Rozdział 28
S.
Razem z Zoro zagłębili się między drzewa, kierując się w losowo wybranym kierunku. Sara pozwoliła towarzyszowi prowadzić, nie przejmując się za bardzo faktem, że gość zaraz się zgubi. Dziewczyna z pewnością odnajdzie drogę powrotną, a tak mogli trafić w jakieś ciekawe miejsce.
- Chcesz szukać tego skarbu, czy tylko udajemy, że ciężko pracujemy? - zapytała w pewnym momencie, zerkając na szermierza.
- Właściwie, to mam ochotę się zdrzemnąć... - mruknął Roronoa. Dziewczyna roześmiała się. - Jak ci się nie podoba, to po co pytałaś? - burknął obrażonym głosem.
- Nie, podoba mi się, nawet bardzo. Po prostu cieszę się, że poszłam z tobą. Zapewne nikt inny nie rozumie aż tak dobrze moich potrzeb. - posłała mu zadziorny uśmiech i zaczęła rozglądać się za jakimś wygodnym miejsce.
- Jasne... - sapnął tamten, również zaczynając się rozglądać. - To miejsce wygląda ciekawie. - zauważył.
Naprzeciw nich była niewielka polanka, niemal pozbawiona roślinności, tylko na środku rosło dość duże drzewo. Wyglądało jak idealne miejsce na drzemkę... Co było podejrzane.
- To nie wygląda dobrze... - zawahała się dziewczyna, rozglądając się dookoła. Nieco po lewej zauważyła rzekę i uznała, że dobrym pomysłem będzie zapamiętanie tego faktu.
- Dlaczego? Boisz się, że coś na ciebie wejdzie, jak będziesz spała? - zapytał, drocząc się z nią.
- W tym miejscu? Zapewne.
- Dlaczego?
- Pomyśl o tym. Jesteś w środku dżungli. W miejscu, gdzie każda roślinka toczy walkę o każdy, nawet najmniejszy fragment przestrzeni. A tu nagle śliczna polanka. - spróbowała powoli, ale tamten uznał, że nie warto jej słuchać.
- Przesadzasz. Może nie zauważyły. - wzruszył ramionami i zaczął iść w kierunku drzewa.
Sara zmarszczyła brwi, usiłując złapać tą myśl, która krążyła jej po głowie. Coś ważnego... Polana w dżungli... Puste miejsce... Puste drzewo. Puste, bo w nim są lokatorzy. Którzy bronią drzewa.
- Jak cię zaraz oblezą mrówki, to nawet nie myśl, że ci pomogę! - krzyknęła jeszcze, zdając sobie sprawę z tego, czym to miejsce jest.
- Mrówki? - wydawał się rozbawiony.
- Tak, mrówki. Takie miejsca przez niektórych nazywane są polanami diabła. Drzewo jest puste w środku, żeby mogły tam mieszkać mrówki. Te w zamian za to, bronią swojego domu przed zwierzętami i roślinami, zapewniając mu dużą ilość światła i przestrzeni. Ich jad jest bardzo bolesny i... - przerwała, kiedy zobaczyła, jak ten słuchając jej, opiera się dłonią o korę drzewa. - I właśnie cię obłażą. - dokończyła, widząc dużą ilość stworzeń, wędrujących po ręce szermierza.
Kolejne wredne stworzenia, które usiłują zabrać jej ciasteczko! Niewybaczalne!
Zoro spojrzał zdziwiony na rękę i odskoczył gwałtownie. Zaczął zrzucać owady z ręki, ale zaraz potem uderzył się również w nogę. Wyglądało na to, że kilka stworzeń wpełzło na niego z trawy. Chwilę później wykonywał różne dziwne ruchy, usiłując pozbyć się kąsających go pasażerów.
- Tam jest rzeka. Wskocz do wody. - zaproponowała Sara, uśmiechając się wbrew sobie na widok tańcującego szermierza. Może nawet było jej go trochę szkoda... Ale przede wszystkim bawiła ją ta cała sytuacja.
Mężczyzna bez słowa pobiegł we wskazanym przez nią kierunku i szybko znalazł się w wodzie. Przez chwilę siedział zanurzony po czubek głowy. Dopiero po chwili odważył się wynurzyć na tyle, żeby odetchnąć. Zanim wyszedł kompletnie, minął kolejny dłuższy moment.
- Wyglądasz jak zmokły, kopnięty szczeniaczek. - wydukała Sara, która od dłuższego czasu leżała na ziemi obok rzeki i tarzała się ze śmiechu. Widok ociekającego wodą Roronoy, z tą jego zbolałą i nieco obrażoną minką był bezcenny!
- Mogłaś mnie ostrzec. - warknął, usiłując wykręcić ubranie. Po chwili zrezygnował i zwyczajnie zaczął się rozbierać.
- Ostrzegałam. - zauważyła, kiedy udało jej się powstrzymać do jedynie cichego chichotu.
- Nie za wesoło ci?! - zapytał, z delikatną groźbą w głosie.
- Nie, wciąż chętnie popatrzę na twoje kolejne wyczyny. - uśmiechnęła się niewinnie.
Zoro zmarszczył brwi i podszedł do niej. Chwycił ją na ręce i zaczął nieść w kierunku wody.
- Woah, czekaj! - wykrzyknęła, wiedząc, co się zaraz stanie. - Nie jestem pewna, czy ten pistolet jest wodoodporny! - dodała, jakby w ramach tłumaczenia.
Szermierz zmierzył ją niechętnym wzrokiem, ale postawił ją na ziemi. Ta wyszczerzyła się radośnie i ściągnęła broń z pleców, umieszczając ją bezpiecznie na gałęzi. Po chwili zrobiła to samo z większością ubrań. Rzuciła chłopakowi wyzywające spojrzenie.
Zielonowłosy przez chwilę jakby zastanawiał się, co ma zrobić, ale w końcu wzruszył ramionami i ponownie ją złapał, kierując się w stronę wody. Chciał ją po prostu wrzucić, ale ta uparcie nie puszczała jego szyi.
- Tak się nie bawimy. Albo razem, albo w ogóle. - uśmiechnęła się. Po chwili czuła, jak Zoro, razem z nią na rękach, wskakuje do lodowatej wody.
Cieszyła się, że chwilę wcześniej wstrzymała powietrze. Teraz przymknęła powieki, czując przyjemne ochłodzenie, jakie niosła ze sobą zimna rzeka. A do tego ciało szermierza tuż przy niej zapewniało, że nie zmarzła. Mogłaby spędzić tak cały dzień...
Po zdecydowanie za krótkie, jak na jej gust chwili, Roronoa wynurzył się, unosząc ją razem z sobą.
- Czy ty potrzebujesz czasami powietrza? - zapytał, przyglądając jej się z niedowierzaniem.
- Czasami. - wzruszyła ramionami, chociaż wciąż go nie puszczała. I wciąż była wtulona w jego tors. Musiała przyznać, że płuca już zaczynały ją boleć, ale potrafiła to zignorować. - Sen ważniejszy... - mruknęła sennie, przymykając oczy.
- I masz zamiar tutaj spać? - teraz Zoro był mocno czymś rozbawiony.
- Mogę przytulać wielkiego, zmokniętego i kopniętego szczeniaczka. Czy jest lepsze miejsce? - zaśmiała się. Nie mogła się powstrzymać. Wciąż przed oczami miała obraz szermierza wychodzącego z wody.
- Wiesz, takie szczeniaczki czasami gryzą. - ostrzegł, ale zaczął wychodzić z wody, wciąż ją trzymając.
- Takie gryzienie się nie liczy. Wiesz, ząbki jak igiełki i te sprawy... To jest bardziej jak pieszczota.
- Chcesz to sprawdzić?
- A będziesz gryźć?
- Być może...
Sara nie mogła powstrzymać obrazu, który napłynął jej do głowy, a przedstawiał Zoro z cudownymi psimi uszkami i w obróżce, który usiłuje ją ugryźć w rękę, merdając jednocześnie ogonkiem. Wbrew sobie, parsknęła.
- To może załatwię ci kaganiec? - zaproponowała.
I dopiero wtedy zorientowała się, że ich przekomarzania brzmią... co najmniej dwuznacznie. Nie przejęła się tym za bardzo, szczególnie gdy poczuła, jak Zoro siada pod jakimś drzewem, sadzając ją sobie na kolanach. Czyżby faktycznie szykował się do drzemki? Brzmiało zachęcająco. Oparła się na nim, pozwalając ciału na całkowite odprężenie.
- Brzmi interesująco... - wymruczał jej do ucha.
- A jak będziesz grzeczny i dasz mi spać, to dostaniesz w nagrodę psie ciasteczka - mruknęła półprzytomnie.
Zoro zaśmiał się jeszcze, objął ją ramionami i nic więcej nie mówił. Obydwoje zasnęli, a promienie słoneczne, którym udało się przebić przez leśne poszycie, suszyły ich ciała.
L.
Wyszła z Trafalgarem niedługo po Sarze i Zoro. Poszli w odwrotnym kierunku niż oni, aby się przypadkiem nie spotkali. Przez jakiś czas szli w ciszy. Oboje byli poranieni, więc z góry zakładali, że skarbu nie będą szukać. Chyba że przypadkiem na niego trafią. Przedzierali się przez gęste krzaki. Nie było w nich nawet pająków, co cieszyło Leo.
- Co się stało po tym jak wyszliśmy z bazy marynarki? - zapytał nagle Law.
- Sara rozpyliła chloroform aby mieć spokój z marynarzami. My wstrzymaliśmy oddech a ty byłeś jedną nogą w krainie różowych skalpelków, więc nie miałeś jak się uchronić. - odpowiedziała dziewczyna. Chirurg kiwnął głową, ale po chwili spytał, unosząc brew:
- Różowych skalpelków? - Leo wyszczerzyła się niewinnie i skoczyła przed nim w krzaki. On oczywiście podążył za nią. Tym samym skończył jak Leo: dyndał na jakiejś gałęzi nad przepaścią.
- Cóż za wygodne miejsce. Piękne widoki, zero oporów... - westchnęła sarkastycznie.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. - stwierdził Trafalgar i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby im pomóc.
- A po co? - wzruszyła ramionami Leo. - Mi się tu naprawdę bardzo podoba. - wyszczerzyła się. Law pokręcił głową i dalej szukał wyjścia z beznadziejnej sytuacji, ale musiał przyznać, że wygodnie było. Pod stopami był las w którym płynęła rzeka, wyglądająca jak srebrzysta nić. A obok Leo.
Wymarzona sytuacja rzekłby.
W końcu postanowił przenieść się z powrotem w krzaki z pomocą swych mocy.
- Leo, masz coś, czym mogłabyś rzucić? - zapytał. Dziewczyna zamyśliła się i zajrzała do swej saszetki.
- Kilka monet. - odparła.
- Jedna wystarczy. - stwierdził i wziął od niej przedmiot. Rzucił nim na półkę skalną i po chwili siedział bezpiecznie w krzaczorach.
Wyciągnął rękę do Leo. Ta ujęła ją i zaczęła się wspinać w stronę chirurga. Z ostatnim krokiem pociągnął ją nieco mocniej, przez co wylądowali w trawie. On leżał na plecach, a ona na nim. Leo zarumieniła się delikatnie, ale Trafalgar trzymał ją w talii, przez co nie mogła odskoczyć.
- Mógłbyś mnie puścić? - zapytała. Ten uśmiechnął się cynicznie.
- Nie. Przecież nie chcemy szukać skarbu, więc możemy chwilę poleżeć. - stwierdził. Dziewczyna przez chwilę wyglądała tak jakby się wahała, ale w końcu ułożyła głowę na jego klatce piersiowej.
No, nie mogła mu zaprzeczyć..
~~~
Nieco romantycznie wyszło X"DD No nic nie poradzę...
Jak wam się podobało? Piszcie w komentarzach i zostawiajcie gwiazdeńky :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top