Rozdział 12

S.
Sara wybiegła na główny pokład i natknęła się tam na Frankiego z Usoppem, którzy wyraźnie zmierzali w stronę warsztatu, pewnie znowu rozmyślając nad nowym wynalazkiem. Mózg dziewczyny natychmiast kazał jej zapomnieć o fakcie, że właśnie była w trakcie ucieczki i przypomniał, że miała pewną koncepcję.

- Hej! Co macie zamiar robić? - zapytała, podchodząc bliżej.

- Hej, Sara! Właśnie chcieliśmy popracować nad silnikami Sunny! - poinformował dość głośno cyborg.

- Mam dla was pewną propozycję. - oznajmiła z szatańskim uśmiechem.

- Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? - zapytał Usopp.

- Nie wiem, dlaczego masz takie wrażenie, ale ja tam uważam, że wszyscy na tym skorzystamy.

- W takim razie słucham. - oczy niebieskowłosego zabłyszczały, gdy przypomniał sobie jej sprzęt do nurkowania.

- Może przejdziemy do warsztatu?

L.
Wyszli z gabinetu w ciszy.

Leo zauważyła, że Sara umyka z Usoppem i Frankym do warsztatu.

Walka tej dwójki była...

Wyrafinowana. Sprytna i szybka. Nie spodziewał się tego po nich.
Zoro ciekawiło, skąd Leo nauczyła się walczyć. Radziła sobie całkiem nieźle przy Sarze, a ta w sumie też nie walczy źle.

Dziewczyna syknęła. Źle stanęła i ból w nodze się nasilił.

- Bardzo boli? - spytał szermierz.

- Co? Ból to tylko wiadomość a wiadomość można zignorować. - odpowiedziała. Cytat z książki. Taki prawdziwy. Roronoa wzruszył ramionami.

Weszli do jadalni. W kuchni obok był Sanji. Kto by się spodziewał...

- Leooo-swaaan~! Jak się czujesz? - zapytał kucharz.

- Dobrze, nie musisz się martwić. - odparła. Wraz z Zoro usiedli przy stole.

- Czegoś pragniesz? - zapytał Sanji.

- Ryż pieczony z jabłkami i sok pomarańczowy. - odparła po chwili namysłu.

- Już się robi! - zaczął krzątać się po kuchni.

- Gdzie się nauczyłaś walczyć? - zapytał Zoro.

- Trafiłam do tego świata dwa tygodnie temu. Miałam trochę czasu żeby nauczyć się tego i owego. - odpowiedziała.

- Co robiłaś przez ten czas? - kolejne pytanie od strony szermierza.

Dziewczyna popiła sok, postawiony chwilę wcześniej przez Sanjiego.

- Wylądowałam w mieście, więc biegałam po dachach, okradałam piratów i łaziłam po bibliotekach. Szukałam sposobu na powrót do domu. - odpowiedziała. Zoro kiwnął ze zrozumieniem.

- Nieźle walczysz. - powiedział nagle.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i nieco

zarumieniła. To było za piękne by było prawdziwe.

- Leo-swan, twoje zamówienie~ - Sanji postawił przed nią talerz z parującą potrawą. Pyszny zapach unosił się w całej jadalni.

- Arigato. - powiedziała i zabrała się do jedzenia. Było pyszne. Lepsze niż kiedykolwiek sama robiła.

- Jezu, jakie dobre. - wręcz jęknęła z rozkoszy smaku.

- Normalne. To w końcu jedzenie erokuka. - odparł Zoro, również spożywając potrawę.

- Jakie tam normalne. - warknęła Leokadia. - Przepyszne. - dodała. Roronoa wzruszył ramionami. Przez jakiś czas jedli w ciszy.

- Dziękuję za posiłek. - powiedziała Leo. Zoro siedział, popijając sake.

- Cieszę się, że ci smakowało, Leo-swan! - wykrzyknął Sanji. Dziewczyna kiwnęła głową, ukradkiem obserwując i/lub podziwiając Zoro. Gdyby nie obecność Sanjiego... Szermierz napotkał jej przenikliwy wzrok. Zarumieniła się, ale nie zamierzała się odwracać. Nic nie mówiąc, po prostu patrzyli sobie w oczy.

S.
- Jakbyście potrzebowali jeszcze czegoś, to wołajcie! - zakończyła swoją rozmowę Sara i opuściła pomieszczenie, zostawiając dwójkę mechaników z ich zabawkami.

Przeciągnęła się, zerkając na słońce. Trochę czasu już minęło od ich porannego treningu, pewnie nikt już nie pamiętał o ranie na jej policzku, która do tego czasu przemieniła się w lekko zaczerwienioną rysę. Franky miał u siebie w warsztacie nawet trochę czystej wody i jakieś ręczniki papierowe, więc dziewczyna nie musiała się bać o krew widniejącą na twarzy. Poza tym, cyborg miał spory zapas cudownie zmrożonej coli... Dziewczyna miała zamiar częściej tam zaglądać.

Po chwili namysłu, ruszyła do kuchni, mając ochotę na jakąś przekąskę. Albo obiad? O której na tym statku mieli obiad? Dla Sary pora obiadowa zawsze była pojęciem bardzo względnym i ciągnęła się od południa do późnych godzin wieczornych.

Już przed drzwiami poczuła cudowny aromat ryżu z jabłkami. Uśmiechnęła się wesoło i weszła do pomieszczenia.

- Hej, Sanji! Mój nos podpowiedział mi, że powinnam tutaj przybyć, bo potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci się pozbyć tego cudownie pachnącego jedzenia! - wykrzyknęła wesoło, uśmiechając się do kucharza.

Zauważyła, że Leo siedzi podejrzanie blisko Zoro i przed chwilą prawdopodobnie wpatrywali się sobie w oczy. Na twarzy dziewczyny widniał nieznaczny rumieniec, ale szermierz nie wydawał się w żaden sposób poruszony zaistniałą sytuacją... Jakakolwiek ta sytuacja by nie była. Postanowiła więc wykorzystać swój naturalny dar do wnerwiania ludzi i nieco podburzyć Leo.

- Z głową wszystko w porządku? - zapytała bardziej dla zaczęcia jakoś tematu niż z prawdziwej grzeczności. Nawet nie czekała na odpowiedź, tylko od razu przeniosła wzrok na szermierza. - A ty wciąż wisisz mi wspólny trening. Ten się nie liczył, bo uciekłeś!

L.
Na początku nie zauważyła jak Sara weszła. Dopiero gdy ta się do niej odezwała, natychmiast odwróciła głowę, a jej twarz spiekła sporym rumieńcem. Kurwa. Wtopa.

- Tak w porządku. - odpowiedziała cicho, ze skrępowaniem.

S.
- Sara-chan~zaraz ci podam! - wrzasnął Sanji, na co Sara pokiwała głową z uśmiechem.

- Jasne, możemy trenować. Kiedy chcesz? - Zoro wzruszył ramionami, ignorując wszystko dookoła.

- Hmm... Czekam, aż Franky z Usoppem skończą tworzyć, więc możemy nawet teraz... Zaraz po tym, jak zjem. - uznała, przysiadając się do stolika.

- Nie ma sprawy. - odpowiedział szermierz.


L.
Dziękowała Bogu za to, że została zignorowana. Już się bała, że Sara jej ostro wpierdoli. Albo gorzej.

Tylko o co chodziło jej z Frankym i Ussopem? To na pewno nie jest nic dobrego...

Rozmawiali o kolejnym treningu.
- Chętnie się przyłączę. - powiedziała Leo wstając od stołu. Powstrzymała syk bólu.

S.
- Chopper mówił, że masz odpocząć przez kilka dni. - przypomniał Zoro, a Sara wzruszyła ramionami.

- Skoro on tak mówił... - mruknęła, uśmiechając się niewinnie.

- A ty na pewno należysz do osób, które go słuchają. - mruknął Roronoa, na co dziewczyna zaśmiała się lekko, jednocześnie dziękując Sanjiemu za jedzenie.

L.
- Ale... - chciała zaprotestować jednak przerwał jej Sanji:

- Leo-swan, to prawda. Nie możesz się teraz przemęczać.

- Czy trening to przemęczanie się? - spytała.

- Tak, bo będzie pani bardzo się poświęcać w walce. - odparł kucharz. Jak on ją już dobrze znał...

- Niech będzie. Będę obserwować wasz trening. - odpuściła w końcu.

- Jeśli chcesz będę ci towarzyszył, Leo-swan. - zaproponował Sanji.

- Ok.. - zgodziła się dziewczyna.

S.
- Uhm... - Sara udawała, że jest za bardzo skupiona na jedzeniu, żeby coś powiedzieć. Bo co to miało być? Nie tylko nie uda jej się zyskać chwili sam na sam na treningu z Zoro, to jeszcze ta dwójka będzie ich oglądać? Chociaż, może udałoby się to wykorzystać...

- Hej, Ero-kuku, nie chcę, żebyś oglądał nasz trening! - warknął szermierz, nieświadomie wspierając Sarę.

- Szczerze mówiąc, chciałam przejść do siłowni, a wejście na bocianie gniazdo też nie należy do rzeczy, które polecałabym robić osobie, która ma odpoczywać... - zgodziła się z nim niemal natychmiast.

Tym ostatnim zdaniem zdawała się przekonać Sanjiego. A co do Leo...

L.
Powoli przekręciła głowę w stronę Sary. Bardzo powoli. Nawet Sanji się cofnął, nieco zatrwożony reakcją Leokadii.

Lecz nic nie powiedziała. Od razu było widać, że chce pobyć sam na sam z Zoro.

- Niech ci będzie. - powiedziała wolno i z nutą złości. Usiadła, patrząc się bezemocjonalnie w przestrzeń.

S.
- Huh, coś nie tak? - zamrugała zdziwiona. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, bo w środku szczerzyła się jak nienormalna... Czyli całkiem jak ona.

Przy okazji skończyła jeść, więc podziękowała kucharzowi i podniosła się, żeby odstawić talerz.

L.
- Nie, wszystko w porządku. - odetchnęła głęboko i rozluźniła się trochę. Dlaczego tak reaguje? To do niej nie podobne...

- Leo-swan wszystko w porządku? Pobladłaś. - powiedział Sanji.

- Nic mi nie jest, po prostu muszę odetchnąć świeżym powietrzem. - powiedziała i wyszła. Stanęła przy burcie i patrzyła w horyzont.

Nic nie czuła

Patrzyła w horyzont.

O niczym nie myślała.

Patrzyła w horyzont.

Wspominała, patrząc w horyzont.

~~
Biedny, wykorzystywany Sanji xDDD nie żal mi go xDD
Jak rozdział? Piszcie komentarze i poświećcie gwiazdami bo wena mi uciekła do czarnej dziury i nie chce wrócić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top