Rozdział 55

S.
Dotarli na miejsce dość szybko. Sara zaczęła się rozciągać, chcąc rozgrzać nieco mięśnie. Zoro uśmiechnął się i również zabrał za rozgrzewkę. Już po chwili stali naprzeciwko siebie, każde z bronią w ręku.

- Tylko żadnych sztuczek - zastrzegł szermierz, wyciągając dwie katany.

- Dlaczego? - zapytała z udawanym żalem w głosie. Po czym uśmiechnęła się. - Żądam forów!

- Dobra - zaśmiał się chłopak. - Zaczynamy?

Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna zaatakowała, starając się wykonywać swoje ataki jak najlepiej. Zoro wciąż był od niej lepszy, ale dawała sobie radę. Przynajmniej na początku.
W końcu zmęczenie ich dopadło, a walka z wymiany błyskawicznych ciosów, przekształciła się w spokojne i wyrachowane starcie, kiedy obydwoje starali się wykorzystać każdą wolną chwilę na złapanie oddechu. W końcu jednak musieli przyznać, że mają dość...

- Przerwa - zarządzili niemal w tym samym czasie.
Opadli na kanapę, szczerząc się szeroko.

- Znowu będę miała przez ciebie zakwasy - poskarżyła się Sara.

- Znowu próbujesz zdobyć darmowy masaż? - zapytał Zoro, gdy przejrzał jej zamiary.

- Skoro nalegasz... - wymruczała, uśmiechając się do niego złośliwie.

- Niech ci będzie. - Przewrócił oczami. - Ale chcę czegoś w zamian. - Teraz on wykrzywił usta w zwycięskim grymasie.

- Co takiego?

Szermierz przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy. Zaczął pochylać się w jej stronę. Dziewczyna na początku patrzyła na niego, zastanawiając się, co on robi. Nagle zrozumiała. Otworzyła szerzej oczy i zerwała się z miejsca.

- Chyba wezmę prysznic - mruknęła, po czym odwróciła się i niemal pobiegła w kierunku łazienki.

Gdy była w pomieszczeniu, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Osunęła się na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach.

- Cholera - sapnęła, przygryzając wargę. - Cholera, cholera, cholera... - Powtarzała.
Nie mogła w to uwierzyć. Zoro chciał ją pocałować?!

Jeszcze bardziej zwinęła się w kłębek, kręcąc gwałtownie głową. Gdyby na to pozwoliła... Przywiązałaby się do niego. I to tak na poważne. Teraz musiała się zastanowić, czy chciała do tego dopuścić. Bo przecież... Prędzej czy później, i tak ją oleje. Zapomni, zmieni zdanie... Bądź okaże się, że od początku nic nie czuł. A ona zostanie.

Nie, zdecydowanie nie może na to pozwolić! Nawet, jeżeli sama zaczynała coś odczuwać, to teraz... Zwyczajnie nie powinna do tego dopuścić!

Podniosła się i pewnym krokiem weszła pod prysznic. Musiała odsunąć go na jakiś czas. Wtedy będzie miała pewność, że to było tylko chwilowe. Tak, to brzmiało dobrze. Bolało, ale wydawało się bezpieczną opcją…

L.
Leo zignorowała Trafalgara i wyszła z pomieszczenia po kilkunastu minutach siedzenia, udając się na spacer po statku. Wówczas zaczepił ja Luffy, który wraz z Chopperem i Brookiem grał w karty. Zwykła rozgrywka w „Wojnę”.

- Oi! Leo, dołączysz się? - zapytał gumiak.

- Czemu nie? - odparła i przysiadła się. Brook akurat rozdawał karty.

- Ne, Leo, dobrze grasz? - zapytał Chopper, układając przed sobą stosik z kart. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Kiedyś często grałam, ale ostatnio nie miałam jakiejś specjalnej okazji. - przyznała, również układając stos.

- Dlaczego nie było „specjalnej okazji”, Leo-san? - zapytał Brook, wykładając pierwszą kartę. Za nim kartę rzucił Luffy. Kapitan wydawał się piekielnie skupiony na rozgrywce.

- Różne rzeczy się działy. - wzruszyła ramionami i położyła na stosiku szóstkę kier. - Ale, jak widać, już mogę spokojnie pograć. - uśmiechnęła się. Nie wiadomo kiedy, do rozgrywki włączyła się Nami i Usopp. Po jakimś czasie nawet Robin zainteresowała się grą.

I to wszystko tylko dlatego, bo Luffy zaczął zbliżać się do zwycięstwa. Co w jego mniemaniu było nie lada wyczynem.

S.
Wyszła z łazienki, utwierdzona w swoim postanowieniu. Zdecydowała, że nie pozwoli Zoro zbliżyć się do niej za bardzo, ale będzie się zachowywać, jakby nic się nie stało. Udawanie idioty brzmiało sensownie. Z resztą, nie byłby to pierwszy raz...

Rozejrzała się po pokładzie. Większość towarzystwa siedziała na pokładzie, grając w karty. Z tego, co widziała, wyglądało to jak wojna, więc nie zdecydowała się na dołączenie do nich. Zamiast tego, skierowała się do warsztatu Frankiego.
Zastała cyborga siedzącego nad jakimś urządzeniem. Wydawał się skupiony, ale gdy tylko usłyszał jej kroki, natychmiast poderwał głowę.

- Cześć, Sara! - przywitał się radośnie.

- Hej, Franky. - Posłała mu szeroki uśmiech.

- Co robisz?

- To mój najnowszy wynalazek! - pochwalił się, podnosząc i prezentując jej swoje dzieło.

- Hmmm... Czy to jest... Co to jest? - zapytała w końcu.

Cyborg nie wydawał się obrażony jej ignorancją.

- To jest silnik nowej generacji... - zaczął jej tłumaczyć zawiłości nowej technologii.
Dziewczyna słuchała go, potakując od czasu do czasu. Rozumiała piąte przez dziesiąte, ale entuzjazm w głosie mężczyzny był zaraźliwy. A Sara naprawdę lubiła uczyć się nowych rzeczy.

Zoro stał, wpatrując się w ten sam punkt od jakiś piętnastu minut. Nie był pewien, co tu się tak właściwie stało. Był niemal pewny, że nie zrobił nic złego. Chciał ją pocałować, to fakt, ale... To nie było niczym złym, prawda? Bo dziewczyna wydawała się czuć coś do niego. A może się pomylił? Może ona nie czuła nic więcej niż zwykła przyjaźń, a on spieprzył sprawę, wyciągając pochopne wnioski?

Opadł na kanapę, drapiąc się po głowie. Co powinien teraz zrobić? Przeprosić? Wytłumaczyć się? A może udawać, że nic się nie stało?

Uznał, że chwilowo po prostu poczeka i zobaczy, jak Sara będzie się zachowywać Wtedy zdecyduje, co powinien się zrobić.

L.
- YATTA! - na statku rozległ się pełen radości krzyk Luffyego, gdy ten, chyba pierwszy raz w życiu wygrał potyczkę karcianą. Załoga nie ukrywała zaskoczenia, ale cieszyła się razem ze swoim kapitanem.

- Sanji, wynagródź mu tą chwilę jakimś porządnym mięsem. - szepnęła Leo do kucharza.

- Hai! Leo-swan! - wykrzyknął kucharz i poleciał do kuchni. Już kilka chwil później gumiak z radością wgryzał się w soczyste mięso.

Widok szczęśliwego Luffyego był wspaniały.

Leo spojrzała na bocianie gniazdo.
Westchnęła głęboko. Wiatr całkiem nieźle wiał, a na szczycie masztu pewnie jest lepiej wyczuwalny. Skierowała się w stronę masztu, by trochę odetchnąć.

S.
- Hej, mogę ci w czymś pomóc? - Sara usiadła na jedynym względnie czystym krześle w pomieszczeniu i wzięła do ręki butelkę coli, którą dostała od cyborga. Przejrzała papiery leżące na pobliskim stoliku.

- Jasne! Pracowałem nad tym, ale mam kilka wątpliwości... - wytłumaczył, pokazując jej kolejne urządzenie. Dziewczynie zajęło chwilę, zanim zorientowała się, na co patrzy.
- Naprawdę to robisz? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Nawet zapomniała o swoich wcześniejszych rozkminach.

- Oczywiście!

Razem zabrali się za dalszą pracę nad kolejnym wynalazkiem.

Zoro usłyszał, jak ktoś chodzi po dachu nad siłownią. Przez chwilę był niemal pewny, że była to Sara. W końcu to było jej miejsce. Zaczął wspinać się na dach, nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć, gdy ją już zobaczy.

Jednak zamiast oczekiwanej dziewczyny, zobaczył tam Leo. Zatrzymał się zaskoczony. Rozważał wycofanie się, ale najwyraźniej został zauważony.

L.
Siedziała na dachu, patrząc na horyzont. Oddychała głęboko, zadowolona ze świeżego, morskiego powietrza.
Od początku pobytu w One Piece przytłaczała ją myśl, że tu nie pasuje. Nie potrafiła dostosować się do panującego tu klimatu w sensie towarzyskim.

Tu wszystko było inne.

Nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi na dach. Odwróciła gwałtownie głowę, by przekonać się, że to Zoro.

- Przerwałam ci w treningu? - zapytała. Jego włosy lekko falowały na wietrze, stojąc bokiem do niej.

S.
- Nie. - Pokręcił przecząco głową. - Już nie trenowałem...

Może, skoro już wyszedł, powinien zejść na dół i poszukać Sary... Albo wrócić do siłowni?

L.
- To dobrze. - Kiwnęła głową. - Jak się czujesz z myślą, że prędzej czy później, ja i Sara znikniemy? - zapytała nieco poważnym głosem.

S.
Zawahał się. Za bardzo się nad tym nie zastanawiał. Na początku chciał pozbyć się dodatkowej osoby ze statku, ale później... Nawet za bardzo nie rozważał takiej możliwości. Bo raczej mogliby się później spotkać. Przynajmniej, tak myślał wtedy. A teraz nie miał pewności, że dziewczyna będzie chciała się z nim spotkać.

- Nie wiem – przyznał w końcu. - Nie zastanawiałem się nad tym za bardzo.

L.
Znów kiwnęła.

- Zniknięcie przyjaciół. Cios prosto w serce, nie uważasz? - zapytała.

Jednak po chwili zaśmiała się serdecznie.

- Nie traktuj tego na poważnie. Czasami mam dziwne rozmyślania. - wytłumaczyła Leo.

S.
Pokiwał głową.

- Przyjaciół, huh? - powtórzył.
Usiadł na dachu, obok niej, ponownie odbiegając myślami nie tam, gdzie prawdopodobnie powinien. Czy to naprawdę miało być właśnie tym?

L.
- Tak, a co? - zapytała. Coś w głosie Zoro kazało jej się zastanowić nad jej słowami.
Połączyła fakty i aż podskoczyła.

- Friendzone?! - wykrzyknęła ze śmiechem i prawie spadła z masztu.

S.
- Odwal się – warknął, odwracając głowę.
Czy to naprawdę było aż tak oczywiste?

L.
Doczołgała się z powrotem na swoje miejsce obok Zoro.

- No już, spokojnie. To się zdarza nawet najlepszym i większej części męskiej populacji. - poklepała go po głowie i poczochrała mu włosy.

Ale było jej trochę żal Zoro. W sumie, chętnie wykorzystałaby jego sytuację, ale już w pewnym sensie była z Lawem...

S.
Spojrzał na nią, zastanawiając się, czy dziewczyna może coś o tym wiedzieć. I czy naprawdę powinien o to pytać...

- Spieprzyłem? - zapytał w końcu. Musiał wiedzieć, czy to była jego wina.

L.
Leo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem.

- Na całej linii, Zoro. Na całej linii. - znów poklepała go po głowie. - Bardzo ci źle z tym? - zapytała.

S.
- Nie wiem... Muszę z nią pogadać. Chyba... - Zamyślił się. Powinien?

L.
Leo miała wrażenie, jakby szermierz naprawdę podupadł. Nie widziała nigdy u niego takiej miny.

Zoro był po prostu smutny.
Uniosła się nieco na kolanach i delikatnie objęła chłopaka.

Na początku spiął się, po chwili lekko rozluźnił się, ale delikatnie ją odepchnął.

S.
- Pogadam z nią – uznał, podnosząc się. Wolał najpierw mieć pewność, że poprawnie zinterpretował jej zachowanie, a dopiero później... Później się zobaczy!

L.
Znów usiadła obok niego.

- Okej. - Westchnęła. - I jedno: nie bądź zbyt nachalny i działaj ostrożnie – powiedziała.

S.
Rzucił jej nierozumiejące spojrzenie. Niezbyt nachalny? Ostrożnie? Czyli jak? Nie powinien po prostu o to zapytać?

- Czyli jak? - zapytał, marszcząc brwi.

L.
Westchnęła lekko.

- Nie mów nic dosadnie wprost. Albo ją przestraszysz, albo rozbawisz. Po prostu zważaj na swe słowa. - wzruszyła ramionami.

S.
Wciąż nie do końca rozumiał, co dziewczyna miała na myśli, ale pokiwał głową.

- Dobra – mruknął i rozpoczął schodzenie w dół. Musiał jej poszukać, a wtedy jakoś spróbować poruszyć ten temat... Bez mówienia, o co mu chodziło. Czy tak się w ogóle dało?

L.
Odprowadziła go wzrokiem, doskonale wiedząc, że nie zrozumiał. Faceci rzadko rozumieją co to przekaz "czytania między wierszami". Nah, co poradzić?
Położyła się, gapiąc się bezmyślnie w niebo.

~~~~~
Tururu~  Toż to kolejny rozdział :)
Trochę w nim miłości i takich tam xD
A tak w ogóle to...

Wesołych Świąt, Zdrowia i Szczęścia, dążenia do spełnienia swych marzeń i pamiętajcie: Żyjcie tak, żebyście niczego nie żałowali! :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top