Rozdział 3
Zatrąbiono w róg co oznaczało oficjalne rozpoczęcie imprezy. Nadal czekaliśmy za kurtyną. Isabella powiedziała, że mamy siedzieć cicho jak myszy pod miotłą, żeby nie przeszkadzać królowi, gdy będzie mówił o zaletach miasta, zarobkach ludzi i tym podobnych. My mieliśmy wyjść dopiero na specjalny sygnał, czyli gdy zacznie się Przydział.
Sądziłam, że zajmie to przynajmniej pół godziny. Tyle zwykle mówił król, a potem pozwalał jeszcze dodać trzy grosze swojej żonie.
Byłam rozdarta. Z jednej strony chciałam, żeby Przydział odwlekał się jak najdłużej, a z drugiej modliłam, by wszystko się już skończyło. Wróciłabym spokojnie do domu i całą noc siedziała w ogródku bawiąc nową magią Zachodu.
Bardzo się zawiodłam, kiedy zaledwie dwadzieścia minut później z głośników popłynęła muzyka. Isabella ożywiła się i wypchnęła pierwszego kandydata na scenę. Zaczęliśmy wychodzić.
Zamknęłam oczy idąc za chłopakiem z dredami. Król najwyraźniej skrócił swoje przemówienie, bo było o wiele więcej kandydatów niż zwykle.
Pierwsze co zrobiłam na scenie to zasłoniłam oczy. Reflektory oślepiły mnie tak bardzo, że musiałam bardzo się starać, żeby nie wpaść na innych siedemnastolatków. Za kurtyną było ciemno, a na scenie jasno jak w bardzo słoneczny dzień. Przeszło mi nawet przez myśl, że mogłam poprosić babcię o zaprojektowanie okularów pasujących do mojej sukienki.
Sala była ogromna i okrągła. Na zielonej trawie rozłożone drewniane, podłużne deski, żeby wszystkim było wygodniej. W niektórych miejscach leżały kwiaty, którymi rzucano, żeby pokazać jak bardzo kocha się rodzinę królewską. To był również wyraz szacunku.
Na trybunach siedzieli wiwatujący, radośni ludzie. Ożywili się widząc swoich krewnych, znajomych i przyjaciół stojących na scenie. Gini podskakiwała w pierwszym rzędzie zarezerwowanym dla najbliższej rodziny kandydatów. Kiwnęłam głową, że ją widzę.
Jak mówiła Isabella, na ziemi były ledwie widoczne znaki. Iksy. Gdy stanęłam na swoim miejscu mój iks od razu się rozmył, żeby nie wyłapały go kamery. Po bokach błysnęły pochodnie, które rozświetliły pomieszczenie jeszcze bardziej. Nie na długo, bo przygaszono lampy i reflektory, żeby zrobić tajemniczą, podniosłą atmosferę.
Teraz mogłam zobaczyć dach. Sądziłam, że będzie kolorowy jak w cyrku, ale był po prostu kremowobiały. Pod samym sufitem kłębiły się śnieżne balony wypełnione helem; miły akcent producentów balonów. Na każdego przypadał jeden balonik, którego wypuszczano po odkryciu talentu kandydata.
Król, ubrany w elegancką marynarkę, uśmiechnął się do nas przyjaźnie. Na siwej głowie miał złotą koronę wysadzaną kamieniami szlachetnymi. Podobnie jak u królowej, na jego palcach było mnóstwo pierścieni. Jego żona też wyglądała bardzo gustownie. Stóp w ogóle nie było widać. Kreacja była idealnie zaprojektowana tak, żeby nie odsłaniała butów, a jednocześnie, żeby nie brudziła się od szurania po ziemi. W wielowarstwowej sukni i gorsecie, królowej musiało być bardzo gorąco, ale było warto. Prezentowała się jak prawdziwa władczyni. Do tego miała misternie upięte włosy i dużo biżuterii, za którą moja siostra dałaby sobie pewnie odciąć rękę.
Księcia nie widziałam zbyt dobrze. Był schowany za rodzicami, ale widziałam, że jest przystojny. Podobno wiele panien ubiegało o jego względy.
Za to najwięcej uwagi zbierała księżniczka. Miała na imię Zoe i była naprawdę zachwycająca. Nieraz mówiono w telewizji, że jest najładniejszą dziewczyną w królestwie. Dziewczyna miała szesnaście lat i gładką cerę. Ubierano ją w jedwabne sukienki, które falowały i unosiły się za każdym jej krokiem.
Zauważyłam, że połowa dziewczyn patrzy na nią z zazdrością, a połowa na księcia z zachwytem. U chłopaków było podobnie tylko, że na odwrót. Prężyli się przed księżniczką, a na księcia krzywili.
Światło jednego z reflektorów powędrowało na króla. Spojrzał na widownię i przyjął mikrofon od organizatora, który do niego podszedł i szybko się ulotnił.
- Skoro wszyscy kandydaci już są, chyba możemy zaczynać. - powiedział chrypiącym głosem. - Chciałbym jeszcze tylko dodać, że bardzo mnie raduję, że z każdym rokiem zwiększa się liczba osób uczestniczących w Przydziale. To oznacza dwie rzeczy. Że jest nas coraz więcej i że co roku muszę jak najbardziej skracać swoją przemowę.
Rozległy się chichoty.
- Możemy zaczynać? - zapytała głośno królowa.
Rozległa się wolna, ładna muzyka. Rodzina królewska ustawiła się w rzędzie, żeby łatwiej było kandydatom ich witać.
Poczułam ból w okolicach brzucha. Stres zaczynał sięgać zenitu. Ściskał mi płuca i żołądek.
- Mam nadzieję, że każdy z was jest niezmiernie dumny z tych młodych ludzi. - powiedział król do tłumu. - Dzisiejszego dnia wkraczając w dorosłe życie. Jeszcze niedawno wszyscy byli dziećmi zastanawiającymi się nad przyszłością. Nie wiedzieli co będzie za kilka, kilkanaście lat. Zadawali sobie wiele pytań. Do jakiej pracy pójdą, jaką założą rodzinę, czy osiągnął sukces... Teraz mogą wreszcie uzyskać odpowiedzi. Z piskląt przeradzają się w dostojne orły, które już niedługo wylecą z gniazd, by założyć własne rodziny i mieć własne dzieci. Wtedy, za kilkanaście lat, przyprowadzą je na Przydział by także mogły dowiedzieć się jaki czeka je los.
Uniosłam brwi zastanawiając się dlaczego władca powiedział, że dzięki Przydziałowi będziemy wiedzieli jakie założyć rodziny. Wiedziałam o co chodziło z pracą. Miałam zostać Zachodem, więc mój przyszły zawód musiał być związany z talentem, ale dlaczego wspomniał o rodzinie? O tym przecież każdy decydował sam.
Przy pierwszym z kandydatów pojawiła się prawie niewidoczna linia. Chłopak, miał ziemistą cerę i szary garnitur, uśmiechnął się zestresowany. Utrzymał spokojny wyraz twarzy.
- Podejdź do nas Ericu Deresento. - królowa się uśmiechnęła. Zastanawiało mnie, czy wykuła imiona wszystkich uczestników Przydziału na pamięć, czy po prostu miała w uchu słuchawkę jak Isabella.
Eric powoli ruszył po linii. Dyskretnie otarł pot z czoła, żeby się nie błyszczał, gdy zbliżał się kamery.
Gdy dotarł naprzeciwko króla wyglądał jakby miał zejść na zawał. Uśmiechnął się jednak profesjonalnie i głęboko ukłonił.
- Pokój królu. - przeszedł obok. - Pokój królowo, pokój książę, pokój księżniczko.
Zoe uśmiechnęła się, ale utrzymała fason. Skinęła głową.
- Denerwujesz się Ericu? - chciał wiedzieć król. Chłopak zawahał się.
- Tak. - powiedział. Mógł udawać, że jest bardzo odważny i średnio go obchodzi Przydział, ale wszyscy i tak zorientowaliby się po jego minie jaka jest prawda. Poza tym okłamywanie króla nie byłoby dobrym pomysłem.
Władca skinął powoli głową.
Znów pojawiły się linie na ziemi. Eric pożegnał się ukłonem i przeszedł do fontanny genów. Tam stał sanitariusz trzymając coś w dłoni. Z mojego miejsca nie widziałam co to, ale domyśliłam się, że to igła.
Na ekranach zawieszonych pod sufitem pojawiła się twarz Erica. Zdałam sobie sprawę, że niedługo mnie też pokażą kamery i nie jestem pewna, czy uda mi się opanować. Zaczęłam powoli nabierać i wypuszczać powietrze z ust. Trochę mnie to uspokoiło.
W czasie, gdy Ericowi pobierano krew, król wziął z podestu przeźroczysty kielich i podszedł do wodospadu. Krystaliczna, przejrzysta woda wypełniła naczynie do połowy. Władca wrócił na swoje miejsce i odłożył kielich z powrotem na podest. Dopiero wtedy Eric mógł podejść i wlać do wody kroplę swojej krwi.
- Niech się stanie jak w genach zostało zapisane. - powiedział w pełni skupiony unosząc kielich. W pomieszczeniu zrobiło się na kilka sekund jeszcze większa cisza niż wcześniej. Nawet Gini wyglądała jakby wstrzymała oddech.
Nie było żadnych fajerwerków, czy efektów specjalnych. Chłopak po prostu wypił zawartość kielicha i spojrzał na króla. Ukłonił się lekko i znowu poszedł za linią na ziemi. Stanął przed półokrągłym stołem, na którym leżały przydziałowe przedmioty. Tak jak powiedziała Isabella była to ozdobna miska z wodą, nieruchome złote dzwoneczki, płonący kawałek drewna na kryształowej podstawce i srebrna taca wypełniona zwiędłymi różami. Symbole czterech żywiołów.
Patrzyłam co zrobi Eric. Chłopak odetchnął i podszedł do pierwszego stanowiska, które było zarezerwowane dla Północy – ognia. Wyciągnął kościste palce i przymknął oczy próbując się skupić. Przez chwilę nic się nie działo, więc przeszło mi przez myśl, że nastolatek nie jest jednak Północą, ale potem czerwono pomarańczowe płomienie zmalały, a później urosły przez co Eric musiał się cofnąć, żeby nie podpalić garnituru. Ogień całkowicie zgasł. Pięć sekund później rozpalił się na nowo i wiedziony przez chłopaka uniósł pół metra w górę tworząc coś na wzór ognistego węża.
Rozległy się głośne brawa. Zarumieniony chłopak uśmiechnął się czekając na linie prowadzące dalej. Najwyraźniej to był koniec, bo światło wskazało, że ma wrócić na swoje miejsce. Dziewczyna stojąca druga w kolejce, zbladła.
- Bethany Eleonore. - powiedział król wodząc wzrokiem po uczestnikach Przydziału.
Na początku liczyłam ile osób podchodzi do władcy i odkrywa swój talent, ale po około siedemnastu osobach straciłam rachubę i się pogubiłam. Nie mogłam się skupić, bo myślałam głównie o tym, że każda kolejna cyfra zbliża mnie do stanięcia naprzeciwko rodziny królewskiej.
Zapomniałam o stresie, gdy nadeszła kolej Makswela. Byłam dumna, ponieważ zachował się bardzo profesjonalnie. Nie patrzył na publiczność, przywitał się z królem i królową. Nawet pocałował w rękę księżniczkę co nie uszło uwadze kamerom i Isabelli, która ukrywała się za sceną i pewnie dostała palpitacji serca widząc co zrobił. Kibicowałam w duchu, żeby Mac okazał się Północą, bo oni byli najpotężniejsi, ale to woda uniosła się pod jego wpływem.
Gini klaskała chyba najgłośniej ze wszystkich.
Minęło około półtorej godziny, gdy kolejka dotarła wreszcie do Zachodu. Podczas tego czasu tylko trzem osobom nie zgadzały się talenty w stosunku do rodziców. Jedna dziewczyna nawet się popłakała, gdyż miała być Południem, a została Wschodem.
Przygładziłam sukienkę, gdy światło oświetlające uczestników powoli zaczęło się zbliżać. Specjalnie dla mamy i Gini chciałam się dobrze zaprezentować, żeby mogły zobaczyć mnie na ekranie i powiedzieć później, że ślicznie wyglądałam. Nie mogłam też wyjść gorzej od Maca.
Chłopak z dredami poprawił krawat, kiedy dziewczyna przed nim wyszła z szeregu. Po kilku minutach wróciła z uśmiechem na twarzy jako pełnoprawna osoba panująca nad ziemią. Chłopak przede mną także był Zachodem.
- Vivienne Vason. - usłyszałam głos króla. Był słabszy niż na początku uroczystości, ale po prawie dwóch godzinach mówienia nie było się czemu dziwić.
Spojrzałam dyskretnie pod nogi. Linia prowadząca pobiegła od moich stóp do rodziny królewskiej. Przełknęłam ślinę i powolnym krokiem (żeby nie potknąć się o sukienkę) ruszyłam w stronę króla. Po drodze powtarzałam sobie co mam mówić.
- Pokój królu. - powiedziałam pochylając głowę, gdy dotarłam na niewielki błękitny iks na podłodze. - Pokój królowo, pokój książę, pokój księżniczko.
- Witaj moja droga. - odezwał się mężczyzna. - Jesteś gotowa na poznanie swojej przyszłości?
Chciałam spojrzeć na mamę i Gini, ale wiedziałam, że nie powinno się odwracać, gdy sam król o coś pytał. Uniosłam więc wzrok i popatrzyłam prosto w szare oczy władcy. Zapomniałam, że Isabella tego zabroniła.
- Nie wiem, czy ktokolwiek jest na to gotowy. - odparłam szczerze.
Król uniósł brew, ale nic nie odpowiedział. Królowa za to się uśmiechnęła.
- Masz rację. - przyznała. - Nie łatwo jest mierzyć się z czymś, co ma zaważyć o twojej przyszłości.
Na ziemi znów pojawiła się linia. Dygnęłam nisko tak jak uczyła mnie mama i poszłam dalej do sanitariusza. Szum wody z fontanny nasilił się co mnie lekko zrelaksowało. Wyciągnęłam rękę i pozwoliłam, żeby w moje ciało wbito cienką, chociaż dosyć sporą igłę. Krew pojawiła się prawie natychmiast. Sanitariusz powiedział, żebym się nie martwiła i że zaraz przestanie. Podał mi fiolkę. Nabrałam z palca czerwony płyn i przyłożyłam biały gazik w miejsce ukłucia. Był nasączony jakimś płynem, który sprawił, że krew rzeczywiście przestała płynąć. Oddałam gazik i wróciłam do króla, który już na mnie czekał.
Gdy wlewałam krople krwi do wody z fontanny zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Nie ze strachu, czy obawy, że coś pójdzie nie tak, ale ze świadomości, że rodzina królewska i wszyscy z miasta mnie obserwują.
Król prawie niewidocznym gestem wskazał, że mogę już kontynuować, więc ujęłam naczynie w dłonie.
- Niech się stanie jak w genach zostało zapisane. - wyrecytowałam przymykając oczy.
Zawsze sądziłam, że woda z Przydziału będzie inna od zwykłej z kranu lub tej, którą kupowało się w sklepach. Myślałam, że po jej spożyciu podświadomie wyczuje swoją moc. W połowie miałam rację. Woda z fontanny była krystalicznie czysta, zimna i intrygująco smakowała, ale nic innego się nie zmieniło. Tylko lekko zakręciło mi się w głowie.
Oddałam pusty kielich, podciągnęłam poły sukni i spuściłam lekko wzrok na ziemię. Linia prowadziła prosto do stołu Przydziału.
Poczułam narastające podniecenie.
Jako Zachód najpierw miałam skierować się do tacy z różami. Tak też uczyniłam. Oczywiście wiele razy zastanawiałam się jak na Przydziale udowodnię, że jestem Zachodem. Mama zapewniała, że będę wiedziała co robić i jak się zachować, ale jakoś nigdy nie mogłam w to uwierzyć.
Stając przed tacą z kwiatami spojrzałam na moją rodzinę. Gini obgryzała paznokcie i wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Mama za to tylko się uśmiechała jakby chciała pokazać, że nie ma się czym martwić.
Odgarnęłam pasmo włosów z czoła i nabrałam powietrza do płuc. Równocześnie z podnoszeniem rąk, powoli je wypuszczałam. Skierowałam palce prosto na zwiędłe róże. Wyobraziłam sobie zielone jak młoda trawa łodygi i ostre kolce. Wiedziałam jakie kolory miały poszczególne płatki zanim obumarły. Różowe, żółte, białe, czerwone... Czułam ich zapach. Zrozumiałam, że jestem na tyle silna, żeby ożywić rośliny.
Nic się nie stało.
Niezrażona spróbowałam jeszcze raz. Znowu poczułam narastającą we mnie energię, która kierowała się przez moje ciało prosto do palców, ale i tym razem nie było widać żadnych efektów poza moją wyobraźnią. Ludzie milczeli, muzyka ucichła. Słyszałam tylko swój nierówny oddech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top