1
Gabriel stał w swoim sporych rozmiarów gabinecie i spoglądał w skupieniu, na ogromny obraz Emilie powieszony na ścianie tuż za jego biurkiem. Jego blond-włosa żona uśmiechała się na nim promiennie a w jej oczach czaiły się figlarne błyski. Projektant po raz kolejny pogratulował sobie wyboru artysty, który w tak wierny sposób oddał na płótnie piękno jego ukochanej. Mógł spoglądać na jej rozpromienioną twarz godzinami. To zawsze go uspokajało i jednocześnie pobudzało do działania. Od zawsze była jego muzą dla której pragnął tworzyć niezwykłe rzeczy. Ubrania które mogły podkreślić jej anielską urodę. Teraz jednak, leżała kilka metrów pod nim w inkubatorze podtrzymującym jej słabe funkcje życiowe. Przez ostatni rok Gabriel bezustannie próbował przywrócić Emilie do żywych, jednak każda jego akcja kończyła się fiaskiem przez wiecznie nieuchwytnych Biedronkę i Czarnego Kota. Zacisnął pięści ze złości na samo wspomnienie tych dwoje. Jako Władca Ciem, Agreste zaczął zaniedbywać interesy firmy. Brakowało mu pomysłów na nowe projekty. Potrzebował jakiegoś nowego powiewu świeżości w projektowanych strojach, by podbudować lekko słabnący wizerunek Domu Mody Agreste. Do drzwi zapukała Nathalie informując go o przybyciu gości. Gabriel skrzywił się nieznacznie i oznajmił sucho, że zaraz przyjdzie. Zwykle sławny projektant w czerwonych rurkach jadał w samotności, jednak tym razem na obiedzie miały pojawić się panie Tsurugi. To było nazwisko z którym wypadałoby się liczyć choćby dlatego, że należało do starej gałęzi Japońskiego rodu z żelaznym zasadami. Adrien od dłuższego czasu spotykał się z młodą panną Tsurugi co było oczywiste biorąc pod uwagę fakt, że obracali się w tym samym bogatym towarzystwie. Gabriel nie miał puki co zdania na ten temat bo zbyt mało znał Kagami. Poza tym, jego syn miał dopiero 16 lat więc prawdopodobnym było, że to tylko przelotna nastoletnia miłostka, której nie należy brać na poważnie. Projektant w duchu cieszył się, że nie padło na Chloe Bourgeois, która w głowie nie miała nic prócz terminów na kolejną wizytę u manicurzystki. Wyprostowany z dumnie podniesiona głową, ruszył do jadalny w której właśnie pojawili się goście. Pochylił się nad dłonią starszej Tsurugi lekko muskając wargami jej dłoń. Po czym jak dżentelmen pomógł jej zasiąść do obficie zastawionego daniami domu. Zwykle preferował mniejszy przepych by dbać zarówno o swoją posturę jak i syna, który jako model musiał prezentować się nienagannie. Ostatnio do jego i tak już sporego grafiku, dopisał wizyty w siłowni. Adrien osiągnął wiek w którym jako model powinien posiadać już jakąś muskulaturę. Z zadowoleniem stwierdził, że treningi przynoszą efekty, bo na przedramionach młodego Agreste pojawił się delikatny zarys mięśni. Adrien jak dobrze wychowany młodzieniec, odprowadził Kagami do jej miejsca i pomógł jej usiąść podsuwając krzesło, po czym sam zajął miejsce. Starsza Tsurugi zaskakiwała Gabriela. Choć była niewidoma chyba posiadała szósty zmysł, bo radziła sobie doskonale bez czyjejkolwiek pomocy. Po chwili niezręcznego milczenia odezwał się Adrien.
- Tato chciałbym zabrać Kagami na koncert Jaggeda Stone. Dostaliśmy zaproszenie od Marinette.
- Kim jest Marinette? - Zapytał sucho Gabriel mierząc syna stalowym spojrzeniem.
- Marinette to moja koleżanka z klasy. To ona wygrała konkurs na najlepszy melonik w którym wystąpiłem na pokazie pamiętasz? - spytał Adrien - Zaprojektowała plakat i okulary dla Jaggeda a teraz, została poproszona o stworzenie specjalne dedykowanego dla niego stroju na jutrzejszy koncert.
- Ach tak pamiętam - odparł Gabriel. Faktycznie dobrze zapamiętał dziewczynę która wygrała jego konkurs. Dawno nie widział tak dobrego i zmyślnego projektu który sprawił, że po raz pierwszy od utraty Emilie prawie się uśmiechnął. Dziewczyna miała talent i zaczynała rozwijać skrzydła na własną rękę. Jej pomysły były jak świeży powiew wiatru w obecne trendy modowe...
Marinette siedziała na łóżku Luki, wsłuchując się w delikatne tony jego muzyki. Palce zwinnie przesuwały się po strunach instrumentu, którego dźwięk ją hipnotyzował. Spotykała się z Couffaine od kilku tygodni i musiała przyznać, że miała słabość do tego niebieskowłosego przystojniaka. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało ją od dnia w którym zobaczyła go po raz pierwszy. Od samego początku ją intrygował i był równie nieprzewidywalny, jak muzyka którą tworzył. Z zadziwiającą precyzją zawsze wiedział, co grało w jej duszy i nigdy nie potrafiła tego przed nim ukryć. Widział o wiele więcej niż jej najlepsza przyjaciółka Alya a na nawet więcej, niż ona sam chciała komukolwiek pokazać. Troszczył się o nią i stawał w jej obronie, gdy wymagała tego sytuacja. Wiedziała jednak, że niestety choćby nie wiadomo jak bardzo się starała nie potrafiła go kochać tak jak na to zasługiwał. Luka wykazywał się ogromną cierpliwością za co była mu bardzo wdzięczna. Dawno przestała się łudzić, że Adrien kiedyś ją pokocha i nawet zdążyła się z tym pogodzić. Traktowała go jak przyjaciela i w zasadzie, wszystkie jego zdjęcia w końcu zniknęły z jej pokoju co było tylko potwierdzeniem, że jej uczucie do niego wygasło. Problem jednak zaczynał tkwić z zupełnie innym miejscu a raczej osobie.
- Przyjdziesz na jutrzejszy koncert? - Spytała korzystając z okazji jaką była chwilowa przerwa w wygrywaniu nowych akordów na gitarze. Dzięki temu, że jej projekty tak bardzo spodobały się Jaggedowi, mogła uszyć dla niego specjalny strój na koncert żegnający lato. Muzyk zaproponował darmowy wstęp na imprezę dla jej znajomych i jak na Marinette przystało, zaprosiła prawie całą swoją klasę a także Luka i Kagami. To oraz docenienie jej pracy w zupełności wystarczało jako zapłata.
- Jasne. Nigdy bym nie przepuścił okazji by podziwiać triumf swojej dziewczyny - odparł z uśmiechem odkładając na bok swoja gitarę.
- No tak zapomniałam, że faceci uwielbiają chwalić się swoimi dziewczynami - odparowała z zadziornym uśmiechem Marinette. Luka pochylił się nad nią opierając swoje dłonie na łóżku po jej obu bokach.
- Ja nie jestem wcale inny - wymruczał przybliżając się do niej. Poczuła jak ich wargi się stykają a jej umysł mimowolnie zalało wspomnienie smaku zupełnie innych warg...
Stali na jednym z Paryskich dachów dyskutując o tym, kim może być Władca Ciem. Biedronka chodziła w tę i z powrotem snując teorie na ten temat a Czarny Kot, rozłożył się wygodnie na dachu i podziwiał rozgwieżdżone niebo.
- Daj już spokój Biedronsiu i usiądź - powiedział Blondyn.
- Jak możesz być taki spokojny! - zawołała poddenerwowana - Prawie udało mu się nas pokonać a w dodatku straciliśmy naszego Mistrza!
Czarny Kot wreszcie wstał i podszedł do niej a jego twarz, wyrażała spokój którego jej tak bardzo brakowało.
- Damy sobie radę Kropeczko - powiedział chwytając ją za dłonie - zawsze dawaliśmy sobie radę i nadal tak będzie - zapewnił.
- Ale teraz nic już nie będzie takie samo Kocie - powiedziała drżącym głosem a w jej oczach czaił się strach - nie ma z nami Mistrza na którego zawsze mogliśmy liczyć.
- Mistrz uznał, że to my powinniśmy dostać te Miraculla a on wiedział co robi i nigdy się nie mylił - powiedział muskając palcami jej policzek by dodać otuchy.
- Raz się pomylił... - zaczęła spuszczając głowę i wtedy poczuła obie dłonie Chata na swoich policzkach, które jednym zdecydowanym ruchem przyciągnęły jej twarz ku jego. Ich wargi się spotkały nie pozwalając jej dokończyć zdania. W pierwszej chwili chciała się wyrwać z jego uścisku, jednak pod wpływem pieszczoty jego ust nagle przez jej ciało przebiegło gorąco a na policzkach pojawiły się rumieńce. Początkowo zaskoczona stopniowo zaczęła poddawać się uczuciom o których istnieniu, nawet nie miała pojęcia i nieświadomie oddała mu pocałunek zarzucając ręce na jego szyję. Czuła jak w jej wnętrzu budzi się coś, czego nie potrafiła jeszcze nazwać i nie miała ochoty oderwać się od tego Kocura. Jednak Blondyn zaskoczony jej reakcją, tym, że odpowiedziała odsunął ją od siebie spoglądając na nią z mieszaniną zaskoczenia i niedowierzania w oczach. Wtedy do niej dotarło co właśnie zrobiła. Popatrzyła na niego przerażona jakby właśnie zobaczyła ducha. Całowała się... z Czarnym Kotem... Najgorsze w tym wszystkim chyba było to, że podobało jej się nawet bardziej niż całowanie z Couffaine który od jakiegoś czasu próbował dać jej do zrozumienia, że chce z nią być. Przeraziło ją to niespodziewane uczucie.
- Wybacz mi Kocie... - wyszeptała cicho i uciekła.
Od tamtego dnia starała się ze wszystkich sił zapomnieć o tamtym wydarzeniu, jednak w głębi duszy pragnęła jeszcze raz poczuć jego dotyk warg na swoich. Gdy otworzyła oczy zobaczyła wpatrzone w nią niebieskie tęczówki zamiast szmaragdowozielonych a jej ciało mimowolnie zesztywniało jakby nie spodobało mu się to co widzi. Jej z kolei nie podobały się zdradliwe reakcje własnego ciała. Nie miała pojęcia co się z nią u licha działo. Przecież nigdy nie reagowała tak na Czarnego Kota więc dlaczego teraz? Co się zmieniło? Bo przecież nie on. Nadal był tym samym irytującym i sypiącym kiepskimi kawałami dachowcem. Kimś komu mogła od początku zaufać i powierzyć swoje życie co było dla niej tak naturalne jak oddychanie. Kimś z kim dzieliła swoje drugie życie i mogła z nim o nim porozmawiać. Kimś na kim mogła zawsze polegać i kto wspierał ją w obliczu poważnego zagrożenia a jednocześnie wierzył w nią jak nikt przedtem. Nie potrzebowali nawet słów by się porozumieć. Stop! to wszystko szło w złym kierunku z którego było już całkiem nie daleko do czegoś czego nie wolno jej było czuć. Cholerny Czarny Kot!
- Wszystko w porządku Marinette? - spytał Luka zaniepokojony jej przedłużającym się milczeniem.
- Tak! jasne, że tak! - powiedziała zbyt szybko - Po prostu stresuję się jutrzejszym dniem - powiedziała.
- Nie martw się. Zobaczysz, że będzie dobrze - odparł Luka ściskając jej dłoń jednak oboje bardzo dobrze wiedzieli, że nie powiedziała mu prawdy. Marinette uśmiechnęła się blado i przytuliła do niego by ukryć zmieszanie. Poczuła jak dłonie Luki ją obejmują w mocnym uścisku a ona znowu przypomniała sobie tulącego ją Czarnego Kota. Tamtego dnia gdy walczyli zarówno z Władcą Ciem i Mayurą byli zdani tylko na siebie a ona potrzebowała czyjegoś wsparcia. Pamiętała, że najpierw wtuliła się w Luke, którego spotkała ale dopiero ramiona Czarnego Kota dały jej siłę której tak bardzo potrzebowała. Zacisnęła mocniej dłonie na koszulce Luki próbując się pozbyć natrętnego Kota ze swojego umysłu. Okropnie dręczyło ją poczucie winy. Całowała się i przytulała do SWOJEGO chłopaka a myślała o kimś zupełnie innym. Odsunęła się od niego delikatnie.
- Muszę wracać do domu by dokończyć moją sukienkę na jutrzejszy wieczór - powiedziała tym razem zgodnie z prawdą.
- Będziesz wyglądać szałowo nawet jeżeli pójdziesz w dresie i trampkach - zapewnił Luka na co na jej policzki wypłynął ciemny rumieniec. Obdarowała go krótkim pocałunkiem i ruszyła ku wyjściu z jego kajuty. Pomachała mu jeszcze na odchodnym na co wysłał jej buziaka. Spacerowym krokiem przemierzała ulice Paryża co pozwalało jej zastanowić się nad jedną dręczącą ja od kilku dni myślą. Gdzieś w środku czuła, że nie powinna już dłużej ciągnąc swojego związku z Luką. Niebeskooki był naprawdę świetnym facetem i zasługiwał na o wiele więcej niż ona kiedykolwiek mogłaby mu dać. Była w miejscu w którym już wiedziała, że nie jest w stanie kochać go na tyle mocno by spędzić z nim resztę życia. Nie mogła dłużej go zwodzić, dając nadzieję na coś co nigdy nie nastąpi. Uznała zresztą, że skoro nie jest się w stanie bardziej zaangażować w związek który miała, powinna pozostać sama. Może właśnie tak miało być? Może powinna być sama i skupić się na osiągnięciu sukcesu w swoim wymarzonym zawodzie? Sama nie wiedziała co powinna robić.
- Zrób to co każe ci serce Marii - powiedziała Tikki wyglądając z jej torebki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top