Rozdział 66
L.
Po kilkunastu metrach zobaczyli coś w rodzaju schodów - półek schodzących na sam dół.
- Tędy? - zapytała dla upewnienia Leo.
- To chyba najlepsza droga. - zauważył, po czym jako pierwszy zaczął schodzić w dół. Już stwierdził, że kamienie są strasznie kruche, ledwo się trzymały.
- Uważaj na siebie. W każdej chwili mogą się zerwać. - powiedział Trafalgar.
- Potrafię o siebie zadbać. - odparła i delikatnie nastąpiła na schodek. Rzeczywiście, kamienie były słabe, ale powinny wytrzymać. Zeszli około stu metrów w dół, gdy kamień pod stopami Lawa skruszył się.
- Uważaj! - krzyknęła Leo, łapiąc chirurga za kołnierz, co z góry było skazane teoretycznie na porażkę.
- Shambles - mruknął Law i zamienił się miejscami z Leo. Dziewczyna nie ogarnęła co zrobił, dopóki nie wciągnął jej na półkę skalną.
- Jak mogłeś! - wykrzyknęła zaskoczona. - Zwariowałeś... - Westchnęła.
- Może... - uśmiechnął się cynicznie. - Ty byś mnie nie wciągnęła.
- Masz rację, ale mogłeś mnie ostrzec! - upomniała go.
- Po co? Wtedy byś mi nie pozwoliła. - zachichotał. Dziewczyna nie miała nic do powiedzenia. Miał rację. Nie dałaby rady go wciągnąć...
- Idziemy dalej? - zmieniła zdanie, patrząc w dół.
- Im szybciej tym lepiej. - odparł, a następnie ruszyli w dół.
S.
Na początku zielonowłosy radził sobie całkiem nieźle, ale w okolicach środka przepaści w końcu porzucił swoją chęć wykazania się i również skorzystał ze sposobu przechodzenia na siedząco. Mimo wszystko, drzewo musiało już tak leżeć dłuższy czas i teraz było naprawdę śliskie.
Sara posłała mu szeroki uśmiech, kiedy znalazł się po tej samej stronie, co ona. Teraz mieli przed sobą względnie prosty odcinek, chociaż końcówka wydawała się stanowić kolejne wyzwanie…
- Idziemy dalej~ - rzuciła i ruszyła przed siebie, nie czekając nawet, aż chłopak dojdzie do siebie po przeprawie.
Ten jednak nie potrzebował za dużo czasu, bo już chwilę później szedł obok niej, bez większego problemu dotrzymując jej kroku.
- Dobrze sobie radzisz – zauważył w pewnym momencie, zerkając na nią.
Co prawda sam również nie odczuwał za bardzo trudności związanych z ich trasą, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że nie każdy byłby w stanie tak po prostu przejść ten odcinek i wciąż być w stanie z taką łatwością przeskakiwać z kamienia na kamień.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się. - Kocham góry. Kiedyś, kiedy jeździłam tam praktycznie co roku, zawsze musiałam zaliczyć każdą skałę, wodospad i rzekę po drodze. Nawet, jeśli później do schroniska dochodziłam jako trup.
- Nie miałem zbyt dużo okazji do chodzenia po górach… - Zoro wzruszył ramionami. - Ale muszę przyznać, że coś w tym jest.
- Góry są świetne – przytaknęła.
- Lepsze niż morze?
Sara zamyśliła się.
- Chyba… Nie jestem pewna. One też dają człowiekowi to poczucie wolności, ale wymagają znacznie większego wysiłku. Tutaj ma się tą świadomość, że o wolność trzeba zawalczyć, pokonać własne ograniczenia, żeby zdobyć szczyt… Morze daje większą iluzję wolności bez wysiłku… Przynajmniej do pierwszego sztormu.
Zoro rozejrzał się, dostrzegając to, o czym mówiła. Góry same w sobie wydawały się potężne, niepokonane. Dawały pewne poczucie swobody, ale też kazały cały czas mieć się na baczności. Morze natomiast, jeżeli ktoś go nie znał, zdawało się być spokojne, niezmierzone i łatwe do przemierzania. Co oczywiście nie było prawdą. Sam chyba jednak nie potrafiłby porzucić morza.
- Co powiesz na obiad? - zapytała w pewnym momencie Sara, wyrywając go z zamyślenia.
- Obiad? - zapytał, zerkając na nią z zaskoczeniem. Co prawda wzięli nieco jedzenia ze statku, ale z całą pewnością nie można było tego nazwać obiadem. Chociaż rzeczywiście, zrobiło się dość późno.
- Obiad – przytaknęła, ściągając z pleców pistolet i mierząc do czegoś, na skalnej półce nad nimi. - Nie mam pojęcia, co to za gatunek, ale wygląda smacznie.
Szermierz podążył wzrokiem za lufą jej snajperki. Wysoko nad nimi siedział jakiś sporej wielkości ptak, z zainteresowaniem, ale bez strachu obserwując wędrujących ludzi. On też go nie rozpoznawał, ale uznał, że będzie świetnie wyglądać nad ogniskiem.
- Rozpalę ogień – rzucił, kiedy usłyszał wystrzał. Chwilę później ich jedzenie uderzyło twardo o podłoże, kilka kroków od nich.
L.
Dotarli do dna rozpadliny w przeciągu dwóch godzin. Dwóch niezwykle wyczerpujących godzin. Zgodnie przyznali, że potrzebują nieco dłuższej przerwy. Usiedli na skraju rzeki w trawiastym miejscu. Leo ściągnęła buty i zamoczyła stopy w wodzie. Była lodowata ale przyjemnie koiła zmęczone mięśnie.
- Głodna? - zapytał chirurg, dobywając ze swego plecaka pojemnik z onigiri.
- Bardzo. - odparła, na co chłopak podał jej jedną ryżową kulkę. - Arigatou. - podziękowała i zaczęła zajadać się smakołykiem. Trafalgar również zajął się jedzeniem. Przez jakiś czas panowała cisza. Leo piła akurat wodę, gdy Law zapytał:
- Skoro Sara rozgryzła zagadkę waszego przenoszenia się, to kiedy wracacie? - Odsunęła butelkę od ust i wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty wracać. Chciałabym tu zostać. Z załogą Luffyego, z tobą. Ale to nie możliwe. Pochodzimy z innych wymiarów. Każdy z nich kieruje się swoimi zasadami... - myślała głośno.
- Czyli..?
- Mimo wszystko muszę wrócić. - Westchnęła. Pokiwał głową. Nie wiedział co powiedzieć. On sam nie chciałby żeby Leo wróciła do siebie. Ale tak jak powiedziała - musi to zrobić.
- Idziemy? - zapytała.
- Jasne. - odparł. Ogarnęli swoje rzeczy i ruszyli wzdłuż rzeki.
S.
Zgodnie z przewidywaniami, pieczony ptak smakował wyśmienicie. Chwilę jedzenia wykorzystali jednocześnie na odpoczynek. Dopiero, gdy usiedli, odkryli, że byli naprawdę zmęczeni, chociaż zdecydowanie daliby radę przejść jeszcze długi odcinek, zanim mieliby dość.
Gdy ostatni kawałek mięsa zniknął, szybko ogarnęli tymczasowe obozowisko i ponownie przygotowali się do dalszej drogi. Niedługo później byli na trasie.
- Wcześniej na coś wpadłaś, prawda? - zapytał w pewnym momencie Zoro, zerkają na towarzyszkę.
Sara przez chwilę patrzyła na niego bez zrozumienia, ale w końcu załapała, o którym momencie mówił chłopak.
- Tak… Chyba – przyznała, automatycznie sięgając ręką do kieszeni, w której dalej miała zarysowaną serwetkę. - Przypomniałam sobie, jak zostałyśmy porwane przez marynarkę, dowiedziałam się kilku rzeczy od ich szefa… Mówił, że po pewnym czasie większość była w stanie przewidzieć, gdzie i kiedy pojawi się kolejna dziura. A skoro tak, a te naprawdę reagują na wolę ludzką, naprawdę będziemy mogły wrócić. Wystarczy, że poczekamy aż przewidzimy, gdzie pojawi się kolejna dziura i wtedy zmusimy ją, żeby prowadziła tam, gdzie chcemy. Jest szansa, że to zadziała… - wytłumaczyła powoli.
- Czyli wystarczy trochę poczekać i tak po prostu… Odejdziecie?
Sara zamrugała, nieco zaskoczona tonem jego głosu. Brzmiał, jakby naprawdę był smutny z tego powodu…
- Wolałbyś, żebym została? - zapytała ze słabo maskowanym zdziwieniem.
- Oczywiście. Miałbym się z tego cieszyć? - Spojrzał na nią krzywo, a ta wzruszyła ramionami.
- Daj spokój. Na początku może będzie ci szkoda, a później i tak o tym zapomnisz – rzuciła spokojnie, rzeczowym tonem. - Wszystko kiedyś się kończy.
- Tak po prostu to mówisz? A tobie nie będzie szkoda? - zapytał z niedowierzaniem w głosie… I czymś jeszcze, czego jednak dziewczyna nie potrafiła rozpoznać.
- Pewnie będzie. Może nawet bardzo. Ale przyzwyczaiłam się do tego.
- Do czego?! - Szermierz zatrzymał się gwałtownie i zmusił ją do tego samego. Teraz wpatrywał się w jej oczy z wyraźną wściekłością. - Do czego się przyzwyczaiłaś? Do tego, że ktoś odchodzi? I dlaczego mówisz o tym tak spokojnie? - Niemalże wykrzyczał te słowa.
Sara odwróciła wzrok, wzruszając ramionami.
- To nie jest takie trudne, kiedy nauczysz się, żeby do nikogo się nie przywiązywać. Może nie brzmi to zbyt przyjemnie, ale…
- Do nikogo nie przywiązywać? Czy ty wiesz, o czym mówisz?
- Wiem, aż za dobrze – mruknęła niechętnie.
- I nie chcesz tego zmienić?
- Myślisz, że to takie łatwe? Nawet, jeżeli próbuję, to po prostu jest zbyt…
Przerwała, nie będąc pewna, jak powinna zakończyć to zdanie. Cała ta rozmowa zaczynała się robić zbyt poważna. Nie miała to być miła przechadzka po górach? I jak tak właściwie zeszli na ten temat?
Zoro zrobił krok do przodu i już chwilę później obejmował ją ramionami. Dziewczyna nie zareagowała, zbyt zaskoczona jego ruchem. Tego się z całą pewnością nie spodziewała.
- Przestań się odcinać od wszystkiego. Po prostu spróbuj mi zaufać.
- Czy to ma jakikolwiek sens? I tak niedługo odejdę. Potem będzie…
- Znajdę cię – przerwał jej, a słowa sprawiły, że zamilkła, usiłując zrozumieć przekaz. - Nie obchodzi mnie, że będziesz w innym wymiarze, znajdę cię. Skoro raz udało nam się spotkać, to możliwe, że uda się to znowu. Dlatego po prostu przestań się od wszystkiego odcinać.
Sara powoli pokiwała głową. Wydawał się mówić szczerze, ale przecież przyzwyczaiła się, że takie obietnice traktuje bardziej jako luźno rzucone pomysły niż obietnice… Ale przecież szermierz był jedną z najbardziej szczerych osób, jakie znała i traktował obietnice bardzo poważnie…
- Naprawdę w to wierzysz? - zapytała, podnosząc wzrok, chociaż świetnie wiedziała, jaką odpowiedź usłyszy.
- Oczywiście.
Wahała się jeszcze przez chwilę. W końcu jednak zacisnęła powieki. Uznała, że spróbuje jeszcze raz. Po raz ostatni naprawdę postara się zaufać komukolwiek.
Stanęła na palcach, żeby znaleźć się bliżej twarzy zielonowłosego. Zatrzymała się, wciąż nieco niepewnie, ale Zoro zrobił całą resztę. Już po chwili poczuła, jak ich usta łączą się w delikatnym pocałunku.
L.
Cisza, w której stąpali, nie była przyjemna. Wręcz przeciwnie. Dusili się w niej, bo wiedzieli że rozmowa którą dopiero co odbyli jeszcze się nie skończyła.
- Mm... Leo? - zaczął w końcu Law mając dość miażdżącej ciszy.
- Tak? - odparła. Wahał się przez chwilę.
- Czy kiedyś jeszcze wrócisz? - pytanie zwisło głucho w powietrzu.
- Nie wiem. Może... - wzruszyła ramionami.
- Masz. - wcisnął coś w jej rękę. Spojrzała na niego pytająco, ale uparcie wpatrywał się przed siebie. Po czym zerknęła na rękę. W jej dłoni leżał... Skalpel.
- Dlaczego mi to dajesz? - zapytała nieco zdziwiona.
- Żebyś nie zapomniała. - odpowiedział. - O mnie. - dodał ciszej. Zamrugała. Przecież nigdy by o nim nie zapomniała! Stanęła w miejscu, patrząc na skalpel. Z jakiegoś powodu zaczęła płakać. Wkurzyła się na siebie za to. Przecież on tylko dał jej pamiątkę! Dlaczego ryczy jak głupi bachor?!
- Leokadia... Wybacz, nie chciałem... - zaczął się dziwnie jąkać. Dziewczyna jednak objęła go mocno.
- Zamknij się. Po prostu się zamknij. - warknęła tylko, wtulając się w niego. On również otoczył ją ramionami.
S.
Gdy w pełni dotarło do niej to, co zrobili, odsunęła się lekko.
- Przepraszam… - wymamrotała, wbijając wzrok w ziemię.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał Zoro.
Sara zerknęła na niego i zauważyła niewielki uśmiech na jego ustach. Sklęła go w myślach, chociaż nie mogła powstrzymać się od odwzajemnienia uśmiechu.
- Za nic. Po prostu idźmy dalej, ok? - Przewróciła oczami i ruszyła przed siebie, chcąc koniecznie dotrzeć na szczyt.
Szermierz ruszył za nią. Nie wrócili już więcej do poprzedniego tematu, za to przez całą drogę prowadzili całkiem przyjemną rozmowę. Na samą górę dotarli w przeciągu kolejnej godziny. Sara nie mogła powstrzymać się od wbicia kija w ziemię, ogłaszając, że właśnie zdobyła ten szczyt, chociaż brakowało jej jakiejś flagi na czubku.
Zaczęli wracać, uznając, że dobrym pomysłem będzie powrót do miejsca, w którym się rozdzielili z pozostałą dwójką. Jednak udało im się znaleźć inną drogę, która nie wymagała schodzenia po pionowej ścianie. Pomysł ten wydawał się bardzo dobry. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem, kiedy zobaczyli przed sobą rozdroże, przy którym się rozdzielili.
L.
Po kilku minutach odsunęli się od siebie. Tym razem cisza była przyjemna. Służyła jedynie do umilania dalszej drogi. Postanowili już wracać, a po chwilowej dyskusji zdecydowali się wrócić tam, gdzie rozstali się z Zoro i Sarą. Powrót zajął im nieco dłużej - cały czas pod górkę, ale dotarli na miejsce gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Przed sobą zobaczyli czekającą dwójkę.
~~~~
Okay, kto czekał na pocałunek Zoro i Sary? Kto teraz fangirluje? XD
Piszcie i gwiazdkujcie~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top