Rozdział 69

S.
Wyszła z łazienki akurat na czas, żeby usłyszeć, jak Nami wydaje pierwsze rozkazy. Uśmiechnęła się i pobiegła, żeby zacząć pomagać. Nie mogła się doczekać, kiedy wypłyną. Zdążyła się już przyzwyczaić do tego uczucia ciągłego ruchu. To było… uzależniające. Nie dziwiła się, że niektórzy nie wyobrażają sobie życia bez tego…

Już wkrótce później znajdowali się na otwartym oceanie. Sara omiotła wzrokiem pokład, odnajdując zieloną fryzurę. Już chciała do niego podejść, kiedy poczuła coś dziwnego… Zatrzymała się, usiłując rozpoznać źródło dziwnego uczucia, kiedy zorientowała się, o co chodziło. Z narastającą ekscytacją odszukała wzrokiem Leo, zastanawiając się, czy ona również to poczuła…

L.
Obudziły ją krzyki Nami. Od razu wstała, chcąc pomóc załodze. Po jakimś czasie byli już na morzu. Słona bryza przyjemnie omiotła jej ciało. Westchnęła głęboko z przyjemnością. Pokochała ten wiatr. Porywczy, niosący zapach przygody.

I nagle to poczuła. Jedyne takie uczucie, niosące strach i potrzebę sprawdzenia, gdzie tym razem prowadzą drzwi. Znalazła wzrokiem Sarę. Ta patrzyła na nią  z ekscytacją. Leo zaczęła się bać. Nie chciała opuszczać Sunnyego…

S.
Zauważyła w oczach drugiej dziewczyny… Czy to był strach? Zmarszczyła brwi. Dlaczego? Podeszła do niej, całkowicie zapominając, że chwilę wcześniej miała zamiar złapać Zoro.

- W porządku? - zapytała, przekrzywiając nieco głowę.

L.
Na początku była zdziwiona, że Sara pyta się o takie rzeczy.

- Tak, tylko się boję. - odparła nieco niepewnie. Jakimś cudem obok natychmiast znalazł się zmartwiony Trafalgar.

S.
- Czego? - Zamrugała zaskoczona, chwilowo ignorując obecność chirurga. Rozumiała, że Leo nie musiała być zbyt zadowolona, ale strach wydawał się nieco zbyt przesadzoną reakcją… A przynajmniej niepokojącą.

L.
- W sumie pierwszy raz świadomie chcemy się przenieść a nie wiemy czy się uda. - powiedziała. Zawsze musiała bać się tego co nieistotne i nie specjalnie ważne. I przestraszyła się rozstania z kolejną osobą, którą kochała.

S.
Powoli pokiwała głową. Po czym wyszczerzyła się, nagle rozumiejąc, o co chodzi. Zerknęła na Lawa, który wciąż stał obok i się przysłuchiwał. Nagle jego obecność tutaj była jej jak najbardziej na rękę.

- Jak się nie uda, to nie będziemy mieć już więcej problemów – zauważyła całkiem logicznie, wzruszając ramionami. - Ale nie ma powodów, żeby się nie udało. W związku z tym, kiedy już się uda, to będziemy mogły zastanowić się, jak zorganizować nasze kolejne zniknięcie tak, żeby nikt nas nie szukał – oznajmiła pewnym głosem, starannie dobierając odpowiednie słowa. „Kiedy”, nie „jeśli”.

To nie było tak, że sama o tym nie myślała. Owszem, zastanawiała się. I doszła do wniosku, że skoro to działa w obie strony, to nie było powodów, dla których miałyby tu nie wrócić.

- Idę przypilnować, żeby płynęli w dobrą stronę! Pożegnajcie się, czy coś… I ustalcie datę kolejnego spotkania – dodała, tym razem mrugając do Lawa.

Po jego minie pozwoliła sobie odgadnąć, że zrozumiał. To był też jeden z tych kilku nielicznych przypadków, kiedy nie wyglądał, jakby miał ochotę wyciąć jej serce tępym skalpelem. Miła odmiana. Odwróciła się i odnalazła wzrokiem Nami.

- Hej, Nami! Możemy skręcić nieco w lewo? - zakrzyknęła, podbiegając do rudowłosej i przekazując jej, gdzie i kiedy miała pojawić się kolejna dziura.

W zasadzie nie było to daleko od ich obecnej lokalizacji, a czas miały mniej więcej do wieczora. Całkiem nieźle.

L.
Pokiwała głową, rozumiejąc. Sara znów miała rację. Albo im się uda i będą z powrotem w domu, albo coś nie wyjdzie i kopną w kalendarz.

- Aż tak nie chcesz nas opuszczać? - zapytał Trafalgar. Pokiwała głową.

- Mimo wszystko, lepiej mi jest tutaj niż u mnie. W dodatku mam ciebie. - odpowiedziała, nieco spuszczając głowę.

- Nie powinnaś się tak przywiązywać. - stwierdził, łapiąc ją delikatnie za brodę i lekko unosząc. - A jeśli jednak już jesteś tak z nami zżyta, to kiedy chcesz się znowu spotkać? - spytał z lekkim uśmiechem. Spojrzała na niego spode łba.

- Ta, bo jeszcze się na pewno uda... - mruknęła.

- Kto wie, niewykluczone że jeszcze się spotkamy. - odparł. Sam po części nie wierzył w te słowa.

S.
Wytłumaczyła pokrótce Nami, gdzie ma płynąć. Ta pokiwała głową i zaczęła wydawać odpowiednie rozkazy, mające na celu zmianę kursu. Po chwili podszedł do niej Zoro.

- Wracacie? - odgadł.

Sara pokiwała głową, uśmiechając się do niego niepewnie.

- Wieczorem prawdopodobnie będziemy w domu – powiedziała powoli.

- Czyli… Mamy czas do wieczora, żeby się pożegnać?

Dziewczyna przekrzywiła nieco głowę, patrząc na niego uważnie.

- Masz coś konkretnego na myśli?

Wzruszył ramionami.

- Nie, ale jestem pewien, że coś wymyślisz – zauważył, uśmiechając się lekko.

- W takim razie… - zamyśliła się. - Mam ochotę na shake’a – rzuciła i pociągnęła go w stronę kuchni.

- Co? - Szermierz zamrugał kilka razy, zdziwiony. - Naprawdę? - zaśmiał się jeszcze, dając się prowadzić.

L.
Przez kilka sekund patrzyli na siebie z pewnym rodzajem niepewności.

- Pójdę się ogarnąć. - powiedziała Leo i poszła w stronę kajuty damskiej. Law uparcie jednak polazł za nią. - Neh, upierdliwy jesteś... - westchnęła.

- Skoro i tak zostało wam mało czasu to chcę spędzić go z tobą jak najdłużej. - wzruszył ramionami.

- Niech będzie. - odparła i weszła do kajuty.  Znalazła słuchawki, które kiedyś tam rzuciła na łóżko i włożyła je do saszetki, którą chwilę wcześniej odpięła. Wyciągnęła ubrania, które miała na sobie w dniu, w którym się tu znalazła i odwróciła się do Trafalgara.

- Chcę się przebrać, więc czy mógłbyś... - nie dokończyła, bowiem mężczyzna posłusznie wgapił się w drzwi. Szybko się przebrała, by w razie czego nie zdążył nawet zerknąć.

- Skoro mogłem patrzeć na ciebie na gorących źródłach, to czemu nie teraz? - zapytał nagle.

- Bo wtedy to była wyjątkowa sytuacja, a teraz takowej nie było. - odpowiedziała, składając ubrania. Chirurg zachichotał cicho.

- Wstydliwa jesteś. - zauważył. Leo rzuciła w niego poduszką i, zapinając saszetkę, wyszła z kajuty.

S.
Weszli do kuchni, w której przebywał Sanji. Spojrzał na nich pytająco.

- Sara-chan, życzysz coś sobie? - zapytał, posyłając Zoro tylko mordercze spojrzenie.

- Właściwie, miałam ochotę na shake’a, jeżeli to nie byłby problem – powiedziała, posyłając mu szeroki uśmiech.

- Oczywiście, że nie, Sara-chan! Jaki dokładnie byś chciała?

- Bananowy~ - rzuciła i rozlokowała się wygodnie na kanapie.

Szermierz usiadł obok niej. Wyraźna radość dziewczyny z jednej strony go cieszyła, ale z drugiej nieco martwiła. Czyżby naprawdę aż tak się cieszyła z faktu, że niedługo będą musieli się pożegnać…?

L.
Odłożył poduszkę na miejsce i wyszedł za nią. Czemu nie zdziwił się faktem, że poszła do kuchni? Podążył oczywiście za nią.

- Leo-swan~ - krzyknął uradowany Sanji. - Pragniesz czegoś? - zapytał. W mesie byli również Sara i Zoro. No cóż to już praktycznie miejsce ich spotkań więc no...

- Lody poproszę. - odparła i usiadła przy stole. - Kiedy dopłyniemy do tego miejsca? - zapytała Sarę.

S.
Parsknęła cicho, słysząc prośbę dziewczyny. Nie, żeby miała coś przeciwko lodom, ale… Zwyczajnie nie mogła się powstrzymać. Szczególnie, że Law najwyraźniej to usłyszał i postanowił ponowić próbę nauki sztuki mordowania spojrzeniem. Póki co, wciąż był na poziomie, który mu tego nie umożliwiał.

Zamiast jednak komentować to w jakikolwiek sposób, oparła się o ramię szermierza, obserwując uważnie otoczenie. Chciała zapamiętać z tego miejsca, ile tylko zdoła. Łącznie z ciepłem, które promieniowało z jej prawej strony…

~~~~
Witam i o zdrowie pytam~
W drugi poniedziałek tygodnia, po długiej przerwie, przenoszę wam zapowiedź wielkich zmian. Życie dało mi się we znaki, ale wyłuskałam siły by wam przekazać ten rozdział.
Jak się wam podobał? Piszcie komenty, obrzućcie gwiazdeńkami~
Miłego dzionka~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top