Rozdział 74

S.
Miała szczęście, że chwilę wcześniej wstrzymała powietrze, bo już po kilku sekundach czuła, jak jej nos i oczy zalewa słona woda. Nie straciła jednak zimnej krwi i sprawnie odnalazła automat, umieszczając go w ustach i przedmuchując. Szybko założyła maskę, ją również oczyściła ze zbędnej cieczy. Gdy już wcisnęła płetwy na stopy, sprawdziła głębokość, na jakiej się znalazła.

Nie była zbyt daleko od powierzchni, może trzy-cztery metry. Dość szybko wypłynęła i rozejrzała się uważnie. Słońce stało wysoko na niebie, mogło być późne popołudnie. Bez większego problemu mogła stwierdzić, że powietrze w dalszym ciągu było gorące, na brzegu zapewne musiał panować upał. No właśnie, brzeg…

Udało jej się zauważyć kawałek dalej jakiś statek. Nie, nie statek… Motorówkę. Taką samą, jaką czasami pływają ratownicy. A oni nie trzymali się zbyt daleko od brzegu. Nadmuchała sobie kamizelkę, żeby utrzymywała ją na powierzchni, ułożyła się na plecach i zaczęła płynąć w odpowiednim kierunku, co jakiś czas tylko unosząc lekko głowę, żeby skorygować kierunek.

Dotarła na tyle blisko, żeby być w stanie dostrzec brzeg, a neonowopomarańczowa motorówka była bardzo dobrze widoczna. Dziewczyna uznała, że teraz mogliby ją zobaczyć, dlatego wyciągnęła ręce nad głowę, machając nimi szeroko. Był to uniwersalny i dość oczywisty gest, mówiący, że ma się problem. Ratownicy zauważyli ją i podpłynęli bliżej. Jednak zanim byli dostatecznie niedaleko, żeby dostrzec szczegóły, szybko pozbyła się z butli sporej części powietrza. Trudno byłoby wytłumaczyć, jakim cudem po tak długim czasie, wciąż ma ponad połowę zapasów...

- Co się stało? - zapytał jeden z nich, wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny. Ta chwyciła burtę i bez problemu podciągnęła się na jednostkę, dopiero po chwili przypominając sobie, że nie powinna być w stanie tego zrobić. Sama butla ważyła z dziesięć kilo, jeśli nie więcej…

Opadła na dno, mając nadzieję, ze ten drobny szczegół umknął uwadze zmartwionych ratowników. Przecież mogli uznać, że coś takiego było dla nurków normą…

- Przepraszam, złapał nas nagły sztorm i rozdzieliło mnie i łódkę, z którą wypłynęłam. Chyba się zgubiłam… - wymamrotała, pamiętając, żeby podać tak mało faktów, jak tylko się dało. W ten sposób łatwiej będzie później trzymać się jednej wersji…

- Sztorm? - Mężczyzna, który właśnie stanął nad nią z apteczką w ręku, zmarszczył brwi. - Ostatni był tu wczoraj. Przez cały ten czas tak pływałaś? - zapytał z niedowierzaniem.

- Wczoraj? Nie, to niemożliwe. Minęło… może kilka godzin – zaprzeczyła Sara, kręcąc gwałtownie głową.

Pozwoliła obydwu mężczyznom pomóc sobie w ściągnięciu całego sprzętu. Niedługo później dopłynęli do brzegu, kiedy jeden z nich sprawdzał, czy wszystko z nią w porządku.

Późniejsze wydarzenia utrwaliły się w jej pamięci jako jeden, niekończący się ciąg głupich pytań i jeszcze głupszych odpowiedzi. Dosłownie, bo przez cały czas musiała grać idiotkę, która jest pewna tego, że przecież nie rozdzieliła się z ekipą dawniej, niż tego samego dnia. Chociaż okazało się, że tak naprawdę wcale nie była aż tak daleko od prawdy. Podobno reszta bandy wróciła dzień wcześniej i od razu zgłosili do straży przybrzeżnej jej zaginięcie. Co stało się jakieś trzy godziny po tym, jak ona już przeniosła się do innego wymiaru. Chwilę czasu zmarnowali na poszukiwania jej.

Trudno było jej ukryć zaskoczenie faktem, że tutaj minął zaledwie jeden dzień. Nieco ponad dwadzieścia cztery godziny, kiedy w tamtym świecie spędziła… Tydzień? Może dłużej? Już straciła rachubę. Jednak pozwoliła, by inni to widzieli. Wtedy jej wersja „przecież nie było mnie kilka godzin” nabierała wiarygodności. Zdziwienie było autentyczne, co z tego, że wywołane czymś zupełnie innym?

Tak jak się spodziewała, czekała ją seria badań. Zbadali krew, zapewne na obecność środków odurzających. Również upewnili się, że nie miała hipotermii (przecież uważali, że spędziła ponad dobę w wodzie, nawet w piance groziło to poważnym wyziębieniem). Nie miała, co ostatecznie przekonało ich, że nie mogła spędzić całego tego czasu w wodzie. Wciąż nie chcieli uwierzyć, że tak po prostu czas się zagiął, ale w końcu poddali się, zapewne uznając, że dalsze badania będą prowadzić już bez udziału dziewczyny.

Przywitanie się zresztą ekipy również było dość skomplikowane, jednak dość szybko łyknęli jej kłamstwo. Czy w nie uwierzyli, czy też po prostu uznali, że straciła przytomność, to jej nie obchodziło. Liczyło się tylko to, że nie zadawali więcej pytań.

Najtrudniejsze oczywiście było spotkanie z rodzicami. Przeprosiła za zmartwienie ich, podała tą samą wersję, której trzymała się od dłuższego czasu. Zobaczyła w ich oczach, że pewnie w najbliższym czasie nurkowanie będzie dość delikatnym tematem. Uznała tą wizję za średnio przyjemną, chociaż świetnie wiedziała, że obydwoje byli po prostu zmartwieni. Ech, dobrze byłoby jakoś rozładować stres...

- Jak myślicie, może porwali mnie kosmici i przetrzymywali przez ten czas? - zapytała, uśmiechając się w ich kierunku.

Zadziałało. Widziała, jak oczy jej taty nabierają tego rozbawionego blasku, a mama pokręciła głową z politowaniem.

- No bo pomyślcie: to niemożliwe, żebym faktycznie spędziła tyle czasu w wodzie. Już nie mówię o hipotermii, mnie tak zimno nie straszne! Ale przecież po tak długim czasie, skóra powinna zacząć się marszczyć i schodzić… - zaczęła się rozkręcać, ale jej tata zorientował się, gdzie to mogło prowadzić.

- Dobra, profesorek, oszczędź nam tych wykładów! Weź swoje rzeczy i wracamy do domu – uciął.

- Tak jest~ - zasalutowała mu z szerokim uśmiechem i wpadła do szatni w szpitalu, do którego koniec końców trafiła.

Szybko zaczęła się przebierać, ale zatrzymała się, kiedy pakowała sprzęt. Wyczuła pod palcami coś, czego nie powinno tam być. Zmarszczyła brwi i sięgnęła do kieszonki, wyjmując coś, o czym wcześniej całkowicie zapomniała. Perła wielkości pięści zabłyszczała wesoło w świetle, upewniając ją, że to wcale nie był najlepszy i najbardziej powalony sen w jej życiu.

- I pomyśleć, że nie chciałam pamiątek… - Uśmiechnęła się pod nosem, pakując perłę do torby. Po czym zebrała całą resztę  i sięgnęła po telefon.

Faktycznie, data na wyświetlaczu wyraźnie mówiła, że minął jeden dzień. Szybko wpisała odpowiedni numer i… zawahała się. Co powinna napisać. Po chwili wzruszyła ramionami i zaczęła wybierać odpowiednie literki.

„Jak się czuje pieczarka w panierce z bułki tartej?”

Po czym wcisnęła urządzenie do kieszeni i wyszła na zewnątrz. Wzięła głęboki oddech, dostrzegając swoich rodziców. Jak mogła się spodziewać, cała ta sytuacja mocno się na nich odbiła. Groźba utraty kolejnego dziecka…

Pokręciła głową. Musiała tylko robić to, co zawsze. Sprawić, żeby zapomnieli o całej reszcie. Żeby uwierzyli, że ona jest niczym cholerny promyczek szczęścia, który jest w stanie znieść wszystko i nie złamie się w żadnej sytuacji.

Uśmiechnęła się szeroko, podchodząc do nich. Rzuciła kolejnym głupim tekstem, zapewne usiłując ich rozbawić, bądź zapewnić chociaż tą odrobinę rozluźnienia, której zawsze się trzymała.

I chociaż tym razem naprawdę nie miała z tym większych problemów. Nie tylko była szczęśliwa, ale też czuła, że gdzieś na świecie (niekoniecznie tym) jest osoba, której może zaufać. Zabawne, jak coś tak głupiego mogło aż tak bardzo poprawić jej humor.

L.
Zamknęła oczy. I poczuła, że spada. To uczucie jej towarzyszyło również na początku, gdy pierwszy raz się przenosiła. Ale teraz wiedziała, co to oznacza i jak bardzo jest to dla niej trudne.

W jednej chwili pojawiła się w lesie. W nocy. Najprawdopodobniej przy tym samym drzewie. Wokół słyszała szelest liści, krzyki ludzi i szczekanie psów. Przez gęstwinę leśną przedzierały się podłużne światła latarek. Szybko potargała włosy i zaczęła powoli iść w ich stronę.

- Kto tam jest?! - usłyszała męski głos. Chyba należał do jej ojca chrzestnego… Wynurzyła się z cienia, mrużąc oczy. Do jej uszu dotarły radosne okrzyki i westchnięcia ulgi. Zabrali ją do domu, nie zadając pytań. Dopiero w czterech ścianach kuchni, gdzie zebrało się pół rodziny, zaczęto ją przesłuchiwać.

Tak, zgubiła się.

Nie, nie było zasięgu.

Nie, nic mi się nie stało.

Jestem cała.

To były jej odpowiedzi na pytania. Prawdziwe nawet. Familia jeszcze przez jeszcze jakiś czas rozmawiała o ostrożności i takich tam…
Dowiedziała się, że od jej zniknięcia minęła niecała doba. Czyli teraz był wieczór kolejnego dnia…

Nieźle.

Tłumacząc się zmęczeniem, poszła do swojego pokoju. Tam, otoczona drobiazgami z One Piece, rzuciła się na łóżko, przyciskając do siebie liczne poduszki z poszewkami na których byli Zoro, Sanji i Law. Dała upust łzom. Łzom szczęścia. W końcu, znalazła przyjaciół, którzy na nią czekali.

~~~~~
Okay, historia prawie zakończona :) jak się z tym czujecie? Co myślicie o końcówce? Piszcie komenty, zostawiajcie gwiazdeńky~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top