Rozdział 26

S.
Sara obudziła się jeszcze przed świtem, słysząc pierwsze śpiewy ptaków. No proszę, ktoś mógłby pomyśleć, że mieszkanie przez całe życie naprzeciwko lasu, gdzie ptaki drą się codziennie mogłoby ją do tego przyzwyczaić. A tu, ledwo te zaczęły swój koncert, ona od razu się budzi... Pokręciła głową. A do tej pory zawsze należała do osób lubiących pospać... Może później weźnie przykład z Zoro i urządzi sobie drzemkę w środku dnia? Albo kilka...

Delikatnie wyplątała się z ramion szermierza. Nie obudził się, co ją nieco zaskoczyło. Zawsze podejrzewała, że gość ma lekki sen. A może on też zaufał jej na tyle, żeby się całkowicie zrelaksować w jej towarzystwie? To byłoby bardzo miłe...

Upewniła się, że koc szczelnie go okrywa i rozpoczęła schodzenie na dół. Wciąż było dość ciemno, ale jej to nieszczególnie przeszkadzało. W mdłym świetle, które ledwo pokonywało gęstą ścianę lasu, doskonale wszystko widziała.

Być może było to przyzwyczajenie? Na obozach, podczas swoich wart rzadko kiedy używała latarek. Dość szybko nauczyła się, że te tylko przeszkadzają w tego typu obowiązkach. Widziała może, co znajdowało się tam, gdzie dochodziło światło, ale pozostawiało ją ślepą na całą resztę otoczenia i wystawiało na widok.

Cicho przekradła się do damskiej sypialni i wzięła czyste rzeczy na przebranie się. Zauważyła, że w środku jest tylko Nami. Leo nigdzie nie było. Potrząsnęła głową, uznając, że ta pewnie jest w gabinecie lekarskim i przewędrowała do łazienki. Wzięła szybki prysznic, po czym ubrała się. Wciąż było dość chłodno, więc zdecydowała się zabrać ze sobą bluzę na zamek. Po drodze zahaczyła jeszcze o kuchnię, chwytając coś jadalnego i skierowała się w stronę plaży.

- Dokąd idziesz, pani Nurek? - usłyszała głos Robin. Odwróciła się, zerkając na kobietę, która szła w jej stronę.

- Przejść się. - wytłumaczyła spokojnie.

- Masz dzisiaj wartę? - dodała.

- Tak. - przytaknęła archeolog. - Nie zgub się.

- Jasne, nie ma sprawy. - uśmiechnęła się. - O to nie musisz się martwić.

Nico jeszcze przez chwilę przyglądała się jej uważnie, po czym pokiwała głową i odeszła w swoją stronę. Sara zeskoczyła ze statku i rozpoczęła wędrówkę po mokrym piasku. Zastanawiała się, o czym myślała kobieta, ale nie wgłębiała się w szczegóły. Jej nie dało się przejrzeć.

Minęła linię drzew i natychmiast otoczyły ją cudowne dźwięki natury. Odetchnęła głęboko, kierując się w losowo wybraną stronę. Pod liśćmi było znacznie ciemniej niż na plaży, ale nie przeszkadzało jej to. Teraz po prostu miała ochotę iść, nie ważne gdzie.

L.
Trafalgar słuchał uważnie. Nie wiedział, czego się spodziewać po dziewczynie która dotychczas niewiele o sobie powiedziała.

- Zawsze śni mi się to samo. - zaczęła powoli, z wahaniem. - To jest prawdziwe wydarzenie. Było to rok temu. Miałam się spotkać z przyjaciółkami. Mój tata wyjechał po nie z moją siostrą. Ja zostałam w domu i dokańczałam sprzątanie pokoju. Przygotowywałam przekąski, słuchałam muzyki. Wszystko było przygotowane, tylko czekałam na ich przyjazd. - Leo skuliła się, opierając brodę na kolanach. Wyglądała jakby się zastanawiała. A może wahała się przed powiedzeniem dalszej części? Nie będzie jej zmuszał do powiedzenia czegoś, co sprawia jej ból. Sam nie miał kolorowego życia i też nie chciałby nikomu o tym opowiadać.

- Miałam dziwne przeczucie, że coś się stało. - mówiła dalej. - Zadzwoniłam do siostry, ale nie odbierała. Zadzwoniłam do taty. Również nie odbierał. Zaczęłam się martwić. Ale czekałam nadal. Droga powinna im zająć nie więcej niż pół godziny. Godzinę później usłyszałam syreny. Pogotowie, policja, straż pożarna. Jechało wszystko naraz. - zamknęła oczy i zaczęła się trząść. - Niedaleko naszego domu są tory. Zwykły przejazd kolejowy. Szlabany, światła, wszystko strzeżone. Ale akurat tego dnia była awaria. Mój tata o tym zapomniał, a pociąg, który akurat jechał był pospieszny. - Leo otworzyła oczy, z których poleciały łzy. Oddech jej drżał spazmatycznie. - Nikt nie przeżył. Wszystko było zmasakrowane. Widziałam krew, oderwane kończyny, szczątki ludzkiego ciała. - oparła czoło o kolana, szlochając. Co miał teraz zrobić? Objąć ją? Zacząć uspokajać? - Zostałam wysłana do szpitala psychiatrycznego z ciężką depresją. Na koncie miałam już trzy próby samobójcze i samookaleczenia. Spędziłam tam pół roku. Teraz jestem na etapie obserwacji. Ale to nic nie zmieni. W jednej chwili straciłam wszystko. Została mi tylko mama, która szybko pogodziła się z tragedią. - patrzyła niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Płakała cicho, ale mocno. Ledwo oddychała, trzęsła się.

Był w małym szoku. Prawdą było, że straciła wiele. Tylko czy na pewno wszystko?

- Twierdzisz, że w jednej chwili utraciłaś wszystko. Dlaczego tak uważasz? - zapytał. Odetchnęła głęboko i przetarła oczy.

- Nigdy nie miałam przyjaciół. Nikt mnie nigdy nie lubił. Rozmawiałam tylko z siostrą jako przyjaciółką. Była ode mnie starsza dwa lata. - powiedziała drżącym głosem. - Poznałyśmy raz w szkole trójkę dziewczyn mniej więcej w naszym wieku. Miałyśmy podobne zainteresowania i wszystkie lubiłyśmy się wygłupiać. Lubiłyśmy być nieco inne od reszty. I na tym polegała nasza przyjaźń. Na wygłupach. Dlatego wszystko straciłam, bo nie znajdę w naszym świecie choćby jednej drugiej takiej osoby, która idąc przez miasto śmieje się głośno i nie zwraca uwagi na krytyczne spojrzenia innych ludzi. - wytłumaczyła. Położyła dłonie na głowie, zakrywając oczy. Szlochała cicho, a potok niepowstrzymanych łez ciekł jej po policzkach.

Trafalgar chciał ją przytulić, może nieco niezręcznie, ale nie mógł jej tak zostawić. Ale Leo odtrąciła jego ręce i wstała.

- Muszę pobyć sama. - powiedziała tylko i wyszła. Zazwyczaj nie obchodziło go cierpienie innych ludzi, bo to nie jego sprawa co, komu się wydarzyło. Ale Leokadii nie może tak zostawić. Poszedł za nią. Znalazł ją dopiero w akwarium, gdzie siedziała skulona pod ścianą.

- Leo.. - szepnął , kucając przed nią, wyciągając do niej ręce. Spojrzała na niego ze złością

- Zostaw mnie. - warknęła. Bo akurat ją posłucha...

Nic nie mówiąc otoczył ją ramionami. Nie protestowała, to usiadł po turecku, trzymając ją na kolanach. Nawet zaczął się kołysać. Powinna się cieszyć, że zdobył się na taki gest.

- Dlaczego? Co ja cię mogę obchodzić? - zapytała, nieco spokojniej. Co mógł jej odpowiedzieć? Nie jest w gorącej wodzie kąpany, nie powie jej tak po prostu, iż jakimś cudem się w niej zakochał.

- Nie chcę żebyś myślała, że wszystko straciłaś. A możesz jeszcze wiele zyskać. - powiedział. Po chwili wtuliła się w jego ramię. Nie wiedział czy w ramach podziękowania, czy może miała inny powód, ale ciszył się, że komuś pomógł.

Nawet to było już dziwne. Bo przecież, on nie pomaga ludziom.

~~~~

Udanych i bezpiecznych wakacji! :D

Krótki rozdział, ale nie smutajcie! Kolejny pojawi się bardzo szybko ;)

No nic, co myślicie o rozdziale? A może mieliście własne domysły o przeszłości Leokadii?

Piszcie w komentarzach i zostawcie Weno-dajne gwiazdki :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top