Ostatnie Siły
Dotarcie do szpitala trochę mi zajęło. Na szczęście dzięki uprzejmości mamy Stuart'a dokładnie wiedziałam do którego szpitala jechać, na które piętro się udać i do którego pokoju wejść. Jedyny problem stanowił transport, ale w końcu zdecydowałam się na taksówkę.
Kiedy znalazłam się przed szpitalem, zaczęłam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby wrócić do domu, ale było już za późno bo taksówka już odjechała a na następną pewnie musiałabym trochę poczekać. Weszłam więc do środka i udałam się na odpowiednie piętro. Tam zatrzymała mnie jedna z pielęgniarek. Spodziewałam się że karze mi sobie pójść bo pora odwiedzin dawno już minęła, ale ona powiedziała mi tylko żebym nie siedziała za długo. Obiecałam jej że wpadnę tylko na chwilę i od razu udałam się do odpowiedniej sali.
Kiedy otworzyłam drzwi zrozumiałam czemu pielęgniarka nie ma nic przeciwko moim późnym odwiedzinom. W sali nie było pacjenta przy którym nie siedziałaby jakaś osoba. Przy Stuu też ktoś siedział, ale zdecydowanie nie była to jego mama. Blond dziewczyna odwróciła się w moją stronę, a mnie normalnie zamurowało.
Justyna zmierzyła mnie wzrokiem i posłała mi złośliwy uśmiech. Na mój widok Stuart delikatnie się podniósł a w jego oczach widziałam, że chce mi coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymał. Powoli więc wycofałam się bo nie było sensu żeby tam zostawać. Nie kiedy ona tam była.
Wychodząc ze szpitala czułam się trochę nieobecna. Nie zadzwoniłam po taksówkę, bo musiałam się przejść i pozbierać myśli. Nie bardzo też miałam teraz plan na siebie. Chciałam po prostu zniknąć bo ta sytuacja mnie przerasta.
Szłam przed siebie. Wokół panowały egipskie ciemności. Powoli zaczęłam odczuwać lekki strach bo znajdowałam się w okolicach które nie były mi znane. Na pewno byłam obecnie w jakimś parku, ale nie potrafiłam stwierdzić nic więcej. Zatrzymałam się dosłownie na chwilę aby wyciągnąć telefon i wtedy z nikąd pojawiło się trzech dość rosłych facetów.
-Co taka ślicznotka robi o tej porze w parku? I to w dodatku sama, hmm?-zapytał jeden z nich.
-Pewnie się zgubiłaś, co ślicznotko?-wtrącił drugi.
Nie umiałam wykrztusić z siebie słowa, dlatego odruchowo zaczęłam się cofać.
-Hej, dokąd to? Przecież mamy taką piękną noc. Jestem pewien że dobrze ją wykorzystamy.-powiedział ten pierwszy koleś łapiąc mnie za nadgarstek.
Nie zdążyłam zareagować. Koleś po prostu przyciągnął mnie do siebie i zaczął obmacywać. Kiedy próbował mnie pocałować, znalazłam w sobie odrobinę odwagi i mocno się szarpnęłam. Okazało się że jednak nie zrobiłam tego aż tak mocno bo nie udało mi się uwolnić z uścisku napastnika. Zamiast tego zostałam brutalnie popchnięta na ziemię, a koleś który przed tem trzymał mnie za nadgarstki, teraz usiadł na mnie.
-Zadziorna. Lubię takie.-mruknął do mojego ucha.
Wiedziałam co ma zamiar zrobić, dlatego zaczęłam się szarpać w efekcie czego dostałam parę razy po twarzy. Koleś bez większego problemu pozbywał się kolejnych części mojej garderoby, a ja po prostu leżałam płacząc z bezsilności i czułam jak powoli opuszczają mnie ostatnie siły...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top