Rozdział 13
S.
„Czyżbym przesadziła...? Nie, przecież nic takiego nie zrobiłam... Jeszcze" Sara wzruszyła ramionami.
- Co jej się stało? - zapytał zmartwiony Sanji.
- Może zespół napięcia przedmiesiączkowego? - zaproponowała, ale na tyle cicho, żeby żaden z facetów jej nie usłyszał. Z jednej strony to byłoby dziwne, a z drugiej... Oglądanie, jak Sanji podbiega do niej, pytając czy to jest przyczyna jej stanu, lub co to tak właściwie jest, byłoby zabawne...
- Co mówiłaś? - zapytał Zoro.
- Nie, sugerowałam tylko, że Sanji mógłby ją o to zapytać... Odniosłam wrażenie, że to któreś z nas jej coś zrobiło, chociaż nie wiem, które. - wzruszyła ramionami, pokazując na siebie i Roronoę. Nie miała pojęcia, o co chodziło, ale teraz myślała tylko o wspólnym treningu... - Idziemy? - zapytała, podnosząc się.
- Jasne. - odparł zielonowłosy.
L.
Stała przez jakiś czas przy burcie, wspominając. Horyzont był teraz taki piękny... To bolało.
- Leo-swan, wszystko w porządku? - znienacka podszedł do niej Sanji.
- Tak, wszystko w porządku. - odparła.
- Na pewno? Jeśli coś cię dręczy, Leo-swan, to możesz nam powiedzieć. - zaproponował kucharz.
- Nie, Sanji, wszystko w porządku, naprawdę. Po prostu za dużo rzeczy przyjmuję do siebie. - odpowiedziała, uśmiechając się. - Ale dziękuję. - dodała.
- To co pani będzie teraz robić? - spytał.
- Mam ochotę coś ugotować. Albo zrobić jakiś deser... Gruszki w sosie waniliowym! - powiedziała z uśmiechem. Sanji był nieco zaskoczony, ale kiwnął głową.
- Jak pani sobie życzy! - oznajmił z radością, po czym wrócili do kuchni.
Przynajmniej w ten sposób Leo zapomni o zazdrości wyżerającej wnętrzności.
S.
- Co proponujesz na trening? - zapytał Zoro, gdy tylko dotarli do siłowni. Tym razem Sara nie miała problemów z wdrapaniem się do środka, chociaż i tak na moment się zawahała, zanim puściła bezpieczną drabinkę.
- Myślałam o czymś lżejszym niż wczoraj. - przyznała. - Chciałabym po prostu nauczyć się posługiwać tą bronią. - wskazała na naginatę.
- Z tego co widziałem, to i tak szło ci bardzo dobrze. - zauważył.
- Dzięki, ale musisz przyznać, że techniki w tym nie było. Bardziej machanie tym na wszystkie strony i trochę myślenia. Chcę znać przynajmniej kilka podstawowych ruchów.
- Ok. To proponuję pojedynek, ale bez żadnych szaleństw. Wszystko robimy powoli.
- Dobry pomysł. - wyszczerzyła się dziewczyna - I bez stwierdzania zwycięscy. W ten sposób będziemy koncentrować się na technice, a nie na pokonaniu przeciwnika.
Zoro wyciągnął dwa miecze, a Sara sięgnęła po naginatę. Rozpoczęli walkę, ale nie było to nic widowiskowego. Spokojne, łatwe do przewidzenia ruchy. Co jakiś czas zatrzymywali się, żeby omówić jakiś cios. Było w tym więcej śmiechu niż właściwej walki, ale obydwoje czuli się z tym raczej dobrze.
Roronoa był zaskoczony, poziomem Sary. Dziewczyna wydawała się naprawdę nie mieć pojęcia o swojej broni, mimo że w poprzednich walkach bardzo dobrze jej szło. Teraz jednak bardzo szybko załapała, o co chodzi i już po kilkunastu minutach potrafiła wyprowadzić skomplikowane serie ciosów, które nie wyglądały jak przypadkowe machnięcia. Do tego, o czym przekonał się dość boleśnie, znała całkiem dobrze ludzki organizm. I wiedziała, gdzie walnąć, żeby bardzo bolało.
Zaczęło się niewinnie, od ciosu pod kolano. Mimo, że uderzenie nie było mocne, Zoro niemal natychmiast po nim zmuszony był do klęku.
- Trafiłam w ścięgno. - wytłumaczyła tylko z uśmiechem na twarzy.
Potem pokazywała mu inne, ciekawe punkty. Oczywiście, na jego własnym ciele. Gdy po raz drugi dostał po nerkach, uznał, że chwilowo starczy.
- Mam dość. - mruknął, siadając na kanapie. Dziewczyna z ochotą się do niego dołączyła.
- No nie? Jesteś terminatorem? - zapytała wesoło, chociaż widać było, że sama też ma dosyć.
- Kim?
- Nieważne... Po prostu większość z tych punktów, kompletnie na ciebie nie działa... - mruknęła, przyglądając mu się uważnie.
- Co masz na myśli?
- Na przykład, po uderzeniu w splot słoneczny powinieneś mieć problem ze złapaniem oddechu na co najmniej kilka minut...
- Przecież nie mogłem oddychać. - zauważył.
- Dwadzieścia sekund?
- Może...
- No widzisz? Walnęłam cię w nerki i ledwo się skrzywiłeś!
- Bo bolało! - usprawiedliwił się.
- Widać nie tak, jak powinno...
- Czy ty jesteś sadystą? - zmarszczył brwi, przyglądając jej się uważnie.
- Yup. Chociaż tym razem bardziej martwię się o siłę swoich ataków niż o sprawiany ci ból... - wymruczała, po czym uznała, że świetnym pomysłem będzie położenie głowy na kolanach szermierza.
- Powinienem zacząć się bać? - wydawał się rozbawiony jej wcześniejszym komentarzem. Nawet za bardzo nie narzekał, kiedy zrobiła sobie z niego poduszkę.
- Może... Staram się zyskać przewagę, wykorzystując swoją wiedzę! Powinieneś docenić moje starania!
- Doceniam. - uśmiechnął się. - Jeszcze jakieś magiczne techniki?
- To nie jest magia. - burknęła, ale po chwili namysłu wyciągnęła rękę do góry. - Daj rękę.
- Dlaczego?
- Magia. - wyszczerzyła się. Ten wzruszył ramionami i zrobił, jak prosiła. Przez chwile patrzył z zaciekawieniem, jak chwyta jego dłoń, po czym...
Bolało. I to bardzo. Nie był nawet pewny, co dziewczyna zrobiła, ale nacisnęła na jakiś punkt i teraz szermierz miał wrażenie, że całe ramie mu płonie. Do tego nie mógł wyrwać uwięzionej kończyny, bo miał wrażenie, że nie ma w niej władzy.
Niemal tak szybko, jak się zaczęło, tak szybko przestało i Zoro siedział, dysząc ciężko i wpatrując się z zaskoczeniem w dwa palce delikatnie masujące jego dłoń, i pozbywające się resztek bólu.
- Co to było? - zapytał zdziwiony.
- Trafiłam w odpowiedni nerw. - uśmiechnęła się. - Więcej sztuczek kiedy indziej, teraz mam ochotę się umyć. - poinformowała, wstając i ciągnąc go na nogi ze złośliwym uśmiechem. - Chodź ze mną, może uda nam się wykąpać w morzu...
- Nami cię zabije za ten pomysł. - zauważył.
- Nie, dlaczego? Przecież nie ma wiatru, od dobrych piętnastu minut się nie poruszamy. - wyszczerzyła się, już schodząc na dół, a szermierz musiał przyznać jej rację. Znowu.
L.
- Sanji, gruszki ugotowane? - zapytała Leo mieszając sos w garnku.
- Tak, już je rozkładam, Leo-swan~- odpowiedział kucharz, wyjmując talerze deserowe. Dziewczyna wyjęła z garnka laski wanilii i wydrążyła z nich ziarenka, po czym wrzuciła je z powrotem do sosu.
Po kuchni rozchodził się zapach gotowanych owoców i mleczna woń polewy.
Leo robiła raz ten deser. Był przepyszny. Słodki z nutą czegoś na kształt goryczki z cytrusowym posmakiem. Przepyszny.
- Leo-swan, gotowe. - oznajmił kucharz.
- Ok, idę z sosem. - powiedziała, wzięła chochelkę i zaczęła wylewać sos waniliowy na stojące, ugotowane gruszki.
- Zawołaj załogę. - nakazała Sanjiemu.
- Się robi, o pani! - i wyleciał z kuchni.
Leo poprawił się humor. Przemyślała to i owo:
1. Zoro jest zajęty.
2. Należy do Sary.
3. Leo to uhonorowała i nie będzie już do niego startować.
4. Leo poczeka na Trafalgara xd
I tyle. Wszystko było cacy. Tylko coś czuła, że Sara będzie chciała się zemścić za kilka wydarzeń... Ajć.
Z uśmiechem na ustach rozstawiła talerze z deserem na stole. Chwilę później do jadalni zaczęła schodzić się załoga.
S.
Byli już niemal na dole, kiedy usłyszeli, jak Sanji zaczyna zwoływać załogę na posiłek. Właściwie, Sara nie miała nic przeciwko. Dosłownie chwilę przed drzwiami do kuchni, udało jej się złapać Nami.
- Hej. Zauważyłam, że nie ma wiatru. Długo jeszcze tak będzie? - zapytała nawigatorkę. Ta zerknęła na nią nieco zaskoczona pytaniem i zastanowiła się chwilę.
- Prawdopodobnie jeszcze z cztery godziny. Dlaczego pytasz?
- Bo skoro i tak się nie poruszamy, nie będzie złym pomysłem, żeby wyskoczyć ze statku i trochę sobie popływać, prawda? - wyszczerzyła się, gdy weszły do kuchni. Ze środka wydobywał się przyjemny zapach...
- Nie, to nie powinno być problemem... Szczególnie, biorąc pod uwagę, że pływałaś już tutaj i to na głębokości ponad pięćdziesięciu metrów...
L.
Leo słyszała rozmowę pokładowej nawigatorki i Sary. Popływać? W sumie czemu nie? Lubiła pływać.
Usiadła między Sanjim i Robin, a przed nią siedzieli Sara i Zoro. Wszyscy zaczęli pałaszować deser.
- Sugee! - wrzasnął Luffy i praktycznie połknął gruszkę w całości i wylizał talerz z sosu. Wystawił talerz w stronę Sanjiego z niemą prośbą o dokładkę. Kucharz wstał i dołożył kapitanowi.
- Naprawdę dobre. - uśmiechnęła sie Nami.
- Wszystko dzięki Leo-swan, to ona robiła sos. - powiedział Sanji.
- Zamknij się, gdyby nie ty, to nic bym nie zrobiła. - odparła Leo, nieco zarumieniona.
S.
- Mhm... - zamruczała Sara, dość szybko pozbywając się swojej porcji. - Całkiem dobre... Chociaż ja dołożyłabym czekoladę...
- Czekoladę? - Zoro spojrzał na nią zdziwiony.
L.
- Czekolada by nie pasowała do tego deseru. - wtrąciła Leo, powoli jedząc swą porcję.
S.
- Czekolada pasuje do wszystkiego, co na słodko. - zaprzeczyła Sara. - Nawet do ryżu z jabłkami.
L.
Leokadia pokręciła tylko głową.
- O gustach się nie dyskutuje. - westchnęła. - To co robimy później? - spytała.
S.
- Idziemy pływać! - wykrzyknęła wesoło. Po chwili przeniosła spojrzenie na Frankiego, który siedział obok Usoppa i do tej pory cicho pałaszował swoją porcję. - A jak wam idzie?
- Obawiam się, że tego z powietrzem nie skończymy za szybko. - przyznał cyborg niechętnie. - Te schematy są...
- Tak, wiem. Ostrzegałam, że nie wszystko pamiętam, a nasze oznaczenia się różnią. W razie czego mogę wam później pomóc.
- Tak, myślę, że to dobry pomysł.
- A to drugie?
- Wieczorem będzie gotowe. Razem z tym cudacznym zakończeniem.
- Dzięki, Franky!
- Hej, ja też pomogłem! - wtrącił się Usopp.
- Pewnie z częściami optycznymi? - odgadła Sara.
- Dokładnie.
- Więc tobie też dziękuję. - wyszczerzyła się i podniosła od stołu, kończąc swoją porcję. - Idziemy się przebierać? - zapytała, zerkając na damską część towarzystwa.
L.
Ciekawe o czym rozmawiała z Frankym i Usoppem. Na pewno o czymś złym.
Zostawiła Sanjiemu sprzątanie i poszła za dziewczynami. Zastanawiała się, skąd weźmie strój kąpielowy. Nami i Robin na pewno nie miały nic co mogłoby na Leo pasować. A Sara coś ma? Zapytała ją o to.
S.
Sara zamyśliła się. Czy ma jakiś strój...? Miała, ale tylko jeden. Miała też piankę, ale ta raczej nie nadawała się do normalnego pływania a do tego skafandry raczej były dopasowane do osoby, która z nich korzysta...
Chociaż z drugiej strony, mogła pływać w samym ocieplaczu! Było to to samo co pianka, ale z krótkimi nogawkami i rękawkami. Może też trochę wypychała na powierzchnię, ale była całkiem wygodna, do tego w razie czego, Sara miała też balast... I całe tak zwane ABC, czyli maskę, płetwy i rurkę. Może trochę nurkowania powierzchniowego?
- Tak, mam strój i chyba nawet mogę ci go dać. - uznała po chwili. Podeszła do swoich rzeczy i wydobyła odpowiednią zawartość. - A ja pójdę jeszcze po coś. - dodała i wybiegła z pomieszczenia. Przecież reszta wciąż spoczywała bezpiecznie w warsztacie Frankiego...
L.
- Dziękuję. - powiedziała zanim Sara wybiegła. Były podobnej postury więc powinien na nią pasować. Obejrzała strój.
Był jednoczęściowy. Idealnie.
Bardzo ładny. Czarny z czerwonym, rozszerzającym się paskiem ciągnącym się od prawej piersi do lewego biodra.
Korzystając z tego, iż pokój był pusty, szybko przebrała się.
Pasował całkiem dobrze. Odrobinę przymały na piersiach, ale niespecjalnie.
Wygodny. To najważniejsze. Postanowiła poczekać na Sarę. Nieco wstydziła się wyjść tak przed załogę.
S.
Sara szybko odnalazła potrzebny sprzęt. Zmniejszyła nieco balast, zakładając, że sam ocieplacz będzie mniej wypychać niż pełna pianka i zawędrowała do łazienki, żeby się przebrać. Gdy miała strój na sobie, zawiesiła maskę z przyczepioną fajką na szyi, pas balastowy zamocowała u pasa, a płetwy trzymała w dłoni. Z uśmiechem wyszła na pokład i rozejrzała się. Większość już byłą gotowa, ale nigdzie nie widziała Leo... Szybko wsadziła głowę do damskiej sypialni i zauważyła, że ta też jest przebrana.
- Nie wychodzisz? - zapytała.
L.
- Czekałam na ciebie. - odparła. - Trochę się wstydzę. - dodała ciszej, rumieniąc się.
S.
„Huh" Sara powstrzymała się od złośliwego uśmiechu. Zamiast tego upewniła się, że nikogo za nią nie ma i weszła do pokoju, przymykając za sobą drzwi. Wyszczerzyła się lekko.
- Przyznaj się: kogo najbardziej chcesz zobaczyć w kąpielówkach? - zapytała, szczerząc się szeroko.
L.
Leo zaniemówiła. To pytanie...
Jej twarz przypominała teraz czerwień świateł drogowych.
Odetchnęła głęboko.
- Szczerze mówiąc, to Zoro. - teraz Sara ją zabije.
S.
„Wiedziałam!" Sara przekrzywiła głowę, wpatrując się uważnie w twarz drugiej dziewczyny. Przez chwilę rozważała różne opcje. Wygrała ta chyba najrozsądniejsza. Chociaż żadnej z pozostałych nie zapomniała.
- No nie? - uśmiechnęła się. - Gość jest zajebisty! - zaśmiała się wesoło, po czym jej uśmiech przeistoczył się w drapieżną odmianę tego grymasu. - Właśnie dlatego mam zamiar go sobie przywłaszczyć. A bardzo nie lubię, gdy ktoś mi przeszkadza. - poinformowała, odwracając się. - Idziemy?
L.
- Wiem. Od razu to po was widać. - powiedziała Leo. Tak. Sara to totalny psychol.
- Jednak nie ukrywam, że mam na niego ochotę, ale spoko, co twoje to twoje. - wyszły na pokład.
S.
- Miło, że osiągnęłyśmy porozumienie w tej sprawie. - Sara posłała jej promienny uśmiech i wesoło ruszyła w kierunku burty, przy której zebrała się większość załogi. - Oczywiście, nie zabraniam podziwiać... - mrugnęła i stanęła obok Zoro, który wyglądał przez burtę, jakby oglądał wodę.
- Szukasz braci mniejszych? - zapytała ironicznie, trącając go w ramię.
- Kogo? - podniósł wzrok.
- Braci mniejszych... To ten... No, jakiś gość o tym pisał... Chyba ksiądz... Nie ważne, wskakujesz?
L.
Leo zaśmiała się. Braci mniejszych. Piękny tekst! I nagle coś zauważyła.
- O. Pozwalasz mi podziwiać? - zapytała Sarę ze zdziwieniem.
S.
- Wyobraź sobie, że jesteś w muzeum: możesz oglądać, nie możesz dotykać. - zaśmiała się, odwracając na chwilę głowę.
- Co podziwiać? - zainteresował się Zoro.
- Mój sprzęt. - machnęła ręką, każąc mu zignorować sprawę. - Wskakuj. - rozkazała z rozbawieniem.
L.
Kiwnęła głową. Lubi muzea. I ich zabytki. A podziwianie takich okazów... Mniam.
Wyskoczyła do wody jeszcze przed Zoro. Natychmiastowo otoczyła ją zimna woda. Orzeźwiające. Machnęła nogami i wypłynęła nabierając oddech.
~~~
Witam po długiej przerwie! Czekaliście cierpliwie jak mniemam :)
Właśnie uświadomiłam sobie jak Zoro jest przez Sarę i Leo nieświadomie pomiatany xDDD
Zauważyliście?
No nic, piszcie co myślicie i sprowadźcie deszcz gwiazdek :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top