Rozdział 5
Dopiero tydzień po Przydziale, mama w końcu zdecydowała się zaryzykować i zapytać, czy wyjdę wreszcie z pokoju.
Wyczołgałam się spod kołdry i spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem. Kobieta stała w drzwiach w ołówkowej spódnicy i żakiecie. Musiała właśnie wrócić z pracy.
- Po co? - zapytałam tonem, który świadczył, że moim zdaniem opuszczanie bezpiecznej strefy było bardzo głupim pomysłem. - Tu jest mi dobrze.
Zakopałam się pod kołdrą i zamknęłam oczy. Usłyszałam jak mama prychnęła.
- Nie możesz do końca życia ukrywać się w domu. - powiedziała.
- Mogę. - wymamrotałam zwijając się w kłębek.
Nagle kołdra zniknęła, a po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Różnica temperatur sprawiła, że poderwałam się do pozycji siedzącej.
- Co robisz? - krzyknęłam ze złością. Mama stała nad łóżkiem trzymając pościel.
- Natychmiast masz się ogarnąć. - odparła. - Zaprosiłam dzisiaj na kolacje panią Ashton i chcę, żebyś zachowywała się jak normalna nastolatka, a nie rozwódka z depresją.
Zacisnęłam zęby.
- Po co to zrobiłaś? - zapytałam. - Ta baba jest okropna. Tylko czeka, aż znajdzie ciekawy temat do plotek.
Mama westchnęła i rozsunęła zasłony. Do pokoju wdarły się ciepłe promienie słońca. Za nimi podążyło chłodne, orzeźwiające powietrze, bo kobieta otworzyła także okno.
- Nie mów tak. - zbeształa mnie. - Pani Ashton może i jest dosyć... specyficzna, ale nigdy nie rozpowiadała o nikim żadnych plotek.
Uniosłam brwi.
- Oczywiście. - prychnęłam. - To święta kobieta. A to, że pan Rodriguez prawdopodobnie zdradza panią Rodriguez i że dziecko Suesów jest adoptowane, bo jego prawdziwa matka popełniła samobójstwo, wyczytałam na ulotce wiszącej w centrum miasta.
Mama przewróciła oczami.
- Oj, no weź. - jęknęłam rzucając się na materac. - Ona tylko czeka, żeby zdobyć jakieś nowe informacje o tym, że nie jestem Zachodem. „Nastolatka bez żadnego talentu, która skompromitowała się na Przydziale". To temat roku... dosłownie i w przenośni.
Mama ciężko westchnęła.
- Nie możesz do końca życia się ukrywać. - powiedziała zaglądając do mojej szafy. - Jeśli nie wyjdziesz do ludzi i nie pokażesz, że Przydział nie zrujnował ci życia, to ludzie będą ciągle tworzyć nowe plotki.
Jęknęłam.
- Nie rozumiesz, że tak właśnie jest?! - podniosłam się. - Przydział zrujnował wszystko! Przed nim miałam marzenia i perspektywy na przyszłość. Teraz mam tylko świadomość, że najpewniej skończę jako bezdomna błagająca o resztki jedzenia.
Kobieta znieruchomiała z ręką wyciągniętą do przodu. Powoli się odwróciła.
- Viv. - powiedziała siląc się na spokojny ton głosu. - Nie możesz tak myśleć. To, że nie jesteś Zachodem, nie oznacza od razu, że musisz przyjmować czarne scenariusze.
Przejechałam ręką po twarzy.
- W takim razie powiedz mi, co mam zrobić. - poprosiłam ze złością. - Powiedz, jak mam dalej normalnie prosperować!
Mama skrzyżowała ręce na piersi. W dłoni trzymała jakąś moją koszulkę.
- Do tej pory żyłaś bez magii i jakoś ci to nie przeszkadzało. - zauważyła. - Po prostu będzie tak jak dawniej.
Prychnęłam i wstałam z łóżka.
- Odkąd się urodziłam, słyszałam od wszystkich, że dopiero po Przydziale będę tak naprawdę żyć. Od siedemnastu lat mi to wmawiacie! Jak możesz teraz mówić, że będzie tak jak wcześniej?!
Wyrwałam z jej ręki koszulkę i wyciągnęłam z szafy dżinsy. Wściekła poszłam do łazienki.
Zakładając ubrania, chciałam znowu płakać. Pragnęłam znów poczuć na swoich policzkach mokre łzy bezsilności.
Ale nie mogłam. Bardzo się starałam, ale moje oczy były jak pustynia. Wszystkie łzy wyschły. Moje serce pogodziło się z przegraną.
* * *
- Nie sądziłam moja droga, że twoja córka tak szybko się pozbiera. - pani Ashton upiła łyk herbaty. - Spodziewałam się, że nie spędzi z nami tego wieczoru.
Zacisnęłam zęby i spojrzałam na swoje dłonie ukryte pod stołem. Czułam podświadomie, że mama wpatruje się we mnie z niepokojem, więc nie skomentowałam tego co mówiła sąsiadka. W duchu jednak myślałam tylko o tym, żeby ją rozszarpać.
Siedziałyśmy we trzy w salonie. Mama wysłała Gini do koleżanki z sąsiedztwa, żeby nie musiała się nudzić w starszym towarzystwie. Podejrzewałam jednak, że kobieta nie chciała, aby moja siostra przypadkiem coś powiedziała.
- Vivienne to silna dziewczyna. - odparła mama kulturalnie. - Co sądzi pani o cieście? Nie wiem, czy nie dodałam za dużo jabłek.
Pani Ashton uśmiechnęła się domyślając, że kobieta próbuje zwinnie zmienić temat.
- Jest pyszne moja droga. - na dowód tego, wbiła widelec w kawałek szarlotki leżący na jej talerzyku. - Vivienne pomagała ci je zrobić?
Nabrałam powietrza w płucach i powoli je wypuściłam. Od początku spotkania, pani Ashton próbowała wyprowadzić mnie z równowagi. Najwyraźniej była zawiedziona, że odkąd przyszła zachowywałam się nienagannie.
- Nie lubię wpuszczać dzieci do kuchni. - westchnęła mama. - Wolę gotować sama. Wtedy łatwiej mi się skupić na tym co robię. Zna pani to przysłowie, „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść".
Pani Ashton uniosła brwi.
- O ile wiem moja droga, masz tylko dwie córki, w tym jedną nastoletnią. - zauważyła. - Śmiem twierdzić, że potrafiłyby coś przyrządzić, gdybyś im na to pozwoliła.
Spojrzałam na mamę, błagając ją w duchu, żeby wstała i pokazała sąsiadce drogę do wyjścia. Jeśli ona by tego nie zrobiła, ja z przyjemnością zajęłabym się tym osobiście.
- Gini ma dopiero osiem lat. - przypomniała moja rodzicielka. - Nie chciałabym, żeby miała styczność z piekarnikiem, albo, co gorsza, z nożami. Mogłaby sobie zrobić krzywdę.
Pani Ahton wzruszyła ramionami.
- Moje dzieci, od małego były przystosowywane do samodzielnego życia. Mój najmłodszy syn, w wieku ośmiu lat pomagał już mojemu mężowi przy naprawie auta. - wypiła kolejny łyk herbaty. - Jeśli chcesz, żeby twoje córki poradziły sobie w przyszłości, musisz je trzymać krótko i uczyć życia. Inaczej będzie im bardzo ciężko, gdy już się wyprowadzą. Zwłaszcza, w świetle ostatnich wydarzeń...
Zaczęłam liczyć do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć.
- Vivienne i Gini są dobrze wychowane. - mama stanęła w mojej obronie. Chyba też miała dosyć wścibstwa pani Ashton.
- Ależ oczywiście moja droga. - kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Jestem pod wrażeniem, że dziewczynki tak dobrze się zachowują. W końcu jesteś z tym wszystkim sama...
Drżącą ręką wzięłam kubek. Oczywiście sąsiadka wspomniała o tacie specjalnie.
- Dajemy sobie radę. - wysyczałam pijąc herbatę.
- W sumie to nawet nie wiem co się z stało z twoim mężem, kochana. - zauważyła kobieta drapiąc się ostentacyjnie po brodzie. - Podobno odszedł zanim jeszcze urodziła się Gini.
Odetchnęłam z wściekłością.
- Nie wiemy dlaczego zniknął. - powiedziała zgodnie z prawdą mama. Siłowała się na spokój, ale miała nietęgą minę. Nie poruszaliśmy w domu tematu taty.
- Może znalazł jakąś kobietę. - rozmyślała pani Ashton zerkając na mnie. - Albo coś się stało. On także był Zachodem, prawda?
Zacisnęłam palce na kubku tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie.
- Przepraszam na chwilę. - wstałam od stołu szurając krzesłem. Mama posłała mi zmęczone spojrzenie. - Pójdę dolać sobie herbaty, jeśli pani pozwoli.
- Ależ oczywiście moja droga. - pani Ashton się rozpromieniła. - Mi też byś mogła dolać?
Uśmiechnęłam się sztucznie i wzięłam od niej filiżankę.
- Oczywiście.
Szybko przeszłam przez pokój. Zanim jednak weszłam do kuchni, zobaczyłam jak pani Ashton szepcze coś do mojej mamy. Nie miałam ani krzty wątpliwości, że chodziło o mnie.
Odstawiłam kubek i filiżankę na blat stołu. Oparłam na nim ręce i zamknęłam oczy. Nie miałam ochoty na herbatę. To był tylko pretekst, żeby nie musieć już patrzeć w oczy pani Ashton i udawać, że jest w porządku.
Nastawiłam wodę w czajniku i zapięłam bluzę pod samą szyję. Miałam jakieś dwie minuty spokoju, więc najciszej jak potrafiłam uchyliłam tylne drzwi, które znajdowały się w kuchni i prześlizgnęłam się przez szczelinę.
Stanęłam w ogródku i wciągnęłam nosem chłodne powietrze. Ukoiło trochę moje nerwy. Pogoda była tego wieczora bardzo ładna, chociaż czułam dreszcze na karku spowodowane dosyć silnymi powiewami wiatru. Zimno rekompensowała jednak niewielka ilość chmur, które odsłaniały okrągłą, srebrną taflę księżyca. Widać było również gwiazdy układające się w najróżniejsze konstelacje.
Spojrzałam na szosę. Uliczne lampy świeciły słabym, białym światłem, ale nie dawały rady z wszechobecną ciemnością. Podejrzewałam, że zaledwie kilka metrów po odejściu od głównej drogi, można było stracić orientację.
Pomimo tak ograniczonej widoczności od razu dostrzegłam jakąś postać stojącą w jednym z zaułków. Stała nieruchomo, a z pozycji jaką przyjmowała wynikało, że obserwowała dokładnie mój dom.
Uniosłam brwi i podeszłam do płotu udając, że zainteresowało mnie coś obok ogrodzenia. Kucnęłam i podniosłam z ziemi niewidzialny paproch. Z takiej odległości nie było widać, w którą stronę patrzę, więc mogłam sobie odpuścić zezowanie w bok. Ze zdziwieniem spojrzałam na niezidentyfikowanego, tajemniczego osobnika.
- Vivienne?
Podskoczyłam jak oparzona słysząc czyiś głos tuż obok swojej głowy.
- Co ty robisz na dworze? - zdziwiona mama stała metr za mną krzyżując ręce. - Jest zimno.
Postać wycofała się powoli w większy cień i zniknęła. Wpatrywałam się w tamto miejsce jeszcze kilka sekund.
- Viv?!
Podniosłam się i otrzepałam kolana.
- Coś mi się wydawało. - na wszelki wypadek jeszcze raz się obejrzałam. - Woda się już zaparzyła?
Mama wzniosła oczy ku niebu.
- Tak. Nie słyszałaś gwizdka?
Ponaglana jej spojrzeniem, poszłam z powrotem do domu. Mama zdążyła wyłączyć czajnik, więc rozlałam wodę do kubka i filiżanki. Dorzuciłam do środka po saszetce herbaty.
- Zostawiłaś panią Ashton samą? - zapytałam cicho, kiedy mama stanęła obok.
- Też mam jej już serdecznie dosyć. - mama wyciągnęła z szafki pudełko z ciastkami. Z innej półki wzięła miseczkę i przesypała je do niej. - Czekam tylko, aż uzna, że powinna się już zbierać.
- Nie martw się. - pocieszyłam ją. - Jest szansa, że pod naszą nieobecność przeszukała wszystkie szafy i teraz już nie ma po co u nas siedzieć.
Mama uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Wzięła miskę i wróciła do salonu.
Odczekałam sekundę po czym z herbatą wyszłam z kuchni. Wbrew moich oczekiwań, pani Ashton wciąż siedziała na swoim miejscu i rozkoszowała się szarlotką.
- Dziękuję. - powiedziała, kiedy postawiłam przed nią filiżankę. - Jesteś taką miłą i uczynną dziewczynką Vivienne. Szkoda, że nie zostałaś Zachodem.
Gwałtownie nabrała powietrze.
- Nic nie mogłam na to poradzić. - wysyczałam głosem pełnym jadu.
Kobieta roześmiała się.
- No tak, przepraszam. - ruchem ręki poprawiła fryzurę. - Nie potrafię rozmawiać z kimś bez mocy, żeby nie popełnić jakiejś gafy. Nie gniewasz się, prawda skarbie?
- Skądże. - zacisnęłam palce na kubku. - Ani troszeczkę.
- Wspaniale, moje dziecko. - rozpromieniła się sąsiadka. - Już się bałam, że jestem nietaktowna. W końcu nie łatwo jest rozmawiać z dzieckiem bez mocy.
Zacisnęłam palce i sztucznie machnęłam ręką.
- Nic się nie stało. - powiedziałam bezpłciowym głosem. - Muszę się przyzwyczajać do tego, że niektórzy będą tak mówić.
Kobieta uniosła brwi. Najwyraźniej to, że do tej pory udawało mi się w miarę zachować spokój, musiało się jej wydawać podejrzane. Zapewne inne nastolatki, które denerwowała, dawały za wygraną dużo wcześniej i starsza pani traciła pomysły, jak pozornie nieumyślnie, ale skutecznie mnie zirytować.
- Twoja siostra musi być strasznie zawiedziona, kochanie. - zmieniła taktykę i uczepiła się Gini. - O ile wiem, z niecierpliwością czekała na Przydział.
Wyszczerzyłam zęby.
- Gini jest bardzo silną dziewczynką i potrafi zrozumieć niektóre rzeczy lepiej niż niejeden dorosły. - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Od razu zrozumiała, że brak mocy nie jest moją winą i nie zadawała żadnych głupich pytań, bo wiedziała, że mnie tym zasmuci lub zdenerwuje.
Ku mojej wielkiej satysfakcji, pani Ashton zmrużyła oczy, a na jej starym czole pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek. Nie była przygotowana na to, że podejmę jej grę.
Pewnie, zważywszy na mamę, bym tego nie zrobiła, ale straciłam cierpliwość. W przeciwieństwie do oczekiwań sąsiadki, nie zamierzałam jednak na nią wrzeszczeć, czy uciekać z płaczem do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top