25. Wihajster
Bunkier Dziewiąty jak zwykle był zawalony po sufit. Wszędzie walały się części i narzędzia.
Pośrodku tego bajzlu siedział Leo Valdez i coś konstruował.
– Leo? Jesteś tu? – rozległ się głos Wylana.
Czarnowłosy od razu poderwał głowę z nad projektu.
– A gdzie mam niby być? Misja się powiodła jak rozumiem?
Van Eck przedarł się przez wynalazki brata i stanął z nim twarzą w twarz.
– Udała dzięki tobie – rudowłosy wyjął z kieszeni niewielką figurkę smoka.
– Festus przynosi szczęście. Coś ciekawego mnie ominęło?
– Nie, znaczy niezbyt – lekko się zarumienił.
– Czegoś mi nie mówisz Van Eck. ¡Hables!
– Nie znoszę kiedy gadasz po hiszpańsku – mruknął pod nosem. – Zacząłem umawiać się z Jesperem.
Valdez w odpowiedzi się uśmiechnął.
– Co te dzieci Apolla mają w sobie, Wylan? Najpierw Nico i Will, potem ja i Día, teraz wasza dwójka. Jak już jesteś to rusz kuper i pomóż mi z tym – machnął ręką w tył, wskazując nieokreślony przedmiot.
– Czego ci potrzeba? – młodszy z dzieci Hefajstosa zakasał rękawy.
– Potrzebuje klucza francuskiego, hebla, obcęgi też się przydadzą.
– Zaraz ci podam te wihajstry.
– Sam jesteś wihajster rayito.
Po Bunkrze Dziewiątym rozniósł się wesoły śmiech dzieci boga kowalstwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top