Rozdział 21

L.
Obudziła się zlana potem. No cóż, minusy letnich wysp. Nienawidziła tego. Okropne uczucie lepienia się wszystkiego do ciała...

Był wczesny poranek. W kajucie brakowało Sary, a Robin i Nami spokojnie spały.

Leo cicho wzięła ubrania, które pożyczyła jej Sara. Czarne szorty i szara bluzka.

Wzięła zimny prysznic i ubrała się. Czuła się wiele lepiej. Wyszła na pokład i przeciągnęła się. Dzień był piękny. Spokojny, słoneczny.. A na horyzoncie biała czapka...

Zaraz... Co?

Pod masztem siedział Trafalgar. Ubrany w swoje normalne ciuchy.

- Nie za zimno ci? - zapytała z sarkazmem.

Spojrzał na nią spod daszka czapki.

- Niespecjalnie. Jednak wydaje mi się, że tobie jest za ciepło. - odparł.

- Oj nie, myślałam, że nie zauważysz.. - teatralnie przeraziła się, kładąc palce na policzkach i robiąc duże oczy.

Chirurg nie miał żadnej odzywki w zanadrzu. Za to przyjrzał się jej. Wcześniej nie zauważył, że Leokadia ma takie długie i zgrabne nogi..

- Co tu robisz? - zapytała, siadając przed nim po turecku.

- Czekam na śniadanie. - odparł, starając się nie patrzeć Leo w oczy. A raczej niżej...

- Od której tu siedzisz? - pytała dalej. Wzruszył ramionami.

- Nie mogłem spać, więc siedzę tu praktycznie całą noc. - powiedział.

- Ty chyba nigdy nie możesz spać.. - westchnęła, wstając. Rodziła się w niej troska o lekarza. Tylko czemu, tego nikt nie wie..

Zauważyła Sanjiego, wchodzącego do kuchni.

- Hej, Water, jakby co to Sanji już robi śniadanie. - oznajmiła i ruszyła w stronę jadalni.

- ...co? - Na początku nie zauważył, że chodzi o niego, bo przecież ani razu nie powiedział swego pełnego nazwiska..

Jednak ruszył za dziewczyną, przy okazji spoglądając na pojawiającą się na horyzoncie wyspę.

S.
Sara po przebudzeniu, zorientowała się, że coś jest nie tak. Leżała na czymś ciepłym i zdecydowanie ruszającym się... do tego jej tymczasowe łóżko najwyraźniej chrapało.

Uchyliła niepewnie jedną powiekę. Zobaczyła, że spała, leżąc wygodnie na Zoro... Dobra, to chyba wpadało do dziesiątki najdziwniejszych rzeczy w jej życiu...

Podniosła się niepewnie, lądując na dachu. Obudziła tym samym szermierza.

- Co jest? - zapytał, ziewając szeroko.

- Zasnęłam... Przepraszam. - mruknęła, odwracając wzrok. Tak, teraz czuła się lekko... zmieszana. Cieszyła się, że nie należała do ludzi, którzy się rumienią...

- Dlaczego przepraszasz? Chyba od tego jest noc? - zdziwił się Roronoa.

- Pewnie tak. Ale ja zasnęłam na tobie. - jęknęła. - Przepraszam, nie spodziewałam się tego. Nie zasnęłam na czyiś kolanach od... - zawahała się, próbując przypomnieć sobie ostatnie takie wydarzenie.

Zoro zmarszczył brwi, słysząc to. „Już kiedyś jej się to zdarzyło?" pomyślał, czując dziwne i niewytłumaczalne ukłucie zazdrości.

- Od kiedy miałam sześć lat... Na kolanach taty? - zdecydowała w końcu.

- Nie ma sprawy, naprawdę. Nie przeszkadza mi to. - zaśmiał się, czując ulgę. Żeby pozbyć się dziwnego uczucia, postanowił zmienić temat. - Idziemy na dół? Pewnie zaraz będzie śniadanie, a potem mieliśmy dopłynąć do wyspy.

- Jasne. Tylko wezmę swoje rzeczy z siłowni. - pokiwała głową, wślizgując się do pomieszczenia.

Nie zajęło im długo czasu, zanim schodzili na dół. Dziewczyna skierowała się najpierw do łazienki. Po drodze widziała, że Law siedzi przy maszcie. Kiwnęła mu głową na powitanie, nie przerywając marszu. Gdy wracała do kuchni, chirurga nie było na jego poprzednim miejscu, a na horyzoncie widać było wyspę.

L.
Weszła do kuchni, wesoło witając się z Sanjim. Oczywiście kucharz odtańczył swój taniec radości na widok kobiety i nadal uwijał się po kuchni. Leo usiadła na swym standardowym miejscu - kanapie - i czekała. Chwilę później usiadł obok niej Trafalgar.

- Czasami mam wrażenie.. - zaczęła. - Że mnie śledzisz. - odwróciła się w stronę chirurga. Ten zamrugał.

- Dlaczego tak myślisz? - Zapytał.

- Łazisz za mną, gapisz się na mnie i mam wrażenie, że pod tym masztem czekałeś aż się obudzę. - wytłumaczyła spokojnie.

Dociekliwa. A starał się zachowywać normalnie... To nie jego wina, że uczucia robią swoje.

Nienawidził uczuć.

- Może.. - wzruszył ramionami. Zauważył, iż Leo zarumieniła się lekko i odwróciła wzrok nic nie mówiąc. Czyżby ona też..? To byłoby zabawne.

S.
Gdy Sara weszła do pomieszczenia, pierwsza rzecz, jaką zauważyła: Zoro wciąż nie ma. Może to i dobrze. Naprawdę głupio się czuła po tym, jak na nim zasnęła... Samo myślenie o tym sprawiało, że pokręciła gwałtownie głową.

- Hej, hej! - przywitała się, chociaż jej głos raczej nie brzmiał tak wesoło, jak powinien. Ciągle wracała myślami do tego poranka...

Szczególnie jedna sprawa nie dawała jej spokoju. Nigdy nie spała dobrze, gdy w pobliżu był ktoś jeszcze. Zawsze podejrzewała, że była to kwestia zaufania. Nie wierzyła ludziom i z natury podchodziła do nich bardzo ostrożnie. Co oznaczałoby, że zaufała Zoro i to do tego stopnia, że całkowicie się zrelaksowała w jego towarzystwie...

Tak pogrążyła się w myślach, że fakt iż Sanji coś do niej mówił, dotarł do niej w chwili, w której zobaczyła jego zatroskaną twarz naprzeciw swoich oczu. Odskoczyła gwałtownie, nieco odruchowo unosząc dłonie do gardy. Zamrugała kilka razy i wyprostowała się.

- Och, przepraszam. Zamyśliłam się. - powiedziała, drapiąc się po głowie. No nie, czyżby nadszedł jeden z tych dni, w których chodziła jak zombie? Miała nadzieję, że nie.

- Wszystko w porządku, Sara-chan? - upewnił się kucharz.

- Tak, jasne... To wszystko przez te temperatury. Mózg mi zdenaturowało. - uśmiechnęła się lekko, siadając przy stole, jak najbliżej ściany.

Ponownie potrząsnęła głową, zmuszając się do myślenia. Wyspa. Zapasy. Może jakieś ognisko. Powrót. Tak, od razu lepiej...

L.
Leo od razu zwróciła uwagę na inne zachowanie Sary. To za bardzo rzucało się w oczy.

- Wszystko w porządku? - zapytała.

S.
- Przecież mówiłam. Mózg. Denaturacja. Białka denaturują w wysokich temperaturach. A mózg to białko... - mruknęła. Wolała tłumaczyć reakcje zachodzące w białkach, niż powody, dla których miała ochotę schować się w jakąś głęboką dziurę i tam pozostać...

L
- Taa, oczywiście.. - mruknęła Leo, opierając się wygodnie.

- Jej sprawa.. - wzruszył ramionami Trafalgar.

- Nie, jeśli będzie zachowywała się jak trup do końca dnia. - odparła dziewczyna i właśnie uświadomiła sobie, że nie ma przy sobie swoich mieczy. Jakim cudem ich rano nie zabrała?

Wstała i nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenie Lawa, wyszła z kuchni. Na progu jednak zderzyła się z Zoro...

- Przepraszam.. - mruknęła i popędziła dalej po swoje katany, ukrywając rumieniec...

Nienawidziła się rumienić/czerwienić. To było strasznie zdradzieckie...

Złapała Umi i Mori i, trzymając je w ręce, wróciła do jadalni. Zastała tam.. Drzemiącego Trafalgara! Ukryty w piórkach bluzy przysypiał jakby nigdy nic.

Tak słodko wyglądał...

Usiadła obok niego a on, chyba nieświadomie, oparł głowę na jej ramieniu.

Yey!

S.
Zoro wszedł do kuchni i przywitał się. Rozejrzał się i usiadł obok Sary. Ta zerknęła na niego z niewielkim uśmiechem. Żadne z nich nie skomentowało w żaden sposób sytuacji z rana, z czego dziewczyna była bardzo zadowolona.

Rozejrzała się, ogarniając w końcu swoje myśli. Zauważyła, że oczy Lawa zaczynają się przymykać. Wzruszyła ramionami. Sanji postawił przed nimi talerz z parującym śniadaniem, za co Sara podziękowała i zabrała się za jedzenie.

- Co życzysz sobie do picia? - zapytał jeszcze.

- Hmmm... Herbata... - zaczęła, ale szybko się zreflektowała. Herbata oznaczało gorąco. Było lato... - Zielona herbata.

L
Załoga zaczęła schodzić się na śniadanie. Było wówczas już za głośno na jakiekolwiek drzemanie, toteż Trafalgar zbudził się, mrugając. Zauważył, iż leżał na ramieniu Leokadii. Nie pamiętał, żeby się o nią opierał..

- Witamy z powrotem, podróżniku z krainy snów. - powiedziała rozbawiona Leo.

- Mhm.. - mruknął tylko, przeciągając się.

- Usiądźmy do stołu, bo wszystko nam zjedzą. - powiedziała, wstając. Law podrapał się po głowie. Stale zastanawiał się jakim cudem zasnął. I to na Leo..

Dumając nad tym, usiadł przy stole.

- To jaki jest plan? - zapytał nawigatorkę.

- Za jakieś pół godziny, max godzina, przybijemy do wyspy. Już wcześniej ustaliliśmy, że musimy uzupełnić zapasy. - powiedziała, popijając sok pomarańczowy.

Law pokiwał głową.

- Wiemy coś o tej wyspie? - zapytał.

- Niewiele. Sprawia wrażenie bezludnej i spokojnej, ale mam nadzieję, że pozory nas nie mylą. - stwierdziła Robin.

S.
- Tak, a jak zrobi się ciemno, będziemy latać po wyspie szukając karteczek i unikając Slendera... - wymruczała Sara, przeżuwając śniadanie. Tak, doszła do siebie. Przynajmniej mniej więcej.

- Kogo? - Usopp rzucił jej zaniepokojone spojrzenie.

- Slenderman. Taki wysoki facet, ubrany w gajerek. Nie ma twarzy. O, i ma jakieś macki wychodzące z pleców...

L.
Leo zrobiła przyzwoitego facepalma. Dlaczemu... Dlaczemu Sara potrafiła tak wymęczyć jednym zdaniem już z samego rana..?

- Okej... - westchnęła Leokadia. - Mniejsza. Na pewno skorzystamy z odpoczynku na wyspie. - zauważyła. Luffy potwierdził jej słowa z głośnym okrzykiem "Impreza!!"

S.
Reszta śniadania przebiegła we względnie spokojnej atmosferze. Oczywiście, o ile pominąć część załogi wykrzykującą swoje: „mięso", „impreza" czy „super"...

Całkiem szybko uwinęli się z dopłynięciem do wyspy, i już chwilę później statek kołysał się spokojnie na mieliźnie. Sara upewniła się, że broń jest porządnie przymocowana do jej pleców i zeskoczyła do wody.

Przewędrowała na plażę i dopiero tam ubrała buty. Nie podobał jej się wygląd wyspy, z gęstym lasem i podejrzanie wysokimi temperaturami, więc zdecydowała się na trapery, które zasłaniały jej kostki. Do tego miała na sobie lniane spodnie do kolan i koszulkę w ciemne moro. Tak, będzie się bawić w ninję, maskując się w krzakach. Dlaczego by nie?

- To kto gdzie idzie? - zapytała.

L.
Do wyjścia na wyspę założyła ciemno zieloną bluzkę i swoje buty sportowe. Miecze bezpiecznie spoczywały na jej plecach. Idealnie.

Na plaży wszyscy zainteresowali się znaleziskiem Robin: w liściach ukryta była kamienna płyta z wypisaną legendą wyspy.

Ponoć znajdował się na niej skarb, który może zdobyć tylko prawdziwy mocarz. Oczywiście Luffy bez gadania pobiegł w busz, zostawiając załogę. Wszyscy postanowili rozdzielić się i szukać Luffyego/skarbu. Jakimś cudem Sara i Leo szły razem.. Może przynajmniej lepiej się poznają.

S.
Sara rozejrzała się zdziwiona. Przez chwilę zastanawiała się, jakim cudem została z Leo. Chociaż właściwie... Nie, to nie było aż tak złe.

Prawdopodobnie.

Westchnęła, usiłując patrzeć na dobre strony całej sytuacji. Chwila... Była na letniej wyspie, gdzie temperatura zdecydowanie przekraczała trzydzieści stopni, stała na plaży, gdzie była masa piasku, słońce prażyło prosto w jej plecy, sprawiając, że już była cała mokra. Do tego mieli właśnie wejść do dżungli, w której prawdopodobnie aż roiło się od komarów, a Zoro gdzieś przepadł, prawdopodobnie już zdążył się zgubić...

„Może trafisz na tygrysa lub panterę" pocieszała się. „Albo okaże się, że na tą wyspę żadne komary nigdy nie przyleciały i nic nie będzie chciało cię zeżreć...

- „Uśmiechnij się, jutro będzie gorzej." - zacytowała na głos i ciężko ruszyła w stronę lasu. Jedyne o czym myślała w tym momencie: CIEŃ. Gdzieś za sobą słyszała kroki, świadczące o tym, że Leo idzie za nią.

L.
Leo podążyła za Sarą. Linia lasu była kilka metrów od wody, więc szybko znalazły się w ocienionym lesie. Wbrew pozorom, nie było tu za wiele owadów. To bardzo ułatwiało sprawę.

- Wiesz.. Tak sobie pomyślałam, że tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. - zauważyła Leo, chcąc wypełnić panującą między nimi ciszę.

S.
Sara obróciła lekko głowę, słysząc pytanie. Przez chwilę trawiła je w myślach, starając się zrozumieć jego sens. Nie myślała za dobrze w takich temperaturach...

- Chyba masz rację. - uznała po dłuższym zastanowieniu.

Tak, szczyt elokwencji...

L.
Zastanowiła się chwilę. O co mogłaby spytać Sarę? Leo nie umie zaprzyjaźniać się. Trochę za dużo przeżyła, by teraz ot tak znaleźć nowych przyjaciół.

- Ile masz lat? Albo do której klasy chodzisz? - spytała, nieco kulawo.

S.
- Osiemnaście. Trzecia liceum po wakacjach... O ile oczywiście wrócimy przed końcem wakacji. - dodała po chwili wahania. - A jak z tobą?

L.
- 17 lat. Druga technikum. - odparła lekko. Prócz przymulającej Sary (co było lepsze od tej nakręconej), Leo bardzo dobrze czuła się w tym leśnym otoczeniu.

- Na jakim jesteś kierunku? - zapytała szczerze tego ciekawa.

S.
- Biol-chem. Ale mentalnie pozostaje w mat-fizie. - odparła, uśmiechając się lekko. Tak, zdecydowanie lepiej dogadywała się z chłopakami z równoległej klasy, o czym świadczyć mógł chociażby jej sposób chodzenia na w-f... Jeżeli miała taką możliwość, bardzo chętnie do nich dołączała. Szczególnie, jak grali w kosza...

Zerknęła na drugą dziewczynę, zastanawiając się, co jej powie.

L.
- Widać... - mruknęła. Uchyliła się przed gałęzią. - Brzmisz jak kujon. Wiesz, takie skomplikowane przedmioty.. Dla wybitnych. - stwierdziła.

S.
- Kujon? Nie, ja się nie uczę. Ja po prostu rozumiem. - wzruszyła ramionami. - Nie potrafię się uczyć. Jestem typowy umysł ścisły. - uśmiechnęła się. - A ty? Jaki kierunek?

L.
- Technologia gastronomiczna. Kreatywne i ciekawe według mnie. Nie jestem na tyle mądra by iść na coś skomplikowanego. Jestem bardziej humanistą. - powiedziała. W krzakach obok zaszeleściło.

S.
Spojrzenie Sary niemal natychmiast spoczęło na podejrzanym miejscu, ale nie wykonała żadnego ruchu, który wskazywałby na to, że coś zauważyła.

- Dogadasz się z Sanjim. - rzuciła lekko, podnosząc rękę, żeby uchylić gałąź nad sobą. Niby przypadkiem dotknęła drzewca naginaty.

L.
- Już się z nim dogaduję. - mruknęła. Uniosła rękę, niby odsuwając lianę, a tak naprawdę łapiąc rękojeść Mori.

Z krzaków wyskoczył nagle olbrzymi pająk.

Leo wyciągnęła miecz.

S.
Pająk... Sara nie miała nic przeciwko pająkom, ale odruch zadziałał dużo wcześniej niż jej ochota, żeby się powstrzymać. Chwilę później stawonóg leżał przecięty na cztery, niemal równe kawałki, a jego odnóża drgały w zabawny sposób.

Dziewczyna podniosła wzrok, żeby zerknąć na Leo. No, synchronizację miały niezłą...

- Jeżeli Sanji zobaczy takiego pająka, to będzie zabawnie... - uznała, uśmiechając się szeroko i chowając naginatę, wcześniej wycierając ostrze.

L.
- Co prawda to prawda. - wyszczerzyła się Leo, chowając miecz do saya.

Nagle z oddali dało się słyszeć przerażony krzyk. Na pewno nie kobiecy.

~Meanwhile~

- Zabierz to! Zabierz! - wrzeszczał Sanji, chowając się za wielkimi liśćmi, by po chwili z nich wyskoczyć. No cóż.. W gniazdach olbrzymich pająków roi się od olbrzymich pająków...

Zoro stał na środku tumanu czarnych stworzeń, z kpiącym uśmiechem przyglądając się akrobacjom erokuka. A wspinający się po plecach Roronoy pająk w niczym mu nie przeszkadzał.

- Czego tak stoisz baranie?! - krzyknął spanikowany Sanji.

- Czekam aż się zmęczysz, kręcona brewko! - zaśmiał się szermierz.

~~

- Jak myślisz: Sanji wpadł na pająka? - zapytała wesoło Leo.

S.
- Prawdopodobnie. - zaśmiała się, kręcąc głową. - Jak można bać się takich małych, uroczych stworzeń? Chociaż... Ten tutaj niekoniecznie był mały, ale wciąż uroczy. I te futerko. - uśmiechnęła się, spoglądając z czułością na zezwłok.

L.
Dziewczyna spojrzała z odrazą na zwłoki.

- Jak chcesz to pomogę ci zedrzeć z niego to futerko. Wtedy przynajmniej umrzesz szczęśliwa... - westchnęła Leo.

S.
- Hmm... Nigdy nie miałam okazji, żeby oskórować pająka... - zastanowiła się chwilę, ale pokręciła głową. - Nie, idziemy dalej. Chcę zobaczyć, co jeszcze ciekawego jest na tej wyspie. - uznała, podejmując przerwany marsz.

- Nie lubisz pająków? - domyśliła się.

L.
- Takiego - nie. Te normalne też w sumie nie bardzo... Uważam je po prostu za obrzydliwe. - odpowiedziała i ruszyła dalej. - A ty, jak mniemam, je uwielbiasz. - dodała sarkastycznie.

S.
- Może nie uwielbiam, ale tak, lubię je. Są słodkie i takie kudłate... Ogólnie lubię większość zwierząt.

L.
- Rozumiem.. - mruknęła. - Czym się interesujesz? - zadała kolejne pytanie.

S.
- Huh, dużo tego. - zamyśliła się. - Dużo czytam i oglądam. Czasami też coś piszę. Lubię różne sporty. Interesuję się sztukami walki i różnymi broniami... I jestem fanką One Piece. - wyszczerzyła się przy ostatnim zdaniu. - A ty?

L.
- Głównie piszę, tańczę, czasem coś narysuję, lubię szydełkować.. A One Piece to sens mojego życia. - również wyszczerzyła się przy tym ostatnim.

S.
- Szydełkujesz? - zamrugała zdziwiona. Chyba pierwszy raz spotyka kogoś o takim zainteresowaniu. Nie, żeby miała coś przeciwko, tylko wydawało jej się to dość niespotykane.

L.
- Ahum. Uwielbiam to robić. Idealnie zabija nudę. - odparła. - Jak chcesz to cię kiedyś mogę nauczyć. - wyszczerzyła się.

S.
- Nie, raczej nie. - skrzywiła się. - Kiedyś tata próbował nauczyć mnie robić makramy. Po dziesięciu minutach przypomniałam sobie, że miałam wyjść z psem na spacer. - zaśmiała się.

L.
- Hah. Brawo. - zaśmiała się Leo. Odgarnęła liście i w dolinie zauważyły bazę marynarki.

- Lepiej wracajmy. - powiedziała dziewczyna, odwracając się. Nie chciała patyczkować się z żołnierzami marynarki...

S.
- Hej, wbijmy tam! - Sara wpadła na swój kolejny genialny plan. - Możemy zobaczyć, czy wiedzą coś o tym skarbie. - wyszczerzyła się i zrobiła krok w stronę budynku.

L.
Leo złapała ją za ramię. Głupia w mądrości..

- Lepiej nie. Jeszcze sprowadzimy ich na załogę. - ostrzegła. Choć Sara wyglądała tak, jakby nie miała zamiaru słuchać...

S.
- Daj spokój, przecież oni nie wiedzą, że jesteśmy z nimi. Nie wiem, jak ty, ale ja nie stoję w żadnym rejestrze piratów czy innych przestępców. Poza tym, wymyślimy jakąś wiarygodną historyjkę. Będzie zabawnie.

L.
Nic co mówiła Sara nie było w stanie przekonać Leo. Ale przecież nie zostawi jej samej...

Westchnęła ciężko.

- Niech ci będzie. - mruknęła.

S.
Zaśmiała się triumfująco, ruszając w odpowiednią stronę. Po drodze szybko wytłumaczyła ich zmyśloną historyjkę.

- Byłyśmy na statku. Zaatakował nas Król Mórz i wypadłyśmy za burtę. Udało nam się dopłynąć tutaj. Prawdopodobnie nikt z załogi nie zauważył naszego zniknięcia. Zdążyłyśmy wyschnąć, łażąc po wyspie. Jesteśmy... łowcami piratów? Albo najemnikami... Którą opcję wolisz? - zapytała, zerkając na nią. Nawet jej powieka nie drgnęła, gdy na szybko wymyślała tą bajeczkę.

L.
To brzmiało z jednej strony bardzo prawdopodobnie, a z drugiej brzmiało jak najgorsze łgarstwo.

- Łowcy piratów. - odpowiedziała.

S.
- Dobra. To ustalone. Bawimy się w cichociemnych, tylko nie mamy czasu na wykucie swoich historii. - zaśmiała się jeszcze, po czym przybrała poważny, ale nieco zmęczony wyraz twarzy. Zrobiła to idealnie na czas, bo jeden z marynarzy stojących na warcie właśnie je zauważył.

L.
Widząc strażnika, przybrała zmęczoną i nieco przerażoną minę. Oby to wyglądało tak dobrze jak myślała, że wygląda..

- Oi! A wy to kto? - zapytał żołnierz.

S.
- Dzień dobry. - przywitała się Sara nieco niepewnym tonem. Gdyby nie fakt, że nie lubiła wystąpień publicznych, pewnie mogłaby zostać bardzo dobrą aktorką. - Tak się cieszę, że natknęłyśmy się na ludzi. Już myślałam, że miałyśmy pecha i trafiłyśmy na bezludną wyspę... I jeszcze te olbrzymie pająki. - wzdrygnęła się.

- Skąd się tu wzięłyście? - spojrzał na nie z mieszaniną nieufności i zmartwienia. Wyglądał, jakby bardzo chciał im pomóc, ale musiał wypełnić swoje obowiązki jako strażnik.

- Ach, byłyśmy na statku... Chyba coś nas zaatakowało. Wypadłyśmy za burtę i obudziłyśmy się na tej wyspie. - wytłumaczyła nieco chaotycznie. Zbyt szczegółowa historia często oznaczała kłamstwo. Ludzie uczciwi nie wgłębiają się w szczegóły. Warto czasami orientować się w psychologii, szczególnie, że żołnierz wyglądał, jakby im uwierzył.

L.
Dla potwierdzeń słów Sary, oglądała się lękliwie, jakby obawiając się ataków pająków. Starała się sprawiać wrażenie przerażonej. Sara też się starała. Strażnik wyglądał tak, jakby jej uwierzył.

S.
- Może wejdziecie do środka? Szefa chwilowo nie ma, bo wypłynął na ważne spotkanie z częścią ludzi, ale możecie zjeść coś i spróbujemy załatwić wam jakiś transport na inną wyspę. - zaproponował, uchylając przed nimi drzwi.

- Tak, to byłoby bardzo miłe. Dziękujemy. - powiedziała, wchodząc do środka. Nie mogła uwierzyć, jakie mieli szczęście. Najlepszych ludzi nie mieli, a na wyspę akurat dotarła pewna strasznie silna, piracka załoga...

Peszek~

L.
Gdyby nie to, że kłamały, Leo stwierdziłaby, iż to bardzo miły żołnierz. Ale one kłamały i nieoficjalnie były piratami. Więc jak na razie to ten biedny marynarz w oczach Leo był kretynem. Smuteczeg..

S.
Zostały wprowadzone do środka. Marynarz zaprowadził je do stołówki, która o tej porze była pusta. Sara uznała, że to nawet lepiej. Chwilowo, oprócz żołnierza, który je tu wprowadził nikt ich nie widział. To bardzo dobrze...

- Powiedz, jak nazywa się ta wyspa? - zapytała, jakby od niechcenia. Musiała jakoś poruszyć temat tego skarbu!

L.
Zostały zaprowadzone do pustej stołówki.

- Ta wyspa to Aracha. Słynie z wielu gatunków olbrzymich pająków. - odpowiedział na pytanie Sary marynarz.

- Aracha? - zapytała Leo.

- Tak. - odparł żołnierz.

S.
- Hmmm... - Sara udawała, że się zastanawia. - Czy to nie o tej wyspie mówiła ta legenda?

L.
Sprytnie to rozegrała.
- No właśnie.. Wydaje się znajoma ta nazwa... - mruknęła Leo.

- Legenda? - marynarz podrapał się po głowie. - Ach! Ta legenda. Według niej w czerni lasu ukryty jest skarb dający władzę nad stworzeniami. Ponoć te pająki są tu po to by ten skarb chronić.. - opowiedział żołnierz.

S.
- Myślisz, że ten skarb istnieje? - zapytała lekkim tonem, udając, że skupia się na jedzeniu. Jeżeli Robin znalazła kamienną tablicę, która według niej była stara, mogło mieć to w sobie jakiś sens. Szczególnie, że w świecie One Piece nie było rzeczy niemożliwych...

- Ja w to wątpię, ale nasz szef ma jakąś obsesję na tym punkcie. - zaśmiał się. - W swoim gabinecie ma nawet mapę wyspy, z zaznaczonymi obszarami, które przeszukał. Chociaż przyznaję, że taka moc brzmi ciekawie.

Mapa, która mogłaby im pomóc? To brzmiało obiecująco... A na pewno zabawnie.

L.
Mapa? W sumie czemu nie, tyle, że legenda mówiła o "czerni lasu". Czy to na pewno chodziło o ciemność panującą w lesie?

- Obsesję? - zapytała marynarza.


S.
- Tak. Często wysyła różne grupy, żeby przeszukiwały las. Na szczęście, teraz, kiedy wyjechał, mamy sporo wolnego. Na tej wyspie raczej nie mamy dużo obowiązków. - wzruszył ramionami.

- Nie ma tu innych ludzi? - upewniła się Sara.

- Nie.

- Huh, to musi być wam nudno. Ile tak właściwie jest tu osób? - zapytała, jakby nawiązując do tematu nudy... Dlaczego nigdy nie zapisała się na jakiegoś szpiega? Czy oni tak właściwie przyjmują zapisy?

- Około dwustu osób w tej chwili. Chociaż spora cześć z nich to personel cywilny. Lekarze, kucharz, kilku mechaników...

- To nie jest tak źle. - oceniła, głowiąc się nad tym, co właśnie usłyszała.

Dwieście osób. Czyli po odliczeniu tych, co nie walczą, będzie pewnie w okolicach 100-150 żołnierzy. Patrząc na siłę piratów, nie powinno stanowić to problemu w razie kłopotów. Czyli dziewczyny mogły spokojnie porozglądać się po okolicy.

~~~~
Witam :)

Jak rozdział? Co myślicie o legendzie i wyspie?

Piszcie co myślicie i zostawiajcie gwiazdunie :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top