Rozdział 37

S.
Nie mogła cały dzień spędzić na łóżku i dobrze o tym wiedziała. Jednak wyjście na zewnątrz też nie wydawało się dobrym pomysłem. Przewróciła się na plecy, wgapiając się w sufit. Dopiero po chwili zebrała siłę na podniesienie się.

- Wychodzisz? - zapytała Nami, która od jakiegoś czasu leżała na łóżku obok i czytała jakąś książkę.

- Tak... Nie mogę spędzić tu całego dnia. Poza tym, nic dzisiaj nie jadłam, a jak zostanę tu chwilę dłużej, to się ugotuję.

- Rozumiem. Chcesz, żebym z tobą poszła? - nawigatorka spojrzała na nią uważnie.

- Nie, chyba sobie poradzę. Najwyżej zostanę zmuszona do przywalenia kilku gościom... - mruknęła, poruszając delikatnie palcami u prawej dłoni.

Dopiero, gdy uspokoiła się nieco, zorientowała się, że prawdopodobnie uderzyła nieco za mocno i teraz powoli jej palce nabierały niebieskawej barwy. Uśmiechnęła się, rozbawiona tym faktem. Z nieznanych sobie przyczyn, siniaki, które pojawiały się na kłykciach, zawsze ją bawiły. Szczególnie, jak później ludzie patrzyli na nią z pewną obawą i zastanawiali się, czy kogoś pobiła... To było urocze~

Nami zauważyła minę drugiej dziewczyny i pokręciła głową. Chyba nigdy jej nie zrozumie. Jeszcze przed chwilą mamrotała w poduszkę, jak to „nakarmi tego ziemniaka kanapką z chlebem", bądź, że „powiesi się na gumie do żucia", a teraz szczerzyła się, wpatrując w siniaka na ręce... Wróciła do lektury, słysząc, jak zostaje w pokoju sama.

Sara dotarła niemal do samych drzwi do kuchni, kiedy zauważył ją Zoro. Nie zdołał jej dogonić, zanim weszła do pomieszczenia, ale udał się tam za nią.

L.
Leo na początku nie zauważyła wchodzącej do kuchni Sary. Ujrzała dopiero zieloną czuprynę.

- Złaź ze mnie! - stęknął Trafalgar. A no tak. W pewnym momencie wlazła mu na barki by łatwiej było jej wyszorować chlebek.

- Spokojnie. Zaraz zapadniesz na chlebową zarazę! - pogroziła mu ze śmiechem. Mimo to, mężczyzna sam ją zdjął.

- Sam sobie poradzę.. - burknął.

- Wątpię. Pamiętaj, że będziesz dotykał chleba! - ostrzegła.

S.
Wchodząc zauważyła, że w środku siedzą Leo i Law. Nie odezwała się, jednak posłała chirurgowi mordercze spojrzenie, które ten z pewnością zauważył. Leo prawdopodobnie to przegapiła, bo siedziała w dość... dziwnej pozycji.

Właściwie, nie była zła na niego. Z reguły nie potrafiła złościć się na kogoś długo. Według niej była to zwykła strata energii i niepotrzebnie zawalała pamięć, bo należało pamiętać, kto zrobił co i kiedy... Nuda~

Jednak zabawne było rzucanie ludziom wściekłych spojrzeń i sprawianie, żeby wierzyli, że planowała jakąś zemstę. Z reguły niepewność, którą wtedy odczuwali, była wystarczającym rewanżem. No i przyjemnie było sobie od czasu do czasu kogoś wykląć. To było odprężające...

Teraz też skierowała swoje kroki do lodówki w celu zrobienia sobie kanapki. Tak kanapki. Takiej z chlebem. Nie mogła się powstrzymać.

Za sobą usłyszała otwierane drzwi, więc obróciła głowę i zauważyła, jak do pomieszczenia wchodzi Zoro. Siedząca tu wcześniej dwójka zaczęła jakąś rozmowę, ale dziewczyna średnio ich słuchała, kiedy starała się nie zwracać uwagi na szermierza i szybko skończyć robić śniadanie. Może było to nieco naiwne, ale wciąż miała nadzieję, że stara zasada „nie widzę go, więc on mnie też nie widzi", podziała. Jak zawsze, okazało się, że to nie działa.

- Wszystko w porządku? - zapytał, podchodząc do niej.

Pokiwała głową, kończąc przygotowywać śniadanie i odwróciła się, żeby schować resztę składników do lodówki.

- Co... co ci się stało? Jesteś ranna? - Troska w jego głosie była bardzo słabo maskowana, ale dziewczyna i tak spojrzała w jego stronę niechętnie.

- Nic mi nie jest - mruknęła.

- To dlaczego...? - zawiesił głos.

Sara otworzyła usta, starając się wymyślić jakiś argument, ale wtedy zauważyła Lawa. Uśmiechnęła się do niego złowrogo i wskazała go palcem. Zoro odwrócił się, patrząc, na co wskazywała.

- To jest lekarz. On ci to z pewnością wyjaśni~ Powodzenia, zapiekanko! - I wyszła.

Ledwo zdołała wyminąć zielonowłosego, kiedy na jej ustach uformował się złośliwy uśmieszek. Opuściła pomieszczenie i skierowała się do bocianiego gniazda. Chciała mieć oko na drzwi do pomieszczenia~

L.
Trafalgar spojrzał zaskoczony na wychodzącą Sarę. A potem zrozumiał. W sumie dobrze, że dziewczyna wyszła. Inaczej zostałaby z niej mokra plama.

Leo puściła ramię Trafalgara, zasłaniając usta. Jeśli się nie postara to wybuchnie śmiechem. Albo zemrze z zakłopotania.

- Więc? - zapytał Zoro nieco groźnie. Law odchrząknął.

- Skąd miałem wiedzieć jak organizm kobiety zareaguje na taką zamianę? Niewykluczone, że miała wcześniej jakieś bóle. - odparł spokojnie lekarz.

S.
Sara sprawnie wdrapała się do siłowni i usiadła na ławce, koło okna, z którego widać było drzwi do kuchni. Z szerokim uśmiechem na ustach wgryzła się w kanapkę.

Trochę obawiała się tego, co Law może nagadać Zoro, ale chwilowo postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Ważne, że gość też był, chociaż częściowo, postawiony w dość niezręcznej sytuacji. Ha, dobrze mu tak!

L.
Zoro zamrugał, może nieco zaskoczony.

- Spytam ją jeszcze raz. - stwierdził i wyszedł z kuchni. Leo odprowadziła go wzrokiem, po czym spojrzała na Lawa.

- Sprytne. - rzekła.

- Nie moja wina, że Sara akurat miała... - nie dokończył. Leo zachichotała.

- Peszek~ - mruknęła, uśmiechając się wrednie. Trafalgar spojrzał na nią spode łba. - Chlebek dalej okupuje twój policzek. - zauważyła. Law wrócił do szorowania skóry. Dziewczyna podeszła do niego. Wzięła nadal zimny okład i przyłożyła do jego drugiego policzka. Tego na którym kwitł okazały siniak..

- Ciekawe co teraz zrobi Sara.. - myślała głośno Leo.

S.
Widziała, jak wyszedł i rozejrzał się uważnie. Zdecydowanie za szybko. Niedobrze...

Zoro skierował się do bocianiego gniazda, a Sara westchnęła, opierając głowę na oparciu kanapy. Szybko dokończyła kanapkę, przymykając oczy. Zapowiadało się nieciekawie...

Usłyszała, jak mężczyzna wchodzi do pomieszczenia. Zauważył ją i usiadł obok niej.

- Nie wytłumaczył, prawda? - zapytała, zanim ten zdołał się odezwać.

Szermierz zerknął na nią ze zdziwieniem, ale pokiwał głową.

- Powiedział, że... Może miałaś coś wcześniej - wyjaśnił.

Dziewczyna pokręciła głową, patrząc na niego z politowaniem.

- Oczywiście, że tak. I właśnie to miał ci wyjaśnić. Na pewno wiedział o co chodzi, tylko nie chciał tego przyznać~

Chyba nie powinna, ale zaczynała się świetnie bawić. Dręczenie Roronoy było całkiem zabawne, a świadomość, że teraz ten będzie łaził za Lawem i męczył go, żeby mu coś wyjaśnił tylko dodawała całości słodyczy.

- A ty nie możesz mi tego wyjaśnić? - Zmarszczył brwi, przyglądając się jej.

- Nie~ To on jest lekarzem, nie ja. Poza tym, to on cię wpakował w tą sytuację~

Przez chwilę milczał, przyglądając się jej uważnie. Po krótkim namyśle pokiwał powoli głową.

- Powiedz tylko... Czy cały czas cię to tak boli?

- Dzisiaj? Tak. Ale nie martw się, do jutra przejdzie.

- Skąd taka pewność?

- Och, to już podchodzi pod pytanie do Lawa~

Zmarszczył brwi, niezadowolony z odpowiedzi, jaką dostał. Jednak drążył dalej.

- Jak ty to wytrzymujesz? Nie widać po tobie, że cokolwiek ci dolega.

- Normalnie. - Wzruszyła ramionami. - Da się przyzwyczaić. - Podniosła się leniwie i uśmiechnęła złośliwie. - Wiesz, nie jestem aż tak wrażliwa na takie drobne niedogodności... Ale taki delikatny szczeniaczek jak ty...

- Odwal się! - warknął.

- Jasne~

Opuściła pomieszczenie, zanim nie padły kolejne, niewygodne pytania. Z szerokim uśmiechem przeszła na plażę, gdzie Sanji pochylał się nad zbudowaną wędzarnią. Kiedy ona zdążyła powstać?

- Hej, przynieść ci więcej ryb? - zaproponowała, podchodząc bliżej.

Kucharz spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko.

- Nie musisz się męczyć, Sara-chan~

- To nie problem. Chętnie się przejdę.

- Więc pozwól, że będę ci towarzyszyć - poprosił, podchodząc do niej.

- Ok.

Razem zagłębili się w dżunglę.

L.
- Wyjdźmy już na plażę. - powiedział w pewnym momencie Law. Leo kiwnęła głową, odsuwając z jego twarzy zimny okład. Nie było chyba aż tak źle...

Gorzej było z chlebkiem.

Niezmywalne mazaki bardzo trudno jest zmyć... Teraz miał czerwony ślad po szorowaniu.

- Chcesz zostawić ten chlebek? - zapytała z uśmiechem. Ten zrobił skwaszoną minę, ale nic nie powiedział.

Zoro zrezygnował z dalszych pytań. Widocznie, nie było to nic istotnego. Nawet jeśli cholernie bolesnego.

Puszczając sprawę w niepamięć, poszedł do kuchni po butelkę sake.

Zastał tam Leo i Trafalgara. Szermierz spojrzał na chirurga, unosząc brew.

- Nieźle ci przywaliła. - skomentował. Granatowowłosy speszył się nieco.

- Była po prostu wściekła. - odparł. Nie wiedzieć czemu, Leo zakryła usta ręką, powstrzymując się od śmiechu.

- Akurat, tylko wkurzona. - wykrztusiła sarkastycznie dziewczyna. Law trącił ją łokciem, coraz bardziej się rumieniąc. Roronoa wzruszył ramionami i wyszedł, trzymając w ręce ukochany alkohol.

Teraz mógł pomyśleć nad wkurzeniem zboczonej brewki. Bo przecież - jakim prawem poszedł z Sarą do lasu?!

S.
Przez chwilę szli we względnym spokoju. Tylko przez chwilę, bo Sanji, jak to Sanji, nie mógł iść w ciszy...

- To wcześniej... - zaczął z wahaniem, jakby nie wiedział, czy powinien o to pytać. Sara westchnęła. Nie mogła mieć nadziei, że wszyscy tak po prostu zapomną o dziwnej scenie z rana...

- Law to idiota. Tyle w temacie. - odpowiedziała, kręcąc głową. Przy okazji uśmiechnęła się pod nosem. Takie tłumaczenia były być może nieco dziecinne, ale za to bardzo zabawne...

- Robin-chwan powiedziała, że nic ci się nie stało i nie powinniśmy się tym przejmować.

- Powinieneś się jej posłuchać - zgodziła się dziewczyna, uśmiechając się. Jednak na tą kobietę mogła liczyć!

- Jednak... - Nie dał rady skończyć.

- A jak twoje pająki na ręce? - zapytała, zmieniając temat.

- W końcu zeszły - powiedział, ale wzdrygnął się przy tym widocznie. Sara zaśmiała się cicho.

- Wybacz. Nie mogłam się powstrzymać. To było po prostu za bardzo zabawne, żeby tego nie robić.

Sanji zerknął na nią ze zdziwieniem, ale szybko przybrał swoją pozę „wijącego się makaronu", jak to dziewczyna pozwoliła sobie nazwać. Serduszka w oczach i te sprawy...

- Tak się cieszę, że mogłem sprawić ci przyjemność, Sara-chan! - wrzasnął, na co brązowowłosa przewróciła oczami.

- Nie mógłbyś przestać? - zapytała jękliwie.

Kucharz natychmiast znieruchomiał i popatrzył na nią zmartwionym wzrokiem.

- Co mam przestać? - zapytał, zdziwiony.

- Zachowywać się tak. Skoro zaczęliśmy normalną rozmowę, nie możemy się jej trzymać? Naprawdę wyglądasz dużo lepiej, jak zachowujesz się jak człowiek... - mruknęła i dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. Odwróciła wzrok w nadziei, że chłopak przeoczy fragment o „dobrym wyglądzie"...

- Co masz na myśli? - Chyba wciąż miał pewne wątpliwości, ale teraz przynajmniej szedł prosto, wpatrując się w nią uważnie. Postanowią to wykorzystać.

- Na przykład teraz: idziesz przed siebie, trzymasz się tematu i zachowujesz się, jakbyś gadał z normalnym człowiekiem. Gdy zaczynasz traktować mnie... Sama nie wiem... Inaczej, to jest zwyczajnie... krępujące. Nie musisz chwalić każdej rzeczy, jaką zrobię. Też masz prawo wściekać się, jeżeli to co zrobię, w jakikolwiek sposób ci się nie spodoba.

- Jak mógłbym...

- Wyobraź sobie, że stoi przed tobą jakikolwiek facet. Taki Luffy na przykład... - Uśmiechnęła się szeroko. - Albo Zoro...

- Nie mogę wyobrazić sobie zamiast tak pięknej kobiety, tego przebrzydłego glona!

- A jeżeli zrobię tak? - zapytała z miną niewiniątka i sięgnęła ręką gdzieś za siebie. Chwyciła dość spasionego pająka, którego tam chwilę wcześniej wypatrzyła i rzuciła nim w blondyna. Ten odskoczył z cichym okrzykiem i otrzepał się nerwowo. Rzucił dziewczynie zaskoczone spojrzenie, ale ta... Już dawno uciekała w losowo wybraną stronę. Bez chwili namysłu ruszył za nią.

L.
Trafalgar postanowił być dzielnym i zmyć rysunek z twarzy. Leo wyszła z mesy, zostawiając go samemu. Rozejrzała się po pokładzie. Stwierdziła, że dobrym pomysłem, byłoby pohuśtanie się. Pierwszy raz od dłuższego czasu wyjęła słuchawki i odtwarzacz MP3. Usiadła na huśtawce i słuchając muzyki, zaczęła się bujać. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo tęskniła za muzyką. Dosłownie zapomniała o Bożym świecie.

Po pół godzinie udało mu się pozbyć paskudnego obrazka. Pomijając fakt, że miał teraz lekkie obtarcie na jednym policzku i siniaka na drugim. Złapał Kikoku i wyszedł z kuchni. Było południe, więc pokład statku był pusty. Nic dziwnego, w końcu teraz były najwyższe temperatury. Schodził powoli po schodach, zastanawiając się nad zdjęciem bluzy, kiedy zauważył, że w pobliżu huśtawki ktoś jest. Przyspieszył.

Koło drzewa leżała na leżaku Nami. Opalała się.

- O. Torao. - uśmiechnęła się. - Nie zasłaniaj mi słońca, dobrze? A Leo poszła do akwarium. - dodała.

Nic nie powiedział, kierując się w stronę biblioteki.

I dopiero wtedy uświadomił sobie co powiedziała mu Nami - czy przez poinformowanie go gdzie znajduje się Leo, sugerowała, albo coś lekarzowi proponowała?

S.
Biegła prze jakiś czas, kiedy przed sobą zauważyła drzewo, którego najniższe konary zwisały nieco powyżej poziomu jej głowy. Odbiła się mocno od ziemi, chwytając gałąź obiema rękoma. Następnie oparła się stopami o pień i wykonała na nim kilka kroków, zanim udało jej się obrócić i umieścić się wygodnie na drzewie. Schowała się między liśćmi akurat na czas, żeby przebiegający pod spodem Sanji jej nie zauważył. Uśmiechnęła się do siebie. Gdyby zdecydowała się na schowanie chwilę później, kucharz z całą pewnością by ją dogonił.

Oparła się plecami o pień i uśmiechnęła się, przeciągając leniwie na gałęzi. Przy odrobinie szczęścia, będzie miała co najmniej pół godziny, zanim zostanie odkryta. Przymknęła oczy, uznając, że dobrze byłoby nadrobić sen. W końcu w nocy nawet nie zmrużyła oczu.

Po czasie, który zdawał się jej zdecydowanie zbyt krótki, otworzyła gwałtownie oczy. Słyszała gdzieś, że nie pamięta się dźwięku, który cię obudził. Chyba była to prawda, bo przez chwilę mrugała, zastanawiając się, co się stało. Dopiero, gdy usłyszała czyjeś kroki dosłownie kilka metrów dalej, domyśliła się, co ją obudziło.

Przeskanowała okolicę wzrokiem, napinając nerwowo mięśnie w całym ciele. Nie poruszyła się nawet o milimetr, ale skurczała i rozkurczała mięśnie, usiłując rozbudzić je ze stanu, w którym znajdowały się jeszcze przed chwilą.

Dopiero, kiedy usłyszała ciche przekleństwo, dochodzące z tej samej strony, zorientowała się, że to był Sanji, który jej szukał. Zmusiła się do rozluźnienia, kręcąc przy okazji głową. Czyli jednak nie udało jej się pozbyć odruchów.

Po chwili dojrzała znajomą blond czuprynę, prześwitującą przez gałęzie i uśmiechnęła się lekko. Facet, mimo swojej obawy przed pająkami, dalej jej szukał. Było to na swój sposób urocze. Uznała, że warto byłoby się nad nim zlitować, więc cicho zsunęła się z gałęzi i opadła na ściółkę. Poczekała chwilę, aż chłopak się zbliży i klepnęła go w ramię.

W pierwszym odruchu kucharz odskoczył, ale gdy tylko ją zobaczył, na jego twarzy odmalowała się ulga. Dziewczyna udawała, że niczego nie zauważyła i rzuciła tylko:

- Już myślałam, że się zgubiłeś! Chodź, tam jest rzeka! - rozkazała i skierowała się w stronę, gdzie, jak pamiętała, znajdowała się rzeka.

- Gdzie byłaś? - usłyszała za sobą pytanie. Zastanawiała się, co powinna odpowiedzieć, aż w końcu uśmiechnęła się. Uznała, że prawda będzie najlepszym, i najzabawniejszym, pomysłem.

- Spałam. Przez całą noc pilnowałam, żeby nic was nie zżarło. - przypomniała radośnie i przyśpieszyła, kiedy usłyszała szum wody.

Sanji posłusznie dreptał za nią.

~~~~~
Witume.
Wiem, że czekaliście, ale oto jestem!

Jak mijają wam wakacje? Oby miło :3

Co myślicie o tym rozdziale? Piszcie komenty i zostawiajcie gwiazdeńky :33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top