Rozdział 4

Jeden plus - nie straciła przytomności. Mimo to żałowała, że nie odpłynęła w eter. Miła wrażenie, że spada kilka godzin. To było irytujące. I strasznie dołujące. Wszędzie czerń. Nic więcej. Już zaczynała się zastanawiać, czy to nie przypadkiem śmierć. W jakiej pozycji ma się ułożyć, by wygodnie wpaść do piekła?

Nagle zawisła na chwilę i ... wylądowała na tyłku w jakiejś uliczce, zasnutej cieniem. Ok - pierwsza myśl - ładne piekło. Druga - zaraz napadną mnie jakieś dresy, bo to może być ich teren. Trzecia - LOL to zwykłe miasto.

Powoli wstała, nasłuchując. I pierwsze, co usłyszała, to krzyk mew. Potem dotarł do niej zapach morza. Otworzyła szerzej oczy. Wybiegła z uliczki. Czemu była tak podekscytowana i przerażona równocześnie?

Stanęła przy jednej z ulic miasta. Swoim wyglądem przypominało jej trochę Loguetown, ale budynki były rozlokowane luźniej. Przy takim układzie miasta, gdzieś na pewno znajduje się główny rynek. Powinna go poszukać. Jednak był jeden, acz znaczący problem - Leokadia spanikowała. Tak. Po prostu spanikowała.

Osunęła się po ścianie budynku, zastanawiając się gdzie jest i jakim, do cholery, cudem się tu znalazła? Musi się dowiedzieć co to za miejsce, a potem znaleźć sposób na powrót do domu. Tylko musiała poczekać aż przejdzie jej, chociaż częściowo, ten strach. W tym czasie rozważała kilka opcji:

1.Wpadła do dziury i straciła przytomność.

2.Jest to jeden z bardzo rzeczywistych snów.

3.Inny Wymiar (?)

4.Jeśli 3 to prawda, to jaki to, kurna, Wymiar?!

Pewnym było, że pierwszego wniosku nijak nie sprawdzi. Przy drugim mogła wypróbować kilka sposobów na obudzenie się. Jeśli drugi zawiedzie, to pozostaje trzeci i czwarty wniosek. A to byłoby... W sumie całkiem fajnie.

W końcu stwierdziła, że może normalnie się ruszać, lecz serce nadal się telepało jak u ptaka. Ostrożnie ruszyła ulicą przed sobą. Nie była ona jakaś specjalnie tłoczna. Szła w kierunku, z którego ludzie wracali z zakupami. Tam na pewno jest główna część miasta. Po drodze rozglądała się, szukając czegoś, co powiedziałoby Leo gdzie się znajduje. Wniosek trzeci został potwierdzony tuż przed wejściem do centrum miasteczka.

Zauważyła, że w okolicy brak jakichkolwiek sklepów z elektroniką. Normalnie oblegały one rynek każdego miasta, a tutaj nic takiego nie było.

Przestraszyła się tej myśli. Myśli, że jest w innym Wymiarze. Innym Świecie Równoległym. Przystanęła. Oddech Leokadii stał się na chwilę spazmatyczny i przejęty sekundową paniką. Niby od początku wierzyła w takie rzeczy, ale to było przerażające, doświadczyć czegoś podobnego na własnej skórze. Leo wzięła głęboki oddech i weszła na plac.

Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to piraci. Byli wszędzie. Od pojedynczych rzezimieszków do całych załóg. Zanim dziewczyna wyciągnie z tego jakieś wnioski, postanowiła bardziej zbadać miasto. W końcu, jedna jaskółka wiosny nie czyni, prawda?

Skierowała się do czegoś na kształt ratusza. Rozejrzała się dookoła, szukając czegoś, co powie jej co to za miasto. Jakiejś tablicy informacyjnej, cokolwiek, byleby zdobyć jakieś informacje. Wokół ratusza nie było jednak nic takiego. To nieco podłamało Leokadię. Ale nie zamierzała się poddawać. Zaczęła przechadzać się wokół rynku. Miała nadzieję podsłuchać rozmowy kilku piratów.

- Słyszałeś co ostatnio się stało? Ta załoga to prawdziwa szycha!

- Ci piraci narobili tam niezłego bajzlu!

- Ciekawe co ci z Marynarki na to powiedzą. - dalej naśmiewali się z Marynarki.

Leo poszła dalej. Słyszała jeszcze kilka innych rozmów, ale nic z nich nie wynikało. Czasem miał wrażenie, że coś jej umyka, jakiś oczywisty fakt.

Spacerowała wokół placu przez około dwie godziny. Niczego się nie dowiedziała. Przysiadła na jednej z ławek pod ratuszem. Wyjęła notatnik i zapisała co wie.

1.Była w innym Wymiarze.

2.Nie, to nie sen.

3.Piraci i Marynarka.

4.Jaki to Wymiar?

Stawiając kropkę pod znakiem zapytania, zamarła. Przejrzała jeszcze raz wszystkie punkty. Odpowiedź kryła się na tej kartce. Tylko gdzie?

Spojrzała na 3 punkt.

Piraci. Marynarka.

Piraci.

Marynarka.

Marynarka i piraci.

- Jaka ja głupia! - powiedziała głośno i strzeliła przyzwoitego face palma. Bo przecież - to było takie oczywiste! Ale z drugiej strony, to może być tylko nic nie znaczący zbieg okoliczności...

Westchnęła. Ta jej nie ufność do wszystkiego bywa czasem męcząca. Schowała notatnik z długopisem do saszetki. Postanowiła szukać dalej.

Dopiero teraz zauważyła jak późno się zrobiło. Ludzie rozchodzili się, a piraci wchodzili do pubów. Niebo przybrało złoty odcień zachodzącego słońca, a jego ostatnie promienie żegnały się z rynkiem, chowając się za budynkami.

Musi znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. Wokół było pełno restauracji, oferujących wolne pokoje. Jednak Leo nie miała żadnych pieniędzy. A nikt raczej nie okaże jej aktu miłosierdzia.

W końcu postanowiła zostać na ławce, którą okupowała. Spojrzała na niebo. No cóż, nie wyglądało to tak jakby miało padać. Chyba, że to rzeczywiście Wymiar One Piece'a, wówczas pogoda może zmienić się bardzo szybko.

„A jebać" stwierdziła i oparła się, spoglądając w ciemniejące niebo. Znając życie i tak nie zaśnie.

Miała rację. Księżyc wisiał wysoko na niebie, a Leokadia nie zmrużyła oka. Choćby na minutę. Z okolicznych barów dochodziły krzyki pirackiej popijawy. Niektórzy cieszyli się smakiem alkoholu na zewnątrz. Miała szczęście, że nie zwracają na nią uwagi. Gdyby jednak się nią zainteresowali... Brr. Wolała o tym nie myśleć.

Zmęczona bezczynnym siedzeniem, wstała i, trzymając się cienia, ruszyła wzdłuż placu. Miała ochotę zrobić coś bardzo złego. Już na samym początku doszła do wniosku, że potrzebuje pieniędzy, a to jak je zdobędzie, to już inna kwestia. Jednak podjęła decyzję.

Okradnie piratów, nieprzytomnych wręcz od alkoholu. Ułatwienie dla niej - stali trochę dalej od światła z pubu i mogła spokojnie zakraść się do nich.

Poszło łatwiej niż myślała. Niektórym z nich sakiewki z monetami wystawały z kieszeń. Wystarczyło podejść jak najbliżej, ale nie za blisko, żeby jej nie zauważyli, i jednym szybkim ruchem wyciągnąć woreczki.

Leo czuła z tego powodu wyrzuty sumienia, ale nie miała wyboru, a żebrać też nie będzie. Ci piraci pewnie i tak mają więcej pieniędzy.

Kilka minut później stała za rogiem, oddychając głęboko. Co jak co, ale adrenalina była niesamowita. Takiego dreszczyku emocji dawno nie czuła. Ostatnim razem miała tak wtedy gdy... gdy Leo i jej przyja...

Zacisnęła powieki. Musi działać dalej. W cieniu nie widziała jak wyglądają monety, wiedziała jednak, że jest ich około 70. Na jakiś czas powinno wystarczyć.

Schowała monety do jednej sakiewki, a tą do saszetki na biodrze. Skoro i tak nie może zasnąć, postanowiła zwiedzić dachy miasta. Widziała już kilka „wejść", więc to nie będzie problem. Upewniła się, że nikt jej nie śledzi i ruszyła truchtem wzdłuż uliczki. O ile dobrze pamiętała, na jej początku był niski budynek, z którego można przeskoczyć na kolejne. Wspięła się po przypadkowej beczce i weszła na dach.

Czemu wydawało jej się to takie normalne? Jakby od zawsze to robiła - wspinała się na dachy budynków pod światłem księżyca. Podobało jej się to, lecz z drugiej strony wiedziała, że to nie powinno mieć miejsca. Przynajmniej teoretycznie.

Miasto z tej perspektywy wyglądało niesamowicie. Srebrzyste światło odbijało się od okien, świetnie rozświetlając okolicę. Z szerokim uśmiechem przeskakiwała z dachu na dach. Wiatr we włosach odganiał wszelkie troski, którymi zamartwiała się jeszcze chwilę wcześniej. Leokadia czuła się niezwykle lekka i wolna. Dawno tego nie czuła. Więc póki mogła, korzystała z tego.

Gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze oznaki wstającego słońca, Leo siedziała na dachu ratusza. Nogi, zmęczone całonocną bieganiną, bezwładnie zwisały nad zegarem.

„Teraz pytanie - co dalej?" pomyślała dziewczyna z notatnikiem w prawej i długopisem w lewej ręce.

Ciekawe czy to miasto żyje średniowieczną zasadą: osoby leworęczne to wysłannicy diabła. Bo jeśli tak, to Leokadia ma przejebane. Bawił ją ten fakt. Już widziała nagłówki w gazetach: „Zabita przez leworęczność". Zaśmiała się w duchu.

Co nie zmienia jej sytuacji. Musi wymyślić jakiś plan przetrwania i sposób na powrót do domu. Jeśli jej mama martwi się tak bardzo, jak Leo myśli, to najprawdopodobniej już cała gmina wie o jej zaginięciu. A to okropnie dręczyło dziewczynę. Nienawidziła jak ktoś się o nią martwił.

Położyła się na chłodnym betonie. Sen powoli mroczył jej wzrok. W końcu. Inaczej przez cały nadchodzący dzień byłaby nieprzytomna. Dla własnego bezpieczeństwa, odsunęła się od krawędzi dachu i zasnęła.

*


Kolejne trzy dni przebiegały tą samą rutyną: rano kupowała coś do jedzenia na cały dzień, następnie szwendała się po bibliotekach, szukając sposobu na powrót do domu, wieczorem okradała piratów, pół nocy ćwiczyła na dachach, a drugie pół spała. I tak cały czas. Jednak czwartego dnia coś zwróciło jej uwagę.

- Zabierzcie to ode mnie! Zabierzcie! Te miecze są przeklęte! - po głównym rynku biegał jakiś wieśniak z dwoma długimi katanami.

Jedno saya było w czarno-czerwoną kratkę, a rękojeść była w czarno-fioletowe pasy. Tsuba zaś była na wzór fali. Drugie saya pokryte było ukośnymi, fioletowo-czarnymi pasami, rękojeść była czerwona w czarne romby, a tsuba była w kształcie cienkich igiełek.

Leokadia jak urzeczona wgapiała się w te miecze. Chciała je. Pragnęła ich. To było jedyne, czego teraz pożądała.

- Oddam je! Oddam je za NIC!! - wrzasnął. To jeszcze bardziej zachęciło Leo. Gdy mężczyzna pobiegł za róg, dziewczyna jeszcze szybciej pobiegła za nim. Złapała go w połowie uliczki.

- Odda mi je pan? - zapytała, trzymając go za ramiona.

- Jeśli pragniesz śmierci, kobieto, to proszę! - wręcz wcisnął jej katany w ramiona i uciekł.
Leokadia przez chwilę zastanawiała się czy to był dobry pomysł na pozyskanie tych mieczy, ale szybko odrzuciła tę myśl.

Saya przewiązane były złotym pasem, więc zarzuciła je na plecy, tak by rękojeści były po lewej stronie i wbiegła na dach. Popędziła do swojej kryjówki, którą był ratusz. Tam usiadła i na spokojnie zaczęła oglądać miecze. Wpierw dokładnie przyjrzała się saya. Sploty były gładkie i mocne, dobrze przylegały. Zaś długość mieczy szacowała na 1.30 metra.

Wzięła do ręki katanę w fioletowo-czarnym saya i powoli pociągnęła za rękojeść. Jej oczom ukazało się zielonkawe ostrze z gwiazdkami w nieco ciemniejszym odcieniu zieleni.


Leo była nim tak oczarowana, że prawie zapomniała gdzie się znajduje. W dodatku, czuła jak przez ten miecz przepływa jakaś energia. Nie mogła tego pojąć, ale było to uczucie, którego nic nie zastąpi.

Potrząsnęła głową. Odłożyła powoli, z szacunkiem miecz i sięgnęła po drugi. Zrobiła tak jak poprzednio. Delikatnie pociągnęła rękojeść, ukazując błękitne ostrze z niebieską falbanką. Przy trzymaniu tej katany również czuła tą energię. Poruszała ona jej serce.

Odłożyła delikatnie miecz. Z uwagą patrzyła na katany. Była z nich niezwykle zadowolona.

Przynajmniej teraz będzie ćwiczyć szermierkę. To będzie na pewno bardzo miło spędzony czas.

~~
*tsuba - część miecza między rękojeścią a ostrzem
*saya - pochwa od katany

Co myślicie o tym rozdziale? Jaką osobą jest według was Leokadia? Piszcie w komentarzach i zostawiajcie gwiazdki :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top