"Nie mieszaj jej w głowie."

Wrócili właśnie z przeszukania. Sprawdzali dom jednego z sprawców ostatniej kradzieży. Dobrze, że informator ostrzegł ich o tym, że mężczyzna lubi broń. Gdy tylko podeszli pod drzwi, karabin jakiego użył napastnik wybił kilkanaście dziur. Jedna drasnęła Atwatera w udo. Dlatego Voight nie wahał się wejść na pełnej pompie. A gdy złapali gościa pożałował, że kiedykolwiek w życiu dotknął broni. Mimo tego nic nie znaleźli. Facet był mądry, przynajmniej po części, bo nie schował gangów w domu.

Jay, po powrocie na komendę, nadzwyczajnie szybko opuścił auto, aby zdać kamizelkę i broń. Zazwyczaj wszyscy razem wchodzili do wydziału i każdy zajmował się swoimi zadaniami. Od jakiegoś czasu Halstead właśnie tak ucieka z pracy i od niewygodnych pytań. Co było tego powodem? Albo raczej kto?

Oczywiście sierżant Platt nie omieszkała zauważyć tym razem, że nader często ostatnio spieszy się do wyjścia z pracy. Na co odpowiedział krótkim: "Nie wiem o co chodzi? " i wszedł do wydziału. Musiał zabrać jeszcze coś, co schował w biurku. Łańcuszek z medalionem. Z jednej strony święty Jerzy z drugiej Michał Archanioł.  Dostał to kiedyś od swojego przyjaciela. Był dla niego cenny ale teraz przyda się komuś innemu. Zabrał kurtkę z krzesła i chciał wyjść.

- Jay. - zatrzymał go zachrypnięty głos sierżanta - Gdzie się tak spieszysz?

- Mam coś do zrobienia. - wyjaśnił, mimo iż biuro było puste nie chciał aby ktoś coś sobie pomyślał.

- Idziesz do Avy? - Hank wyszedł z gabinetu stając obok jego biurka. Podniósł z niego telefon i pokazał detektywowi. Jay z rezygnacją wrócił po telefon stając oko w oko z sierżantem. - Często u niej jesteś. - to stwierdzenie sprawiło że Jay się spiął.

- Pomagam jej z PTSD. - wyjaśnił.

- Od tego są psychiatrzy.

- Z doświadczenia wiem że psychiatrzy nie do końca dają radę. - zebrał telefon z dłoni sierżanta i schował do kieszeni. - Dzięki. - odwrócił się i chciał wyjść 

- Jay. - znów się zatrzymał - Nie mieszaj jej w głowie.

- Nie zamierzam... - odparł i wyszedł.

Wszedł do jej sali widać jak przegląda gazetę. Zdziwił go ten widok. Dawno nie widział nikogo z oldschoolową prasówką.

- Część. - rzucił wtedy dziewczyna  podniosła na niego wzrok. Jej twarz rozpromieniła.

- Część. - odpowiedziała zadowolona - Jak minął dzień?

- Dobrze.  - Na chwilę jej twarz spochmurniała jakby to, że udał mu się dzień nie spodobało się jej.

- Dobrze? - złapała go za rękaw i pociągnęła do sobie - A ta plama? - na rękawie przy łokciu znajdowało się kilka kropelek krwi. Musiałem odprysnąć, gdy Atwater dostał w udo. Stał tuż obok niego.

- To nic zapomniałem zmienić. Nie jest moja.  - wyzna, to nie pocieszyło dziewczyny, musiał odwrócić jej uwagę. - Mam coś dla Ciebie.  - Wysunął z ręki łańcuszek i położył delikatnie na jej dłoni. - To Archanioł Michał... - odwrócił medalik - A to Święty Jerzy.

- Piękny. - podobał jej się ten przedmiot ale nie wiedziała po co jej to pokazuje.

- Święty Jerzy jest patronem...

- Żołnierzy. - dokończyła za niego. Był zaskoczony, że to wie.

- Tak. - odpowiedział z uśmiechem - Archanioł Michał jest patronem Policji.

- Nie wiedziałam, że jesteś religijny. - zabrzmiało to jak drwina, ale nie celowo.

- Nie jestem. - odpowiedział - Ale ten medalik dostałem od przyjaciela. Miał go zawsze przy sobie. Gdy mi go dał, pomógł mi przetrwać początki PTSD.

- Medalik? - sceptycznie pochodziła do tego jak detektyw starał się jej pomóc. Na początku bardzo się bała i w przypływie chwili chciała jego wsparcia. Z czasem jednak, zaczęła traktować go jak wroga. Kwestionował jej czyny, myśli i uczucia. Mówił co dobre, a co złe. To jej nie pomagało, a jeszcze mocniej denerwowało. Bo znów przez te wszystkie nauki stawała się bezbronną, bezsilną nastolatką, którą nie może decydować o sobie.

- Mój przyjaciel zginął od odłamka pocisku na misji. - wyjaśnił jej.

- Więc kiedy Ci to dał?

- Zginął pół metra ode mnie. - wyznał patrząc jej prosto w w oczy. Nie wiedziała co powiedzieć  to było straszne, ale jej mózg dziwnie przetwarza informacje. - Gdy go ratowałem wcisnął mi to w dłoń. - dodał spuszczając na chwilę wzrok - Teraz chciałem dać go tobie.

- Jak ma mi pomóc? - obracają medali w dłoniach. Był dla niej kawałkiem srebrnej blaszki na srebrnym łańcuszku.

- Musisz znaleźć jakieś dobre myśli i trzymać się ich. To ma być tylko takim schowkiem na nie. Jak tylko zaczniesz wychodzić ze strefy komfortu miej przy sobie to. Będzie ci przypominać co jest rzeczywiste, a co tylko miesza ci w głowie. - wyjaśnił. Dla niej to był tylko głupi bełkot psychologiczny. Już to kiedyś słyszała, gdy wpadła w depresję podczas kolejnej chemii...


Leżała kolejny miesiąc w stanie zwanym katatonią. Była półprzytomna i nie chciała wychodzić z łóżka. Jej matka bała się ją zostawiać na kilka chwil, a co dopiero na dłużej, dlatego zrezygnowała z pracy w biurze na rzecz pracy w domu. Kosztowało ją to wiele, ale Ava była dla niej ważniejsza.  Za to dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy. Była pogrążona w depresji tak mocno, że nie dostrzegała starań innych. Podobnie jak teraz.


- Dziękuję. -odparła lakonicznie - To miłe z twojej strony. 

- Wiem co teraz myślisz. - powiedział wpatrując się w nią - Nie widzisz sensu w tym co mówię, ale uwierz, to dobry początek. 

- Dobrze by było, gdyby mnie stąd wypościli.  - warknęła nagle - Mógłbyś zapytać swojego brata kiedy to się stanie??? 

- Jasne. - wstał i wyszedł. Czuł, że to co się z nią dzieje brnie w dokładnie tym samym kierunku, co jego choroba. Nie chciał tego dla niej. Wyszedł na korytarz idąc w stronę Willa, który stał przy recepcji, podpisując dokumenty. - Cześć. 

- Hej. Ty znów tutaj? - zaśmiał się, widział brata częściej niż zwykle i wiedział co jest tego powodem. 

- Jak widać. - zbył jego pytanie - Powiedz mi dlaczego trzymacie tu jeszcze Ave Burns. 

- Żartujesz? - spojrzał na brata z wyrzutem - Nie mogę udzielić ci takiej informacji. 

- Przestań Will, przecież wiesz... 

- Nie, Jay, nie mogę. Zapytaj jej matki albo Voighta. Ode mnie nie dowiesz się niczego. I tak jestem na cenzurowanym. - odparł i zniknął z oczu brata za rogiem. Jay bezradnie zwiesił głowę. Jego chęć poznania stanu zdrowia dziewczyny była bardzo silna. Wiec nie zostało mu nic innego jak wykonać telefon. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top