1. Zdrada - Hansy
Pięć minut przed szesnastą moja sekretarka zapowiedziała nowego klienta.
– Wpuść go – powiedziałam po wciśnięciu odpowiednio przycisku.
Schowałam kilka niepotrzebnych teczek z aktami spraw do szuflady biurka.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i stanął w nich mój przyszły klient.
Niech cię Draco.
Nie dałam jednak niczego po sobie poznać, profesjonalizm przede wszystkim.
– Proszę zająć miejsce – wskazałam krzesło przed moim biurkiem. – Rozwód? – spytałam.
- Tak.
- Muszę zatem poznać wszystkie szczegóły - wyjęłam notatnik i długopis. - Proszę powiedzieć kto jest winny rozpadowi pożycia małżeńskiego?
- Ja, jakieś dwa miesiące temu zacząłem zdradzać żonę. Ona sama dowiedziała się tego jakieś dwa tygodnie temu. Niedawno dostałem pozew. Rozprawa ma odbyć się w przyszłym tygodniu, w środę.
- Czy jest jakakolwiek możliwość, że to żona zdradzała pana jako pierwsza?
- Nie.
Mężczyzna odpowiedział przecząco, a mnie stanęło przed oczami pewne wspomnienie sprzed pół roku.
- A to nie jest przypadkiem Weasleyówna? - spytał Theo, spoglądając przez okno.
Powędrowałam spojrzeniem tam gdzie on. Przed budynkiem po przeciwnej stronie ulicy stała rudowłosa kobieta. Od razu ją poznałam, była to żona Wybrańcy - Ginnevra Potter.
- To ona - potwierdziłam. - Zastanawiam się tylko co ona tutaj robi. Wątpię by umówiła się z mężem.
- No, to jest podejrzane.
- Czego pan ode mnie oczekuje? Jest pan z góry na przegranej pozycji.
- Że stracę jak najmniej. Pieniądze niech sobie weźmie nie potrzebuje ich. Ma się trzymać z daleka od domu moich rodziców.
- Ma pan dzieci? W takim przypadku trudniej było by panu zachować mieszkanie.
- Nie mam.
- W takim razie zrobię co w mojej mocy. Proszę mi jeszcze powiedzieć jak nazywa się kobieta, z którą zdradzał pan żonę.
- Ashley Dunton, była sekretarka Rona.
Stanęłam przed swoją stroną biurka i poczekałam aż mój klient wstanie.
- Dziękuję za poświęcony czas panie Potter. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby sprostać pana wymaganiom. Jutro podeślę panu umowę, aby pan ją przeczytał i oddał mi przed środą. Proszę się nie śpieszyć i przeczytać dokładnie.
- Dziękuję, wiele to dla mnie znaczy, panno Parkinson.
Wyciągnęłam przed siebie dłoń i czekałam aż mężczyzna ją uściśnie.
- To tylko mój zawód - odparłam z profesjonalnym uśmiechem.
/* /* /*
Zrzuciłam swoją torebkę na stolik w kawiarni. Siedzący przy nim mężczyźni spojrzeli się na mnie.
- Cześć Pans - rzucili chórem i wrócili do swojego zajęcia.
Usiadłam na wolnym miejscu i zaczęłam mordować Draco wzrokiem.
Przerwała mi baristka, która pojawiła się aby przyjąć nasze zamówienia.
- Co podać? - zapytała.
- Dla mnie czarna - odpowiedział Draco.
- Latte Machiato - zamówił Blaise.
- Cappuccino - powiedział Theodore.
- Mocca z podwójną białą czekoladą, prosz* - spojrzałam na baristkę. Dalej nie mogłam zrozumieć dlaczego Hermiona Granger przy swoim intelekcie założyła kawiarnię. Mogła przecież pracować w Ministerstwie, albo w Mungu.
Podczas krótkiej obserwacji zdążyłam zauważyć pierścionek na jej palcu. Srebrny z zielonym oczkiem.
Śledziłam ją wzrokiem aż do momentu gdy podeszła do baru.
- Następnym razem gdy będziesz chciał wrobić mnie w tak poważną sprawę, najpierw spytaj, albo powiedz kogo mam bronić - powiedziałam.
- Byłaś jedyną odpowiednią opcją. Ja mam klienta, Theo nie zajmuje się rozwodami, a Blaise nie wziąłby tego na poważnie.
- Ej! - zaprotestował Blaise.
Zignorowałam go.
- Następnym razem po prostu mnie poinformuj, jestem jednym z założycieli, no i sam wybrałeś mnie na wspólniczkę. Mam prawo wiedzieć o takich rzeczach.
- No dobra, przepraszam Pans, obiecuję, że następnym razem na pewno cię wcześniej poinformuję.
- O czym teraz mowa bo ja nie w temacie jestem - po raz kolejny wtrącił się Blaise.
- O kutaczanie Zabini.
- Wasze kawy - Hermiona pojawiła się w odpowiednim momencie.
Kiedy stawiała przede mną kubek przyjrzałam się jej dłoni. Na serdecznym palcu skrzył się pierścionek. Zaręczynowy, mówiąc dokładnie.
- Gratulacje - rzuciłam w kierunku Smoka.
Spowodowałam tym tylko zakrztuszenie się Diabła.
- Co? - powiedział jak tylko skończył kasłać jak potłuczony.
- Niech Draco ci wytłumaczy - powiedziałam wrednym tonem z uroczym uśmiechem.
- Słucham? Nie wiem o co ci dokładnie chodzi.
- Nie zgrywaj idioty. Byłam w Slytherinie i jedną z moich głównych cech jest spryt. Sam z siebie raczej nie zgodziłbyś się dobrowolnie prowadzić sprawy kogoś ze Złotego Trio. Chyba, że miałbyś w tym swój interes, albo jakieś korzyści.
- Nie jestem materialistą Pans.
- Przecież nie mówiłam, że coś dostaniesz. Zgodziłaś się przed czy po tym jak zgodził się poprowadzić sprawę Harry'ego? - pytanie skierowałam do Hermiony.
Blaise po raz kolejny zakrztusił się kawą.
- Czy ja dobrze rozumiem? - spytał Theodore. - Wasza dwójka jest razem?
- Nawet więcej Theo. Już niedługo będziemy mogli szykować się na wesele.
Ukradkiem spojrzałam na Zabiniego. Tym razem trzymał się z daleka od kawy.
- Wesele? Czyżby nasz Smoczek znalazł dziewczynę, która rozmroziła jego serce? Chcę być chrzestnym waszych dzieci!
- Blaise - syknął “Smoczek”.
- Bądź też świadkiem Blaise - podpowiedziałam mu.
- O, tak - przytaknął z entuzjazmem. - Przygotuję ci najlepszy wieczór kawalerski w historii wieczorów kawalerskich.
- Ja już nad nim nie panuje - jęknął Draco w kierunku swojej przyszłej żony.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Musiałam się pośpieszyć, aby dotrzeć na spotkanie z panną Dunton.
- Ja muszę już lecieć - wyjęłam z torebki portfel. - Można? - pokazałam głową na swój kubek z kawą.
- Oczywiście - powiedziała baristka i wyjęła różdżkę.
- A dokąd to się wybierasz? - spytał Draco.
- Sam wrobiłeś mnie w tą sprawę, to teraz się nie interesuj. To tajemnica zawodowa.
Odebrałam swoją kawę i po zapłaceniu pożegnałam się z przyjaciółmi.
/* /* /*
- Proszę o powstanie. - rozległ się głos aurora.
Podniosłam się że swojego krzesła. Po mojej lewej stał Harry, a na przeciwko jego żona i jej prawnik. Miejsca po środku sali zajął sędzia Wright i protokolantka.
Sprawy rozwodowe odbywały się na innej zasadzie niż sprawy prowadzone przez Wizengamot, a także w innym miejscu.
- Proszę o zajęcie miejsc - powiedział sędzia.
Usiadłam na krześle i dyskretnie spojrzałam na niewielką “widownię”.
- Jesteśmy tu w sprawie rozwodowej Ginevry Potter i Harry'ego Pottera. Panią Potter reprezentuje mecenas Blake, a pana Pottera mecenas Parkinson. Zacznijmy od strony powódki, panie Blake proszę zacząć.
- Dziękuję wysoki sądzie. Jako pierwszą osobę chciałbym przesłuchać panią Potter.
Ginevra Potter wstała i skierowała się do specjalnego miejsca.
- Proszę się przedstawić, podać czym się pani zajmuje.
- Nazywam się Ginevra Potter i pracuję w redakcji Proroka Codziennego w dziale sportowym.
- Czy przyrzeka pani podczas rozprawy mówić tylko i wyłącznie prawdę?
- Tak przyrzekam.
- Panie Blake, zostawiam świadka w pańskich rękach.
- Dziękuję bardzo wysoki sądzie. Pani Potter, proszę opowiedzieć nam jak wyglądała pani relacja z panem Potterem.
- Początkowo układało się świetnie. Po szkole mi się oświadczył, a ślub wzięliśmy zaledwie pół roku później. Układało się nam idealnie, a dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że mnie zdradza. Jestem przekonana, że jego adwokatka też ma z nim romans.
Powstrzymałam się od prychnięcia, bo słyszałam takie zarzuty już wiele razy, zazwyczaj od osób, które miały coś na sumieniu.
Pani Potter odpowiedziała na jeszcze kilka pytań że strony mecenasa Blake'a. Ja postanowiłam zostawić sobie tą przyjemność na później.
Następnie został odpytany mój klient. Dzięki możliwym do zadania pytaniom, które wysłałam mu trzy dni przed rozprawą, mógł się przygotować do sprawy rozwodowej.
Trzecim świadkiem została panna Dunton. Jako była krukonka idealnie wykorzystała swoją inteligencję na korzyść mojego klienta. Wszystkie oczerniające fakty przekazywała jako swoje przypuszczenia.
- Czy strony mają jeszcze jakieś pytania do świadka? - spytał sędzia.
- Nie, nie mam żadnych pytań - odpowiedział mecenas Blake.
- Pani mecenas?
- Żadnych, wysoki sądzie, ale jeśli można chciałabym zadać jeszcze kilka pytań pani Potter.
- Bardzo proszę. Panno Dunton proszę zająć miejsce. Pani Potter.
Ruda widocznie nie spodziewała się, że ktoś jeszcze ją odpyta.
- Co ty robisz? -szepnął mój klient.
- Mam plan - odszepnęłam.
Wstałam z krzesła i podeszłam pod miejsce dla przesłuchiwanego.
- Co robiła pani dwudziestego siódmego maja bieżącego roku?
- A co to ma do sprawy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Proszę odpowiedzieć - zarządził sędzia.
- Nie pamiętam dokładnie. A czy pani pamięta dokładnie co robiła tego dnia?
- To pani tu odpowiada na pytania, pani Potter - wtrącił się sędzia Wright.
- Z przyjemnością odpowiem na to pytanie, wysoki sądzie. Dokładnie dwudziestego siódmego maja minął tydzień od dnia, w którym zostałam współwłaścicielką naszej kancelarii. Dzień wcześniej mojemu przyjacielowi Theodorowi urodziła się córka. Dwudziestego siódmego pojechałam do Cardiff złożyć Theodorowi życzenia i przy okazji ponarzekać na decyzję Draco. Mieszkali panśtwo w miarę niedaleko Cardiff, prawda?
- Prawda, ale dalej nie rozumiem co to ma do sprawy.
- Wnoszę o pokazanie wspomnień zawartych w materiale dowodowym, który został dostarczony wysokiemu sądowi w piątek.
- Sprzeciw, wysoki sądzie - obrońca rudej wstał. - Nie zostały mi dostarczone żadne wspomnienia.
Sędzia Wright zwrócił się do siedzącej po jego prawicy protokolantki. Ta zaczęła przeglądać akta sprawy. Wyjęła jakiś dokument i podała go sędzi.
- Oddalam - powiedział sędzia po zapoznaniu się z treścią dokumentu. - Wspomnienia zostały panu dostarczone w poniedziałek. Podpisał mecenas nawet potwierdzenie odbioru.
Blake lekko zbladł i usiadł.
“Tak to jest jak się wszystko odbiera i nie sprawdza co dostało”
- Czyje to wspomnienia mecenas Parkinson?
Przed wysłaniem wspomnień stoczyłam sama ze sobą istną batalię. Jedna część mnie chciała specjalnie zrobić na złość rudej i pokazać całemu światu jej zdradę i pomóc Potterowi. Druga wolała nie ujawniać tak prywatnych wspomnień.
- Moje wysoki sądzie - wycofałem się bliżej swojego miejsca.
Protokolantka machnęła różdżki i przed każdym obecnym na sali zmaterializowały się specjalne okulary mające pomóc w oglądaniu wspomnień.
Pomysł uznawałam za świetny, oszczędzał czas potrzebny na oglądanie dawnych wydarzeń w myślodsiewni.
Po upewnieniu się, że wszyscy założyli okulary, protokolantka ponownie machnęła różdżka wprowadzając w trans.
Młoda, najwyżej dwudziestokilkuletnia, brązowowłosa kobieta szła korytarzem filii kancelarii adwokackiej. Jej kroki niosły się echem dzięki czarnym średnim obcasom. Wygląd kobiety świadczył, że jest jedną z prawników: żakiet w kolorze kawy z mlekiem, biała koszula z tylko jednym odpiętym guzikiem i dopasowane spodnie w odcieniu écru. Przez ramię przewieszoną miała czarną kopertówkę. Skinęła głową do siedzącej za biurkiem sekretarki, po czym weszła do gabinetu bez pytania.
- Jak się czuje świeżo upieczony tatuś? - spytała po przekroczeniu progu.
Czarnowłosy mężczyzna spojrzał na przyjaciółkę znad rozrzuconych po całym biurku papierów.
- Byłoby fajnie gdybym nie musiał dzisiaj pracować. Nie zostawiłabym Dominica pod opieką niańki, tylko siedział z nim i czekał na powrót Astorii i Anastasi że szpitala.
- Kiedy wychodzą? - zapytała kobieta, siadając na fotelu po stronie interesantów.
- Albo dziś, albo jutro. Wolałbym, żeby było to jutro - starał się jakoś ogarnąć bałagan na biurku. Niektóre dokumenty chował do teczek, inne do szuflady, a jeszcze inne do segregatorów. - Oprócz gratulacji masz jeszcze jakiś powód wizyty pani współ?
- Nie nabijaj się ze mnie Theo - westchnęła, wygodnie umoszczając się na fotelu. - Ja w ogóle nie wiem po co Draco to zrobił. Sam sobie ze wszystkim radził doskonale, no i nie wiem dlaczego wybrał akurat mnie. Ty byłbyś o wiele lepszy na tym stanowisku.
- Ja mam rodzinę Pans, powinienem cały wolny czas poświęcać im. Jeśli Draco zrobiłby wspólnika że mnie musiałbym przesiadywać w biurze o wiele więcej czasu.
- Tu masz rację - przyznała brunetka.
Między dwójką prawników nastąpiła chwila ciszy. Kobieta przemknęła oczy, delektując się chwilą spokoju, a mężczyzna spoglądał przez okno.
- A to nie jest przypadkiem Weasleyówna? - spytał.
Pani mecenas otworzyła oczy i spojrzała w tym samym kierunku co jej przyjaciel.
Po drugiej stronie ulicy na przeciwko budynku, w którym znajdowała się filia kancelarii stała rudowłosa kobieta.
- To ona - panna Parkinson potwierdziła. - Zastanawiam się tylko co ona tutaj robi. Wątpię by umówiła się z mężem.
- No, to jest podejrzane.
- Czy ty widzisz to co ja?
Do rudowłosej kobiety podszedł czarnowłosy mężczyzna. Przywitali się pocałunkiem.
- Aha - odpowiedział.
- A to pizda - skomentowała. - Ma męża i pewnie zdradza go na prawo i lewo. Nie rozumiem jak tak można robić. To po prostu zwykła szmata.
- Nie uważasz, że przesadzasz?
- Ja przesadzam? Podczas ślubu przysięga się wierność małżeńską. Widocznie takie szumowiny jak ona o tym nie wiedzą, albo mają to gdzieś.
- I co niby teraz masz zamiar zrobić? Pójść tam i na nią nakrzyczeć? Pójść do jej męża, który pewnie ci nie uwierzy?
Postawa kobiety diametralnie się zmieniła. Z wyraźnego wkurzenia przeszła w stan rezygnacji.
- Masz rację nie mam żadnych dowodów - powiedziała obserwując kobietę, która zniknęła we wnętrzu budynku na przeciwko. - Będę czekać aż sam przekona się z jaką kurwą się ożenił.
Theodorore w odpowiedzi tylko pokręcił głową.
- Będę się zbierać, mam parę rzeczy do zrobienia - Pansy podniosła się z krzesła. - Do zobaczenia Theo.
- Do zobaczenia, nie zrób nic głupiego Pans.
Pani mecenas wyszła z gabinetu przyjaciela, pożegnała się z jego sekretarką i szybkim krokiem skierowała się do windy.
Na parterze biurowca weszła do łazienki, upewniła się, że nikogo nie ma i zmieniła swoje ciuchy zaklęciem.
Koszula i żakiet przeistoczyły się w zieloną bluzkę z dużym dekoltem, spodnie w krótką, czarną spódniczkę, a obcasy w wysokie szpilki. Pomalowała usta czerwoną szminką i rozpuściła dotąd ciasno spięte włosy.
Tak przygotowana wyszła z łazienki i budynku.
Po drugiej stronie biurowca znajdował się klub. Brunetka rzuciła okiem na neon nad wejściem. Podeszła do bramkarza.
- Przepraszam - powiedziała. - Nie widział Pan tu może mojego chłopaka? Taki wysoki, przystojny brunet. Od jakiegoś czasu nie mogę się pozbyć wrażenia, że mnie okłamuje, a teraz zaklęcie naprowadzające przyprowadziło mnie tutaj - mowiła specjalnie eksponując dekolt.
- Jakiś był - powiedział ochroniarz, zerkając. - Ale nie wiem czy mogę powiedzieć. Zapytam szefa - wyczarował patronusa w postaci jakiegoś niewielkiego ptaka.
Kilka minut później z klubu wyszedł młody mężczyzna. Miał ciemno blond roztrzepane włosy i piwne oczy.
- Szefie, ta pani pyta się o swojego chłopaka, który możliwe, że jest w klubie.
Mężczyzna nazwany szefem zlustrował wzrokiem stojącą przed nim kobietę.
- Zapraszam do biura - przytrzymał drzwi i przepuścił brunetkę przodem. - Pansy, co ty odwalasz? - spytał gdy tylko zamknął drzwi. - Dobrze wiem, że nie masz chłopaka.
- Musiałam coś wymyślić, żeby się tu dostać. Skąd miałam wiedzieć, że jesteś właścicielem, Graham?
- Czego szukasz?
- Faceta, który wchodził tu jakieś piętnaście, dwadzieścia minut temu.
- Przewija się tu tyle osób, że nie mam pojęcia o kogo może ci chodzić.
- Wchodził razem z rudowłosą kobietą.
- Było tak od razu - Graham wywrócił oczami. - Przychodzą tu mniej więcej dwa razy w tygodniu od dwóch miesięcy.
- I co robią?
- Wynajmują pokój. Oprócz klubu prowadzę także hotel.
- I?
- Nie wiem, dopóki płacą i nie ściągają na mnie aurorów, mam gdzieś co robią. Ale dalej nie rozumiem po co ci to.
- Ta ruda jest mężatką.
- Pierdolisz.
- Nie - kobieta pokręciła głową. - Aż nie mogę się doczekać aż jej mąż się o tym dowie.
- Kogo to żona?
- Harry'ego Pottera
Wspomnienie, które wysłałam zakończyło się na mojej rozmowie z Grahamem.
- To są jakieś pomówienia! Wszystko jest wymyślone, żeby mnie oczernić.
- Pani Potter, proszę o spokój. Wspomnienia zostały przebadane pod kątem sfałszowania, są prawdziwe.
- Potwierdzam - z widowni podniósł się mężczyzna. - Graham Montague, właściciel klubu i hotelu “Pod Rajem”, przyszedłem na prośbę mojej przyjaciółki pani mecenas Parkinson. Nie ustawiamy kamer w pokojach hotelowych, co nie znaczy, że nie ma ich na korytarzach.
Protokolantka odebrała od byłego ślizgona płyty z nagraniami. Dzięki ich odtworzenia wszyscy na sali dowiedzieli się o niewątpliwej zdradzie Ginevry Potter.
- Pani Potter, zostaje pani oskarżona o składanie fałszywych zeznań, zostaje nałożona na panią kara w wysokości tysiąca galeonów. Rozwód państwa Potter nastąpił całkowicie z winy panny Weasley, która zobowiązana jest do zapłacenia byłemu mężowi tysiąca galeonów jako odszkodowanie. Sprawę uważam za zakończoną - sędzia Wright zakończył rozprawę.
- Dzięki Graham - podziękowałam przyjacielowi.
- Nie ma sprawy, pamiętaj, że wisisz mi Ognistą.
- Ja mogę załatwić - podszedł do nas mój, teraz już, były klient. - W końcu uratował iście mnie od tej jędzy.
- Źródło Ognistej mnie nie obchodzi, zgodnie z obietnicą oczekuję całego kartona.
- Jasne. A…. - chciał zwrócić się do mnie.
- Rozprawa zakończona wygraną, więc zgodnie z umową dwieście galeonów plus dwadzieścia procent, czyli dwieście dwadzieścia galeonów skrytka tysiąc piętnaście. Dziękować nie musisz, to tylko moja praca i za to mi płacisz.
- Wiedziałaś? O niej?
- Dowiedziałam się podczas wizyty u Theodora. To dobrze, że trafiłeś do naszej kancelarii, a jeszcze lepiej, że do mnie. A teraz wybaczcie chłopcy, ale się śpieszę - pożegnałam się.
/* /* /*
Od rozwodu Potterów minęło pięć miesięcy. W tym czasie Draco i Hermiona przed wszystkimi przyjaciółmi przyznali się do związku. Przygotowania do ich ślubu ruszyły pełną parą i mogliśmy być świadkami zawarcia małżeństwa przez dwójkę byłych wrogów, których połączyło najwspanialsze uczucie.
Na ślubie i weselu pojawiły się rodziny Draco i Hermiony, a także ich przyjaciele. Ja, Theodore z Astorią i dzieciakami, Blaise, Daphne, Harry, Ronald ze swoją żoną, Neville z Luną, Graham, siostry Patil i jeszcze wielu innych ludzi, których nie kojarzyłam. Przez większość imprezy wyrzucałam sobie, że nie przyszłam z osobą towarzyszącą. Nawet Blaise znalazł sobie partnerkę.
Poza tańcem i toastami na cześć młodej pary, głównie siedziałam przy stoliku i sączyłam drinki.
- Jak się bawisz? - usłyszałam.
Podniosłam głowę i zobaczyłam Harry'ego, który przysiadł się obok.
- Może być - odpowiedziałam. - Dalej irytują mnie te dodatkowe galeony, które wpłynęły do mojej skrytki.
Kilka dni po rozprawie kiedy sprawdzałam stan mojej skrytki dowiedziałam się, że zamiast dwustu dwudziestu galeonów dostałam dwa razy więcej.
- Należały ci się.
Wywróciłam oczami.
- Kiedy umawiasz się na konkretną sumę, to wpłacaj tę sumę. Ani mniej, ani więcej - dopiłam resztki drinka. - Jeszcze raz to samo - zwróciłam się do kelnera.
- A tak poza sprawą galeonów. Co u ciebie?
- Wyjeżdżam do Stanów - odparłam w ogóle się nie zastanawiając. Alkohol skutecznie rozsupłał mi język.
- Po co?
- Będziemy tam mieli nową filię. Razem z Draco prowadzimy rozmowy na ten temat z Macusą. Wszystko idzie w dobrym kierunku - podziękowałam skinieniem głowy za przyniesienie picia.
- Nie wolisz zostać?
- Nie mam po co - wzruszyłam ramionami.
- Wiesz, byłem ostatnio u Theodora w sprawie mojego rozwodu.
– I co? – upiłam łyk z kieliszka.
– Powiedział mi, że wspomnienia, które pokazałaś nie były do końca prawdziwe.
– No i? – wzruszyłam ramionami. – Miałam pokazać wszystkim, że byłam w tobie zabujana? – zapytałam. – Kurwa, mam za długi język – zachichotałam.
– Nie powinnaś tyle pić.
– A co? Zabronisz mi? – jakby mu na złość wypiłam ponad połowę drinka.
– Dbam o ciebie, żebyś nie zrobiła niczego głupiego.
– Od kiedy to wielki pan Potter dba o ślizgonów?
– Od kiedy pewna ślizgonka go uratowała i dowiedział się, że była w nim zakochana.
– Stare dzieje – machnęłam ręką, po czym kontynuowałam. – To było w szóstej klasie i było tylko chwilowe. Przestałeś mi się podobać jak zaatakowałeś Dracusia. Nie wolno atakować Dracusia. A Dracuś jest teraz szczęśliwy. I kto by przypuszczał, że jego ukochaną będzie mugolaczka. Czy tylko według mnie ona się marnuje w tej kawiarni? Najmądrzejsza czarownica od czasów Roveny Ravenclaw powinna pracować w Ministerstwie jako Minister. Albo robić coś równie ważnego. Ja na przykład wymuśliłabym nową formułę czarodziejskich ślubów, która zabrania obu stronom zdradzać się i ma inne konsekwencje niż ta co działa teraz w rodach czystej krwi. Ta co działa jest okropna, facet może robić co tylko chce, a kobieta nie ma żadnych praw. Całe szczęście, że Draco zdecydował się na tą drugą formułę. Theodore też, Astoria bardzo go kocha, zawsze chciałam mieć dużo dzieci i teraz jest w trzeciej ciąży, ale ciii…… - przyłożyłam palec do ust. – To tajemnica, nikomu o tym nie mów.
– Nie znałem cię od tej strony.
– Od której? – spytałam, przekrzywiając głowę.
– Od tej miłej i gadatliwej.
– Mam się obrazić? – nie czekając na odpowiedź dodałam. – Ja zawsze jestem miła, dla tych których lubię. A jak za dużo wypiję to za dużo gadam.
– Ile już wypiłaś?
Zaczęłam liczyć na palcach, jeden na wejściu, drugi na przemowie Blaise'a trzeci przy Theodorze i Astorii. Czwarty i piąty podczas mówców że strony panny młodej, szósty przed tańcami. Siódmy przed tym jak do tańca poprosili mnie Draco, Blaise i Theodore. Ósmy przed tańcami z pozostałymi ślizgonami i kilkoma gryfonami. Dziewiąty wypity na początku rozmowy z Harrym i dziesiąty teraz.
– Równe dziesięć – powiedziałam i dopiłam resztę z kieliszka. Jednak przed zamówieniem drinka numer jedenaście powstrzymał mnie brunet.
– Pani już dziękujemy – zabrał mi kieliszek.
– Ej, oddaj – zaprotestowałam, wyciągając rękę po moją własność.
Mężczyzna wykorzystał to do podniesienia mnie z krzesła. Zaczął iść w stronę przejścia do wynajmowanych do odpoczynku pokoi.
– Który pokój jest twój? – spytał, ale ja nie odpowiedziałam, bo wsłuchiwałam się w piosenkę.
– Zatańczysz ze mną? – spytałam, całkowicie ignorując wcześniejsze pytanie. – To jedna z moich ulubionych piosenek. Proszę – poprosiłam, robiąc słodką minkę.
– Ale potem pójdziesz się położyć.
– Tak jest panie kapitanie– zasalutowałam, po czym krótko się zaśmiałam. Zaprowadziłam nas na parkiet.
Z jednej piosenki zrobiły się trzy. A przy trzeciej musiałam znaleźć partnera do przytulańca. Harry niechętnie wykonał to zadanie. Pozwoliłam mu objąć mnie w talii sama zarzucając ramiona na szyję. Kołysaliśmy się w rytm muzyki. W pewnym momencie położyłam głowę na jego ramieniu.
– Czy gdybyś miała powód, zostałabyś? – spytał.
– Może, zależołoby jaki to powód. No i nie jestem pewna czy Diabełek dałby sobie radę w Stanach. I Draco i Theo mają teraz rodziny, z którymi muszą zostać. Jestem najlepszą opcją. Nawet moja filia w Edynburgu ma lepsze dochody niż pozostałe razem wzięte.
– Nic dziwnego skoro pracuje tam taka ślicznotka.
W odpowiedzi niby to prychnęłam, niby się zaśmiałam.
–Mówię poważnie, pokazujesz, że oprócz wyglądu nie brakuje Ci też inteligencji.
Chwilę kołysaliśmy się w ciszy. Myślałam nad znaczeniem jego słów. Miałam problem z odczytaniem jego intencji. Nie wiedziałam czy powiedział to, bo tak uważał, czy miało to być pewnego rodzaju łapówką, żebym szybciej wskoczyła mu do łóżka.
– Czy dalej coś do mnie czujesz?
Podniosłam głowę zaskoczona tym pytaniem, ale szybko ją opuściłam speszona.
Czy dalej coś do niego czułam? Po tych kilku latach? Odpowiedź nie była łatwa. Niektórych uczuć nie da się zapomnieć od tak, nasilają się z biegiem czasu. Inne powolutku zanikają.
Czy czułam coś do niego? Na szóstym roku w pewnym momencie się nim zauroczyłam, potem sądziłam, że mi przeszło. Na siódmym roku specjalnie chciałam go wydać, żeby nie zwracać uwagi na poczucie ulgi, które we mnie wstąpiło, gdy go zobaczyłam. Powtórkowy rok minął na celowym unikaniu chłopaka i potajemnym złorzeczeniu jego związkowi. Po szkole rzuciłam się w wir pracy we wspólnej kancelarii.
Czy dalej coś czułam?
–Może – powiedziałam.
– A gdybyś ty nie była mi obojętna, zostałabyś?
Ponownie podniosłam głowę, patrząc mu w oczy.
– Może – odpowiedziałam.
/* /* /*
Od wesela Draco i Hermiony minęły trzy lata. W tym czasie zdecydowałam się zostać w Anglii. Do Stanów wyjechał Theodore z Astorią, bo pani Nott uznała, że w Ameryce ludziom żyje się lepiej. Państwu Malfoy urodziła się dwójka wspaniałych dzieci: pierworodny Scorpius i o rok młodsza Melody. Theodore został ojcem trójki dzieci i nie był to jeszcze koniec. Astoria uznała, że Dominic, Anastacia, April, Max i Alexi jej nie wystarczają i musi mieć jeszcze co najmniej dwójkę maluchów. Blaise także się ustatkował, jego narzeczoną została pracująca w Mungu uzdrowicielka – Sarah.
Ja natomiast związałam się z Harrym. Nasi przyjaciele, głównie ci moi ślizgońscy, najpierw trochę ponarzekali, ale w końcu się pogodzili z naszym związkiem. Nasz związek pełen był wzlotów i upadków. Nie raz i nie dwa groziła mu jakąkolwiek sprawą w sądzie. Początkowo o jakieś błahostki, a po roku sprawami rozwodowymi, po kolejnym roku doszło nawet do grożenia mu sprawami o ograniczenie praw rodzicielskich do naszego syna Christiana. Czasem szybciej, czasem później dochodziliśmy do zgody.
Cieszyłam się, że wtedy Draco przysłał go do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top