Dach

W środku było chłodno. Do tego ten dziwny klimat sprawiał że czułam się jak w horrorze. Chcąc nie chcąc uścisnęłam mocniej dłoń Stuart'a.
-Spokojniej, bo mi krew do palców nie dopływa.-upomniał mnie chłopak.
-Wybacz.-odparłam.
Lekko rozluźniłam uścisk, ale równocześnie poczułam jak dłoń Stuart'a delikatnie ściska moją, aby dodać mi otuchy. Albo robił tak dlatego iż sam również się bał.
-Stuart, możesz mi powiedzieć gdzie ty mnie ciągniesz, bo zaczynam się cholernie bać.-powiedziałam po chwili.
-Nie martw się nie zamierzam cię zgwałcić.-mruknął.
-Wiesz, jakoś mi nie ulżyło.-rzuciłam.
Stuu poprowadził mnie w kierunku schodów. Zaczęliśmy się wspinać na górę. Po parunastu minutach, ciężko dysząc, dotarliśmy na dach.
-No i jesteśmy.-powiedział zadowolony z siebie chłopak.
-Serio? Przeszłam taki kawał żeby wejść na dach starego budynku?-zapytałam poirytowana.
Stuart przewrócił oczami i wskazał ręką przed siebie. Z małą niechęcią spojrzałam w tamtą stronę i aż zaparło mi dech w piersiach. Z miejsca w którym stałam, widziałam całe miasto. Jak dla mnie był to cudowny widok. Czułam się jakby świat należał do mnie.
-Jejku.-to jedyne co udało mi się powiedzieć.
-Prawda, że ten widok jest niezwykły?-zapytał Stuu.
Kiwnęłam głową. Coś w mojej głowie szepnęło mi, że jeśli się odezwę to zniszczę ten piękny widok.
-Oczywiście nie zabrałem cię tu tylko na podziwianie widoków.-powiedział po chwili chłopak.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Stuart ujął moją dłoń i zaprowadził do miejsca gdzie był rozłożony koc. Nie mogę uwierzyć że go nie zauważyłam. Chyba powinnam udać się do okulisty.
-Pomyślałem że pewnie rano nie zdążysz zjeść śniadania i będziesz głodna.-uśmiechnął się wyciągając z koszyka kanapki.
Jezus. To normalnie niemożliwe że tak dobrze mnie zna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top