Rozdział 46
Naprawiam błędy. Nie zauważyłam wcześniej, że źle wstawiłam rozdziały. Wybaczcie!
S.
Przez chwilę panowała cisza. W końcu dotarły do nich jeszcze głośniejsze przekleństwa, tym razem zdecydowanie skierowane w ich stronę. Dziewczyna jeszcze przez chwilę pozwoliła im na słowne wyżywanie się, po czym postanowiła im przerwać.
- Słyszę, że panowie mają problemy z panowaniem nad sobą. Wolałabym, aby nikt taki do nas nie wchodził. Czy mogą panowie zawołać przełożonego? W końcu, jeżeli on ma do nas jakiś interes, powinien sam tutaj przyjść... - powiedziała, niby od niechcenia.
Jednego była pewna, jeżeli od początku nie uda im się spotkać z najważniejszą postacią tutaj, pierwsze wrażenie szlag trafi. A to o nie tutaj przede wszystkim chodziło. Właśnie dlatego milczała, słuchając gróźb żołnierzy z drugiej strony. Gdy ci zrozumieli, że nic nie osiągną, odeszli, prawdopodobnie idąc po swojego szefa.
Sara odwróciła się, zerkając na Leo. Była ciekawa, jak ta skomentuje jej dotychczasowe posunięcia... O ile zdecyduje się je komentować. Teraz był też ostatni moment na ewentualne pytania i objaśnianie planu.
L.
Mrugnęła powoli kilka razy.
Nie. Nie rozumiała co Sara ma w tej swej mądrej głowie.
Spojrzała więc na towarzyszkę.
- Można wiedzieć, o chuj ci chodzi? - zapytała niezbyt grzecznie.
S.
- Widzę, że osiągasz szczyty kultury osobistej... - mruknęła, przewracając oczami. - Jest duże prawdopodobieństwo, że oni myślą o nas, jako o kimś niezwykłym. Skoro tak jest, należałoby wykorzystać ten fakt i wmówić im, że jesteśmy jeszcze lepsze. Obawiam się jednak, że musimy w tym celu nieco pograć... I jak najszybciej spotkać się z ich szefem, bo jeżeli zostaniemy w brutalny sposób wepchnięte do jego gabinetu, możesz sobie wyobrazić, że nie wypadniemy jakoś wspaniale... - wytłumaczyła spokojnie.
L.
Przetrawiła jej słowa i kiwnęła głową.
- A jeśli odkryją, że udajemy? - zapytała.
Optymizm na poziomie setnym. Albo egzaminator miał kaca.
S.
- Wtedy będziemy mieć pecha. - Uśmiechnęła się szeroko.
L.
Również wyszczerzyła się, z nerwowym chichotem.
- A co jeśli przyślą któregoś z admirałów?
S.
- Wtedy będziemy mogły startować na stanowisko najbardziej pechowych osób na świecie. - Wzruszyła ramionami. - Chociaż nawet admirała zapewne dałoby się jakoś wkręcić... Chociaż wątpię, aby admirałowie zajmowali się tego typu sprawami. W końcu mają ważniejsze rzeczy do roboty niż ganianie za dwoma dziewczynami, bez nagrody za głowę... Które potrafią widzieć twory, które teoretycznie mogą przenieść ich w dowolne miejsce na świecie... I to nie tylko w tym... - Zawiesiła się na chwilę, zastanawiając się, jak dużo marynarka wie o tym zjawisku i jak wielką nadzieję z tym wiążę... - Uważasz się za pechową, czy szczęśliwą osobę? - zapytała, szczerząc się, chociaż tym razem poczuła ukłucie niepokoju...
L.
Nieco wątpiła w przemyślenia Sary w związku z admirałami, ale to było jej zdanie i nie chciała się kłócić. A co do drugiego...
- Pechową. Mojej kumpeli rozwalił się GPS w komórce akurat wtedy gdy pierwszy raz w życiu z nią biegałam.
Taka prawda.
S.
- W takim razie pozostaje nam liczyć, że moje szczęście wytrzyma. - Wyprostowała się, ponownie słysząc kroki na korytarzu.
- Jakieś ostatnie słowa? - zapytała jeszcze pogodnym tonem.
L.
- Ostatnie słowa? - upewniła się.
- Po pierwsze-nie chce róż na pogrzebie, a po drugie mam ochotę na Trafalgara. - wyszczerzyła się niewinnie. - A twoje? - zapytała.
S.
- Żadnych. Po prostu umrę z uśmiechem na ustach. „Gdy przyjdzie śmierć, bądź szczęśliwy, bo jest to ostatnia rzecz, jaką możesz zrobić” - zacytowała tekst, który gdzieś kiedyś znalazła, chociaż nie była pewna, kto to powiedział. Najważniejsze, że był fajny.
L
Prychnęła.
- Ambitne. - stwierdziła, słysząc kroki, które zatrzymały się przed ich celą.
S.
- To co powiesz na „przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym, do ostatniej godziny własnym prawom wierni”? - zaproponowała jeszcze, czując gwałtowny przypływ natchnienia.
Podeszła ponownie do drzwi, słysząc, jak kolejna osoba mocuje się z kluczem. A potem głośne, ale wciąż kulturalne pukanie. Musiała przyznać, że była pod wrażeniem. Czyżby w końcu ktoś, kto opanował przynajmniej podstawy kultury osobistej?
L.
Wzruszyła ramionami.
- Może być i to. - stwierdziła. Denerwowała się przed tym, co ma się za chwilę stać. A na razie było jeszcze spoko. Oby tak zostało do końca.
S.
Posłała jej jeszcze uśmiech po czym skupiła się na najważniejszym w tej chwili zadaniu.
- Tak? O co chodzi? - zapytała ponownie.
- Moi podwładni przekazali mi, że chcecie się ze mną spotkać – odpowiedział jakiś głos z drugiej strony. Należał do mężczyzny i nie wydawał się dziewczynie znajomy.
- Och, faktycznie. Zaraz otworzę – powiedziała spokojnie, po czym kucnęła i wyciągnęła nóż. Delikatnie podważyła zamek. Gdy poczuła, jak ten klika, dając sygnał, że jest otwarty, cofnęła się szybko, ponownie ukrywając broń. Spojrzała przez poszerzającą się szparę w drzwiach, ponownie przybierając poprzedni wyraz twarzy.
„Jesteś pewną siebie osobą, która zrobiła im łaskę, jeszcze stąd nie odchodząc” napomniała się, odsuwając się o krok, żeby pozwolić nieznajomemu wejść do środka.
Mężczyzna miał na sobie płaszcz kapitański i zdecydowanie nie był admirałem, co sprawiło jej niemałą ulgę. Zamiast tego przyjrzał jej się uważnie.
- Jak to zrobiłaś? - zapytał po prostu.
- Co dokładnie ma pan na myśli? - odpowiedziała pytaniem, siląc się na grzeczny, ale pewny siebie ton.
- Zablokowałaś drzwi. A potem otworzyłaś je, bez naszego udziału – wytłumaczył.
Pokręciła głową z rozbawieniem. Przyjrzała się marynarzowi, jakby zastanawiając się, czy robi sobie z niej jaja. Powstrzymała odruch zerknięcia na stojących za nim żołnierzy, którzy mieli w dłoniach pistolety gotowe do strzału.
- Proszę to sobie oszczędzić. Domyślam się, że wie pan kim jesteśmy i co potrafimy. Coś takiego, jak otworzenie drzwi nie jest czymś wartym uwagi... W przeciwieństwie do innych naszych zdolności. Bo to w tej sprawie chciał pan porozmawiać? - zapytała pozornie swobodnym głosem, kładąc nacisk na ostatnim słowie.
Facet przez chwilę wpatrywał się w nią z uwagą. Sara nie pozwoliła, żeby chociaż jeden mięsień drgnął, pokazując, że zwyczajnie blefuje. Postawiła wszystko na jedną kartę i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Jednak... Nie bardzo miały inne wyjście.
- Możemy przejść do mojej kajuty? Nie chcemy przecież, żeby ktoś niepowołany to usłyszał, prawda? - zapytał, wyraźnie gestykulując w stronę stojących za nim marynarzy.
- Oczywiście. Dobrze byłoby też na czymś usiąść – zgodziła się z nim.
Mężczyzna cofnął się, pokazując drogę, a Sara obróciła się, aby zerknąć na towarzyszkę. Uniosła brwi w niemym pytaniu. Oznaczało to mniej więcej tyle: „Idziesz ze mną, czy mam cię tu zostawić?” Miała nadzieję, że tamta to zrozumie. I że będzie potrafiła zachować się odpowiednio do sytuacji...
L.
Bez sprzeciwu ruszyła za Sarą. W sumie niegłupi plan. Tylko teraz utrzymywanie tego kłamstwa może być trudne. Nie wiedziały czy marynarz nie zażąda od nich przedstawienia swych umiejętności. Wtedy wszystko diabli wezmą.
Oby reszta załogi się pospieszyła...
S.
Przeszli do kajuty marynarza. W sumie, gość się jeszcze nie przedstawił. Na szczęście, kiedy przemierzali korytarze, ktoś inteligentny inaczej zawołał kapitana po imieniu. Tylko, że... słysząc to imię, Sara ledwo powstrzymała uśmiech, cisnący się jej na usta. Czy ten gość serio nazywał się Koshimazaki...?
Weszli do wskazanego przez niego pomieszczenia. Dziewczyna, nie czekając na pozwolenie, rozsiadła się wygodnie na kanapie stojącej pod jedną ze ścian. Wbiła przy okazji spojrzenie we wrogiego kapitana. Zastanawiała się, jak długo uda im się pociągnąć blef... I jak daleko z tym zajdą. Miała nadzieję, że gość nie należał do najinteligentniejszych.
L.
Imię tegoż marynarza było odpowiedzią na suchar: Jak nazywa się japończyk, który kradnie pisaki?
Leo z trudem powstrzymała śmiech. Dzięki temu rozluźniła się nieco, ale w jego gabinecie usiadła na fotelu, nie opierając się.
Ich szanse nadal były przerażająco niskie i niepewne.
S.
- Zacznijmy może od podstawowego pytania: czego pan od nas oczekuje? - zapytała, uznając, że najlepiej zrobi, jeżeli przejmie prowadzenie tej rozmowy.
- Współpracy – odpowiedział, podchodząc do swojego biurka. Zawahał się, po czym obrócił się w ich stronę. - Herbaty?
- Poproszę.
L.
Nie odezwała się. Nie miała na nic ochoty. Czuła się jak dziecko obserwujące rozmowę dwóch dorosłych ludzi.
Może tak było?
W razie czego Leo zaatakuje pana kradzieja mazaków.
S.
- Na czym ta współpraca ma polegać? - kontynuowała, przyjmując kubek ciepłego napoju.
Źrenice mężczyzny zwęziły się. Wyglądał jak drapieżnik, który usiłuje znaleźć słaby punkt u ofiary. Ale Sara nie zamierzała być grzecznym obiadem...
- Powinnaś się domyślić, czego od was oczekujemy – zauważył, badając grunt.
- Oczywiście. - Machnęła ręką. - Wiem doskonale, czego wy chcecie. Ale wciąż nie usłyszałam oferty zwrotnej. W końcu współpraca polega na działaniu obydwu stron, prawda? - Podsunęła kubek pod nos, wąchając nieznacznie. Nie wyczuła nic podejrzanego. W sumie... Wątpiła, żeby gość chciał ją otruć. W końcu była mu potrzebna.
- Miałybyście wiele przywilejów, wynikających z współpracy z marynarką. Między innymi, zapomnielibyśmy o waszej przygodzie z piratami...
„Tym razem groźba...?” Sara rozparła się wygodniej na kanapie.
- Załóżmy, że będziemy zainteresowane... - wymruczała, przekrzywiając głowę. - Chciałabym wiedzieć, jak dużo o nas wiecie.
- Jak dużo...? - powtórzył, nie do końca rozumiejąc.
- Postawmy sprawę jasno – zaczęła, pochylając się do przodu. W tej chwili ponownie zamierzała zaryzykować, ale jeżeli to się uda... To będą miały niemal czystą drogę. - My doskonale zdajemy sobie sprawę z naszych zdolności. W tej chwili jesteśmy tutaj tylko dlatego, że współpraca z marynarką brzmi interesująco. Jeżeli jednak okaże się, że jesteście takimi samymi ignorantami, jak tamci piraci, zwyczajnie nie będzie to opłacalne. Chce wiedzieć, co wy wiecie, żeby mieć świadomość, ile warta jest wasza oferta. Jeżeli uznamy, że ma to jakiś sens, będziemy mogli rozmawiać dalej. Do tego czasu... Możemy dalej tutaj siedzieć i wpatrywać się sobie w oczy. No, chyba, że nam się znudzi. Wtedy zwyczajnie się stąd zmyjemy – rzuciła, wzruszając ramionami.
- Nie zrobicie tego – odparł, mrużąc oczy.
- Skąd ta pewność? - zapytała z rozbawieniem w głosie. Widziała po jego oczach, że zadziałało. Gość zaczął zastanawiać się, na ile może sobie pozwolić. To dobrze...
- Powiem wam, co wiem – zaczął ostrożnie. - A później wy uzupełnicie tą wiedzę.
- Tylko, jeżeli uznamy, że warto.
- Zgoda.
L.
Rozglądała się po gabinecie, słuchając jakże napiętej rozmowy dwóch jakże dorosłych ludzi. Na ścianie wisiała jakaś katana, na kolejnej obrazki, na kolejnej różne zasłużenia i inne świstki z marynarki. Nudziło się jej.
Może by coś zrobić? Coś śmiesznego?
Spojrzała jeszcze raz na rozmawiających. Nie zwracają na nią uwagi.
To może..?
~~~~
Witam! Miłego dnia czy czego tam xD
Rozdział chyba trochę utrzymujący w napięciu. Co o nim myślicie? Jak uważacie - co Leo zrobi?
Piszcie komenty i zostawiajcie gwiazdeńky :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top