Rozdział 22
L.
- Przepraszam, ale muszę iść przypilnować zmianę warty przy bramie. Czy chciałybyście coś szczególnego? - zapytał żołnierz. Dziewczyny zastanowiły się chwilę.
- Mogłybyśmy wejść na dach? - zapytała Leo.
- Oczywiście. - odparł marynarz.
S.
- Ja chcę herbatkę? - dodała nieco pytająco.
Marynarz spojrzał na nią zaskoczony, ale zaśmiał się i pokiwał głową na zgodę.
- Ty też chcesz? - zwrócił się do Leo.
L.
- Tak, poproszę. - odpowiedziała. Żołnierz już odchodził w stronę kuchni, gdy krzyknęła za nim. - A najlepiej cały dzbanek! - wyszczerzyła się niewinnie.
Po chwili siedziały na dachu, popijając herbatę.
- Co myślisz o tej legendzie? A raczej o fragmencie o "czerni lasu"? - zapytała Sarę.
Miały tutaj bardzo ładny widok na las, ale nie było widać plaży. To chyba dobrze.
S.
- Hmmm... Widzisz tam coś czarnego? - zapytała dziewczyna, wskazując na korony drzew na dole. Należało najpierw poszukać najoczywistszych rozwiązań.
L.
- Oprócz cienia? Nie. - odpowiedziała. Zastanowiła się chwilę.
- Mówiąc "czerń lasu", autor legendy miał na celu coś.. Głębszego, subtelnego... - myślała głośno. - Może chodzi o kanion?
S.
- Głębszego? Jaskinię? Dziurę? Hmmm... wyraz na cztery litery, zaczynający się od litery „d"?
L.
- Ja pierdole... - mruknęła Leo z niedowierzaniem przykrywając oczy dłonią. - Chodziło mi o jakieś zmianę w terenie. Dolinę, kanion, uskok... Cokolwiek. - wstała z krzesła i podeszła bliżej do krawędzi dachu.
- Eeee.. Czemu Trafalgar i Zoro tu idą?
S.
- Może zazdroszczą nam herbatki? - zaproponowała, również się podnosząc. Przez te temperatury nie chciało jej się myśleć nad interpretacją dziwnych legend, które miały nie wiadomo ile lat. Czuła się niemal jak na lekcji polskiego...
Chociaż z drugiej strony... Najprostsze rozwiązanie...?
- Dziura czasoprzestrzenna! - rzuciła niesamowicie z siebie zadowolona, podchodząc do balustrady i zerkając na dół. Tam Zoro i Law uznali, że świetnym pomysłem będzie walczyć z całym oddziałem marynarki. Jak się bawić, to na całego.
Dziewczyna westchnęła i szybko dopiła herbatę. W końcu to napój bogów, nie można pozwolić, żeby się marnował, prawda? Po chwili namysłu, jedną ręką sięgnęła po snajperkę wisząca jej na plecach.
L.
Leo westchnęła i również dopiła herbatę.
Możliwe, że ci kretyni pomyśleli, iż picie herbaty na dachu to oznaka porwania.
- Chyba nie chcesz w nich strzelać? - spytała, patrząc na Sarę, sięgającą po broń.
S.
- W kogo? W Zoro i Lawa, którzy chcą nam zajumać herbatkę, czy w idiotów, którzy usiłują pokonać najlepszych facetów na... no, ogólnie? - zapytała z krzywym uśmiechem, opierając się łokciem o balustradę i celując w pierwszego żołnierza, który wydawał się być na nieprzychylnej piratom pozycji. Nie, żeby sobie sami nie poradzili...
L.
- Hah. Nie jesteś na tyle głupia, by usunąć ze świata takie ciasteczka.. - zauważyła Leo, również opierając się na balustradzie. Ale widok na walkę coś jej zasłaniało... Jakby migające powietrze? A tam. To pewnie miraż.
S.
- Mhm... ciasteczka z zielonym kremem... - rozmarzyła się, oddając pierwszy strzał. Nie zwróciła za bardzo uwagi na przewracające się ciało marynarza, a zajęła się szukaniem kolejnego celu.
To zabawne... Zawsze słyszała, jak to pierwsze zabójstwo jest koszmarne i tak dalej. W tej chwili... Nie czuła nic. To znaczy, czuła, jasne. Satysfakcję, z trafionego celu, rodzaj radości, gdy myślała o Zoro, upał...
Zaśmiała się cicho na myśl, która przyszła jej do głowy. Wyobraziła sobie psychologa w więzieniu, który pyta „co czułaś, gdy pierwszy raz zabiłaś?". Jej odpowiedź musiałaby brzmieć: „upał, odrzut i... ochota na zielone ciastka..."
Po chwili oddała drugi strzał.
L.
Podskoczyła na dźwięk strzału. Strasznie głośne to cholerstwo... Ale jakiś żołnierz właśnie upadł od tego strzału.
Phi.. Leo rozpływała się w pokazach chirurgicznej szermierki Trafalgara.
Znów odskoczyła przy kolejnym strzale. I kolejne upadające ciało. Przydatna ta nowa zabawka Sary.
Leo wpadła na pewien pomysł.
Wzięła ze stoliczka dzbanek z herbatą, wróciła na krawędź dachu i wylała herbatę na przypadkowego żołnierza. Krzyczał niezwykle głośno... Ojć musiało boleć.
S.
- Herbaty szkoda. - burknęła cicho, kątem oka widząc poczynania drugiej dziewczyny. - Teraz zrób jeszcze użytek z dzbanka. A potem ze stolika, krzeseł... Gdzieś po drodze mijałyśmy wieszaki. - dodała, oddając kolejne dwa strzały. Czuła się trochę jak w tej grze, w której trzeba była strzelać do kaczek. Jak to się nazywało...?
L.
- Hmm. Niezły pomysł. - wyszczerzyła się Leo i puściła dzbanek, który rozbił się na głowie innego marynarza. Podskoczyła do stolika, podniosła go (uu leciutki) i wyrzuciła za balustradę. Tym razem rozległo się kilka krzyków.
- Jeszcze krzesła... - mruknęła sama do siebie i po chwili meble pozbawiły przytomności, czy tam życia kolejnych marynarzy. Yey!
Przyjrzała się jeszcze raz hordzie żołnierzy.
- Nie widzę Trafalgara i Zoro. Pewnie weszli do środka. - uśmiechnęła się do Sary, która nadal strzelała.
S.
- Yup. Gdy ty cofałaś się po ostatnie krzesła. - potwierdziła, w końcu podnosząc wzrok znad lunety. Przed budynkiem nie został nikt przytomny. - Co robimy? Czekamy na nich tutaj, czy idziemy się z nimi spotkać i opieprzyć, że straciliśmy przez nich herbatkę?
L.
- Poczekajmy. Co powiesz na małą grę aktorską pod tytułem: "porwali nas i zamknęli tutaj"? - zapytała Leo z uśmiechem dziecka.
S.
- Hmmm? A potem nagrodzić wybawców pocałunkiem? - zaśmiała się, po czym przypomniała sobie o bardzo ważnym szczególe. - Ale w tej chwili nie mamy na czym siedzieć, a nasza herbatka jest gdzieś na dole...
L.
Zastanowiła się.
- Pocałunek wydaje mi się lepszym pomysłem, ale z drugiej strony masz rację. - odparła.
S.
- Czyli wyruszamy w poszukiwaniu stołówki? A jak się z nimi rozminiemy, to całą winę zwalamy na ich brak poczucia kierunku? - upewniła się, wesoło ruszając w kierunku drzwi. Przy okazji wymieniła pistolet na naginatę.
L.
- Ahum. - kolejny raz wyszczerzyła się i lekkim krokiem ruszyła za Sarą, przy okazji dobywając Mori. Ah ta zielona poświata.. Spragniona przypadkowych marynarzy i ich gorącej krwi..
S.
Korytarze, jak się okazało, pełne były marynarzy. Zapewne wylęgli się, słysząc dość głośną syrenę alarmową. Nie, żeby Sarze to przeszkadzało.
Rzuciła się w wir walki, machając naginatą na lewo i prawo i podśpiewując pod nosem: „10% luck, 20% skill, 15% concentrated power of will, 5% pleasure, 50% pain and a 100% reason to remember the name.", a jako, że nie pamiętała całej reszty tekstu, pod koniec dodawała z zupełnie inną melodią „even if you're gonna die, right now~" i zaczynała od początku.
L.
W walce nie była w stanie usłyszeć co Sara śpiewa, ale na pewno coś tam podśpiewywała.
Leo zaś bez większych problemów co chwila rozpłatała jakieś marynarskie ścierwo. Na wargę kapnęła jej krew, którą oblizała z psychopatycznym uśmiechem.
O dziwo - nie było jej żal rannych/martwych żołnierzy. To do niej niepodobne.
S.
Bez większych komplikacji (no, chyba, że większą komplikacją jest walka z kilkudziesięcioma marynarzami...) dotarły do stołówki. Sara uśmiechnęła się, wycierając ostrze naginaty o najbliższy obrus i podeszłą do lodówki, przegrzebując zawartość.
Na blacie, obok stał wielki talerz z ciasteczkami...
L.
- Ciasteczka! - wykrzyknęła uradowana Leo i natychmiast kilka porwała. Zauważyła, że zachowuje się trochę jak dzieciak... A co tam. Miała dziecięcy humor!
S.
- Mhm, zrobię do tego herbatę. - wymruczała Sara, chwytając kilka i nalewając wody do czajnika. Niemal zapomniała, że gdzieś na zewnątrz jest dwóch cudownych facetów, którzy usiłują je znaleźć...
L.
- Okej. - odparła Leo i przygotowała filiżanki. Nagle usłyszały krzyk Zoro:
- Na dachu ich nie ma!
- Gdzie jeszcze mogą być?! - głos Trafalgara był niezwykle zaniepokojony. Ojoj..
Dziewczyny spojrzały na siebie z rozbawieniem.
S.
- Myślisz, że zajrzą tutaj? - zapytała Sara, ale zanim trzymała odpowiedź, na zewnątrz dobyła się kolejna kwestia Zoro.
- Tutaj jest stołówka, tu ich na pewno nie ma...
- Powinnyśmy ich poinformować, że tu jesteśmy? - przechyliła głowę, zalewając herbatę i sadowiąc się z nią przy stole.
L.
- Hmm. Czekaj... - Przejrzała jeszcze raz to co stało na stole. Herbata, ciasteczka.
- Brakuje cukru.. - mruknęła. - Zawołasz ich? - zapytała.
S.
- Jasne. - wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Zoro! Ratuj! - wrzasnęła, podnosząc jedno z ciastek.
Chwilę później drzwi niemal wyleciały z zawiasów, kiedy do środka wpadło dwóch, cholernie wystraszonych mężczyzn.... Urocze~
- Pomożesz? Nie chce nam się wstawać po cukier. - powiedziała słodko, pokazując ręką na cukierniczkę, stojącą na blacie, dwa metry od ich stolika. - W nagrodę dostaniecie ciasteczka.
L.
Leo odwróciła się do tyłu z niewinnym uśmiechem. Szermierze byli tacy przerażeni...
Po słowach Sary na ich pięknych mordkach wymalowało się wpierw zdumienie, a następnie złość.
Oj, będą miały przewalone...
S.
- Czemu wy...?! - Zoro zdecydowanie był wkurwiony. To samo można było powiedzieć o chirurgu, który jednak się nie odezwał. Sara wzruszyła ramionami.
- To wasza wina, że straciłyśmy herbatkę. Nikt wam nie kazał przeszkadzać. - uznała, gryząc ciacho. Pycha. Wydawało się jeszcze słodsze, gdy dziewczyna obserwowała wyraz twarzy obydwu chłopaków...
L.
Zrobiło jej się trochę żal mężczyzn.. Tak się starali a tu takie rozczarowanie.. Trafalgar wyglądał na zawiedzionego. Nie podobało jej się to.
- To może lepiej już jednak pójdziemy.. - stwierdziła, wstając od stołu. Lecz, wręcz siłą została posadzona przez Lawa, który usiadł obok niej i upił łyk herbaty z jej filiżanki. Patrzył się na nią intensywnie, jakby chciał wejść w jej duszę. Wzdrygnęła się.
- Jak już zaczęłyście to skończcie. - stwierdził bezemocjonalnie Trafalgar.
S.
- Skoro nalegasz. - zaśmiała się Sara, szczerząc się radośnie. - Może herbatki? Sake też widziałam gdzieś w lodówce... - dodała, zerkając na Zoro. Ten skinął głową i udobruchany ruszył po napój.
L.
- Co się tutaj właściwie stało? - spytał Law, ignorując Sarę i nadal pijąc z naczynia Leo. Co jej niespecjalnie przeszkadzało.
- Nic wielkiego.. - odparła Leo, wzruszając ramionami.
S.
- A co tu robicie? - Zoro przysiadł się do stolika, biorąc łyk chłodnego napoju.
- Zmęczyłyśmy się i uznałyśmy, że miło byłoby napić się herbatki na dachu bazy marynarki... Ty nigdy tak nie miałeś? - Sara udała zdziwienie.
L.
Law prychnął. Nie podobały mu się głupie żarty..
- Nie, nie miałem. - odpowiedział Zoro, delektując się alkoholem.
- A ty, Trafalgar, masz na coś ochotę? - Zapytała Leo, ale nie otrzymała odpowiedzi. Podejrzane...
S.
Oparła głowę o ramię Zoro i wzięła łyk herbaty. Uśmiechnęła się lekko, widząc pytające spojrzenie szermierza.
- Widziałeś, jak działa moja zabawka w akcji? - zapytała, jakby fakt, że właśnie zrobiła sobie z niego poduszkę, nie był wart komentarza.
Zielonowłosy przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale pokiwał głową.
- Nieźle ich załatwiłaś. - przyznał, po czym dodał. - Te ślady walki przed drzwiami to też wasza sprawka? - domyślił się.
L.
- Chodzi ci o hmm... Resztki dzbanka, krzesła i stolik? Tak to nasza sprawka. - uśmiechnęła się Leo, zabierając Trafalgarowi filiżankę i dolewając do niej herbatę. Nie zamierzała, oczywiście, oddać jej chirurgowi.
S.
- Miałem na myśli korytarz... - Roronoa wzruszył ramionami, słysząc odpowiedź.
- Tak, to też my. No, chyba, że mówisz o czymś, czego my nie zrobiłyśmy, wtedy to nie my. - Sara udzieliła jakże filozoficznej odpowiedzi, kończąc swoją herbatę - To co, kończymy przerwę, lecimy na drugą połowę meczu? - zaproponowała z uśmiechem.
L.
- Czekaj.. - mruknęła Leo, dopijając płyn. - Teraz możemy iść. - stwierdziła, stawiając naczynie na stole. Trafalgar złapał Kikoku i wyjrzał na korytarz, rozglądając się w poszukiwaniu jeszcze żywych marynarzy.
- Możemy iść. - powiedział, wychodząc na korytarz.
I wtedy został postrzelony.
~~~~
Nomć, to by było na tyle :3
Jak się podobało? Piszcie komentarze i zmotywujcie gwiazdkami :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top