Rozdział 4
- Jeszcze jeden, ślicznotko. - powiedział chłopak, siedzący przy barze, po czym wrócił do rozmowy z kumplem, o tym dlaczego kupił za małą parę spodni.
Naprawdę, ale ludzie dopiero mają problemy. Za mała para spodni... Szkoda, że nie zna mojej historii. Wtedy dopiero dowiedziałby się, co to jest problem.
Nalałam mu zamówionego alkoholu i podałam. Przestałam już zwracać uwagę na nazywanie mnie "skarbem", "piękną", czy w tym przypadku "ślicznotką".
Zajęłam się polerowaniem kieliszków. Nie jest to może najciekawsza praca, jednak nie jest też jakoś specjalnie zła. Wsunęłam niesforny kosmyk włosów za ucho.
Odłożyłam wypolerowany kieliszek i wzięłam się za polerowanie następnego.
- Fajna praca. Ale nie aż tak dobra, żeby nas zgubić. - usłyszałam TEN głos.
Ciarki przeszły mi po plecach. Odwróciłam się w stronę baru. Za nim stał oparty o blat David, a za nim kilku dobrze mi znanych jego sługusów.
- Odwalcie się ode mnie. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Czułam, że strach zaczyna mnie okalać swoimi mackami. Odruchowo cofnęłam się krok w stronę wejścia na zaplecze.
- Nie odwalimy, dopóki nie spłacisz długu, maleńka. - wyszczerzył się złowieszczo Matt, jeden ze sługusów.
- Nie dam wam ani grosza.
- Brać ją. - wysyczał David.
Jeden ze sługusów, którego nie kojarzyłam skoczył w moja stronę. Uchyliłam się, uderzając go przy okazji szklanym kieliszkiem, który nadal trzymałam. Po chwili cała reszta również się rzuciła.
David odsunął się od baru i zniknął w mroku baru, tak bezszelestnie, jak się pojawił.
Zaczęłam walczyć. Nie zamierzałam się poddać, chociaż wiedziałam, że sama nie mam za dużych szans. Szkło latało wszędzie, raniąc sługusów, mnie i niewinnych ludzi.
Cały klub przeszyły krzyki wystraszonych ludzi. Po chwili wpadła ochrona. Zrobiło się jeszcze większe zamieszanie.
Szkło trafiło mnie w łuk brwiowy, rozcinając go. Syknęłam lekko. Większość sługusów, zajęła się ochroną. Mnie atakowali już tylko Matt, Christian i jakiś, którego nie kojarzę.
Ten którego nie kojarzyłam oberwał właśnie od kogoś, szkłem w głowę i padł jak ścięty ma ziemie.
Walczyłam dalej z dwójką pozostałych. W pewnym momencie, Christian złapał mnie za rękę i cisnął mną o ścianę. Uderzyłam w nią. Zamroczyło mnie.
Złapał mnie i zaczął ciągnąć w stronę tylnego wyjścia. Zdążyłam złapać butelkę soju i trzasnęłam go w głowę. Alkohol prysnął we wszystkie strony. Ryknął wściekły i upadł. Przetoczyłam się kilka metrów dalej.
Podniosłam się i sama lekko kuśtykając wybiegłam tylnym wyjściem. Obejrzałam się za siebie. Gonił mnie Matt i jakiś inny. Trzasnęłam ich drzwiami.
Usłyszałam huk, jaki zrobili uderzając w nie, a następnie wiązankę przekleństw, skierowanych oczywiście w moją stronę.
Najszybciej jak to było możliwie i z pewnym trudem, przeskoczyłam płot odgradzający teren klubu. Pobiegłam z całych sił przed siebie, starając się nie zwracając uwagi na ból. Muszę uciec jak najdalej od tego wszystkiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top