Rozdział 53

L.
Obudziła się po około pół godziny. Lawa już nie było w sypialni, co nieco ją przygnębiło. Ale może to i dobrze? Gdyby nadal tu był, to pewnie ona zaczęłaby teraz coś odpierdalać.

Westchnęła i wstała, przeciągając się. Sądząc po panującej temperaturze, wpływali chłodniejszą strefę.
W końcu. Miała już dość tego upału.
Przebrała się i wyszła z pokoju. Sądząc po załodze przebywającej na statku, było sporo po śniadaniu. Nah. Nienawidziła długo spać...

Weszła do mesy, zastając tam obrazek jak ze słabej komedii romantycznej: Sara i Sanji robiący jakieś ciasto i Zoro siedzący przy stole, obserwujący ich. Sęk w tym, że zielonowłosy patrzył na kucharza z taką złością, jakby blondyn zamierzał uciec z Sarą na koniec świata.
Ojć, będzie później afera...

- Dzień dobry? - powiedziała Leo, chcąc przerwać rosnące napięcie.

S.
- Yo! - przywitała się Sara, nawet się nie odwracając od mieszania masy w garnku. Wyglądało to tak smacznie, że była pełna podziwu, że jeszcze jej nie spróbowała... Powstrzymywała się głównie dlatego, że Sanji był tuż obok i jako kucharz zapewne nie byłby zachwycony takim zachowaniem... Chociaż pewnie nie miałby jej tego za złe...

- Leo-swan! - wrzasnął rozradowany blondyn, odrywając się od przelewania ciasta na blaszkę. - Życzysz sobie coś na śniadanie?

L.
Pomyślała przez chwilę.

- Jeśli nie sprawi ci to trudności, to poproszę omlet tradycyjny z pieczarkami. - wyszczerzyła się Leo. Jej nigdy nie wyszła ta potrawa zbyt rewelacyjnie, dlatego chciała spróbować wersji Sanjiego.

S.
- Przez najbliższe pięć minut nie oddam kuchenki, bo już jest tu za mało miejsca - ostrzegła, zerkając przez ramię. Może i nie było aż tak ciasno, zdarzały się gorsze warunki, ale ona naprawdę lubiła mieć dużo miejsca przy gotowaniu. To chyba jedyna czynność, przy której starała się utrzymać czystość wokół siebie.

L.
Pokiwała głową i usiadła obok Zoro.

- Spoko, poczekam. - odparła.

- Na pewno, Leo-swan? - spytał zmartwiony kucharz.

- Tak, Sanji, poczekam. Pięć czy dziesięć minut nie zrobi różnicy. - rzekła, uśmiechając się ciepło. Blondyn nie wyglądał na przekonanego, ale nie będzie przecież przeszkadzał Sarze-chwan w pracy. W ramach rekompensaty nalał Leo sok pomarańczowy.

- Co takiego robi Sara? - zapytała zielonowłosego dziewczyna, gdy Sanji wrócił do Sary.

S.
- Ciasto czekoladowe - odparł, krzywiąc się nieco. Wciąż nie bardzo był w stanie uwierzyć, że Sara myśli, ze to mu zasmakuje. Przecież mówił, że nie lubi słodkich rzeczy! Chociaż widok dziewczyny, dolewającej do garnka nieco sake, nieco wzmożyła jego ciekawość.

L.
- O. To fajnie. - uśmiechnęła się Leo. - Ciasta czekoladowe są spoko. Jednak osobiście wolę coś kokosowego. - dodała z zamysłem.

S.
- Za słodkie - rzucił niechętnie.
Sara, która słyszała wymianę zdań, postanowiła się wtrącić:
- Kokosy są ok, ale coś kokosowego już nie.

L.
- O gustach się nie dyskutuje. - wzruszyła ramionami Leo, cytując słowa swej nauczycielki. - A z resztą, najlepsze są wszystkie zielone ciasta. - wyszczerzyła się promiennie.

S.
- Mhm... Jadłam kiedyś takie... Tylko nie wzięłam przepisu... Na pewno tam była galaretka kiwi... - rozmarzyła się Sara, chociaż nie przestawała mieszać masy. Kątem oka widziała, jak Sanji zamiera, przesuwając niepewnym wzrokiem po obu dziewczynach. Kusiło ją, żeby się obrócić i zobaczyć, jak wygląda mina Zoro, ale się powstrzymała. Jeżeli by tak zrobiła, natychmiast zdradziłaby, że chodzi o niego, a tak mogły go jeszcze chwilę podrażnić~

L.
Kątem oka zauważyła jak Zoro się nieco zarumienił~
Ojoj... Słodziutkie~

- Rok temu zrobiłam sobie na urodziny taki tort. - wyznała Leo. - Był pyszny. - dodała z lubością.

Ktoś tu coraz bardziej przypominał arbuza~~

S.
- Nie przepadam za tortami - przyznała. - Najczęściej są strasznie mdłe. Ale taki koktajl owocowy... Wiesz, jak wrzucisz kiwi, banana agrest, zielone jabłko i limonkę... Do tego jeszcze pomelo... Pycha! I jeszcze jakie zdrowe - kontynuowała tortury biednego glona. Tym razem nie mogła powstrzymać odruchu odwrócenia się, ale zrobiła to w ten sposób, żeby wyglądało, jakby chciała spojrzeć na swoją rozmówczynię. Kolor twarzy Zoro był uroczy.

L.
Zachichotała. Zaś Zoro zakrył oczy dłonią, chcąc choć trochę ukryć zażenowanie i czerwień swej twarzy.
Wyglądał tak uroczo~

- Tak, taki koktajl to byłoby coś. - przyznała Leo. A Sanji wyglądał na nieco zazdrosnego... Biedny~

- A co byś powiedziała na banany w zielonej polewie? - zapytała Leo.

S.
- Mhm... Brzmi smacznie~
Usłyszała, jak gdzieś obok niej coś spadło. Spojrzała tam, po czym zauważyłą, jak Sanji pochylał się, aby podnieść upuszczoną przed chwilą łyżkę. Nowa pozycja tylko trochę pomogła mu zakryć czerwoną twarz. Zoro zsunął sie niżej na krześle i wyglądał, jakby miał zamiar wejść pod stół i tam pozostać.

Jednak zanim ich drobna zabawa w męczenie ciasteczek mogła być kontynuowana, drzwi otworzyły się, a w progu stanął Law. Był to też ten sam moment, w którym Sara uznała, że masa wygląda już na tyle dobrze, że może ściągnąć ją z palnika.

Chirurg rozejrzał się, zapewne zauważając wyrazy twarzy wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i od niechcenia rzuciła:

- Hej, Sanji! Możesz zabrać się za ten omlet z pieczarkami dla Leo. Proponuję dorzucić tam... Bo ja wiem? Szczypiorku? Żółtej papryki?

L.
Leo powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.
Ta dwójka wyglądała tak słodko! I zachęcająco zarazem. A na deser jeszcze Trafalgar! Uczta tysiąclecia!

Po słowach Sary, Sanji starał się ogarnąć. Wymamrotał przeprosiny i zabrał się do robienia omletu.

- Sanji, zrób proszę tak, jak powiedziała Sara. - przypomniała Leo.
Trafalgar zastanowił się chwilę. Coś w tonie głosu Sary mówiło mu, że ten omlet miał mieć jakieś znaczenie. A gdy w końcu dotarł do niego ten fakt, zarumienił się. Cholera...

- O, Trafalgar! Jak humorek? - zapytała wesoło Leo.

- Jak zwykle. - wzruszył ramionami chirurg.  Próbował się ogarnąć i na szczęście udawało mu się. - Za to wy dwie jesteście niezwykle wesołe. - zauważył.

S.
- Wiesz jak to jest... Smaczne jedzenie potrafi zdziałać cuda~ Chociaż nie ukrywam, że właściwa konsumpcja, a zwykłe rozmawianie o tym, jest jak niebo a ziemia... - rzuciła z lekkim zawodem w głosie i ponownie skupiła się na masie. Dręczenie ciasteczek swoją drogą, ale ciasto nie mogło się nie udać!

L.
Law kiwnął głową, nie wiedząc, co innego zrobić. Usiadł przy stole, nieco dalej od Leo.

Sanji już zajmował się omletem, Sara robiła ciasto, a Leo siedziała i zastanawiała się nad własnym pomysłem zrobienia czegoś. Znała sporo różnych potraw, ale teraz nic nie przychodziło jej do głowy. W ciszy czekała na śniadanie.

~~~~~
Witam~
Pyszny rozdział obecny :3
Aż zgłodniałam, gdy go poprawiałam xD
Co myślicie o tym rozdziale? Zostawcie gwiazdeńky i napiszcie w komentarzach, co myślicie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top