Rozdział 58

L.
Siedzieli tak już chyba z godzinę, kiedy Leo zaczęła powoli zasypiać.

- Chcesz wracać? - zapytał Law.

- Nie, tu jest mi dobrze. - mruknęła, wtulając się bardziej w chirurga. Ten jednak położył się, ciągnąc ją za sobą. Tym sposobem Leo ułożona była na jego klatce piersiowej.

Skuliła się, bo przecież znów byli zdecydowanie za blisko siebie.

- Trafalgar... - zaczęła.

- Tak? - zaczął powoli masować jej plecy.

- Czy ty masz w tym jakiś cel? - zapytała niepewnie. Chirurg zaśmiał się.

- Może mam, może nie. - mruknął tajemniczo, po czym pocałował ją w głowę.

- Ej, ja jestem jeszcze dziewicą. - zaśmiała się.

"Jedno szczęście" pomyślał, gdyż nagle przypomniał sobie urywki w których był z Leo w lesie.

- A co? Już  nie chcesz nią być? - zapytał z cynicznym uśmieszkiem.

- Wędruj dalej po krainie marzeń. Gdybym już nie chciała nią być, to nie kopnęłabym cię, gdy na pijanego obudziły się w tobie pierwotne żądze. - warknęła. Cholera, a jednak było bardzo źle z nim.

- Nie zrobiłem ci wtedy krzywdy, prawda? - zapytał, teraz nieco... przerażony?

- Nie, po prostu byłeś pijany. Nie trudno było cię zatrzymać. - czemu miał wrażenie, że kłamała?

- Co  wtedy ci zrobiłem? - zapytał. Leo zawahała się.

- Nic takiego. - mruknęła. - To nie jest coś, czym można się martwić. - stwierdziła, przylegając do niego bardziej.

- Leo... Co się wtedy stało? - nalegał. Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę.

- Zacząłeś mnie lizać po obojczyku... - mruknęła, chowając twarz w rękach.
To... było bardzo źle.

- Leo, wybacz. - mruknął.

- Nie przepraszaj. Nie kontrolowałeś się. - powiedziała pewnie. - A  z resztą podobało mi się... - mruknęła.

- Co? - poderwał gwałtownie głowę. Dobrze usłyszał?

- Nic... - powiedziała, zakrywając się ręcznikiem.

- Leo, ci się to podobało?

- Troszkę...

- Ale mogłem zrobić ci krzywdę!

- Oj przestań. Jakbyś zrobił mi krzywdę, to nie leżałabym teraz na tobie. - zauważyła. Zamilkł. W sumie to prawda.

- No i jesteś strasznie seksowny, więc jak miało mi się nie podobać? - zapytała z uśmieszkiem. Odwzajemnił grymas.

- Jeśli wtedy ci się podobało, to może chcesz powtórkę? - zaproponował. Zastanowiła się chwilę.

- Może kiedy indziej. Teraz idę spać. - powiedziała i ułożyła się wygodniej, zamykając od razu oczy. - Dobranoc.. -mruknęła jeszcze.

No cóż... innym razem.

- Dobranoc. - odpowiedział. Czy wszystkie kobiety są takie zmienne?

W trakcie rozmyślań na ten temat, zasnął.

S.
Sara odnalazła trochę lodu i owinęła go jakąś czystą ścierką, po czym przyłożyła do twarzy Zoro. Ten wzdrygnął się, czując chłód materiału, ale nie cofnął się.

- To... Możesz mi powiedzieć, co zrobiłeś, że tak zareagowałam? - zapytała w pewnym momencie, uważnie spoglądając w jego oczy.

- Nic takiego... - mruknął. Przypomniał sobie, że jego palce mogły zejść nieco za nisko... Ale przecież nie zrobił niczego złego!

- Naprawdę? - Przechyliła głowę, rzucają mu sceptyczne spojrzenie. Jeżeli jeszcze chwilę wcześniej nie była pewna, czy to nie jej wina, teraz była wręcz przekonana, że jednak coś zrobił. I fakt, że jej śpiący umysł postanowił tego nie zapamiętać, niczego nie zmieniało!

- I tak sama z siebie cię kopnęłam?

- Może... - urwał, widząc niebezpieczny błysk w oczach dziewczyny. - Możliwe, że moje palce zjechały trochę z twoich włosów...

Uniosła brwi. Z włosów? Faktycznie, chyba czuła jakiś dotyk na głowie. I gdzie te palce miały się zsunąć...?

Po chwili zaczęła się śmiać.

- Jesteś idiotą – uznała po prostu.

- Co? - Szermierz nie wiedział, czy powinien być zły czy może bardziej odpowiednia byłaby próba przeproszenia? Dlaczego ta dziewczyna chociaż raz nie mogła zachować się w jakiś przewidywalny sposób?!

- Dotknąłeś mojej szyi? - odgadła, wciąż uśmiechając się szeroko.

- Tak – odparł, zbyt zaciekawiony, żeby starać się ukrywać cokolwiek.

Sara pokiwała głową. Przeniosła nieco prowizoryczny kompres, żeby teraz ochłodzić drugą część twarzy zielonowłosego.

- Nie wiesz, że ta część ciała jest jednocześnie jedną z delikatniejszych i ważniejszych części ciała?

- Wiem! - niemal krzyknął. Jako szermierz nie mógłby tego nie wiedzieć.

- Nie wydaje ci się więc naturalne, że to miejsce najbardziej się chroni?

Zoro nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Podczas walki być może. Ale żeby tak bez powodu...?

Sara podrapała się niepewnie po głowie, widząc wahanie na twarzy chłopaka. Może faktycznie nie było to zbyt normalne? Co mogła na to poradzić, że nie pozwalała innym dotykać swojej szyi? Nie robiła tego umyślnie, to był po prostu odruch. Dlatego nieraz zdarzało się, że ktoś, kto próbował ją „połaskotać” po szyi, później miał problemy ze złapaniem oddechu.

- Dobra, po prostu przepraszam, ok? - Pokręciła głową. - Tylko nie rób więcej czegoś takiego. To może być dla ciebie naprawdę niebezpieczne.

- Jasne. - Wyszczerzył się szeroko. Cała ta sytuacja nagle zaczęła wydawać mu się bardzo zabawna.

- Wracajmy do spania, co? - zaproponowała dziewczyna, ziewając przeciągle. Nagle wizja powrotu do łóżka, bądź na kanapę, wydała jej się bardzo kusząca.

Zoro zgodził się, więc szybko posprzątali po sobie i powrócili na poprzednie miejsce. Tym razem jednak chłopak pilnował się, żeby nie zrobić niczego, czego nie powinien robić. Tak na wszelki wypadek. To wcale nie było tak, że wciąż czuł mrowienie na sporej części twarzy... Miał nadzieję, że rano nie będzie miał tam żadnych śladów.

L.
Obudził się, przeklinając słońce. Świeciło mu bowiem prosto w oczy. Inaczej sprawa się miała z Leo. Ukryła twarz w zagłębieniu jego ramienia i spała spokojnie. Zakrył oczy dłonią, przymykając powieki. Dawno się tak nie wyspał. Czuł energię przepływającą przez jego ciało, a takie wrażenie miał tylko po kawie. Niesamowite uczucie.

Skoro Leo na nim śpi, a on nie mógł się za bardzo z tego powodu ruszyć, to może bezkarnie na nią popatrzeć. Włosy w odcieniu ciemnego blondu leżały w bezładzie na jej ładnych plecach. Smukłe palce dotykały jego klatki piersiowej, zgrabne nogi podkuliła, sprawiając wrażenie przyczepionej do Lawa. Uniósł dłoń, by powoli przesuwać nią po plecach Leo. Skórę miała gładką, przyjemną w dotyku. Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale to tylko marzenie. Bo po pierwsze: w nogach poczuł zimną falę, a po drugie: Leo zaczęła się budzić.
Mruknęła zaspana i podniosła głowę.

- Dobry.. - powiedziała sennie. Pocałował ją w czoło. Prychnęła jak urażony kociak i zsunęła się z ciała chirurga.

- O, przypływ. - zauważyła, drapiąc się po głowie. - Radze ci wstać, bo ja ciebie nie podniosę. - ostrzegła.

- Domyśliłem się. - rzekł i z trudem podniósł się z piasku.

- Chodźmy ogarnąć się na Sunnym i pójdziemy na gorące źródła. - powiedziała wesoło i zgarnęła swoje rzeczy.

- Tak od razu? - zapytał. Ta kiwnęła głową.

- Rano będą najmniejsze tłumy. - stwierdziła. - Chodźmy. - powiedziała i ruszyła plażą ku Sunny Go.

S.
Sara obudziła się czując, jak kropelka potu ześlizguje się jej po plecach. Otworzyła oczy, przeklinając wysokie temperatury, koc, gorące ciało szermierza tuż obok niej, bądź też rozwalony termostat we własnym organizmie... Trudno było stwierdzić, co dokładnie, ale coś z pewnością zawiniło! Raczej ciężko obwiniać klimat, a samej siebie też nie powinna, więc postanowiła, że tym razem wina spadnie na Zoro.

Jednak w postanowieniu nie utrzymała się długo, bo gdy tylko uniosła oczy i popatrzyła na jego śpiącą twarz...

Z cichym sapnięciem podniosła się i zeszła na pokład, kierując się w stronę łazienki. Chłodny prysznic, to było to, o czym marzyła. A że nie miała na kogo zwalić winy na swoją zdecydowanie za wczesną pobudkę, postanowiła po prostu wyczaić pierwsza osobę, która się napatoczy i... No, tego jeszcze nie wiedziała, ale uznała, że coś zabawnego wymyśli. Może trochę farby...?

Po orzeźwiającym prysznicu i wskoczeniu w świeże ubrania, zawędrowała do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę i poważnie zastanowiła się nad śniadaniem. Nikogo poza nią w pomieszczeniu nie było. Mogło to oznaczać, że albo nikt nie wrócił, albo wciąż odsypiali po nocnej imprezie. Co nie wydawało się takim nierealnym wyjściem, bo słońce stało dość nisko nad horyzontem...

Dziewczyna jeszcze chwilę stała i kontemplowała zawartość lodówki, jednak po chwili lenistwo zwyciężyło nad głodem. Dlatego tylko chwyciła dwie marchewki, obrała je i usiadła na kanapie z kubkiem herbaty w jednej ręce, a warzywami w drugiej. Tak, poczeka na kogoś, kto będzie robił śniadanie i się podkoleguje do jedzenia tego kogoś. To brzmiało jak plan.

L.
Po kilku minutach znaleźli się na statku. Leo stwierdziła, że po nocy na piasku dobrze byłoby wziąć prysznic, więc zwinęła się do łazienki zostawiając Trafalgara samego. Chirurg, zwyczajem każdej osoby na tym statku, skierował się do kuchni. Zastał tam Sarę pijącą herbatę i pogryzającą marchewkę(?). Kiwnął do niej głową i przystąpił do zrobienia sobie kawy. Co jak co, ale poranek bez kawy to jak chirurg bez swego skalpela.

S.
Podniosła wzrok, słysząc, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Wymiana przywitań na zasadzie kiwnięcia głową o tej porze była nawet bardziej niż odpowiednia.

Całkiem wbrew sobie zastanowiła się, jakie jest prawdopodobieństwo, że Law domyślił się, że próba nawiązania z nią kontaktu rano może skończyć się latającymi przedmiotami...

Nie, to było raczej mało prawdopodobne. Może po prostu wielkie umysły myślą podobnie? Taaak, akurat. Ten wielki umysł prawdopodobnie nie miał poczucia humoru. A może...?

Dziwne rozkminy jak zawsze wciągnęły ją do tego stopnia, że nie za bardzo kontaktowała, co się dzieje wokół niej. Dlaczego rano mózg zawsze miał takie zawiechy...? Co on, Windows?

L.
Usiadł przy stole, sącząc powoli gorący, aromatyczny napój. Wspominał zeszły wieczór. Wbrew pozorom dowiedział się o Leo sporo rzeczy. Nie omieszka ich zatem wykorzystać w późniejszym czasie. Na przykład dziś, jak odwiedzą gorące źródła.
Do kuchni weszła Leo w mokrych włosach. Miała założone czarne szorty i granatową bluzkę na krótkim rękawku.

- Dobry. - powiedziała.

S.
- Mhm… - wymruczała w ramach odpowiedzi, nie do końca odzyskując kontakt z rzeczywistością. Za bardzo skupiona była na próbie porównania swojej psychiki do systemu operacyjnego…

Przy okazji pomyślała też o tym, że tego dnia prawdopodobnie wyciągną ją na wyspę i nie za bardzo miała jak się z tego wykręcić. Chociaż, mogłaby powiedzieć, że… Nie! To absolutnie nie wchodziło w grę!

Oparła głowę o blat stołu, gryząc ostatni kęs marchewki. Miała jeszcze drugą, ale stół był zbyt wygodny, żeby teraz po nią sięgać…

Chwilę później drzwi otworzyły się ponownie, tym razem wpuszczając do środka Zoro.

~~~~
Rozdziały postaram się wstawiać teraz częściej. Kto się cieszy, łapka w górę!

Co myślicie o rozdziale? Komentarze oraz gwiazdeńky mile widziane :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top