25. Wihajster

Miki wrócił ze zwiadu ze świetnymi wieściami. Wypatrzył wraki łodzi w suchej zatoce, szykowały się dobre łowy. Były dalej od bazy, niż zwykle, ale okolicę w promieniu dwudziestu kilometrów ogołociliśmy miesiąc temu. Zabrakłoby mu paliwa na powrót, gdyby podjechał na dokładny rekonesans z bliska, ale zarzekał się, że wraków jeszcze nie zeżarła doszczętnie rdza.

Naczelnik wyznaczył ludzi na większą wyprawę, dziesięciu doświadczonych szabrowników na dwie ciężarówki, sześciu konwojentów na pancernikach i sześciu zwiadowców na ścigaczach. Ryzyko było spore, jednak baza się rozrastała i brakowało stali na podstawowe naprawy.

Bonza obiecał, że będzie się za nas modlić, ale jeśli chodzi o spotkania z psami nostromo, ufałem tylko jednemu bogu, który teraz szykował mojego Pegaza w przydomowym warsztacie.

Szwagier jak zwykle był uwalany po łokcie w smarze. Przybiliśmy żółwia.

- I jak? - zagadałem, kucając obok ścigacza. - Będzie latać?

- Nie dość się nalatał?

Parker dłubał w mechanicznych wnętrznościach, przerzucał wihajstry i podpinał rury plastikowymi opaskami zaciskowymi. Nie wyglądało to wcale imponująco, ale nigdy nie zawiodłem się na jego robocie. Zbyt wiele razy widziałem, jak komuś nawalał sprzęt w terenie i jeźdźca dopadali obcy.

Szlag, nie powinienem o tym myśleć przed wyprawą.

Zresztą Parker i tak już kończył.

- Ostatnio prawie go roztrzaskałeś - kontynuował. - Amory są praktycznie do wymiany, ale nie wiem, gdzie znajdziesz zapas. Ledwo go doprowadziłem do porządku. Motor oczyściłem, naoliwiłem, chodzi jak kutas w napalonej...

- Dobra, załapałem.

- Ale z ciebie świętoszek - burknął, dłubiąc śrubokrętem pod czymś, co wyglądało, jakby się pod tym nie powinno niczym dłubać, ale ja się tam nie znałem.

On zresztą też nie umiał nazwać większości rzeczy, które miał w warsztacie i pewnie z dwóch trzecich maszyn, które naprawiał. Ale Parker miał mechaniczne serce i olej napędowy zamiast krwi. Może nie znał terminologii, ale ze wszystkich znanych mi w bazie mechaników, tylko on naprawdę rozumiał, co robi. Zdejmował maskę i od razu widział, co działa nie tak, jak powinno, a co jest tak zatarte, że jakakolwiek naprawa tylko bardziej uszkodzi sprzęt.

- Weź mi, Ash, ten dynks przytrzymaj.

Przytrzymałem ten dynks. Parker napiął się i szarpnął kluczem. Coś zgrzytnęło w środku. Szwagier zaśmiał się, widząc moją przerażoną minę.

- Gotowe - oświadczył. Pospinał kabelki i starannie zamontował osłonę.

- Byłaś bardzo dzielna, moja śliczna. - Poklepałem troskliwie maszynę po siodełku. Długo mi już służyła i liczyłem na drugie tyle.

- Znajdź se babę, Ash.

- Jak już skończyliście, to chodźcie na obiad. - River stała w otwartych drzwiach warsztatu. - Trzeba cię porządnie nakarmić przed wyprawą, braciszku.

Parker żmędził żonie, że ma coś jeszcze do roboty, ale moja siostra nie chciała go słuchać. Zresztą miała rację. Wyjeżdżaliśmy przed świtem, a polowe jedzenie zawsze było podłe i było go mało. Strategiczne minimum. Klepnąłem szwagra w ramię i ruszyłem przodem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top