Rozdział 25
L.
Uchyliła powoli powieki. Przed oczyma zobaczyła biel. Jak w szpitalu.
Na wspomnienie szpitala, gwałtownie uniosła głowę, rozglądając się ze strachem.
To nie był szpital. Na pewno nie..
Nagle coś poruszyło się pod jej ręką.
Spojrzała tam gwałtownie i zobaczyła pod swymi palcami wytatuowane palce mężczyzny.
Wspomnienia z ostatnich godzin powróciły, niczym ogień zatliły się w niej.
Spojrzała szybko na twarz chirurga. Marszczył co chwilę brwi, więc pewnie niedługo się obudzi.
S.
Na statek wrócili zapewne kilka godzin po opuszczeniu go. Zauważyli, że kilku innych załogantów również wróciło ze swoich wycieczek.
Kwiaty, które dostała, Zoro wplótł jej we włosy. Śmiali się przy tym obydwoje. Przy okazji, Sara wyjaśniła chłopakowi, co to za roślina. Kurara działała zwiotczająco na mięśnie. Była niebezpieczna tylko wtedy, kiedy dostałą się do krwi, więc dobrym pomysłem było nasmarowanie nią broni.
Dziewczyna uznała, że taka ozdoba jej pasuje. Ładnie wygląda i jest przydatna w razie potrzeby. Zoro nie mógł powstrzymać myśli, że kwiaty są dokładnie takie same jak jego towarzyszka. Piękne i niebezpieczne...
- Ciekawe, czy Law się obudził. - zastanowiła się, gdy wchodzili na pokład.
- Mówiłaś, że Chopper się nim zajął? - Roronoa zmarszczył brwi. Dlaczego poczuł ukłucie zazdrości?
- Tak, bo tak było. Co nie zmienia faktu, że to ja założyłam mu pierwszy opatrunek i przeze mnie nawdychał się chloroformu. Jakby zginął... Nie wiem, co to sumienie, więc jego wyrzuty by mnie pewnie nie dopadły, ale czułabym się źle ze świadomością, że nie potrafię nawet czegoś tak banalnego, jak pierwsza pomoc... - pokręciła głową, szybko przypominając sobie wszystko, co zrobiła Trafalgarowi. Nie znalazła żadnych błędów w swoim postępowaniu. Uznała, że reszta wyjdzie w praniu.
L.
Po kilku sekundach Law otworzył powoli oczy. Rozejrzał się powoli. Chciał się poruszyć, ale w klatce piersiowej zapłonął mu rwący ból. Syknął. Usłyszał jak obok niego ktoś się poruszył. Spojrzał w tamtą stronę.
- Leo? - ni to spytał, ni stwierdził.
- W porządku? - zapytała szczerze zmartwiona.
Była cholernie szczęśliwa, że się obudził. A wyglądał nieziemsko z przymrużonymi powiekami... Tylko czy na pewno wszystko było z nim w porządku?
Zastanowił się nad jej słowami. Czy jest w porządku? Na pewno nie, ale z równą pewnością mogło być gorzej.
- Przeżyję. - odparł w końcu. Dopiero teraz zauważył, iż Leo trzyma go za rękę. Była aż tak zdenerwowana?
- Pójdę po Choppera. - stwierdziła i wstała.
- Nie, nie musisz. - powiedział zanim wyszła. - Nie zawracaj mu głowy, potrafię o siebie zadbać. - mruknął nieco poirytowany.
- Przepraszam... - szepnęła ze szczerą skruchą.
- Ile spałem? - zapytał.
- 4 godziny. Czekałam aż się obudzisz. - odpowiedziała.
- Siedziałaś tu cały czas? - upewnił się. Kiwnęła głową. Westchnął, co sprawiło mu ból. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Miał wrażenie, że serce Leo zaraz wyskoczy. Słyszał wręcz bicie jej serca.
- Nie denerwuj się, przecież żyję. - powiedział, lekko się uśmiechając.
- Wybacz, ale jak cię postrzelono, wyglądałeś jakbyś umarł. - odparła, kładąc głowę na pościeli. Odetchnęła głęboko i wyprostowała się.
- Nie mogło być tak źle. - stwierdził.
Gdyby nie to, że jest ranny, oberwałby od niej.
Zamiast tego z jękiem ułożyła głowę na jego brzuchu. Sapnął z bólem, ale nie zaprotestował. Nadal czuł jej walące serce.
- Uspokój się już. - powiedział, kładąc rękę na jej włosach.
- Następnym razem cię ochronię. - rzekła. Rzeczywiście zaczęła się uspokajać. To dobrze, bo już zaczynał martwić się o jej zdrowie.
- A do tego czasu będziesz na mnie leżeć? - zapytał ze śmiechem.
- Tak! - zadeklarowała i również się zaśmiała. - A teraz pójdę po Choppera. - wyszczerzyła się i wybiegła z gabinetu, zanim zdążył otworzyć usta.
Gdyby nie to, że Trafalgar jest jeszcze nieco otumaniony lekami, Leo bardzo by się cieszyła z jego zachowania. Ale był otumaniony lekami i zachowywał się jak nie-Trafalgar.
Najbardziej bawiły ją jego powiększone źrenice. Niczym u narkomana.
S.
Siedzieli w kuchni, właściwie nie robiąc nic specjalnego. Kilka osób coś jadło, Sara sączyła powoli zimny koktajl owocowy, a Zoro tuż obok niej raczył się zimnym sake. Poza nimi, byli tu jeszcze Sanji, Nami, Chopper, Luffy i Brook, który przygrywał na swojej gitarze.
Nagle do pomieszczenia wpadła Leo. Zebrani w środku podnieśli na nią zaciekawiony wzrok. Chooper niemal natychmiast zerwał się z miejsca.
L.
- Trafalgar się obudził. - powiedziała z uśmiechem, gdy doktor wręcz podskoczył, wstając.
- Sprawdzę jak się czuje. - oznajmił, wybiegając z kuchni.
- Na nic innego nie liczyłam. - mruknęła Leo, siadając przy stole. Sanji, oczywiście, zmaterializował się obok niej, podając dziewczynie zimny koktajl. Podziękowała i zaczęła powoli sączyć napój.
S.
- Wyglądał, jakby miał żyć? - upewniła się Sara, zerkając na nią znad krawędzi szklanki.
L.
Zawiesiła się na chwilę i przymrużyła z poirytowaniem oczy.
- Nie. Wygląda jakby miał dzisiaj umrzeć. - odparła i wróciła do delektowania się niebiańskim napojem by Sanji.
S.
- To niedobrze, zniżki na trumny są ważne od przyszłego tygodnia... - rzuciła, robiąc zmartwioną minę.
L.
- O to miło. Mam jednak nadzieję, że przyda mi się na kogoś innego. Chopper umie zająć się rannymi. - powiedziała z nadzieją w głosie.
S.
- Nie, z pewnością zejdzie. Oda lubi wkurwiać ludzi. - machnęła ręką. Wiedziała, że nikt oprócz ich dwóch nie miał pojęcia, o co jej chodziło, ale kto by się tym przejmował?
L.
- Zastanowiłabym się, bo wiesz, będzie jak w przypadku Zoro-Oda nie zabił go, bo jest zbyt popularną postacią. A tak się składa, że Trafalgar jest już bardzo popularną postacią. - zauważyła z uśmiechem Leo.
S.
- Kto mnie nie zabił? - wspomniana osoba spojrzała na nie ze zdziwieniem. Tak samo, jak reszta osób zebranych w kuchni.
- Och tak, rzeczywiście. - uśmiechnęła się, postanawiając go chwilowo zignorować. - A co powiesz o śmierci... - zawahała się, wiedząc, że Luffy był w tym samym pomieszczeniu. - największego spoilera w całym fandomie?
L.
Reakcja załogi z jednej strony ją rozbawiła, a z drugiej zaniepokoiła. Teoretycznie czegoś takiego raczej nie powinno się robić...
- Dawaj. - rzekła, szczerze zaciekawiona odpowiedzią przeciwniczki.
- Choć założę się że chodzi ci o śmierć Ace'a... - dodała po chwili.
- A myślałam, że chodzi ci o, no nie wiem, fakt, że Hatchan jest w rzeczywistości dobry. Albo, że Sanji uratował Zoro na Thriller Bark... Nah, trochę kreatywności. - jęknęła teatralnie. - No, chociaż smok na Punk Hazard mógł być tym spoilerem. Smoki są przecież piękne... - Leo położyła głowę na stole, nie wiedząc czy się śmiać czy płakać.
S.
Sara zdawała sobie sprawę z tego, że teraz wszyscy zebrani przypatrują się im. Sama nie wiedziała, jakie uczucia nimi kierowały, ale z pewnością nie było to nic dobrego... Cholera, nawet dziewczyna miała świadomość, że to było złe.
Przez chwilę zastanawiała się, co powinna zrobić. W końcu jedną ręką sięgnęła po swój nóż, wciąż zwisający przy pasie, a drugą wyciągnęła z włosów kwiaty kurary. Bez słowa, ale wpatrując się intensywnie w Leo, zaczęła wcierać sok z rośliny w ostrze. Przybrała pusty, kompletnie pozbawiony emocji wyraz twarzy.
L.
Nie wiedziała, co Sara robi, ale to wręcz nie miało prawa być dobre. Jednak postanowiła czekać na rozwój wydarzeń.
No bo co?! Irytowało ją niezmiernie to, że prawie nikt z załogi nie wie co się stało Zoro na Thriller Bark!
Fragment z Hatchanem był dobry, w końcu na Sabaody mieli okazję się o tym dowiedzieć. A smok też był lekki.
Więc chodziło o Zoro. Nawet Sanji przybrał przerażony wyraz twarzy.
Ups?
S.
- Ty chyba nie chcesz...? - Zoro zerknął niepewnie na kwiatek trzymany w dłoni dziewczyny. Nawet, jeżeli wcześniejsze słowa wywołały w nim pewne zaniepokojenie, to wciąż...
Sara nie spuszczała wzroku ze swojego celu. Tak, to już był cel. Właściwie, nie była nawet pewna, który fragment jej wypowiedzi był tym, który zadziałał jak zapalnik. Sam fakt, że reszta może się domyślić, że wiedziały więcej niż teoretycznie powinny? Wyraz przerażenia na ślicznych mordkach Zoro i Sanjiego? A może po prostu błysk bólu w oczach Luffiego? Może i była sadystką, ale tylko w pewnych granicach. Uwielbiała patrzeć na ból innych osób, ale tylko ten fizyczny. Psychiczne znęcanie się znosiła w stosunku do osób, których nie lubiła. Przyjaciół starała się traktować dobrze, chociaż zapewne nie zawsze było to po niej widać.
A teraz, ta drobna wzmianka o bratu Luffiego... Minęły tylko dwa lata, chłopak z całą pewnością wciąż mocno to przeżywał, nawet jeżeli jakoś się trzymał. Ból po stracie rodzeństwa jest okropny, o tym dziewczyna wiedziała bardzo dobrze.
L.
Widząc Sarę, przygotowującą nóż, postanowiła powoli się wycofać. Wstała od stołu, podziękowała i wyszła.
Ciekawe czy Sara pójdzie za nią. Mimo zagrożenia, Leo postanowiła zajrzeć do Trafalgara.
S.
„Właściwie, dlaczego by nie?" pomyślała Sara, widząc ucieczkę Leo. Podniosła się i ruszyła za nią. Słyszała za sobą zdziwione głosy, ale się tym nie przejęła. Wyszła na pokład i rozejrzała się. Zauważyła, dziewczynę i wzięła zamach, po czym wypuściła broń z ręki.
Nie celowała, żeby trafić. Mimo wszystko, nie chciała jej przypadkiem zabić. Ale z satysfakcją obserwowała, jak ostrze mija głowę dziewczyny, przelatując tuż koło jej ucha. I w tym momencie, kawałek dalej pojawił się Law. Stanął przy ścianie, a nóż chyba tylko cudem wbił się w nią, nieruchomiejąc dosłownie milimetry od jego twarzy.
„Ups..." pomyślała dziewczyna, przystając niepewnie. Jednak przypilnowała, żeby wyraz twarzy mieć poważny i pewny siebie.
L.
Widząc ostrze przelatujące koło głowy, odetchnęła z ulgą. Ale gdy zobaczyła nóż wbijający się obok Trafalgara, poczuła zimny strach i po chwili gorącą furię. Dziękując Bogu, że Lawowi nic się nie stało, wyciągnęła nóż z drewna i odrzuciła go Sarze. Z zamiarem zrobienia krzywdy.
"Wara od Trafalgara!" zrymowała w myślach.
Sam chirurg tylko zrobił duże, zaskoczone oczy. Czuł się lepiej, chciał dołączyć do załogi, a Sara rzuca nożem w Leo. Cholernie się cieszył, iż ostrze ją minęło. Jednak nie był zbyt szczęśliwy, gdy nóż wbił się parę milimetrów od jego głowy...
S.
Zmarszczyła brwi, widząc, jak jej własna broń jest używana przeciwko niej. Uchyliła się i złapała za rączkę wprawnym ruchem, w końcu nie pierwszy raz się nim bawiła i świetnie znała jego wyważenie, po czym sprawnie obróciła go tak, żeby ostrze znajdowało się po przeciwnej stronie niż kciuk. W tym samym czasie, ruszyła do przodu. W każdej innej sytuacji pewnie by uznała wydarzenie za niewarte wysiłku, ale teraz... No cóż, nie myślała. Tak też się zdarzało. Rzadko, bo rzadko, ale się zdarzało. Tylko wtedy, gdy ją poniosło, a do tego było ciężko doprowadzić.
L.
Widząc szarżującą Sarę, wyciągnęła szybkim ruchem katanę i wystawiła ostrze do obrony. Atakująca ją dziewczyna nieco ją przerażała. Jej twarz była wyzuta z jakichkolwiek emocji, a oczy świeciły się łzami.
Leo zrobiła kilka kroków w bok, by w razie czego Law nie oberwał.
No cóż, to będzie niebezpieczna walka.
S.
Dziewczyna nie myślała. Dosłownie. Działała całkowicie instynktownie. Zbliżyła się do przeciwniczki na odległość, w której tamta mogła ją sięgnąć, w końcu katany są znacznie dłuższe od zwykłych noży. Widząc ostrze, niebezpiecznie zbliżające się do swojego ciała, przetoczyła się po podłodze. Nie przejmowała się nawet raną na ramieniu, która wzięła się tam nie wiadomo kiedy. Jednym, płynnym cięciem zraniła Leo w łydkę. Nacięcie było płytkie, prawdopodobnie niewystarczające nawet, żeby ją spowolnić. Ale to nie sama rana była niebezpieczna, a trucizna, która zdążyła się dostać do jej krwiobiegu. Miała maksymalnie kilka sekund, zanim zacznie odczuwać, jak mięśnie przestają jej słuchać.
Ale te szczegóły nawet nie przeszły Sarze przez myśl. Podniosła się gwałtownie, chwytając przeciwniczkę jedną ręką za nadgarstki. Nóż puściła na podłogę, całkiem o nim zapomniała. Zamiast tego zaczęła zadawać zwykłe, krótkie ciosy za pomocą pięści i nóg. To nie były jej zwyczajne, wyćwiczone ruchy, gdzie siła pochodziła z całego ciała. To były pierwotne ruchy, które wyrażały tylko jedną, podstawową zasadę: „zabij, bądź zostań zabity". I mimo że ciosom brakowało pełnej siły, z całą pewnością były dość mocne, a na pewno szybkie i niemalże niemożliwe do przewidzenia.
Czuła, że przeciwniczka przestaje stawiać opór. Była to zasługa kurary. Jednak nie przestawała atakować. To wymagałoby, żeby pomyślała, chociaż przez chwilę. Pojawiły się nowe części ciała, które z pewnością nie należały do jej celu, ale je również atakowała, niemal z takim samym zapałem. Dopiero, kiedy poczuła, jak czyjeś ręce przyciskają jej ramiona do tułowia, unieruchamiając ją, pozwoliła, by oderwano ją od Leo. Przez chwilę dyszała ciężko, próbując przebić się wzrokiem przez mgiełkę, która przysłaniała jej widok. Dopiero wtedy zorientowała się, że Zoro trzyma ją mocno, a Law zabiera drugą dziewczynę.
Przymknęła powieki, czując nagłe zmęczenie.
- Przepraszam... - sapnęła, zmuszając swoje ciało do rozluźnienia się. - Cholera, nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedyś stracę nad sobą kontrolę...
L.
Sara działała za szybko. Nie zauważyła nic. Tylko czuła. Czuła zadawane ciosy i straszny ból. Wszędzie. Sara uderzała w klatkę piersiową, brzuch, ramiona. Kilka razy nawet w głowę. A Leo nie mogła się ruszyć. Z ust i nosa broczyła jej krew. Oczy zasnuły się mgłą. Czuła jak ktoś od tyłu ją łapie, ale ktokolwiek to był, również obrywał. A ból trwał i przebywał z coraz to większą siłą.
Nagle atak znikł. Wróg puścił jej nadgarstki i opadłaby na ziemię, ale ktoś ją złapał.
Ledwo łapała oddech. Drobne ciało przelewało się w jego rękach. A on nie wiedział co na to poradzić. W dodatku był wściekły. On sam z trudem panował nad sobą. Gdyby nie ledwo przytomna Leo, już dawno poszatkowałby Sarę.
Usłyszał jej przeprosiny. Ale zastanawiał się czy jej wybaczy.
- Podaj jej neostygminę. - powiedziała Sara słabym głosem. To go jeszcze bardziej poirytowało. Najpierw mało nie zabiła Leo a teraz nagle chce jej pomóc?! Szczyt hipokryzji.
Jednak złapał pewniej Leokadię i ruszył z nią do gabinetu.
S.
Niepewnie podrapała się po głowie i odsunęła się od Zoro. Ten przez chwilę jakby wahał się, czy może ją puścić, ale w końcu pozwolił jej na odsunięcie się.
Sara schyliła się i podniosła swój nóż, po czym starannie starła z niego krew i schowała na miejsce. Zanotowała w pamięci, że musi pozbyć się z niego również trucizny.
- Co się stało? - zapytał szermierz, przyglądając się jej niepewnie. Na szczęście, nikogo innego nie było w pobliżu.
- To... Cóż... Tak jakby... Poniosło mnie? - powiedziała, zdając sobie sprawę, jak beznadziejnie to brzmi. Odetchnęła głęboko.
- Nie wiem. Zdarzało mi się tak kiedyś, ale byłam pewna, że już mi to przeszło. Od kilku lat nic podobnego mi się nie przytrafiło. Gdy jestem wściekła... Jeżeli ktoś sprawi, że przejdę przez tą granicę... To po prostu przestaję nad sobą panować. - spróbowała wyjaśnić, chociaż nie była pewna, czy jej się to udało.
- Dlaczego teraz tak bardzo się wściekłaś? - zadał chyba najtrudniejsze możliwe pytanie.
- To... Prawdopodobnie fakt, że zaatakowała mnie moim własnym nożem był tym, który przeważył. Ale to nie tylko to... Nigdy nie chodzi o jedno wydarzenie. To się po prostu zbierało. Nawet nie wiem, od kiedy. I nie wszystko musiało pochodzić od niej. - przyznała niepewnie.
Zoro przyglądał się jej przez chwilę. Wyglądał, jakby nad czymś intensywnie myślał.
- Myślisz, że powinnam tam pójść i przepraszać, czy lepiej oddalić się na jakiś czas? - zapytała z pewnym wahaniem. Żadna z opcji nie wydawała się zbyt dobra.
- A będziesz ją jeszcze atakować? - przechylił głową.
- ... To może lepiej chwilę przeczekam. Jakby co, wiesz gdzie będę. - mruknęła, kierując się w stronę bocianiego gniazda.
Odwróciła się na czas. Czuła, jak po policzkach zaczynają płynąć jej łzy. Chciała przeklinać własną reakcję, ale wiedziała, że tak po prostu musi być. I tak dużo osiągnęła, że wytrzymała do tej pory. Musiała pozwolić emocjom ulotnić się, potem znowu będzie mogła normalnie funkcjonować.
Tak to u niej zawsze działało. Gdy sytuacja tego wymagała, była wręcz oazą spokoju. A gdy miała spokój: zwyczajnie musiała odreagować. Tym razem, uzbierało się za dużo i nie dotrwała do wieczora. Podejrzewała, że wróciły również wspomnienia z bazy marynarki, gdzie przerażenie mieszało się z niepewnością, ale mimo powrotu na statek, dalej grała. Może wtedy powinna znaleźć chwilę, żeby odreagować? Zamknąć się w łazience, albo zacząć nawalać w jakieś drzewo...?
„Teraz i tak czasu nie cofnę" pomyślała, wspinając się na bocianie gniazdo.
L.
Trafalgar ułożył dziewczynę na łóżku i szybko rozejrzał się po gabinecie w poszukiwaniu neostygminy. Na wierzchu nie było, więc zaczął przeszukiwać szafki. Na szczęście znalazł. Szybko zaaplikował płynny lek i wbił igłę w ramię Leo. Oczekując na zaniknięcie działania kurary, zaczął opatrywać dziewczynę.
Jej ciało pokryte było głównie siniakami. Zauważył wcześniej na półce maść ziołową. Stwierdził z pewnością, że jest ona na obrzęki. Nie chciał rozcinać bluzki, więc ostrożnie zdjął ją i zaczął aplikować maść na rany.
Leokadia była półprzytomna. Ledwo wyczuła, że ktoś ściąga z niej koszulkę.
Po chwili poczuła jak odzyskuje władzę nad mięśniami. Poczuła jak Trafalgar (chyba on.. Tak wywnioskowała z granatowej plamy...), smaruje jej brzuch czymś... Czymś dziwnym..
Czemu jej się to podobało? Może Sara uszkodziła jej mózg?
A nie.. Już miała niedojebanie mózgowe.
Zauważył, że Leo dochodzi do siebie. Może nieco za wcześnie, gdyż musiał jeszcze sprawdzić obrażenia na klatce piersiowej.
U każdej innej kobiety, nie miałby z tym problemów. Teraz się krępował. Dlaczego?
Postanowił poczekać. Opatrzy ją dokładniej jak się ocuci.
Trafalgar przestał aplikować jej maść. Dopiero wtedy poczuła punkty bólu na całym ciele. Na brzuchu nie bolało już tak bardzo, ale klatka piersiowa i barki paliły pulsującym bólem. Skrzywiła się.
- Możesz się ruszać? - zapytał Trafalgar. W jego głosie przebijało napięcie, ale dało się usłyszeć zmartwienie. Jak miło.
Bez problemu uniosła rękę. Law kiwnął głową.
- Usiądź. - nakazał. Podparła się na łokciach. Może i mięśnie już miała sprawne, ale teraz paraliżował ją ból. Chirurg pomógł jej się unieść, wówczas oparła się o ścianę.
Zauważyła, że nie ma nadal bluzki. A to znaczy, że siedzi przed Lawem w samym staniku...
Wykurwiście.
- Muszę jeszcze opatrzyć ci klatkę piersiową. - poinformował ją spokojnie. Leo powoli dopasowała fakty. Czy to znaczy że...
Widząc rozterkę na jej twarzy, powiedział z lekkim uśmiechem:
- Nie, nie będę cię rozbierał. - dziewczyna kiwnęła głową.
- Jak musisz, to mnie opatrz. Przecież jesteś lekarzem.. - stwierdziła. Ten nic nie powiedział. Przybliżył się do niej nieco i delikatnie zaczął naciskać mostek i okolice obojczyka. Nie umknął mu fakt, iż Leo zarumieniła się lekko. No cóż.. Szczerze to się jej nie dziwił.
Po zlokalizowaniu największych obrażeń, zaczął smarować je maścią.
- Co się stało po tym jak Sara mnie sparaliżowała? - zapytała Leokadia, starając się zwrócić uwagę na coś innego niż dłonie Trafalgara poruszające się po jej skórze..
Nie wiedział co w sumie powiedzieć. Wpadł wtedy w szał i niewiele pamiętał z tego wydarzenia.
- Rzuciła się na ciebie z pięściami. - odparł. Leo kiwnęła głową. Nie miała pomysłu na kontynuowanie rozmowy.
Trafalgar teraz mógł skupić się na czymś innym niż kształty dziewczyny. Chciał się zemścić na Sarze. Czy miała chociaż jakiś powód by tak skrzywdzić Leo?!
Zacisnął zęby i skończył aplikowanie maści.
- Zrobione. - powiedział i już miał odejść, ale Leo złapała do za rękę. Jakimś cudem tę dłoń miał jeszcze na jej klatce piersiowej. I to w niebezpiecznym miejscu. Widocznie ona nie zwracała na to uwagi. Albo o to jej chodziło.
- Nie złość się na Sarę. Wina nie leży tylko po jej stronie. - powiedziała i puściła go. Przez chwilę patrzył na nią, nie dowierzając.
- Odpocznij jeszcze trochę. - oznajmił w końcu. Odstawił maść na półkę i usiadł przy biurku. Nie chciał przypadkiem zranić Sary..
S.
Już jakieś pięć minut leżała na plecach, wpatrując się w niebo. Czuła się... odświeżona. Tak, to chyba było dobre słowo. Mogła też spokojnie przemyśleć całe zajście sprzed jakiegoś czasu. Powoli docierało do niej, co mogło spowodować jej wybuch. Ponownie przed oczami mignął jej obraz postrzelonego Lawa. Jego zaskoczone spojrzenie i krew, która ściekała powoli wzdłuż jego ciała, brudząc ręce Sary. To był ten moment, w którym zdała sobie sprawę z tego, że to wszystko jest prawdziwe. Że to nie jest jakieś anime, które może wyłączyć w każdej chwili, a gdy ktoś umrze to po prostu zrobić smutną minę i w ramach rekompensaty napisać fika z alternatywną wersją, gdzie ta osoba żyje i ma się świetnie. Jeżeli zginie tutaj... Nie wróci do domu. A śmierć każdego innego człowieka będzie jak najbardziej realna.
Westchnęła ciężko, przewracając się na bok. To co czuła prawdopodobnie było strachem. No, może niepokojem. Ale nigdy nie należała do osób, które panikują, czy pozwalają, by opanował je strach. Z braku lepszych pomysłów, zawsze starała się przerobić to na inne uczucia. Wszystko, byle się nie poddać i być silniejszą. Wtedy, w bazie musieli walczyć, więc naturalnym wyborem była złość. I nawet ta chwila, którą spędziła z Zoro w lesie najwyraźniej nie wygnała z niej całego tego uczucia.
Ponownie przewróciła się na plecy i wtedy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś wchodzi na górę. Nie poruszyła się, bo wiedziała, kto to jest.
- Wszystko w porządku? - zapytał Zoro, pochylając się nad nią.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, skąd to pytanie.
- Masz... Uhm... zaczerwienione oczy. - mruknął z wahaniem.
- Och. - zamrugała kilka razy, przypominając sobie, że z reguły łatwo można było poznać osobę, która płakała. No cóż... - Tak, teraz już tak. To tylko... Sama nie wiem. Musiałam jakoś odreagować... Prawdopodobnie?
Szermierz przez chwilę wahał się, po czym usiadł obok niej.
- Co cię gryzie?
- Nie wiem. - przymknęła oczy, pozwalając myślom na chwilę odwędrować. - W tej bazie... Oni go postrzelili. Chyba po prostu... Uświadomiłam sobie, że to się dzieje naprawdę. Że to nie jest jakiś chory żart, czy zabawa. A ja mogę zginąć z rąk ludzi, którzy nie powinni istnieć, w miejscu, w którym, w żaden logiczny sposób, nie mogłam się znaleźć.
- Boisz się? - zapytał i wbrew sobie pozwolił, by w jego głos wkradło się zdziwienie.
- Kto by się nie bał? Do tej pory, gdziekolwiek nie byłam, zawsze miałam w głowie jakieś możliwości. Jeżeli zgubie się blisko domu, mogę zapytać kogoś o drogę. Jeżeli trafię do obcego miasta, mogę poprosić o pomoc policję, bądź usiłować wracać na stopa. Albo poprosić kogoś o telefon. W innym kraju zawsze są ambasady. A tutaj? Zginę i nikt nie będzie o tym wiedział. Tak po prostu. Jasne, że się boję. Ale staram się tego nie okazywać.
- Jeżeli coś ci się stanie... Ja na pewno to zauważę. - oświadczył, podsuwając się do niej. - I nie musisz tego ukrywać. Jeżeli czegoś się obawiasz, po prostu to powiedz. - dodał, niepewnie otaczając ją ramieniem. Pozwoliła mu na to.
- Nie potrafię.
- Nie potrafisz czego?
- Nie potrafię tego nie ukrywać Nie potrafię pokazać ludziom, co naprawdę myślę. Cholera, nigdy nikomu nie mówiłam, co czuję w danej chwili. Dlaczego tobie to powiedziałam? - zapytała, kręcąc głową, ale nie odsunęła się. Zamiast tego tuliła się w jego bok, ciesząc się z obecności drugiej osoby obok siebie. To dziwne, takich rzeczy też raczej unikała...
Nie odpowiedział. Nie wiedział nawet, co mógłby odpowiedzieć. Zdecydowanie nie spodziewał się, że to usłyszy. To było... nieco dezorientujące. Jednak poczuł się szczęśliwy, że dziewczyna zdecydowała się mu zwierzyć.
L.
Patrzyła z lekkim niepokojem na chirurga. Chce się zemścić czy posłucha? Trudno powiedzieć. Ubrała bluzkę, ale nie położyła się.
Kątem oka obserwował Leo, zapisując na kartce zakres jej obrażeń.
- Połóż się. - nakazał krótko.
- Nie mam ochoty leżeć. - odpowiedziała.
- Musisz odpocząć. Choćby godzinę. - powiedział, odwracając głowę w jej stronę.
- Poleż ze mną. - powiedziała nagle. Zamrugał. W gabinecie przez chwilę panowała cisza, zakłócana jedynie przez wiatr wiejący w ciemności nocy. W pomieszczeniu panował półmrok. A przed Trafalgarem, na łóżku, siedziała dziewczyna, która mu się podobała.
Nie potrafił jej odmówić.
- Niech będzie. - westchnął. Zgasił światło, a zapalił świecę na biurku. Usiadł na skraju łóżka.
- Nie rób nic, co uznam za podejrzane, inaczej będę musiał wyjść. - ostrzegł.
- Za kogo ty mnie masz... - oburzyła się Leo. Trafalgar kiwnął głową i zdjął czapkę, po czym położył się na skraju materaca. Dziewczyna ułożyła się tuż obok niego, lekko wtulając się w jego bok.
Nie wiedział dlaczego, ale położył rękę na jej ramieniu, masując je nieco. Skuliła się trochę i zamknęła oczy, wdychając jego zapach.
- Jak bardzo cię boli? - zapytał szeptem.
- Wcześniej było gorzej. - odpowiedziała równie cicho. Zapadła cisza. Trafalgar leżał z otwartymi oczami, trzymając rękę na ramieniu Leokadii, a ona wtulała się w jego bok, zasypiając. Nawet mu się to podobało. Miał wrażenie, że dziewczyna jest mała i krucha, jednak przy nim bezpieczna.
Z jakiegoś powodu chciał więcej. Nie wiedział czego dokładnie - jej bliskości czy słów. W końcu odwrócił się do niej i objął ją.
- Dobranoc. - szepnął Leo do ucha. Spała już, ale ujrzał na jej policzkach lekki rumieniec. Uniósł w rozbawieniu kącik ust i zamknął oczy, oddając się nocnym marzeniom.
S.
- Pójdę po jakiś koc. - odezwał się w końcu Zoro, podnosząc się. Sara musiała przyznać, że zrobiło się chłodno. Powoli zapadał zmierzch i zaczął wiać wiatr.
- Mhm... - potwierdziła.
Wciąż nie wiedziała, jak powinna się zachować. To znaczy... Chyba jej nie znienawidzą, prawda? Zoro był zdecydowanie po jej stronie, a reszta... Nie, reszta też nie. To nie w ich stylu. No, może z wyjątkiem Lawa... tego było ciężko przejrzeć.
Wzruszyła ramionami. Jeżeli chodziło tylko o chirurga, powinna dać sobie radę W końcu nie rzuci się na nią ze skalpelem w ręce. Prawdopodobnie. Jeszcze Leo może się wściekać, nie byłoby to zbyt dziwne... Chociaż z drugiej strony, najlepsze znajomości dziwnym trafem zawiera się po bójkach, więc nie powinno być tragedii.
Po chwili wrócił Roronoa, podając jej koc.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Jasne. - Wzruszył ramionami, sadowiąc się obok niej. - Możesz mi coś powiedzieć? - dodał po chwili wahania.
- Prawdopodobnie.
- To co Leo wtedy powiedziała. O co jej chodziło? - spojrzał na Sarę uważnie.
Dziewczyna przymknęła powieki, klnąc w myślach. I co miała powiedzieć?
- Wiesz... Ona jest humanistką, ja to tylko biedny ścisłowiec. Nie mam pojęcia, co autor miał na myśli... - spróbowała się wykręcić.
- To co mówiła brzmiało jak najbardziej dosłownie. - zauważył.
- Hmm... O którym fragmencie teraz mówimy? - spróbowała ponownie. Miała nadzieję, że szermierz się znudzi. Ta, jasne...
- Na przykład... Kiedy wspominała o bracie Luffiego. - usłyszała wahanie w jego głosie.
- Wiesz.. To wydarzenie miało dość głośny wydźwięk... Nawet u nas pojawiły się jakieś informacje... - mruknęła, wymijająco.
- Skoro tak... - Nie wydawał się być przekonany. Wziął głęboki oddech, szykując się do najważniejszego pytania. - A gdy mówiła, że kuk mnie uratował na Thriller Bark?
Oczywiście! To pytanie musiało paść!
Przez chwile milczała, starając się zebrać myśli. Jak mogła mu to wytłumaczyć? „Bo wiesz, tak naprawdę wiem o was prawie wszystko, bo w naszym świecie jest taka manga, w której są opisane szczegółowo wszystkie wasze przygody!" raczej nie brzmiało dobrze. W końcu odwróciła się, spoglądając mu w oczy.
- Powiedz... Ufasz mi? - zapytała.
- Skąd to pytanie? - uniósł brwi w górę, ale nie przerwał kontaktu wzrokowego.
- Po prostu odpowiedz - poprosiła.
- Tak... Nie wiem dlaczego, ale tak. - przyznał w końcu.
- Jeżeli odpowiem na twoje pytanie... Nie wiem, co się może stać. Po prostu uważam, że to może być niebezpieczne. Nie tylko dla ciebie, ale też dla całej załogi. Myślę, że fakt iż Leo to powiedziała jest cholernym debilizmem z jej strony, ale teraz i tak nie możemy już cofnąć czasu. Dlatego proszę, po prostu o tym zapomnij, dobrze? - powiedziała, spoglądając na niego oczekująco.
- Dlaczego uważasz, że może to być niebezpieczne? - zmarszczył brwi.
- Bo... Nie wiem. To znaczy, wiem, ale nie mogę tego wyjaśnić.
- Jeżeli nie możesz... - przez chwilę się zastanawiał. - Ale jeżeli będzie chodziło o coś ważnego, powiesz mi? - upewnił się.
Sara rozpromieniła się, słysząc to.
- Oczywiście. - zadeklarowała, wtulając się w niego.
Nie minęło dużo czasu, zanim obydwoje spali.
L.
Obudziła się powoli. Było jej nieco zimno, a sądząc po wyglądzie nieba za oknem, był świt. Dlaczego tak szybko się obudziła?
Szybko znalazła odpowiedź.
Leżał za nią Trafalgar i obejmował ją w tali. Na szczęście jeszcze spał, ale jakim cudem leżał za nią?! Jak zasypiała to znajdował się przed nią i w dodatku niespecjalnie nią zainteresowany.
Nie rozszyfruje tego w żaden sposób. I też nie uwolni się z jego uścisku. Więc leżała i czekała na przebudzenie się chirurga.
Otworzył powoli oczy, przypominając sobie wydarzenia z nocy. Leo w pewnym momencie snu zaczęła rzucać się jakby miała koszmar. Toteż zamienił ich miejscami i złapał ją w tali. Wówczas przestała się szarpać i spała już spokojnie.
Teraz mógł ją puścić, co od razu zrobił.
- Dzień dobry. - powiedziała znienacka Leo.
- Dzień dobry. - odpowiedział nie zrażony. - Wyspana? - zapytał, unosząc się na łokciu.
- W miarę. - odparła, odwracając się do niego. - Dlaczego mnie trzymałeś? - spytała z wahaniem.
- Zaczęłaś rzucać się po łóżku, więc musiałem cię złapać. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Kiwnęła głową i wstała. Przeciągnęła się, a jej kości strzeliły w kilku miejscach. Law również podniósł się z łóżka, sięgając po czapkę.
- Idziemy już do jadalni? Nie chce mi sie tu siedzieć. - powiedziała Leo.
- Jak chcesz. - odparł. Wyszli z gabinetu i udali się w stronę wspomnianego miejsca. W pomieszczeniu jeszcze nikogo nie było, mimo to usiedli na kanapie.
Nie wiedziała czym i dlaczego, ale Leo była zaniepokojona. Strasznie ją to trapiło.
- Co ci się śniło? - zapytał w pewnym momencie Trafalgar.
Zawahała się. Śniło jej się to co zawsze, jednak nikomu o tym nigdy nie powiedziała. Ale coś czuła, że Lawowi może zaufać.
Zaczęła opowiadać.
~~~~~
Trochę smutaśnie wyszedł ten rozdział, ale co tam, ważne, że coś idzie do przodu! XD
Co myślicie o tym rozdziale?
Gwiazdeczki miło widziane :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top