14. Taśma

Natan wahał się między etapem targowania i depresji. Jęczał, błagał, żeby go nie zabijali i zalewał się łzami, by zaraz przekonywać ich, że za dobre traktowanie sąd policzy im jako okoliczność łagodzącą. Ernest musiał go przykleić srebrną taśmą za ręce i kostki do krzesła, bo nawet leżąc obwiązany taśmą na podłodze magazynku, ciągle próbował się odczołgać, pełzać jak dżdżownica na betonie po deszczu. Wyrżnął Ernestowi butem po kolanie, za co Ernest na odlew szurnął go pięścią przez potylicę, chociaż Duży W. mu zabronił. Ale Dużego W. jeszcze nie było, a chłystek stracił przytomność na kilkanaście minut błogosławionej ciszy.

 Wspólnik w końcu podjechał terenową kijanką. Ernest był zwolennikiem klasycznych bagażników, ale dzieciak z nimi nie wracał, a duży bagażnik przyda im się na powrót. 

- Co on, śpi? - zdziwił się Duży W.

- No... - mruknął niejasno Ernest.

- Ej! Synek! - Duży potrząsnął dzieciaka za ramię. Nie reagował, więc potrząsnął znowu. - Pobudka!

Ernest spiął się cały. Duży W. mu nie daruje, jeśli uszkodził dzieciaka. Odetchnął, gdy Natan się ocknął. Zaraz jednak podniósł znowu swój lament, gdy zobaczył pochylającego się nad nim porywacza.

- Proszę, jestem sierotą, nikt wam za mnie nie zapłaci - biadolił.

Duży W. westchnął i konfidencjonalnie położył chłopakowi ręce na ramionach, zmuszając go, by młody na niego spojrzał.

- Wiem, synek. Właśnie dlatego cię wybrałem. Bo nikt cię nie będzie szukał. Nikt nie będzie tęsknił.

Natan cofnął się na to do fazy gniewu: zaczął ich bluzgać i się miotać, podskakując z całym krzesłem. 

Duży W. stanął za oparciem i z lekkością zaczął huśtać meblem. Przerażony chłystek umilkł na chwilę.

- Erni, zaklej mu gębę, nie chcę słuchać tego jazgotu całą drogę.

Taśma nie chciała się kleić do usmarkanych policzków, więc Ernest złapał mu całą dolną połowę twarzy na okrętkę, zaczynając od podklejenia mu kopary od spodu, bo chłystek próbował gryźć. Wyglądał teraz, jakby czekał w kolejce do dentysty-mechanika.

Zanieśli go do bagażnika razem z krzesłem, zmieścił się na leżąco. Na zakrętach w prawo Natan bał się, czy nie skręci karku, gdy całym ciężarem opierał się czubkiem głowy o ścianę bagażnika. Guz na potylicy pulsował niemiłosiernym bólem. Po którymś hamowaniu wetknięta za tylnym siedzeniem łopata przechyliła się i spadła mu na pierś; rączka w kształcie litery T prawie wybiła mu oko.

Jechali do lasu.


Shot dwuczęściowy, cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top