Rozdział 48
L.
Westchnęła i pokręciła głową, widząc wychodzącą kumpelę. Przecież Sara przechodzi trudny okres w życiu kobiety. Wszystko może się teraz zdarzyć.
Wyszła za Sarą. Trzymała się w pewnej odległości, żeby tamta miała trochę pola do wyładowania się.
S.
Wyszła na świeże powietrze, strzelając błyskawicami z oczu. Widziała, jak kilku najbliższych marynarzy cofa się o kilka kroków, zanim zorientowali się, że są to te same osoby, które niedawno złapali. Zanim którykolwiek zdążył się odezwać, dziewczyna rozejrzała się uważnie, posyłając im złowrogie spojrzenia i rozkazała głośno:
- Zawracać! - rzuciła nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Ale.... - zaczął jeden z nich.
- Co!? Czego nie rozumiesz!? Mam to przeliterować!? - zapytała agresywnym tonem, robiąc krok w kierunku żołnierza, który odważył się odezwać.
Teraz chyba wszystkie spojrzenia były w nich utkwione, ale Sara chwilowo nie zwracała uwagi na ten szczegół.
- Nie ty tutaj wydajesz rozkazy. Gdzie jest kapitan Koshimazaki? - Któryś odważniejszy postanowił zrobić krok do przodu i spojrzeć dziewczynie w oczy. Szybko tego pożałował i wycofał się z podkulonym ogonem...
- A jak myślisz? W swoim gabinecie, idioto! - warknęła, co poniekąd było prawdą... - Czy uważasz, że stałybyśmy tu, gdyby on chciał czegoś innego? - To również nie było kłamstwem, a zwykłym pytaniem... Sara robiła się coraz szczerszą osobą.
- No... nie...
- Chciał się przekonać, co potrafimy. A ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi nie wierzy. Właśnie dlatego w tej chwili zawrócicie ten pieprzony okręt i popłyniecie z powrotem w stronę tamtego pirackiego statku. Wtedy my ładnie zademonstrujemy nasze zdolności, podejmiemy jebaną współpracę i rozejdziemy się bez zbędnych trupów... Chyba, że wolicie, żebym powiedziała waszemu przełożonemu, że stracił możliwość naszej pomocy tylko dlatego, że banda idiotów nie potrafi zawrócić jebanej łodzi!? - zaczęła cicho i spokojnie, ale w dalszej części przemowy jej głos nabierał coraz więcej złości. Co brzmiało tym bardziej przerażająco, że dziewczyna nie krzyczała, ani nawet nie podnosiła głosu. Wciąż mówiła cicho, a mimo to, jej słowa dotarły nawet do najbardziej oddalonych marynarzy...
- Nie! Przepraszam, już zawracamy! - Jeden z nich zasalutował, a reszta szybko poszła w jego ślady. Typowe zachowania tłumu... Wystarczy zaatakować jednostki, żeby zmusić całą grupę do posłuszeństwa.
„Żałosne” pomyślała, po czym obróciła się i ponownie skierowała w stronę gabinetu pana złodzieja...
- Dopóki nie zauważycie piratów, nie przeszkadzajcie nam! I nawet nie ważcie się wchodzić do gabinetu. Są sekrety, za które nawet wy możecie zapłacić głową... - ostrzegła grobowym głosem.
- Tak jest! - odpowiedział jej chóralny okrzyk.
Pokręciła głową, mijając Leo i ponownie znikając pod pokładem.
L.
Opierała się o framugę, powstrzymując chichot. Zrobiło jej się trochę żal marynarzy, ale co poradzisz, kiedy kobieta zdolna jest rozszarpać niedźwiedzia na strzępy?
Leo została na swoim miejscu, z zamiarem poczekania, aż Sunny znajdzie się w zasięgu wzroku.
S.
Wparowała do gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami. Rzuciła się na kanapę, zwijając w kłębek. Zagryzła zęby na poduszce, powstrzymując się od krzyku... Cholerny ból brzucha!
Po dłuższej chwili, gdy czuła jak wszystko się uspokaja, przewróciła się na plecy i zaczęła wgapiać w sufit. Z braku innego pomysłu przeniosła wzrok na ciało gościa od mazaków, wiąż leżące po drugiej stronie pokoju.
- Jesteś głupi, wiesz? Dostałeś się do marynarki i wciąż nie ogarnąłeś, że ludzie kłamią? Czy spotkałeś w życiu kogokolwiek, kto mówiłby prawdę? - zapytała, po czym pokręciła głową i zaśmiała się gorzko. - Zaczynam gadać z trupem... Chyba jednak psycholog by nie zaszkodził... - mruknęła i przymknęła oczy.
Miała nadzieję, że krótka drzemka pomoże jej ogarnąć nieco szalejące emocje. Dawno nie czuła się tak... dziwnie. Nawet nie potrafiła dokładnie określić, co w tej chwili czuje.
L.
Marynarze posłusznie zawrócili statek. Widocznie bardzo przestraszyli się wyimaginowanych błyskawic Sary. No cóż, zasłużyli sobie.
Leo podeszła do burty obserwując uważnie horyzont.
Strasznie zatęskniła za tą radością na Sunny, mimo, że była bez niej zaledwie kilka godzin.
Stała przy burcie jakieś pół godziny i dopiero wtedy ujrzała znajomy żagiel. Uśmiechnęła się szeroko i pobiegła po Sarę. Jednak po drodze zauważyła damską kajutę. Przejrzała ciuchy i stwierdziła, że będą jej pasować. Zgarnęła dwie szare bluzki, czarną bluzę z kapturem i jedne jeansy i szorty.
Przecież nie będzie do końca jej pobytu w One Piece pożyczać ciuchów od Sary, czyż nie?
Zgarnęła jeszcze błękitną kurtkę, w którą wszystko zawinęła i pobiegła do gabinetu po panią wkurwioną.
S.
Obudziła się, słysząc kroki na korytarzu. Kiedy drzwi się otworzyły, siedziała już na kanapie, wpatrując się uważnie we wchodzącą osobę. Rozluźniła się nieco, gdy rozpoznała w postaci Leo.
- Co jest? Widać Sunny? - zapytała, wciąż półprzytomnie przecierając oczy. Pozwoliła sobie na chwilę rozleniwienia tylko dlatego, że nie wyczuwała dookoła siebie zagrożenia. Co w sumie było dość zabawne, biorąc pod uwagę, że przebywały na wrogim okręcie, otoczone dużą ilością przeciwników...
L.
- Tak. Za jakieś 10 minut będziemy z powrotem na pięknej, zielonej trawce. - powiedziała wesoło Leo i niespiesznie skierowała się do wyjścia na pokład.
S.
Podniosła się i zaczęła dreptać za nią. W głowie powoli układała jeszcze, co powinna powiedzieć. Na szczęście, była to już ostatnia prosta.
Gdy mijały jakiegoś marynarza, który stał przy wyjściu, zatrzymała się i zerknęła na niego.
- Powiedz mi jeszcze, bo zapomniałam zapytać waszego szefa... Nasza broń jest tutaj? - zapytała spokojnym głosem. Jednak po jego minie doszła do wniosku, że był obecny podczas jej wcześniejszej wypowiedzi... To ułatwiało sprawę.
- Nie. Została na pirackim statku – zameldował, prężąc się w salucie. Sara była pozytywnie tym zaskoczona. Może nawet zrobiło jej się szkoda tego chłopaka... W końcu niewiele miał do powiedzenia w tej sprawie... No cóż, miał pecha i tyle.
- Rozumiem, dzięki. - Machnęła mu ręką, wychodząc na pokład. Widziała, jak w ich kierunku płynie ten charakterystyczny statek z rzeźbą dziobową w kształcie głowy lwa...
Rozejrzała się, przyglądając twarzom zebranych wokół marynarzy. Należało to przeprowadzić tak, żeby było jak najbezpieczniej...
- Dobra, słuchajcie! - rozkazała, stając pośrodku pokładu. - Mamy zademonstrować wam nasze umiejętności, więc to zrobimy. Tamci piraci będą świetnym przykładem. Obawiam się jednak, że może to być dla was dość niebezpieczne. Przejdziemy na pokład ich statku, żeby ograniczyć zniszczenia tutaj, ale nie możemy zagwarantować, że nie trafi się jakiś rykoszet... - Zawiesiła głos i przyjrzała się reakcji zebranych dookoła. Byli podekscytowani i nieco zaniepokojeni, właśnie na to liczyła. - Dlatego, dla własnego dobra, schowacie się pod pokładem. Damy wam znak, kiedy skończymy i wtedy będziecie mogli wyjść i dokładnie przyjrzeć się naszemu dziełu... Czy jest to jasne? - zapytała, wciąż uważnie wpatrując się w stojących naokoło niej ludzi.
- Tak jest! - odkrzyknęli, najwidoczniej nauczeni wcześniejszym incydentem.
- Świetnie. - Zerknęła w bok, gdzie statek słomkowych był już bardzo blisko. Niemal widziała twarze zaniepokojonych piratów... - Dobra, czas najwyższy. Schowacie się!
Żołnierze rzucili się, aby wykonać rozkaz, a Sara spokojnie podeszła do barierki. Teraz zdecydowanie widziała swoich towarzyszy, którzy przyglądali się okrętowi marynarki z mieszaniną zdziwienia i nieufności... No, a przynajmniej większość z nich. Taki Luffy na przykład skakał radośnie, nie mogąc się doczekać, kiedy podpłyną bliżej.
Kiedy w końcu miała taką możliwość, po prostu przeskoczyła na pokład Sunny, niemal od razu wpadając na Zoro. Ignorując spojrzenia pozostałych członków załogi, pozwoliła sobie na wtulenie się w niego. Wskazała kciukiem w okręt za sobą i poprosiła cicho, ale całkiem wyraźnie.
- Zatopcie ich. Na pytania odpowiem później – mruknęła, wdychając znajomy zapach. Chyba nawet sama do końca nie zdawała sobie sprawy z tego, jak przerażona przez cały ten czas była.
L.
Przeskoczyła na Sunny tuż po Sarze. Sam moment lotu był idealny, a lądowanie w, nie wiadomo jakim cudem, zatroskanych ramionach Lawa, wręcz niebiańskie. Objął ją i przycisnął do siebie.
Ojeju, jaki zmartwiony~
To nie podobne do niego. Mimo to, wtuliła się w jego tors.
I wtedy Franky i Usopp rozpoczęli ostrzał. Leo podskoczyła na gwałtowny wystrzał. Trafalgar mocniej ją przytulił.
Yey, jaki on był słodki~
~~~~~
Witam witam~
Wszyscy wrócili do siebie jest bezpiecznie itd...
Jak widzicie jakiś błąd to piszcie.
Co myślicie o tym rozdziale? Piszcie komenty i zostawiajcie gwiazdeńky :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top