólnie... To zakochałam się w tym ^
Koniecznie obejrzyjcie całe, jeżeli jeszcze tego nie znacie.
Prawie popłakałam się ze śmiechu, jak i ze smutku, także ten... polecam.
Zrobiłam ten rozdział w czasie gdy umierałam, nie bijcie mnie.
○●○●○●○●
– Hej... Wszystko okej? – usłyszałam czyjś głos. Do tego mówiono do mnie po angielsku... Otworzyłam prędko oczy, z myślą iż ten dzień okazał się być tylko snem. Nie zawiodłam się jednak, ponieważ przed sobą zobaczyłam prawdziwego Spidermana. Na początku nie kumałam co się dzieje, ale gdy Pająk podrapał się za szyją, zrozumiałam, że nadal znajdowałam się w Nowym Yorku.
– Cześć – uśmiechnęłam się lekko otumaniona i rozejrzałam po dachu. – Oj... Musiałyśmy zasnąć – stwierdziłam uważając, by mój angielski nie brzmiał kijowo, patrząc na dziewczyny, leżące gdzieś niedaleko. Szczerze, to wyglądały jakby umarły, zważając na ich dziwne pozy do snu, dlatego nie dziwię się, że Parker zainterweniował. Złoty chłopaczyna z niego... Kiedyś był moją ulubioną postacią, ale z czasem przeniosłam się na Lokiego.
On to jest dopiero zajebisty...!
Momentalnie kopnęłam Kornelię w nogę, która dosłownie wyskoczyła do góry, omal nie spadając z dachu.
– Co jest do kurczaka... – przerwała widząc mój wzrok, który wyraźnie wskazywał na naszego nowego towarzysza. Automatycznie przeniosła się na angielski język. – O mój Bożen...! To Peter! – zaczęła skakać i się cieszyć, a ja skarciłam ją swoim spojrzeniem.
– Ty idiotko... – uderzyłam się w twarz załamana.
– C-co? – Parker wydawał się być skołowany tą sytuacją, zwłaszcza, że przed chwilą brunetka bezmyślnie wyjawiła jego tożsamość. – Skąd...?
– Domi, to nie jest sen! My tu kurwa naprawdę jeste-- – przerwała, gdy walnęłam ją w ramię.
– Em... Ona bredzi, wiesz, szaleńcy i te sprawy – powiedziałam pierwsze co mi wpadło do głowy. – Nie zwracaj na nią uwagi... Powinna być teraz u lekarza, doktor Haliny – walnęłam pierwsze co mi wpadło do głowy – prawda Korna? Dlatego nie przejmuj się nami – machnęłam ręką. – Ejże, ferajna! Pobudka! – krzyknęłam po polsku budząc resztę.
– Trzeba było nie dotykać tego chomika... – zdezorientowana Agata mruczała coś po nosem.
– Ooo... – odezwała się Ania, doskonale wiedząc, że powinna teraz mówić w tym drugim języku. – Facet w piżamie.
– Jak widzisz... One wszystkie są obłąkane – znowu walnęłam się w czoło, kręcąc głową na ich bezmyślność. – Idziemy dziewczynki, zanim zrobicie sobie krzywdę – klasnęłam w dłonie.
– Pragnę przypomnieć, że jestem najstarsza z całego towarzystwa – blondynka wywróciła oczami.
– A kto przed chwilą gadał o jakichś chomikach? – parsknęłam.
– Jakich chomikach? – zmarszczyła brwi. Pewnie zapomniała.
– Widać, że alzheimer dobrze ci się rozwija – nie mogłam się powstrzymać od żartów.
– O ty kurwa... – przerwała widząc Spidermana. Jakim cudem nie zauważyła go wcześniej. Wyglądała na zszokowaną, ale nie mniej od Kornelii. Ona to w ogóle mało brakowało, a wyskoczyłaby z tego dachu, krzycząc: "MOJA SŁODKA KLUSKA ISTNIEJE".
– Um, dziewczyny... – odezwał się Peter, a my wszystkie spojrzałyśmy na niego. Przynajmniej te desperatki się zamknęły. – Skoro wszystko jest okej, to będę lecieć – uśmiechnął się niezauważalnie do Kornelii, a ja na ten widok zatarłam ręce, jak prawdziwy złoczyńca. Szykuje się wielka akcja pod tytułem: "jak zeswatać Pajęczaka". – Miasto mnie wzywa.
– Ta, powodzenia Spidey – uśmiechnęłam się żegnając się z nastolatkiem, a Kornelia wystawiła rękę do niego, gdy wyskakiwał z dachu na swojej pajęczynie.
– Nie, poczekaj... – postawiła kolejny krok. Niestety nie zauważyła, że dach się skończył i brunetka zaczęła spadać. – Ooo kuuurwaaaaaa! – wrzeszczała przedłużając litery naszego pięknego polskiego słowa, a ja z dziewczynami zerwałyśmy się do krawędzi.
– Korna! – wykrzyknęły przestraszone, a ja lekko uspokojona rzuciłam:
– Jak spadniesz, to się nie zabij przypadkiem!
– Dzięki, kurwa! – odwarknęła, a ja zaczęłam się śmiać.
– Dominika! To nie czas na żarty, ona...! – Agata do mnie doskoczyła, jakbym była jakaś niedorozwinięta.
– Zostanie uratowana przez Spidermana – uśmiechnęłam się, dokańczając zdanie, a najniższa odetchnęła z ulgą.
– Znaczy, że...
– Yeah! – krzyknęła Korna, gdy razem z bohaterem w mig wrócili na dach.
– No, mówiłam – parsknęłam.
– To od początku wiedziałaś, że uratuje ją Spiderman?! – blondynka dzisiaj coś lubiła się awanturować.
– Nie – odparłam zgodnie z prawdą i znowu zaczęłam chichotać.
– Dzięki... – brunetka natomiast miała naszą rozmowę głęboko w dupie i rozmawiała z jej Słodką Kluską.
– Uważaj następnym razem – wydawało mi się, że mrugnął, a przynajmniej bardzo pasowałoby to do sytuacji.
– Jasne, zapamiętam – uśmiechnęła się, a bohater odwrócił się aby odejść. – Jestem Kornelia – rzekła wreszcie, a Parker zatrzymał się.
– Ładne imię – stwierdził wesoło przez ramię i znowu rzucił się w głąb Nowego Yorku.
– Dziewczyny... – mówiła jakby rozmarzona. – On powiedział, że mam ładne imię... – usiadła na ziemi, a ja parsknęłam śmiechem.
– Ktoś się tu zakochał – zanuciłam konkretnie akcentując każde słowo i wytknęłam do niej język, gdy spojrzała na mnie z mordem w oczach. – Tylko błagam, Agata nie rzucaj się z dachu, żeby Iron Man cię uratował – zaśmiałam się.
– Jakbym miała to zrobić... – wywróciła oczami.
– Ania ty też, żeby tylko twój Thor... – nie dokończyłam, ponieważ piwnooka mi przerwała:
– On nie jest mój! – oburzona prychnęła. – Wy sobie coś ubzdurałyście. Ja go nawet nie lubię! Po za tym jest brzydki.
– Och, prawdziwa miłość – westchnęłam teatralnie i zaczęłam schodzić po schodach. – Chodźcie, idziemy ogarnąć sobie coś do jedzenia. Chyba nawet mam parę cukierków w torbie...
○●○●○●○●
– Ty to głupia jesteś – śmiałam się, gdy Agata szła oblana sokiem. – Jak można oblać się sokiem, który się przed chwilą ukradło?
– Wywalaj – zmrużyła gniewnie powieki, a ja znowu zachichotałam. Dziewczyny również miały dobre nastroje, tylko blondynka wydawała się być o wszystko zdenerwowana. Zresztą, jak zawsze.
– Cóż, nieważne – machnęłam ręką, udając niezainteresowanie.
– To dokąd teraz idziemy? – spytała Ania, a ja się chwilę zamyśliłam.
– Teoretycznie możemy udać się w każdą stronę – stwierdziłam głupio i wypiłam resztkę swojego soku jabłkowego, wyrzucając go do pobliskiego kosza na śmieci.
– No niby tak, ale... – zaczęłam mówić, ale w tym momencie Kornelia kichnęła. – Na zdro-- – przerwałam gdy zauważyłam, jak wszystkie hydranty w okolicy wystrzeliły.
– O kurwa! – wrzasnęła Agata, gdy dwumetrowa woda zalała ulice. Ludzie krzyczeli, a ja zaczęłam panikować. Podobnie zresztą, jak dziewczyny. Żeby było śmieszniej, to żadna z nas nie umiała pływać. Trzeba było chodzić na basen, a nie wpierdalać te głupie paluszki z automatów. W jednej chwili, gdy woda nas wszystkie zmyła, blondynka przewróciła się na chodnik. Jednak w tym samym momencie zatrzęsła się ziemia.
– No Agata, nie wiedziałam, że jesteś aż taka ciężka... – mruknęłam żartobliwie, łapiąc się lampy i wykaszlałam wodę z płuc. Oburzona nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo podłoże zaczęło się rozstępować, sprawiając iż tragedii nie było końca.
Ania ledwo trzymała się losowej barierki, by woda jej nie zmyła, a Kornelia uczepiła się krzaków. Kiedy wszystko się uspokoiło, co trwało jakieś parę minut, równo opadłyśmy na ziemię z westchnięciem. Rysa na chodniku miała tylko parędziesiąt centymetrów, dlatego nie martwiłyśmy się, że tam wpadniemy. Z tego co widziałam, to nikt nie umarł. Mieszkańcy byli jedynie zdezorientowani i głośno debatowali na ten temat.
– No, dziewczyny... Większej rozpierduchy chyba nie zrobimy w Nowym Yorku, co? – schowałam twarz w zgięcie łokcia i parsknęłam śmiechem. Dziewczyny jednak chyba nie popierały mojej beztroski i humoru.
– Jak ty możesz utrzymywać tę pogodę ducha...? Zresztą, to nie ja... – zaczęła się tłumaczyć Agata. – A może jednak...? –zmarszczyła brwi i gdy dotknęła ściany, ta pokryła się bluszczem. – O, jednak ja...
– Ale co z tą wodą? – zapytała Kornelia, wycierając twarz z ziemi i znowu kichnęła. Na powrót woda przemyła ulicę, ale tym razem na parę sekund i zdecydowanie słabiej. – No... Także ten... Już wiem – wypuściła ze świstem powietrze z płuc.
– Stać! Nie ruszać się! – usłyszałyśmy, a ja parsknęłam pod nosem.
– Nie widać, że kurwa leżymy? – warknęłam ze śmiechem w głosie.
Jak to się później okazało... To było S.H.I.E.L.D. Szczerze? Nie powinnam była wtedy tak kozakować. A zresztą... Raz się żyje.
○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top