Rozdział 11
Ostrzeżenie: W tym rozdziale pojawią się sceny walki. Wraz z Kokuto starałyśmy się opisać je jak najlepiej, jednak obawiamy się, że i tak wyszło maślankowe masło maślane x"DD
S.
Sarze udało się nawiać i znaleźć sobie względnie bezpieczną kryjówkę. Gdy usłyszała, jak kroki szermierza oddaliły się, odważyła się wychynąć zza winkla i rozejrzeć się uważnie. Nigdzie go nie widziała. Jeżeli miała szczęście, to ten zgubił się gdzieś i nie znajdzie jej za szybko...
Gdy prawie dotarła z powrotem do kuchni, zobaczyła, jak drzwi do pomieszczenia się otwierają i wychodzi stamtąd Leo.
- Hej, jest Zoro w środku? - zapytała, woląc się upewnić. Miała co prawda pewne podejrzenia, że to właśnie dziewczyna ją wcześniej wydała, ale nie zamierzała nic z tym robić...
Przynajmniej chwilowo...
L.
- Nie. Przecież pobiegł za tobą. - odparła marszcząc brwi.
S.
- Chciałam się tylko upewnić, że nie wrócił. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko.- To ty mu przekazałaś, że chcę go wkręcić, nie?
L.
Leo umie kłamać. Ale czy to podziała na kogoś takiego jak Sara?
- Niby jak miałabym to zrobić? - zapytała, idąc w stronę gabinetu po miecze. Sara musiała podążyć za nią.
S.
- Są na to różne sposoby. - przez chwilę zastanawiała się, czy warto za nią pójść, ale pokręciła głową. Dzisiaj jeszcze nie wypiła herbatki!
- Chociaż, szczerze mówiąc, zabawa jest nawet lepsza, kiedy jest ktoś, kto potrafi cię przejrzeć. - zaśmiała się, starając się obmyślić, jak można by wkręcić Leo i otwierając drzwi do kuchni. Jeszcze jeden naleśnik też by nie zaszkodził...
L.
Leo czuła, że Sara szybko ją rozszyfruje. Będzie musiała bardziej się postarać.
Zgarnęła katany. Od razu zalśniły, gotowe do działania. Leo przewiesiła je sobie przez plecy i wyszła. Główny pokład, albo dziób. Gdzie mogła potrenować?
Wybrała dziób. Ładniejsze widoki. Szybko skierowała się na przód statku.
Spotkała tam Zoro, siedzącego przy burcie. Widocznie przysypiał. Zignorowała go i zaczęła od prostych ćwiczeń rozciągających.
Uderzyła ją jedna myśl. Jak Sara zobaczy że Leo ćwiczy, a Zoro ją ukradkiem ogląda (ninją on z pewnością nie zostanie), to pewnie zgotuje jej piekło.
S.
Sara szybko skończyła śniadanie (przy okazji przeprosiła Sanjiego za skradzionego naleśnika. Pewnie nie musiała, ale miała dzisiaj dobry humor i postanowiła dowartościować nieco kucharza) i ruszyła w kierunku sypialni po naginatę. Rano ją tam zostawiła, a przecież Zoro obiecał jej trening... Miała tylko nadzieję, że zdążył zapomnieć o incydencie z rana.
Teraz powstał tylko problem: gdzie też zielony się podział. Uznała, że pewnie chciał szukać kuchni, więc powinien znajdować się w najbardziej oddalonym punkcie. Licząc na odrobinę szczęścia, ruszyła w stronę dziobu.
Słysząc dobiegające stamtąd ciche dźwięki, przez chwilę była pewna, że szermierz zapomniał o niej i postanowił poćwiczyć sam.
Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej, ale zamiast Zoro, zauważyła tam Leo z jej dwoma mieczami. Przez myśl jej przemknęło wspomnienie tego, jak je zrzucała, ale uznała, że nie będzie pytać o ich stan. Nie, na pewno się nie przyzna, że je zrzuciła, a przecież świadków tego nie było...
Już chciała się wycofać, ale przy jednej z barierek zauważyła śpiącego szermierza.
„Ciekawe, jak długo już tam siedzi" przemknęło jej przez myśl. Potem uśmiechnęła się i biegiem wróciła na główny pokład. Szybko znalazła jakąś wędkę i wyłowiła z wody dużego, zielonego glona.
Ponownie przybiegła na dziób, zapewne zwracając na siebie uwagę Leokadii, ale tylko machnęła jej ręką, że ma być cicho i rzuciła glonem w... no, w glona. Gdy tylko zauważyła, jak się budzi, wybuchnęła śmiechem.
- Co ty robisz? - zapytał zirytowany szermierz.
- Wybacz! Po prostu zobaczyłam tego biednego glona i pomyślałam, że będzie się czuć samotny, więc przyniosłam go do jego starszego brata...
L.
Parsknęła śmiechem. To był tak suchy żart, że nie dało się nie zaśmiać. Jeszcze przez jakiś czas zanosiły się śmiechem. Szermierz zdjął z siebie glona/wodorosta. Wyglądał na wściekłego, ale widząc Sarę z naginatą wyraźnie złagodniał. Dlaczego?
- Hej, może poćwiczymy razem? - zaproponowała. Każde z nich miało przy sobie broń, więc czemu nie? Przynajmniej sprawdzi możliwości Sary. Zoro nie musiała się upewniać.
S.
- Hmm? Brzmi ciekawie. Tylko od razu ostrzegam, że jestem w tym beznadziejna. - zaśmiała się, pokazując na broń. - Ale wręcz sobie radzę całkiem nieźle. - dodała, z szerokim uśmiechem.
- I w psychologii. - mruknął Zoro, zerkając krzywo na wciąż trzymanego w ręce glona. Po chwili namysłu rzucił nim w Sarę. - Uważaj na jej psychologię.
L.
- Tak samo jak na twoją siłę. - czyli jej główny atut to manipulacja psychiką. Jak miło. Trudno będzie, ale nie powinno dojść do tragedii.
S.
- Zabrzmiało to tak, jakby była to jakaś dyscyplina. - mruknęła, ściągając sobie z głowy rzuconego w nią wcześniej glona. Przez chwilę rozważała rzuceniem nim ponownie w szermierza, ale ten wyraźnie się tego spodziewał. Westchnęła i wyrzuciła to za burtę. - To jak to robimy? - zapytała.
L.
- Walczymy. - oznajmiła Leokadia, przyjmując na twarz swój psychopatyczny uśmiech. Ten, którego używała tylko do walki z piratami. Bali się go dotychczas wszyscy. Ciekawe jak to będzie z Sarą. Wyjęła katany. Jedną z nich - Mori - trzymała tradycyjnie przed sobą, a Umi złapała jak sztylet, trzymając ostrze za plecami.
S.
- Każdy na każdego? - dopytała Sara. Widząc minę Leo sama nie mogła się powstrzymać od swojego uśmiechu seryjnego mordercy numer pięć. Zapowiadało się naprawdę zabawnie...
L.
- Każdy. Na każdego. - powiedziała powoli Leo, oblizując górną wargę.
Zoro wzruszył jedynie ramionami i wyciągnął jeden miecz, gotowy do walki z dwiema psychopatkami.
S.
Sara wyciągnęła naginatę, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. W walce z samym Zoro miała pewność, że odpowiednie zagrywki dałyby radę. Z Leo nie miała już tej pewności. Do tego dochodził fakt, że miała przeciw sobie dwie osoby, a nie jedną. To też znacząco zmieniała postać rzeczy.
Głęboki wdech, równie głęboki wydech. Rozluźnienie mięśni, opuszczenie barków. Chciała wyglądać na spokojną i opanowaną. Może nawet bezbronną? Szybko zmierzyła wzrokiem przeciwników. Zoro raczej nie wyglądał, jakby miał jakieś słabe punkty. Najlepiej byłoby, gdyby trzymała się od niego z daleka, albo próbowała zagrywek psychologicznych... chociaż z drugiej strony właśnie tego się spodziewał. Obydwoje się tego spodziewali. To była najbardziej przewidywalna strategia...
„W takim razie, improwizacja!" uznała i wyszczerzyła się szeroko. Tym razem nie było za tym żadnych ukrytych zamiarów, tylko czysta radość z walki, którą miała przed sobą i adrenaliny krążącej jej w żyłach. „No to lecim z koksem" zdążyła pomyśleć, zanim rzuciła się na Zoro, wykonując szeroki zamach. Przy okazji obserwowała uważnie otoczenie, starając się przygotować na ewentualny unik w każdą możliwą stronę.
L.
Przez chwilę panowała cisza. Sara wyraźnie nad czymś się zastanawiała. I nagle zaatakowała Zoro. Szeroki zamach. Łatwa zagrywka.
Leo przez jeszcze sekundę nic nie robiła. I nagle zaatakowała Sarę. Postanowiła również zagrać prostym ruchem.
Kataną, trzymaną na sztylet, wykonała ruch mający za zadanie wypruć jej flaki.
Tak. Chciała wbić ostrze głęboko w brzuch Sary.
S.
Sara widziała ten ruch. „Mhm, czyli dzisiaj jest zabawa na poważnie?" przemknęło jej przez myśl, a na twarzy pojawił się zadowolony uśmieszek.
Kontynuując zamach naginatą, dołożyła do tego jeszcze pracę nóg, schodząc gładko z linii ataku. Kątem oka widziała, jak Zoro unika jej ciosu, ale nie przerwała czynności. Ostrze jej broni wykonało łuk o stu osiemdziesięciu stopniach, szybko zbliżając się do Leo.
L.
Sara z łatwością uniknęła ataku. Leo spodziewała się tego. Toteż przeskoczyła nad ostrzem naginaty i znalazła się na środku - mając przed sobą zarówno Sarę jak i Zoro. Rozluźniła chwyt na rękojeściach i szerokim ruchem ramion puściła ostrza w ruch, mając zamiar przepołowić swoich przeciwników.
S.
Sara zauważyła cios, który w tym momencie celowany był w jej nieosłonięty bok. Wykorzystała fakt, że wciąż się kręci i chętnie skorzystała ze swojej wiedzy o momencie pędu. Kucnęła, zbliżając wszystkie kończyny do ciała, dzięki czemu jej obrót stał się dużo szybszy. Wciąż trzymając wyciągniętą naginatę, wróciła do poprzedniej pozycji i obróciła się jeszcze o ćwierć koła, tym razem celując ostrzem w nogi Leo.
L.
Nie zauważyła tego. Zoro bez problemu uniknął jej ataku i odsunął się nieco, zostawiając je same. Leo zauważyła jak chytrze się uśmiechnął. Kurde. Dlaczego to zrobił? Rozproszył ją!
Nie zauważyła ataku Sary. Odczuła go dopiero na goleniu prawej nogi.
Warknęła z bólu i, wykonując błyskawiczny obrót, wykonała kopnięcie w stronę obojczyka Sary.
S.
Tego się nie spodziewała. Myślała bardziej, że jej przeciwniczka się cofnie pod wpływem bólu, ale nie przejęła się tym za bardzo. Widząc piętę zbliżającą się w jej stronę, uniosła wyżej drzewiec naginaty, sama robiąc długi krok do przodu. Przemknęło jej przez głowę, że będą ją później bolały łydki przez tą niską pozycją.
Wykorzystując siłę kopnięcia Leo i swój chwyt na środku naginaty, pozwoliła, by ostrze zagłębiło się jeszcze mocniej w nogę tamtej. Z nieznacznym uśmiechem zastanowiła się, kogo Chopper będzie chciał zamordować bardziej.
L.
Wstrzymała oddech. Kurwa, jak to bolało!
Przerzuciła nogę nad drzewcem naginaty i odbiła się na prawej, równocześnie wyszarpując ją z ostrza. Przeleciała nad naginatą i kopnęła zranioną nogą między łopatki Sary.
S.
Gdy tylko poczuła cios w plecy, rzuciła się do przodu, przetaczając się nad drzewcem i łagodząc nieco siłę ciosu. Szybko się podniosła i obróciła. Czuła, że ma problem ze złapaniem oddechu, ale zignorowała ten fakt. Walka wyglądała dużo lepiej, niż się spodziewała.
Widziała, że Zoro stoi przy barierce i je obserwuje. Może nawet to lepiej?
Pozwoliła, żeby na ustach pojawił jej się szeroki uśmiech. Ciało rwało się do dalszego działania. Jednak mózg podpowiedział, że powinna najpierw upewnić się, że druga dziewczyna jest wciąż zdolna do walki. W końcu nie chciały się zamordować, a rana była dość głęboka.
- Możemy kontynuować? - upewniła się, nie mogąc pozbyć się nieco szalonego uśmiechu z twarzy.
L.
Cóż to za pytanie?
Stanęła pewnie i poprawiła chwyt na rękojeściach.
- Oczywiście. - odparła z szerokim uśmiechem, oblizując usta. Sara była bardzo dobra i sprytna. Na razie walka była wspaniała. Nie zamierza jej przerywać. Chyba że padną z wycieńczenia.
- A co? Strach cię obleciał? - spytała, krążąc wokół Sary.
Bolało ją całe ciało. Jeszcze odczuwała skutki wczorajszego sztormu. A do tego dochodziła rana na nodze.
Ale ból był dobry. Bardzo dobry.
S.
Nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Naprawdę się starała, ale to było ponad nią! Dawno się tak dobrze nie bawiła. Zaczęła podejrzewać, że Leo może być masochistką, ale to tylko dodawało zabawie więcej smaku.
- Strach? Przepraszam, ale mam problem z pojęciami abstrakcyjnymi. Może mi pokażesz, co to jest? - wyszczerzyła się i ruszyła do przodu, trzymając naginatę przed sobą, na tyle blisko, żeby mogła się nią zasłonić i dość luźno, żeby w razie potrzeby szybko zaatakować.
L.
- Heh. Wybacz. Nie jestem nauczycielką. - skoczyła na Sarę. Jedną katanę kierowała w stronę jej szyi a drugą w stronę jej boku.
S.
„Tym razem bez uniku." Sara wyszczerzyła się, wpadając na swój kolejny genialny pomysł.
Chwyciła naginatę mniej więcej w połowie, posłużyła się nią jak swoistym kijem bo, zaczynając wyprowadzać błyskawiczne i naprzemienne ciosy w kierunku torsu przeciwnika. Zablokowała dzięki temu jedną z katan. Pochyliła się przy okazji, przez co drugi miecz zostawił dość głęboką ranę na policzku. Nie, żeby zwracała na to uwagę...
L.
Jeden miecz zatrzymany. Drugi trafił. Kucnęła nisko i, omijając drzewce, wyprowadziła kopnięcie w górę, celując w podbrzusze Sary.
Nie zwracała uwagi na liczne uderzenia w ramiona i głowę. Ale poczuła jak szwy z boku czaszki rozrywają się i po włosach zaczęła jej płynąć lepka, przyjemnie pachnąca ciecz.
S.
Zrobiła trzy kroki do tyłu, czując ból w okolicach brzucha. Niemal natychmiast się wyprostowała, gotowa do dalszej walki.
Zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, jak skroń Leo w bardzo szybkim tempie pokrywa się krwią. „Ugh, Chopper naprawdę mnie zabije" pomyślała, opuszczając nieco broń.
- Woah, chyba starczy na dzisiaj. - rzuciła, przyglądając się dziewczynie, jednak wciąż zachowując ostrożność.
Zoro chyba też zauważył, że coś jest nie tak, chociaż ze swojego miejsca nie mógł zauważyć czerwonej plamy. Zmarszczył brwi i oderwał się od barierki, robiąc krok w ich stronę, ale nie chcąc się wmieszać, gdyby pojedynek był kontynuowany.
L.
- Walcz! - krzyknęła, łapiąc mocniej katany. Krew spłynęła jej już na szyję. I co z tego? W każdej walce ponosi się rany. Co nie znaczy, że walkę trzeba od razu zakończyć.
- Walcz!
S.
- Huh, wybacz, nie przyjmuję rozkazów. - wzruszyła ramionami, całkowicie opuszczając broń.
Rana nie wyglądała najlepiej. Chociaż z drugiej strony, rany głowy zawsze mocno krwawią, więc też nie należało panikować. Co nie zmieniało faktu, że Sara nie zamierzała kontynuować tego w tej chwili. Leo mogła jej pomóc odnaleźć drogę powrotną do domu, nie chciała jej mordować... Przynajmniej nie bez powodu...
L.
Westchnęła głęboko i wsunęła miecze do saya na plecach.
Ta walka mogłaby być kontynuowana, ale Sara się uparła. Leo nie wiedziała co nią kieruje, ale z pewnością kiedyś zakończą ten pojedynek.
- Dziękuję za walkę. - kiwnęła i odwróciła się. Zoro teraz zobaczył jej zakrwawioną głowę, obojczyk i ramię.
- Hej Leo, powinnaś iść do Choppera!
S.
Sara również umieściła naginatę na plecach i podeszła bliżej pozostałej dwójki. Szybko rzuciła okiem na głowę tamtej.
- Nie wygląda na nic poważnego, ale i tak lepiej idź do Choppera. Rany głowy zawsze mocno krwawią, a utrata krwi nie jest dobra. - mruknęła, drapiąc się po karku. Zastanawiała się, czy powinna pójść z nią, czy też może...
- Ty chyba też musisz pokazać mu tą ranę. - zauważył Zoro, wskazując palcem na jej policzek.
Ta tylko wzruszyła ramionami, wycierając się przedramieniem.
- Bywało gorzej. Świetnie się bawiłam. - dodała, z szerokim uśmiechem.
L.
Mieli rację, ale nie chciała tego do siebie przyjąć. Nawet jeśli to Zoro się o nią martwił.
Przez chwilę stała jeszcze w miejscu, wdychając słodki zapach krwi. Uwielbiała go. Dzięki niemu wiedziała, że zrobiła coś, wkładając w to całe swoje poświęcenie.
W końcu kiwnęła.
- Niech będzie. Chodźmy do Choppera. - powiedziała i ruszyła w stronę schodów. Sara i Zoro ruszyli za nią.
S.
Sara naprawdę nie chciała iść za nią. Nie miała nic przeciwko reniferowi, ale miała pewne opory przed chodzeniem do lekarzy, gdy coś jest dolegało. Nie, nie był to strach. Bardziej... jej typowy upór. Nie chciało jej się zawracać głowy łażeniem po szpitalach, gdy nie dolegało jej coś poważnego... A rzadko kiedy, uważała coś za poważne.
Jednak uległa, widząc ostrzegawcze spojrzenie Zoro. „Martwi się o mnie, jak słodko" pomyślała jeszcze. Ruszyła za Leo, wzdychając głośno i obiecując sobie, że ulotni się, jak tylko złapie taką okazję.
L.
I szli taką grupką w stronę gabinetu Choppera.
- Ej ej! Co się stało?! - wykrzyknął Usopp, który grał w karty z Luffym na pokładzie.
- Nic takiego. - mruknęła niechętnie Leo.
- Walczyły. - odparł krótko Zoro.
- Pozwoliłeś im na to?! Przecież Leo jeszcze nie doszła do siebie po sztormie! - krzyknęła Nami podchodząc do szermierza. Leokadia nie zatrzymała się. Choć miała ochotę krzyknąć, że już się dobrze czuje.
S.
„Ups, zrobiło się groźnie" pomyślała Sara, zastanawiając się, czy może już gdzieś czmychnąć. Chociaż z drugiej strony... Nami raczej nie wyglądała, jakby chciała się wściekać na nią, Luffy pewnie i tak nie będzie się złościł, a Usopp... To był Usopp. Zapewne nawet na nią źle nie spojrzy.
Przekręciła lekko głowę. Przy odrobinie szczęścia, Nami wmówi Chopperowi, że to wszystko wina Zoro i nawet niebieskonosy nie będzie się na nią wściekał. Co prawda, raczej nie bała się gniewu uroczego lekarza, ale nie chciałaby, żeby się na nią obrażał... Miał takie mięciutkie futerko!
L.
Nie no, żal jej było Zoro. Później wytłumaczy Nami, że to jej wina.
Doszły do gabinetu.
- Emm.. Chopper? - zapytała nieśmiało.
- Tak? - podniósł wzrok znad biurka i szeroko otworzył oczy. - AAAAA!! CO SIĘ STAŁO?! - zaczął skakać po całym gabinecie, zbierając bandaże i leki. Po czym kazał dziewczynom usiąść na łóżku. Zaczął je opatrywać przy okazji zadając mnóstwo pytań:
- Co się wam stało?! Jak żeście to zrobiły?! Albo kto wam to zrobił?! Dlaczego?!
S.
Dużo pytań, zbyt niskie tony i zdecydowanie za głośno jak na tak małe pomieszczenie. Sara skrzywiła się, czując nieprzyjemne uczucie w uszach. Zrobiła krok do tyłu, niemal wpadając na Zoro.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał szermierz, a ona obróciła się w jego stronę.
- Tak, wiesz... Przypomniałam sobie, że zostawiłam włączone żelazko, tak więc... - mruknęła, usiłując go wyminąć.
L.
- Nigdzie nie idziesz. - powiedział stanowczo Zoro, przytrzymując dziewczynę za ramiona. Leo uśmiechnęła się wrednie. Chopper znów musiał zakładać jej szwy, więc przymykała jedno oko, a zęby zaciskała gdy czuła ukłucia.
- Nie ma tak łatwo, co? Faceci bywają męczący. - powiedziała Leokadia.
S.
- Och, co ty nie powiesz... - parsknęła, rzucając zirytowane spojrzenie Zoro.
- Przecież nic mi nie jest... Tylko drobne rozcięcie, w kuchni się już mocniej kaleczyłam. - dodała, co po części było prawdą. Krew niemal przestała lecieć, zostało tylko to piekące uczucie. Które zniknęłoby samo z siebie w ciągu kilkunastu minut...
L.
- Świetnie walczysz. - powiedziała Leo. - Kiedy powtórka? - renifer właśnie obwiązywał jej głowę bandażem. Nie bolało już tak bardzo.
S.
- Jak tylko ten tutaj wypuści mnie z tego pomieszczenia. - warknęła, wskazując na Zoro. Ten rzucił jej tylko rozbawione spojrzenie.
Po chwili wahania dziewczyna w końcu odetchnęła głęboko i zrobiła krok w tył. Szermierz wyraźnie się rozluźnił, myśląc, że ta dała sobie spokój.
- Zmieniam zdanie. Kiedy tylko będziesz chciała. - mrugnęła i ślizgiem przemknęła między nogami zielonowłosego, znikając za rogiem.
L.
Leo zamrugała kilka razy, ale po chwili zaśmiała się.
- Uparta. - stwierdziła.
- A żebyś wiedziała. - przytaknął Zoro. - Jak się czujesz? - o nie nie nie nie.. Zaraz dostanie palpitacji.
- W miarę dobrze. Zdarzało mi się poranić bardziej. - odparła, odwracając wzrok. Szermierz kiwnął.
- Kiedy to jej się zagoi? - zapytał Choppera, który kończył opatrywać nogę dziewczyny.
- Za kilka dni. Do tego czasu nie powinna walczyć. Skończyłem! - lekarz odsunął się, porządkując leki. Leo wstała i nico kuśtykając podeszła do Roronoy.
- Idziemy do jadalni? Zgłodniałam. - wyszczerzyła się niewinnie.
- To chodź. - odparł tylko i wyszedł.
- Bardzo ci dziękuję Chopper i przepraszam za to. - powiedziała Leo.
- Nie myśl że jestem teraz szczęśliwy, głupia! - zatańczył swój taniec radości. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się i ruszyła za Zoro.
~~
I po walce. Jak według was ją opisałyśmy?
Piszcie komentarze i poświećcie gwiazdkami ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top