Rozdział 27

S.
Doszła do jakiejś rzeki. Przewędrowała wzdłuż nurtu, obserwując, jak robi się coraz widniej. Przypomniała sobie, że miała wyczyścić nóż, więc przyklęknęła i opłukała ostrze w wodzie. Przyjrzała mu się i stwierdziła, że nie jest już tak ostre, jak powinno.
Znalazła drzewo z dość grubymi konarami. Po sprawdzeniu, czy nie ma na nim żadnych lokatorów, usadowiła się jakieś dwa metry nad ziemią i wyciągnęła osełkę z kieszeni. Następną godzinę spędziła na ostrzeniu noża i naginaty.

Pewne, wyćwiczone ruchy pozwalały jej zrelaksować się. To było dosyć dziwne, jak zwykłe zajęcie rąk czymś, co nie wymagało myślenia umożliwia zebranie myśli. W tej chwili skupiona była głównie na sprawach najważniejszych, czyli możliwym powrocie do domu. Dziury czasoprzestrzenne. Nie brzmiało to źle, jeżeli założyłoby się, że zjawisko to pojawiało się losowo. Dziwne przejście, które umożliwiałoby przejście z jednego miejsca na drugie, niekoniecznie w tym samym świecie. Zastanawiający tylko był fakt, że nikt tego nigdy wcześniej nie odkrył... A może jednak? Jeżeli ktoś zjawił się w innym świecie i nie dał rady wrócić, mógł zostać uznany za zaginionego, a takich spraw było przecież dość sporo. Poza tym... Nawet Sarze zdarzały się te momenty, w których zamyśliła się podczas spaceru, po czym orientowała się, że jest zdecydowanie dalej niż powinna. Może to też było podobne zjawisko...? A te wszystkie sprawy, gdzie jakiś gość po pijaku (głównie) nagle znajdował się w innym mieście?
Tylko dlaczego dotyczyło to głównie osób, które nie do końca były świadome tego, co robią? Może zwyczajnie takie „przejścia", czy jakkolwiek je nazwać zwyczajnie wydawały się zbyt dziwne dla osób, które są tego świadome? Jeżeli tak, mogłoby to oznaczać, że w jakiś sposób można wyczuć pojawienie się takiego tworu. A jeżeli można to wyczuć, to oznacza, że można też wrócić... Prawdopodobnie.

Pokręciła głową. Póki co, była to tylko teoria. Kolejna zresztą. Mogła ja wziąć pod uwagę, jednak nie należało na niej za bardzo polegać. Przyczepiła naginatę do pleców, a bluzę ściągnęła i położyła na gałęzi obok siebie. Przymknęła oczy, odpływając na chwilę.

Obudził ją trzask pod sobą. Otworzyła oczy i delikatnie zerknęła w dół, pilnując, by nie wykonać gwałtownych ruchów. Centralnie pod nią znajdował się jakiś spory ptak. Oceniła, że spokojnie mógł ważyć 10-15 kilogramów. Do tego prawdopodobnie był nielotem. Jej pierwszym odruchem było zastanowienie się, jak smakuje...
Uniosła dłoń, chcąc sięgnąć do pistoletu, ale zawahała się. Pocisk zniszczyłby za dużo mięsa... Naginata też raczej się nie nadawała. Z namysłem chwyciła bluzę i delikatnie przeniosła ciężar ciała do przodu.
Puściła materiał i sama skoczyła za nim. Już po chwili czuła, jak przerażone zwierze szarpie się pod nią. Wymacała łeb zwierzęcia i złapała go mocno. Mocne szarpnięcie później, czuła, jak kark ptaka strzela cicho, a jego ciało przestaje się wyrywać. Z zadowoleniem przyjrzała się łupowi. Wyglądał smacznie...

Z braku lepszych pomysłów, wzięła naginatę do ręki i uznała, że złowi jeszcze trochę ryb. Miała ochotę na dobry obiad. Taki ze świeżych składników... Ciekawiło ją, czy Sanji ma wędzarnie na statku... Czy on w ogóle zna ten sposób przyrządzania posiłków. W końcu w dużej ilości państw, typowo polskie potrawy wydawały się „dziwne", delikatnie rzecz ujmując. Chociaż z drugiej strony... Oda był z Japonii, tam mieli jeszcze dziwniejsze rzeczy...

Wzruszyła ramionami, uznając, że w razie czego może go przecież tego nauczyć. A wędzone rybki są pyszne~
Złapała dość sporą ilość różnorodnych gatunków. Starała się wybierać te mniej kolorowe w nadziei, że nie będą trujące. Właściwie, to większość gatunków kojarzyła, więc nie powinno być tragedii. Znalazła dość spory liść, w który zawinęła swoją zdobycz i raźnym krokiem ruszyła w kierunku statku.
Aż jej ślinka pociekła na myśl o pysznych, wędzonych rybkach~

L.
Uspokoiła się po kilku minutach. Było jej tak wygodnie na jego ramieniu. A równocześnie pierwszy raz od roku czuła wsparcie kogoś bliskiego. Nie w sensie rodzinnym jak mama, czy wujek, ale w sensie bliskiego przyjaciela. Jak Trafalgar.
To było miłe.

W końcu odsunęła się od Lawa z delikatnym uśmiechem. I czerwonymi oczami..

- Jak teraz? - zapytał. Westchnęła i odparła:

- Dobrze. - nie zwróciła uwagi na to jak dziwnie to zabrzmiało. A zapomniała, że siedzi na chirurgu.

- Więc możemy iść już do załogi? - spytał.

- Jasne. - powiedziała. Mimo to nic nie zrobili. Siedzieli. Dlaczego Leo miała wrażenie, że zbliżają się do siebie?
Pomyślawszy to, odskoczyła i wstała.
Trafalgar spojrzał na nią zaskoczony, ale również się podniósł i ruszył za Leo do jadalni.

Zastanawiało go, dlaczego dziewczyna tak nagle uciekła. Podobały mu się jej oczy. Ciemny granat. Trochę jak niebo nocą między gwiazdami. Następnym razem nie pozwoli jej uciec.
Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Po prostu.. Przekroczyła pewną granicę? A kto to wie? Teraz trochę żałowała. Te oczy... Tonęła w nich...
No nic, jak przyjdzie czas, może zrobi coś więcej.

Wszedł za nią do jadalni w której uwijał się już Kuroashi-ya. Leo jak zwykle usiadła na tapczanie. A Law obok niej.

Wtem do kuchni wpadł Zoro. Wyglądał na zaniepokojonego. Leo z automatu też zaczęła się martwić. Nie wiedziała o co, po prostu się martwiła.

- Widzieliście Sarę? - zapytał. A no tak... Bo o cóż innego mogło chodzić? Mimo to się martwiła.

- Nie, nikt jej nie widział. - odpowiedział Trafalgar.

- Sara-chan została porwana?! - wydarł się Sanji. Leo nie mogła się powstrzymać od face palma.

- Nie została porwana. Najwyżej gdzieś poszła. - stwierdziła Leo.

- Pewnie do lasu... - mruknął Zoro. Nawet on wiedział, że jak tam wejdzie to się zgubi.

- Po prostu na nią poczekaj. Dzisiaj na pewno wróci. - rzekł Trafalgar. Zielonowłosy kiwnął głową i usiadł obok Leo.

Dziewczyna zdała sobie sprawę, że została otoczona przez dwa apetyczne ciasteczka.

Yey!

S.
Przez jakiś czas szła spokojnie, nucąc sobie pod nosem jakieś melodyjki. Spacerek zdecydowanie poprawił jej humor, więc teraz szła radosnym krokiem, kierując się w stronę plaży. Przez prześwit między drzewami dostrzegła statek, więc zamilkła. Raczej wolała, żeby nikt jej nie słyszał.
Spokojnie podeszła do burty i wskoczyła na pokład. Zauważył ją Luffy. Niemal natychmiast do niej podszedł.

- Co masz? - zapytał, podbiegając do niej w podskokach. - Coś do jedzenia?

- Tak, ale raczej nie na surowo. - upomniała go, podając mu martwego ptaka. - Możesz pomóc mi zanieść go do Sanjiego.

- Dobra! - zgodził się i razem ruszyli w stronę kuchni.

L.
W pewnym momencie do kuchni wszedł Luffy z Sarą, która niosła całkiem sporego ptaka i stertę ryb zawiniętych w liść.

Nieźle się zaopatrzyła...

S.
- Mam obiad! - poinformowała, gdy weszła do pomieszczenia. Dopiero wtedy rozejrzała się po wnętrzu. Był Zoro, to dobrze. Był też Sanji, który mógł się zaopiekować mięskiem. Również dobrze. Obecni również byli Leo i Law... Co było nieco mniej fajne, bo nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować. Skupiła się więc na podbiegającym kucharzu.

L.
Nie gniewała się na Sarę. Ani trochę. Nie była jakoś przerażona spotkaniem z nią. Po prostu jej wybaczyła, bo wiedziała, że wina nie leży po stronie Sary.

Tylko co zrobi Law?

W pierwszej chwili chciał rzucić się na dziewczynę. Po sekundzie przypomniał sobie jednak słowa Leo poprzedniego wieczora. Powstrzymał się przed rozczłonkowaniem Sary, ale w każdej chwili mógł to zrobić. Świadczyła o tym jego dłoń, przygotowana do utworzenia 'Room'.

Widząc unoszącą się rękę chirurga, położyła na niej własną. Skończyło się na tym, iż dłoń Trafalgara leżała na jej kolanie.

Jakie to pogmatwane...

S.
Wciąż zastanawiała się, co ma teraz zrobić. Bo... co miała zrobić?! Cholera, zawsze miała problemy z tego typu sytuacjami. Kontakty międzyludzkie są trudne. Co za idiota wymyślił coś o nazwie „społeczeństwo"? Co za idiota wymyślił ludzi?! Nie mogły zostać same zwierzątka, roślinki i glony Byłoby dużo łatwiej...

Cholerna ewolucja!

W końcu uznała, że chyba jednak należałoby coś zrobić. Cokolwiek... Może po obiedzie... Ale doskonale wiedziała, że jeżeli przełoży to na później, to zwyczajnie to oleje. Chociaż z drugiej strony, brzmiało to jak plan...
Właśnie dlatego nienawidziła ludzi. I całej tej jebanej „kultury" czy jakkolwiek to tam zwali.

- Możemy pogadać? - zapytała w końcu, zerkając na Leo i gestykulując w stronę drzwi. Chyba wolała, żeby nikt inny tego nie słyszał...

L.
Spojrzała nieco zaskoczona na Sarę.

- Jasne. - odparła wstając. Trafalgar przez chwilę nie chciał puścić jej dłoni. Co ją bardziej zaskoczyło, bo przecież on nie zna słowa 'martwić się'. W końcu puścił ją i oparł się z naburmuszoną miną. Słodziutkie.
Wyszła za Sarą z jadalni.

Nie wiedział czemu to zrobił. Chyba tak w razie czego, żeby Sara znów nie straciła nad sobą panowania. Nie chciał aby Leo znów cierpiała. No ale musiał ją puścić, bo to już było nieco dziwne...

S.
Pierwsza część za nią... Dlaczego ona to tak właściwie zrobiła?!
Upewniła się, że są same. Niepewnie podrapała się po głowie. Bo co miała teraz zrobić? Jeszcze raz, nienawidziła kontaktów międzyludzkich!

- Tak, więc... - zawahała się. Agh, dlaczego tu są ludzie?! Z psem się dużo łatwiej gada. Ten przynajmniej zawsze miał te takie cudowne, kochające oczka.

- Dobra, po prostu przepraszam za tamto... Poniosło mnie... I... cholera, nie umiem przepraszać. Mogę ci zaproponować rybkę na zgodę. - wzruszyła ramionami, nie mając innych pomysłów.

Miała świadomość, ze to brzmi żałośnie, ale naprawdę nie lubiła zostawiać tego typu spraw. Sama raczej nie była pamiętliwa (wbrew pozorom), ale zdawała sobie sprawę z tego, że większość ludzi nie podchodziła do życia tak beztrosko jak ona.

Ponownie... Społeczeństwo.

L.
Po usłyszeniu słów Sary, uśmiechnęła się delikatnie. Dziewczyna zachowywała się jak dziecko...

- Nic takiego się nie stało. Siniaki z czasem znikną. A rybkę przyjmę dopiero od Sanjiego. - zaśmiała się.

S.
Pokiwała głową, uznając, sprawę za zamkniętą. Uśmiechnęła się.

- Chyba cię rozumiem. Myślisz, że może je uwędzić?

L.
Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Ale warto spytać. - stwierdziła. Weszły razem do jadalni. Cała załoga już siedziała na swoich miejscach, a Sanji kończył rozkładanie potraw na stole.

S.
Sara zajęła swoje miejsce, zaraz przy Zoro. Zerknęła na Sanjiego, który postawił przed nią pełen talerz.

- Te ryby, które przyniosłam... Mógłbyś je uwędzić? - zapytała.

L.
Usiadła przy Trafalgarze i od razu dostała talerz ze śniadaniem.

- Sara-chan, mógłbym, ale na statku nie mam do tego odpowiednich warunków. - odpowiedział na pytanie Sary Sanji.

Leo wzruszyła ramionami i zabrała się za jedzenie. Dopiero teraz zauważyła jaka głodna była. Zaczęła szybko jeść, na co zareagował Trafalgar:

- Jak będzie cię później brzuch bolał, to miej pretensje tylko do siebie. - uśmiechnęła się szeroko.

- Nic mi nie będzie, panie zmartwiony. - odparła.

S.
- Możemy zbudować prowizoryczną wędzarnie na plaży. - zaproponowała, zaczynając jeść.

Mimo, że zjadła już śniadanie, zdążyła od tego czasu zgłodnieć. Poza tym, czuła się nieco śpiąca... Właśnie dlatego zazwyczaj wstawała o normalnych godzinach. Zapewne później uda jej się złapać jakąś drzemkę.

- Mogę się tym zająć! - zadeklarował Franky.

- Brzmi smacznie. - uznała, uśmiechając się do kucharza. Ten niemal natychmiast zgodził się na uwędzenie ryb.

Po chwili odezwał się Luffy.
- Dzisiaj idziemy szukać skarbu! - zarządził głośno.

L.
- Dobry pomysł. - poparła kapitana Leo. Przez chwilę panowała dyskusja na temat skarbu. Leokadia wytłumaczyła, że czerń lasu to wcale nie musi być jakaś dolina, tylko na przykład cień pod głazem. Wszyscy szybko podzielili się na pary i po śniadaniu postanowili wyjść. Oczywiście Leo była w parze z Trafalgarem. Ale jako że obaj są nieco poobijani, postanowili, iż nie będą szukać tego skarbu, tylko raczej spacerować po lesie. No i Sara oczywiście zgarnęła Zoro. Idealnie wręcz.

~~~~
Yosh! Rozdział o wędzonych rybach skończony xDD

Jak wam się podobało? Jak myślicie, jaki to będzie skarb?

Piszcie w komentarzach i nie zapomnijcie o gwiadeczce :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top