Rozdział 2
Dwadzieścia minut przed oficjalnym rozpoczęciem Przydziału przyszła mama i Cleydon. Chciał sprawdzić, czy, jak to określił, wszystko jest na swoim miejscu. Mac poszedł w tym czasie do swoich rodziców, a Gini zajęła się rozmową z niską dziewczyną, która prawdopodobnie była w moim wieku, więc i brała udział w Przydziale. Zastanawiałam się, jak moja siostra to robiła, że tak szybko zawierała nowe przyjaźnie.
- Dobrze, że nie masz naturalnych loków. - powiedział Cleydon patrząc jak chmury na niebie robią się coraz ciemniejsze. - Przynajmniej włosy ci się nie pokręcą. Niestety nie mogę tego powiedzieć o dwóch innych dziewczynach, do których mam zamiar zaraz iść.
Uznałam, że to było coś w rodzaju komplementu, więc się lekko uśmiechnęłam.
- Ale rozmazałaś sobie tusz do rzęs i błyszczyk. Brawo.
Wróciłam do pokerowego wyraz twarzy.
- Nie przesadzajmy. - mama przyjrzała mi się. Polegało to na tym, że złapała mnie za policzki i zaczęła obracać w różne strony. - Jest bardzo ładnie.
Przybiegła Gini i zaczęła jęczeć, że chce do łazienki. Moja rodzicielka westchnęła. Przyjrzała mi się jeszcze raz po czym wzięła dziecko za rękę i szybko poprowadziła w stronę toalet. Cleydon także gdzieś poszedł.
Rozejrzałam się. Chciałam mieć już Przydział za sobą.
Stałam obok wejścia do ogromnego namiotu, w którym miało się wszystko odbywać. Był pomalowany na różne kolory. Co roku, na samym dole, chuligani przyozdabiali go graffiti. Dopóki nie przedstawiały obraźliwych obrazków lub napisów, nikt się do tego nie przyczepiał.
- Powodzenia. - powiedział chłopak, który przechodził obok. Nie byłam pewna, czy można go było jeszcze nazwać chłopakiem, bo wyglądał bardzo dorośle i poważnie. Pomimo tego musiał mieć około dziewiętnastu lat. Mocne rysy twarzy i ciemne włosy, sprawiły, że w duchu pomyślałam, że nawet był przystojny. Jego oczy były błękitne, a przy czarnym jak smoła ubraniu nabierały głębi.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale chłopak poszedł dalej, życzyć szczęścia kolejnym osobom. Wzruszyłam więc ramionami i skupiłam się na równie przystojnym dziennikarzu, który rozmawiał niedaleko ode mnie z jakimś chłopakiem. Miałam nadzieję, że do mnie nie przyjdzie.
Nawet nie zdążył się odwrócić w moją stronę, gdy zaczepiła mnie dziennikarka w białej sukience.
- Vivienne Vason? - spojrzała do notatek, które trzymała w ręku. Przysunęła rękę z dyktafonem w pobliże mojej twarzy.
- Tak. - speszyłam się.
Kobieta uśmiechnęła si promiennie.
- Dobrze. Nazywam się Othylia Ceveret. Czy mogę zadać pani kilka pytań?
Jak bardzo chciałam powiedzieć, że nie.
- Oczywiście.
- Masz śliczną sukienkę. - dziennikarka zlustrowała mnie wzrokiem. - Jaki uzdolniony projektant jest jej twórcą i jeśli można zapytać, ile kosztowała?
Wzruszyłam ramionami.
- Moja babcia. Zrobiła ją dla mnie za darmo. Musiałam tylko sama wybrać i kupić materiały.
Pytająca uniosła brwi.
- Jak dotąd wszystkie dziewczyny, które o to pytałam miały kreacje od najsłynniejszych, najzdolniejszych krawców i nie szczędziły na nie pieniędzy, a twoją uszyła babcia?
Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Też jest zdolna skoro uważa pani, że suknia jest ładna.
Othylia się zawahała.
- Rzeczywiście. - przyznała w końcu. - Miętowy kolor wspaniale pasuje do makijażu i spinek we włosach. To pani dzieła?
Pokręciłam głową.
- Nie. Za to – zrobiłam ruch ręką wskazując na twarz - muszę podziękować mojemu fryzjerowi, Cleydonowi i kosmetyczne, Lenes... No i oczywiście Serowi. - pomachałam przed kobietą paznokciami. Nie było śladu po szarym lakierze. - Moja mama ich wynajęła.
- Słyszałam o nich. - powiedziała dziennikarka. - Wiele dziewczyn zachwala ich pracę i talent. A ty jak oceniasz ich pracę?
Przypomniałam sobie jak Sera pochylał się nad moimi palcami i z zastygłą twarzą robił misterne wzroki na paznokciach.
Zachichotałam.
- Na początku byłam troszeczkę zaniepokojona. - odparłam szczerze. - Gdy jednak zobaczyłam efekt końcowy od razu zapomniałam o wszystkich wątpliwościach. Cała trójka to profesjonaliści. Zdecydowanie mogłabym ich polecić każdej dziewczynie... i chłopakowi.
Othylia spojrzała w notatki.
- Z moich danych wynika, że zostanie pani Zachodem. Czy to prawda?
Przygładziłam suknię.
- Zarówno moja mama i tata są Zachodami, więc tak, sądzę, że to najbardziej prawdopodobne.
- Cieszy się pani z tego?
Pokiwała głową.
- Jestem zadowolona, że bez przemęczania się będę mogła pielęgnować ogródek przed domem. Jest z nim naprawdę dużo roboty.
Kobieta pokiwała głową.
- Czyli nie przeszkadza pani, że inni będą Północami i Południami?
- Oczywiście, że nie. Lekko im tylko zazdroszczę, bo u nas w mieście jest mało słońca, a miło by było się poopalać.
- Może wyniknąć sytuacja, że okaże się pani kimś innym niż Zachodem. Czy będzie to dla pani... kłopotliwe?
Zamyśliłam się. W sumie nie brałam pod uwagę żadnej innej możliwości niż posługiwanie się magią ziemi.
- Szczerze? - zapytałam. - Nie mam pojęcia. Liczę na to, że geny moich rodziców będą wystarczająco silne, żeby coś takiego się nie wydarzyło.
Dziennikarka wyłączyła dyktafon i spojrzała na mnie z zastanowieniem.
- Dziękuję bardzo za rozmowę. Powodzenia na Przydziale.
Pożegnała się ze mną i odeszła. Sądziłam, że będę mogła zostać chwilę sama i w spokoju pooddychać, ale zauważył mnie jeden z organizatorów. Przyzywająco machnął ręką.
- Czemu tu stoisz? - zapytał, gdy w końcu udało mi się podwinąć suknię i podejść. - Kandydaci mają iść za scenę.
Obejrzałam się. Rzeczywiście. Wszyscy w sukniach i garniturach szli w jedną stronę, a goście i rodziny w drugą, prowadzącą na trybuny. Jeszcze chwila, a zostałabym całkiem sama, a nie o to mi konkretnie chodziło.
Podbiegłam do pozostałych kandydatów szukając Maca. Nie mogłam go nigdzie znaleźć, ale domyśliłam się, że pewnie poszedł jeszcze się o coś zapytać rodziców. Mieli podzielone zdania co do tego, kim będzie i otwarcie się o to kłócili.
- Ustawicie się kolejno. - kierowała nami niska kobieta po trzydziestce. Miała związane włosy, więc od razu zauważyłam słuchawkę w prawym uchu i mały mikrofon przyczepiony kremowym plastrem do skóry tak, żeby było go jak najmniej widać. Do żakietu przypięto jej plakietkę z imieniem Isabella. - Przeczytam listę po kolei. W takim szeregu wyjdziecie na scenę i zrobicie półkole, żeby rodzina królewska miała wystarczająco dużo miejsca. Na ziemi są jasne znaki, żeby łatwiej wam było się ustawić w odpowiednich odstępach. Każdy ma stanąć na znaku. Rozumiemy się?
Zgodnie pokiwaliśmy głowami.
- Nie mogę znaleźć Katheriny. - szepnęła dziewczyna za mną do innej dziewczyny.
- Zaraz przyjdzie. - odpowiedziała cicho tamta. - Poszła do łazienki.
- Cisza. - nakazała Isabella. - Gdy staniecie na znakach zapalą się pochodnie i zostanie włączony wodospad. Na specjalnych podestach zostaną ustawione, miska wody, palący się bel drewna, zwiędły kwiat i dzwoneczki zawieszone na zakrzywionym pręcie. Wy w tym czasie nie ruszajcie się z miejsc, chyba że zostaniecie wywołani. Wtedy na ziemi zostanie podświetlona linia, którą macie iść, żeby niczego po drodze nie zepsuć. Tylko w żadnym wypadku nie patrzcie pod nogi i się nie garbcie. Macie iść z gracją. Rozumiemy się?
Ponownie przytaknęliśmy.
- Dojdziecie do rodziny królewskiej i przywitacie się słowami: pokój królu, pokój królowo, pokój książę, pokój księżniczko. Nie pomylcie się. Za każdym słowem kłaniacie się i nie patrzycie w oczy waszym wysokościom. Powtórzyć!
- Pokój królu, pokój królowo, pokój książę, pokój księżniczko! - zakrzyknęliśmy chórem patrząc w podłogę.
Isabella uśmiechnęła się i kontynuowała przemowę co chwilę słuchając w słuchawce, czy uroczystość przypadkiem nie zaczyna się wcześniej.
- Dobrze. Potem król powie do was kilka słów, a wy mu odpowiecie jeżeli będzie tego oczekiwał. Następnie pojawią się kolejne linie prowadzące do fontanny genów. Sanitariusz zrobi wam lekkie ukłucie na ramieniu lub palcu i zbierze kroplę waszej krwi. Król zaczerpnie trochę wody z fontanny, a wy wlejecie do niej swoją krew. Poda wam kielich. Musicie powiedzieć bardzo ważne słowa: „niech się stanie jak w genach zostało zapisane" i wypić zawartość.
Kobieta długo tłumaczyła co mamy robić, a ja coraz bardziej się bałam. Każdy krok i gest kandydatów, organizatorzy zaplanowali w najdrobniejszych szczegółach. Nie mogliśmy się pomylić, żeby nie obrazić króla.
Oczywiście nikt nie pomyślał, żeby zrobić jakieś próby. Wszystko miało wyjść idealnie za pierwszym razem. Jak zawsze.
- Spokojnie. - Mac pojawił się nagle za mną i objął mnie ramionami. Odetchnęłam opierając plecy na jego torsie. Jego bliskość podziałała na mnie kojąco. - Wszystko pójdzie dobrze.
- Gdzie byłeś? - zapytałam, gdy Isabella wyczytywała listę. Ja miałam być gdzieś na jej szarym końcu, ale Mac pomiędzy Północami i Południami, więc zostało nam chwilę czasu na rozmowę i czułości.
- Mama mnie zawołała. - szepnął mi do ucha. Zadrżałam. - Nic ważnego.
Zamknęłam oczy, a chłopak zaczął mnie kołysać. Na chwilę udało mi się nawet zapomnieć, gdzie jestem. Na chwilę.
- Makswel Cascio. - przeczytała Isabella.
Mac westchnął i mnie puścił. Obdarzył mnie uspokajającym uśmiechem i pocałował delikatnie w usta. Krótko, ale słodko.
- Wiśniowy? - zdziwił się przejeżdżając językiem po swoich wargach. - A gdzie arbuzowy błyszczyk?
Uniosłam ręce.
- Zapytaj Cleydona. To od dowodził jak mam wyglądać.
- Szkoda. - powiedział Mac i odszedł do Isabelli, która zaczynała się niecierpliwić. - Do zobaczenia na scenie.
Pomachałam mu na pożegnanie i czekałam na swoją kolej.
Dziewczyny obok mnie chichotały i opowiadały sobie co będą robić, gdy już odkryją w sobie moce. Z tego co usłyszałam wywnioskowałam, że jedna z nich będzie Południowym Wschodem, czyli miała mieć delikatną moc wody i powietrza, a dwie inne dziewczyny Północnymi Zachodami. Mogły kontrolować w niedużym stopniu ogień i ziemię. Były bardzo zadowolone i nie mogły się już doczekać wejścia na scenę. Dokładnie w przeciwieństwie ode mnie.
- Vivienne Vason. - w końcu wyczytała mnie Isabella. Podeszłam do niej i stanęłam za chłopakiem z dredami. Uśmiechnął się do mnie i mrugnął prawym okiem. Przed nim stała dziewczyna w złotej sukni, a jeszcze dalej dwie bliźniaczki w czerwonych tunikach. Maca i mnie dzieliło około czterdzieści osób. Zapowiadała się naprawdę długa uroczystość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top