Rozdział 70
L.
Zignorowała prychnięcie Sary, ale zdała sobie sprawę z tego jaką dwuznaczność palnęła. Kucharz podał jej pucharek z bajecznie przyozdobionym deserem.
- Pytałam o coś, zboczeńcu... - powiedziała, po czym skosztowała wybornych lodów.
S.
Spojrzała na nią, nieco zdezorientowana. Najwidoczniej ominął ją jakiś fragment tekstu drugiej dziewczyny…
Wzruszyła ramionami.
- Pytałaś? Nie słyszałam. Możesz powtórzyć? - poprosiła, sącząc powoli swój napój. Był pyszny.
L.
- Czy wiesz kiedy dopłyniemy do tego miejsca? - powtórzyła.
S.
Przekrzywiła głowę. Czy ona tutaj robiła za parapsychologiczny GPS? W sumie, nie brzmiało to tak źle… Nawet nie było to tak złe zajęcie…
Już chciała odpowiedzieć, że nie, nie ma zielonego pojęcia, kiedy zorientowała się, że tak właściwie, to wie. Nawet bardzo dobrze.
- Za jakieś półtora godziny powinniśmy dopłynąć, jeżeli utrzymamy to tempo. Jednak nie pojawi się szybciej, niż za cztery – powiedziała, nawet nie usiłując zamaskować zaskoczenia we własnym głosie. Skąd ona to wiedziała?
L.
O ile to prawda, to chyba nie jest tak źle.
- Mamy czas na pożegnanie. - zaśmiała się ponuro. Siedzący obok niej Law westchnął z politowaniem.
S.
Przytaknęła. Owszem, mieli trochę czasu.
Zauważyła, że Sanji spojrzał na nich nieco zaskoczonym wzrokiem.
- Pożegnanie? - zapytał. No tak, przecież on był w kuchni, najwyraźniej informacja jeszcze do niego nie dotarła.
- Mhm. Wracamy do domu – powiedziała, kiwając głową.
L.
Zrobiło jej się żal kucharza. Wyglądał na załamanego...
- Nomć, wybywamy. - mruknęła, grzebiąc łyżeczką w resztce już nieco rozpuszczonych lodów.
- Jak to? Tak szybko..? - Sanji zdawał się zaraz popłakać.
S.
Zerknęła na niego, rozważając, co powinna teraz zrobić… Wyśmiać? A może pocieszyć? Trudny wybór…
- Właściwie, to jesteśmy tutaj już jakiś czas – zauważyła w końcu, decydując, że chwilowo zwyczajnie nie zrobi nic. Zoro by się wkurzył, gdyby chciała przytulić blondyna… Jej zapewne nic by nie zrobił, ale siebie nawzajem by pewnie pozabijali…
L.
Leo pokiwała głową.
- Dokładnie. W sumie, zdziwiłam się, że jeszcze się nami nie znudziłeś. - zażartowała, uśmiechając się ciepło. Law uniósł lekko kącik ust.
- Wami chyba nie da się znudzić. - stwierdził.
S.
- Wami? Liczba mnoga? Czyżbym się za słabo starała? - zapytała Sara, uśmiechając się wesoło. - Chociaż nie, znudzenie się byłoby słabe… Nie masz mnie przypadkiem dość? No wiesz, w skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo chcesz mnie zamordować? - dodała niewinnym tonem.
Zoro zaśmiał się cicho i przyciągnął ją bliżej do siebie, obejmując mocno. Dziewczyna powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Chociaż nie mogła zaprzeczyć, że jej się to nie podobało…
L.
Chirurg zmarszczył brwi w zastanowieniu.
- Osiem - powiedział. Leo zagwizdała.
- Wysoko - stwierdziła. Trafalgar wzruszył ramionami.
- Jeszcze się powstrzymuję przed pozbyciem się Sary, więc osiem na dziesięć to odpowiedni wynik - powiedział, odgarniając Leo kosmyk włosów.
S.
Zamruczała w zadumie.
- Słabo… - mruknęła, udając głębokie zamyślenie. - Dobijamy do dziewiątki? - zapytała z uśmiechem, po czym podniosła się płynnym ruchem i ruszyła w kierunku zlewu, żeby umyć pustą już szklankę.
L.
- Dziewiątka zarezerwowana jest dla Mugiwara-ya. - odpowiedział. Leo parsknęła ze śmiechem.
- Coś w tym jest. - rzekła.
S.
- Spokojnie, lubię wyzwania – rzuciła.
Zerknęła na Sanjiego, który dalej stał, wydając się nieco przybity faktem, że został zignorowany, dlatego dziewczyna posłała mu szeroki uśmiech.
- Dziękuję za pyszny napój. Akurat za twoją kuchnią na pewno będę tęsknić – powiedziała spokojnie.
Po chwili wahania jednak zdecydowała się na podejście do niego i szybki, przyjacielski uścisk. Z pewnością na to zasługiwał, a Zoro niech się wypcha ze swoją zazdrością, która rozbłysła w jego oczach… Oku.
- Też będę tęsknił, Sara-chan~ - powiedział, odwzajemniając gest. Nawet powstrzymał się przed krwotokiem z nosa. Miło z jego strony.
Sara ruszyła w stronę drzwi. Miała przecież złowrogi plan do obmyślenia~ Szermierz bez namysłu ruszył za nią.
L.
Wstała i podeszła do zlewu, chcąc umyć pucharek. Sanji dopiero po wyjściu Sary pozwolił sobie na upuszczenie kilku kropel krwi. Wytarła naczynie. Czy Sanji to wytrzyma, jeśli i ona postanowi go przytulić? Patrząc na to, jak rozpływał się w szczęściu, wolała nie ryzykować. W pierwszej chwili chciała wyjść na pokład, ale zmieniła zdanie.
- Leo-swan, co robisz? - zapytał po chwili Sanji.
- Ciasteczka. Tak na krótką pamiątkę. - wzruszyła ramionami z uśmiechem i wzięła się do roboty. Nie powinno jej to długo zająć, więc raczej zdąży obejść ostatni raz statek.
S.
Wyszła na pokład i rozejrzała się uważnie dookoła. Miała jeszcze sporo czasu i musiała go jakoś zorganizować, ale też nie aż tak dużo… Nigdy nie przepadała za tego typu momentami.
Odetchnęła, rozważając, co powinna zrobić, zanim opuszczą to miejsce. Od razu pomyślała o najważniejszej kwestii.
- Muszę iść, sprawdzić w jakim stanie jest mój sprzęt do nurkowania i poprosić Frankiego, żeby napełnił mi butlę powietrzem – poinformowała, wciąż śledzącego ją zielonowłosego.
Ten pokiwał głową na znak zgody.
- Idę z tobą – powiedział.
- Tak myślałam… - mruknęła z rozbawieniem, poszukując wzrokiem ogromnego mężczyzny.
Znalazła go chwilę później i pokrótce wytłumaczyła, czego od niego chce. Ten ochoczo pomógł jej sprawdzić wszystko i zająć się ewentualnymi niedoskonałościami. Przy okazji rozpłakał się co najmniej trzy razy. Na koniec zamknął ją jeszcze w niedźwiedzim uścisku.
Sara zaśmiała się i poklepała go po ramieniu. Dobra, tego olbrzyma prawdopodobnie też jej będzie brakować. Jak chyba całej, popieprzonej załogi…
Gdy powróciła na pokład, szybko znalazła Nami i przekazała dokładną pozycję, w której powinni się znaleźć. Gdy statek był już zakotwiczony, pozostało im jedynie czekać. I pożegnać się z pozostałymi, o czym jej brutalnie przypomniano, kiedy poczuła, jak gumowe ręce owijają się niebezpiecznie dookoła jej ciała.
- Tak, wiem, ciebie też będzie mi brakować… - wymruczała, starając się odkleić od siebie Luffiego. Po czym poczuła, jak kudłata masa przylepia się do jej łydki. - Też cię uwielbiam Chopper…
Westchnęła. Ona sama nigdy nie była zwolenniczką łzawych pożegnań, ale najwyraźniej to nie mogło przejść. Nie w tych warunkach, nie z tymi ludźmi. No cóż…
- Ktoś jeszcze ma ochotę na zbiorowego przytulasa? To wcale nie tak, że zaraz się wywalę… - mruknęła ironicznie, chociaż uśmiech sam wpełzł na jej usta.
„Ktoś tu chyba polubił bandę idiotów” pomyślała z rozbawieniem.
~~~~
Witam~
Rozdzialik chyba nieco smutnawy...
No ale tak bywa przy końcówkach :>
Piszcie komenty, zostawcie gwiazdeńky :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top