Rozdział XVI

Ostrzegam: rozdział dość długi :)

Enjoy!

***


Jeśli Lara miałaby opisać jakoś frakcję lodu, to użyłaby jednego słowa. Chłód. Dotkliwy, wszechogarniający wręcz przytłaczający chłód. Ale co więcej... dowiedziała się, że ten chłód był również zabójczy dla niej samej i choć chciała chociaż na krótką chwilę poznać kryształowe miasto Alandrię, nie mogła.

Była uwięziona w swojej komnacie wokół coraz większej ilości palenisk oraz skór, którymi szczelnie musiała się okrywać.

– To jest po prostu śmieszne – westchnęła w swojej frustracji, poprawiając grubą fakturę jej zbawiennego okrycia, starając się w międzyczasie zjeść do końca gorącą zupę, którą dostała pod nos od swoich przyjaciół – Nawet nie mogę zjeść z wami jak człowiek!

Chin uśmiechnęła się pod nosem, starając się ukryć swoje rozbawienie, ale nie wychodziło jej to za bardzo. Siedząc i czytając jakąś powieść, od czasu do czasu obserwowała swoją ciemnowłosą koleżankę, wciąż trawiąc fakt iż była częścią tego świata. To było niczym cud, którego potrzebowali... bo jeśli uda jej się odnaleźć jej prawdziwą przynależność, to wtedy uda się im wszystkim uniknąć kary.

Problemem był tylko człowiek, który miał tę przynależność Larissie przywrócić.

– Trzeba będzie niedługo cię stąd zabrać – westchnęła, przejeżdżając opuszkiem palca po kartce zapisanej ciemnymi smugami atramentu – Frakcja ognia to na razie jedyny trop jaki mamy... a tam wcale nie jest tak cudownie.

Lara spojrzała zaintrygowana na drobną strażniczkę pogody, jednak poczuła pewne zmartwienie gdy na twarzy blondynki zaczął pojawiać się strach. Poprawiła po raz kolejny skórę i odłożyła pustą miskę na bok, po czym zdecydowała się kontynuować zaczęty już temat.

– Jak tam jest? – zapytała, na co Chin odpowiedziała westchnieniem.

– Niebezpiecznie – odparła, odkładając książkę na łóżko zaraz obok siebie – Nieprzewidywalnie. Surowo i rygorystycznie.

– Brzmi... ciekawie – skwitowała Lara, patrząc na dziewczynę w dalszym ciągu.

Chciała wiedzieć więcej niż to, co już usłyszała, a Chin widząc, że nie da za wygraną, wydała z siebie zduszony okrzyk i wstała z łóżka, po czym usiadła bliżej ciekawskiej duszyczki, patrząc wcześniej z ostrożnością na ogień, który wesoło płonął w misie zaraz obok.

– Ludzie ognia są jak ogień – powiedziała, powoli wracając spojrzeniem do Lary – Właśnie nieprzewidywalni. Ale to też ludzie, którzy mają pod sobą niebezpieczny element, a więc tacy, którzy odznaczają się niebywałą kontrolą nad nim. Nie znam ich zwyczajów aż tak dobrze, ale wiem, że na frakcyjny znak trzeba zapracować nawet jeśli od urodzenia jest się na element ognia skazanym.

– Mogą tak po prostu nie dostać tego znaku?

Lara była ogromnie zdziwiona tą wiadomością. Wiedziała, że elementy same wybierają swoich ludzi i że różnie bywało z przyjmowaniem dzieci do określonych frakcji, ale nigdy nie słyszała, żeby ktoś nie dostał znaku pomimo oczywistej energii...

– Mogą – przytaknęła blondynka – Słuchaj Lara, to nie jest takie proste jak może ci się wydawać. Ludzie tam giną nie z własnej winy... jeśli nie potrafią zapanować nad sobą, to prędzej czy później albo są wtrącani do wieży zapomnienia, albo po prostu zabijani przez ich dowódcę.

Nastała chwila ciszy. Zmartwiona Chin wpatrywała się w tamtej chwili w swoją ciemnowłosą towarzyszkę, na twarzy której malował się czysty szok. Nie do końca wiedziała czym jest wieża zapomnienia, wspomniana przy niej już któryś raz z kolei, ale przyrównując ją do śmierci, to musiało być coś równie okropnego. Zacisnęła pięści na materiale swoich spodni i zmarszczyła brwi, po czym spojrzała na blondynkę z determinacją.

– Mimo to, muszę spróbować.

Chin otworzyła usta, ale zanim cokolwiek powiedziała, do pokoju wszedł starszy od nich strażnik pogody, który powitał ich uśmiechem. Na widok Chena obie załapały nieco lepszego nastroju, jednak chwilę później jedna z nich musiała opuścić pomieszczenie, w którym się znajdowały.

– Chin, daj mi chwilę z Larą – powiedział poważnie, na co tamta zaczęła się buntować.

– Ale...!

– Proszę – zaakcentował ostro swoją ponowną prośbę, z czym dziewczyna już nie miała szans się kłócić.

Westchnęła cicho i podniosła się do pionu, otrzepując swoją dolną część garderoby, po czym rzucając ostatnie pokrzepiające spojrzenie koleżance, wyszła z komnaty, zamykając za sobą ciężkie drzwi.

Chen przez chwilę stał w samym progu jakby się zastanawiał, czy w ogóle dobrze robił pojawiając się w tym miejscu. Spojrzał w okno, za którym panowała wielka śnieżyca, co było dość częstym widokiem w tych terenach. Nie oglądał jednak spadających płatków śniegu zbyt długo, gdyż pod ciężkim spojrzeniem Lary po prostu nie mógł.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział cicho – I zależy mi, żeby ani Kai... ani Chin nie wiedzieli o tym, co zaraz ci powiem.

To już zabrzmiało groźnie i Lara, słysząc to nieco się zaniepokoiła. Poczuła delikatne dreszcze, których starała się pozbyć, pocierając dłońmi o swoje przykryte ramiona, ale ciekawość była równie wielka co złe przeczucia. Zachęciła go żeby podszedł bliżej i usiadł przy niej, co posłusznie zrobił, ale wciąż intensywnie myślał.

W ciszy i spokoju myślał nad każdym słowem, które chciał jej powiedzieć, potęgując tym jej niepewność oraz przeciągając już i tak nieuniknioną rozmowę.

Gdy w końcu zebrał się na odwagę, popatrzył na nią z troską, czym nieco zmniejszył jej strach, jednak wciąż miała wrażenie, że usłyszy coś, czego nie będzie jej łatwo przyjąć.

– Ogień to twój element, wiesz o tym – zaczął niepewnie, na co dziewczyna od razu kiwnęła głową, zgadzając się z tym w pełni. To co zobaczyła na własne oczy dzień wcześniej i to, co potrafiła robić z płomieniami, nie pozostawiało jej żadnych złudzeń – Ale... to nie jest jedyna niespodzianka.

– Co masz na myśli? – zapytała od razu, powoli przestając się dziwić na te wszystkie nowości, których się dowiadywała na swój temat.

– To, że jest w tobie jeszcze inna energia. Z wielkim potencjałem, ale wciąż za słaba, żeby jej używać.

Znieruchomiała na te słowa. Patrzyła na niego jak na jakiegoś kosmitę, wspominając przy tym swoje poprzednie myśli jakoby nic miało jej już nie zdziwić... a tu proszę.

Inna energia? To oznaczało... inny element?

– Jaka? – zapytała machinalnie, zaciekawiona tylko tym, nad czym jeszcze miała szansę panować.

I choć w jej myślach słowo „panowanie" brzmiało co najmniej bezsensownie, to rzeczywistość była inna. Musiała przywyknąć do tego, że w tym świecie nic nie było takie jak na Ziemi. Tutaj każdy żył inaczej i władanie cholerną magią nie było niczym dziwnym. Nawet jeśli tutejsi nie operowali tym typowym dla Ziemian określeniem na zjawiska, których nie dało się wyjaśnić zasadami fizyki.

Chen zacisnął szczękę, przez chwilę się wahając, jednak gdy zdecydował się wypowiedzieć jedno słowo, które miał na końcu języka, zacisnął pięści, czując wewnętrzną niechęć.

– Umysł.

Spojrzała na niego nieco zagubiona, zwłaszcza gdy słowa były przez niego wypowiedziane z pogardą. Już po raz drugi widziała reakcję człowieka na frakcję umysłu i po raz drugi była ona taka sama... pełna nieufności i niechęci do ludzi z tamtych terenów.

Czy to znaczyło, że była... niebezpieczna?

– Co to oznacza? – zapytała spokojnie, starając się nie okazywać targających nią wątpliwości.

– To, że jeśli uda ci się rozwinąć umiejętności w pełni, to będziesz idealną maszyną do zabijania w rękach króla, jeśli kiedykolwiek cię dopadnie – odparł poważnie, nie spuszczając z niej oka – W dodatku nie masz powszechnej blokady, a to już stawia cię poziom wyżej.

Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o czym mówił. Kolejna rzecz, która nie była jej znana i o której nikt jej nie powiedział. Ludzie tutaj... mieli blokady?

– Tak – odrzekł jakby czytał jej w myślach – Król nakłada na każdego mieszkańca blokadę, która uniemożliwia rozwinięcie niektórych aspektów naszego elementu. Nikt tego nie pochwala, bo ograniczają tym samym każdego z nas. Nie jesteśmy samowystarczalni i potrzebujemy pomocy rodziny królewskiej... jednak w przypadku ludzi umysłu blokada jest zbawieniem dla całej reszty mieszkańców Mesamatir.

– Dlaczego? – zapytała.

Uśmiechnął się do niej, starając się jej nie wystraszyć, ale ile by o tym nie myślał, to prawda była mimo wszystko przerażająca.

– Bo ludzie umysłu potrafią zawładnąć umysłem innych ludzi. Potrafią wniknąć w najgłębsze zakamarki ich duszy i stworzyć z nich kogoś zupełnie nowego. Mogą nastawiać braci przeciwko siostrom, dzieci przeciwko rodzicom, wdzięcznych przyjaciół przeciw przyjaciołom... Potrafią czynić okropne rzeczy, Laro. Dlatego chwała królowi za pieczętowanie tej umiejętności w tych ludziach.

Ton z jakim wypowiadał kolejne słowa był ostry i nienawistny, co dziewczyna zauważyła od samego początku. Choć starał się przekazać jej to wszystko ze spokojem, nie potrafił powstrzymać targających nim emocji, co mimo wszystko było dla niej zrozumiałe. Z tego co mówił Chen, ludzie umysłu byli najniebezpieczniejszymi ludźmi w całej krainie.

I ona mogła być taka jak oni.

Objęła się ramionami, wzdychając ciężko. Nie chciała wiedzieć... Nie potrzebowała wiedzieć tego, co drzemało w niej samej. Sama informacja i władaniu ogniem była dla niej przytłaczająca, a teraz jeszcze miała być kimś, kto był w stanie czynić takie bezduszne rzeczy?

Sama władza nad materią była kusząca. Nawet bardzo. Ale to, co daje najwięcej władzy, jest też tym co może łatwo zgubić. Dlatego nie sądziła, że byłaby w stanie zapanować nad dodatkowym problemem...

– Przepraszam – usłyszała nagle skruszony głos chłopaka, który patrzył na nią ze smutkiem.

– Za co?

– Za to, że obarczyłem cię takim ciężarem. Ale uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

Kiwnęła głową, mimo wszystko dziękując mu za to, że o niej pomyślał. Prędzej czy później i tak by się o tym dowiedziała, więc lepiej, że dowiedziała się o tym teraz niż w sytuacji dla niej zgubnej.

– W takim razie... kim ja jestem? Gdzie się urodziłam? We frakcji ognia czy umysłu? Gdzie mam się udać?

– Ooooo – powiedział poruszony, wstając na równe nogi – Moja droga, nie puszczę cię do frakcji umysłu, nawet o tym nie myśl. To niebezpieczne miejsce.

– Dlaczego? – zapytała, jednak mimo wszystko odczuła dziwną ulgę, że ułatwił jej wybór co do rozpoczęcia poszukiwań.

Frakcja ognia nie wydawała się taka zła mimo wszystko.

– Tam odkryliby od razu kim jesteś. Nie umiesz kontrolować swoich emocji, a co dopiero chronić swoich myśli i wspomnień przed innymi.

Podszedł do okna i założył ręce, przez chwilę nic nie mówiąc. Zerknął na Larę po jakimś czasie i widząc, że wciąż czekała na jakieś słowa z jego strony, uśmiechnął się, ale w smutny sposób.

– Choćbym chciał... nie jestem w stanie ci pomóc w nauce tego elementu – rzekł, spuszczając głowę – Gdybym tylko znał choć jednego zaufanego człowieka umysłu, nie wahałbym się. Ale takich ludzi jest tak mało, że to jak szukanie małego i rzadkiego woluminu w królewskiej bibliotece.

Spuściła głowę czując zawód, ale chwilę później ku zdziwieniu Chena, uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.

– Zrobiłeś i tak więcej niż ktokolwiek dla mnie zrobił – odparła – Dziękuję.

Wskazał jej drogę, którą miała teraz podążać i to było coś, co wciąż dawało jej nadzieję. Nie mogła znaleźć schronienia u najlepiej ukrytych bezimiennych, bo nie poradziłaby sobie w takich warunkach, ale przynajmniej wiedziała, gdzie miała się udać by poczuć się choć trochę jak w domu.

Spojrzała w misę z płonących wesoło ogniem, a uśmiech wciąż nie schodził jej z twarzy.

Frakcja ognia była miejscem, w którym mogła poszukać odpowiedzi na jej pytania i cieszyła się, że to właśnie tam pokierował ją los.

***

Z chwilą, gdy Neferia otworzyła oczy, zobaczyła przed sobą biały jak śnieg sufit. Zamrugała oczami kilkukrotnie, starając się przywołać ostatnie wydarzenia i ocenić sytuację, w której się znalazła. Ostatnie co pamiętała to ogromny hol, w którym znalazł ją człowiek w białej szacie i który również zareagował na jej obecność, dość... dziwnie.

Zmarszczyła brwi, jednocześnie jeżdżąc po przymkniętych oczach palcami, chcąc się rozbudzić z posennego amoku, po czym obiegła wzrokiem pomieszczenie w jakim się znalazła.

Leżała w dość sporych rozmiarów łóżku, zaścielonym świeżą i pachnącą pościelą, które było niesamowicie wygodne. Nawet wygodniejsze niż jej pałacowe łoże, w którym spała przez całe swoje życie... Może to konkretne, w którym leżała nie było tak wspaniale zdobione jak to, w którym zazwyczaj sypiała, ale w tamtej chwili czuła się jakby spała przynajmniej kilka dni. Odżywiona, wyspana... czuła się niezwykle dobrze.

Wokół niej nie było zbyt wiele mebli, tylko nieduża szafa, kilka półek oraz małe biurko z krzesłem. No i oczywiście łóżko w którym miała okazję leżeć.

Ściany pomieszczenia były w połowie obite jasnym drewnem, który sprawiał, że było tu przytulnie, a kwiaty powieszone nad drzwiami oraz postawione na równie drewnianym parapecie tylko potęgowały uczucie swojskości i wprawiały dziewczynę w dziwny spokój. Niebieskie płatki, mieniące się srebrem...

– Assenta – powiedziała do siebie, dźwigając się na łokciach i podziwiając gatunek, którego nigdy w życiu nie widziała na własne oczy.

Przydługawe liście poruszały się delikatnie jakby zaalarmowane o czyjej obecności, a delikatne srebrne drobiny raz pojawiały się na błękitnych dużych płatkach a raz znikały. Blondynka nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął się jej na twarz.

– Widzę, że już ci lepiej – usłyszała nagle przyjazny ton, dobiegający od strony drzwi wejściowych i nieco się przestraszyła, widząc w nich nieznajomego kapłana, którego widziała tylko raz w życiu.

Delikatny dźwięk wydobył się od strony niebieskich kwiatów, tym samym uwalniając Neferię od niepewności, którą jeszcze przed chwilą się napełniła, co sprawiło, że nieco opuściła kołdrę w dół.

Młodzieniec w białej szacie uśmiechnął się sympatycznie, jednak nie robił żadnych gwałtownych ruchów, jedynie podchodząc do kwiatów i głaszcząc ich liście. Wyciągnął z kieszeni niewielką fiolkę z jasnoróżową zawartością i wyciągnął ku Neferii dłoń, chcąc ją zachęcić do wzięcia lekarstwa.

– Dzięki temu przestaniesz odczuwać odrętwienie po długim śnie – wyjaśnił, a coś w jego oczach mówiło, że nie musiała się go obawiać.

Nieco ostrożnie, jednak już nie tak nieufnie, wzięła od niego buteleczkę i zatrzymała ją we własnych dłoniach, nie spuszczając z chłopaka swojego wzroku.

– Jak ci na imię? – zapytała nagle, zdając sobie sprawę, że nawet tego o nim nie wiedziała.

Jedyne czego była w stanie się domyślić, to tego, że znajdowała się we frakcji uzdrowicieli. Za dużo było czynników, wpływających pozytywnie na jej samopoczucie, żeby mogła się pomylić. Zwłaszcza, że wysoko prawdopodobnym było, iż leżała właśnie w łóżku uzdrawiającym, o których sporo czytała w książkach, przynoszonych jej przez Luhana.

– Lay – odparł bez oporów chłopak, patrząc na nią z oczekiwaniem, wskazując jednocześnie na fiolkę, którą Neferia wciąż trzymała w ręku – Naprawdę ci pomoże.

Zerknęła na ciecz o ślicznym kolorze, która bardziej przypominała napój mleczny niż miksturę leczniczą, ale w końcu odkorkowała butelkę i wypiła całą zawartość zaraz po tym jak urzekł ją cudownie słodki zapach. Jak również i smak, który przypominał jej jagody, hodowane w królewskiej szklarni.

I rzeczywiście chwilę później poczuła jak jej mięśnie nie były już tak ociężałe, a ona sama nie była już rozespana, odzyskując wigor. Uśmiechnęła się do siebie, po czym przeniosła wzrok na kapłana, który również nie tracił dobrego humoru.

Chciała mu podziękować, ale zanim jakiekolwiek słowa wyszły z jej ust, zwróciła uwagę na złotą broszę, przyczepioną do białego materiału na wysokości jego piersi. Broszę w kształcie małego sztyletu, otoczonego przez pnącza Mesariae – kwiatu ich narodu.

– Jesteś adeptem – bardziej stwierdziła niż zapytała – To zaszczyt – powiedziała od razu, pochylając głowę.

Lay jednak zaśmiał się cicho i podszedł nieco bliżej niej, siadając na krześle postawionym koło biurka i opierając swoje dłonie o kolana.

– A ty jesteś wykształcona – zauważył, zaskakując dziewczynę, która patrzyła na niego zbita z tropu – Mało kto wie, co oznacza ten symbol. Poza uczonymi oraz ludźmi należącymi do struktur władzy, nikt za bardzo nie wie o oznacznikach hierarchii Mesamatir. Nie mówiąc o tym, że bez problemu rozpoznałaś assentę, nie będąc częścią frakcji uzdrowicieli.

Odwróciła wzrok od chłopaka, zastanawiając się czy dobrze zrobiła będąc aż taką otwartą w stosunku do niego. Nie znała go dobrze, a miała ochotę rozmawiać z nim jak z bliskim przyjacielem... których de facto w ogóle nie miała.

Westchnęła cicho na swoją głupotę, ale z drugiej strony miała dość ukrywania się po kątach.

– Przynajmniej nie jesteś już tak roztrzęsiona jak wcześniej – powiedział nagle, zwracając ponownie jej uwagę – Ledwo kontaktowałaś przed utratą przytomności. Coś musiało mocno odbić się na twojej psychice, a twój przyjaciel nie był zbytnio skory do rozmowy... co się stało?

– Wolałabym o tym nie mówić – odparła od razu, czując jak robi jej się niedobrze, gdy przed oczami zaczęły się ponownie objawiać jej ciała kobiet, brutalnie zamordowanych przez strażników.

Przez ludzi, którzy mieli chronić kraj. Przez jej własną siostrę, która miała nimi odpowiednio kierować...

Drgnęła przestraszona, gdy poczuła ciepło dłoni na swoim ramieniu, jednak chwilę później poczuła dziwny spokój. Sama już nie wiedziała czy użył energii by ją uspokoić, czy to po prostu były jego oczy, które emanowały takim ciepłem, jakiego Neferia jeszcze w życiu nie widziała. W każdym razie była wdzięczna Layowi za jego obecność.

Bardziej niż myślała.

– Chodź ze mną – powiedział łagodnie, jeżdżąc uspokajająco kciukiem po jej ramieniu, ani na chwilę nie zabierając swojej dłoni – Musisz coś zjeść.

***

Syto zastawiony stół nie był dla Neferii niczym nowym, ale ciężko było odmówić ciepłego posiłku po tym wszystkim, co ją ostatnio spotkało. Dla Suho za to taka kolacja była czymś zupełnie nowym, bo przyzwyczajony do zwykłego chleba i nieczęsto podłego mięsa, które upolował, nie miał okazji do większego ucztowania, dlatego nie narzekając, od razu wziął się do pochłaniania pięknej dziczyzny, upieczonej z najsłodszymi owocami jakie kiedykolwiek jadł w swoim życiu.

Obojgu z rozbawieniem i dziwną czułością przyglądała się sama Honoria, która ku zdziwieniu Laya zdecydowała się wziąć udział w kolacji wśród kapłanów i nowych gości. Spojrzenie namiestniczki nie było widoczne zza woalki, którą miała na twarzy, ale nawet i bez tego Neferia czuła przed nią respekt jak i ekscytację, bo był to pierwszy namiestnik po Luhanie, którego mogła spotkać na żywo. Wyglądała inaczej niż na rysopisach, które jej dostarczano... była niższa, na pewno szczuplejsza, ale i dostojniejsza, a swoją prezencją ukazywała wielkie doświadczenie oraz wiekowość, której księżniczka się spodziewała.

Bo nie było dla niej tajemnicą, że kobieta miała prawie dwieście lat.

Wzdrygnęła się, gdy w pewnym momencie namiestniczka wstała od stołu i życzyła wszystkim miłego wieczoru. Następnie zatrzymała się wzrokiem na Suho oraz Neferii, powodując tym samym nieswoje uczucie u obojga z nich.

– Jedzcie dowoli – powiedziała spokojnym głosem – A jak już skończycie, zapraszam was do oranżerii. Chcę z wami porozmawiać. Lay po was później przyjdzie, więc nie spieszcie się.

Kiwnęła głową na swojego ucznia, na co od razu powstał ze swojego miejsca i skinął głową, rozumiejąc, że potrzebowała zamienić z nim słowo. Jednak zanim odeszli, Honoria zatrzymała się jeszcze na chwilę, obracając głowę ku dziewczynie i pochyliła przed nią głowę.

– Rad jestem, że w końcu miałam okazję cię poznać, Neferio. Jednak nie jestem pewna czy twój ojciec jest tego tak samo rad, jak ja.

Lay jakby uderzony, spojrzał na blondwłosą z szokiem w oczach, ale gdy tylko się zorientował, zmienił swój wyraz twarzy na tak samo spokojny i poważny jaki był zawsze. Nie wypadało w taki sposób okazywać emocji.

Nie przy tej dziewczynie.

Suho tylko zmarszczył brwi, widząc dziwne zachowanie kapłana, ale nie śmiał o nic pytać w tamtej chwili. Jeśli czegoś miał się dowiedzieć, na pewno się tego dowie w swoim czasie.

– Życzę smacznego – powiedział Lay, kłaniając się, na co brunet wybałuszył oczy jeszcze bardziej – Suho... Księżniczko... – dodał szeptem, by reszta kapłanów nie usłyszała jego słów.

Po tym podążył za namiestniczką i zniknął wkrótce z pola ich widzenia.

Neferia starała się jak mogła, by ignorować natarczywe spojrzenie jej towarzysza, który dla odmiany już nie jadł, tylko wwiercał w nią swoje palące spojrzenie. Starał sobie wszystko poukładać w głowie, ale jakby na to nie patrzeć, to wszystko miało sens...

Pomógł uciec księżniczce... To by wyjaśniało dlaczego tak szybko i tak żarliwie zaczęli szukać jej po całym królestwie, mordując tym samym tych, którzy z nimi nie współpracowali.

– A to ci nowina – powiedział w końcu rozbawiony, wracając do swojego mięsa, którego wciąż nie dojadł.

Dziewczyna popatrzyła na niego lękliwie, ale nie widząc żadnych oznak złości czy rozczarowania na jego twarzy, poczuła ulgę. I jednocześnie zaskoczenie.

– Nie jesteś zły? – zapytała cicho.

Długo nie odpowiadał, delektując się swoją kolacją i obserwując jak jeden kapłan po drugim wstawali od stołu i oddalali się w swoją stronę. Gdy wreszcie zostali sami, uśmiechnął się i spojrzał na nią, wciągając powietrze do płuc.

– Zły? Nie – odparł – Zaskoczony? Oj, kobieto... tak się nie robi z dobrym człowiekiem, co tyle przeszedł, żeby ci pomóc.

Zachichotała na jego komentarz i czuła radość z tego, że jednak nie miał jej tego za złe. Jego mina jednoznacznie mówiła, że jej przebaczył z miejsca ten nietakt i poczuła wtedy, że wybrała właściwego człowieka do pomocy.

– Dobra, zjedliśmy – stwierdził chłopak, odkładając srebrne sztućce na talerz i wstając od stołu, po czym chwycił się za boki i rozglądnął się wokół – To teraz gdzie? Gdzie ta cała oranżeria?

– Prosto na schody i w lewo do samego końca – rozległ się głos zza ich pleców, strasząc ich w jednej chwili.

Nie wiedzieli czy Lay stał za nimi już długi czas, czy akurat udało mu się przybyć tu w idealnym momencie, ale jednego byli pewni.

Czekała ich ciekawa rozmowa z samą namiestniczką i nie mieli żadnych oporów, żeby ruszyć prosto do umówionego miejsca.

***

Może i pobyt we frakcji lodu nie był najdłuższym pobytem w jednym miejscu jaki Larissa zaliczyła w swoim życiu, ale na pewno nie mogła odmówić mu dużej wartości i morału jaki za sobą pociągnął.

Poprawiła grube futro, które otrzymała od namiestnika Frobisa jako prezent pożegnalny i zerknęła na Chena, stojącego zaraz obok rosłego mężczyzny. Patrzył na nią jednocześnie ze zmartwieniem ale też i dziwną nadzieją. Nie potrafiła opisać jego humoru w tamtej chwili, bo był najzwyczajniej nieodgadniony, jednak nie ulegało wątpliwości, że życzył jej jak najlepiej i nie odpuściłby pożegnania.

– Pamiętaj – powiedział w pewnej chwili, zanim Lara zdecydowała się wystąpić z kręgu zrobionym z mis pełnych ognia, które ogrzewały ją nieustannie, chroniąc przed przenikliwym mrozem tutejszej frakcji – Szukając siebie samej i swoich korzeni we frakcji ognia... staraj się unikać namiestnika. Bo inaczej wszystko może potoczyć się w bardzo złym kierunku.

– To jak ona ma zyskać przynależność? – zapytała obruszona Chin – Wiesz, że naznaczanie przez kogoś innego niż namiestnika jest zabronione! Sam mi to wypominałeś.

Chłopak kiwnął głową, przyznając rację swojej młodszej siostrze. Przemknął wzrokiem od Frobisa, przez Kaia, zatrzymując się ponownie na Larissie i uśmiechnął się najserdeczniej jak umiał.

– Lara znajdzie sposób, wiem to – powiedział, posyłając jej tak nieodgadnione spojrzenie, że nawet nie wiedziała w jaki sposób miała zareagować.

Istniał inny sposób naznaczenia, niż z rąk innego człowieka ognia? I czy w ogóle mogła być pewna, że to właśnie ogień chciał ją wybrać? Od momentu, gdy dowiedziała się o jej drugim elemencie, co samo posiadanie jednego elementu było dla niej wcześniej niewyobrażalne, wahała się czy to właśnie frakcja ognia była właściwym wyborem... Ale sam fakt, że ludzie umysłu mogli okazać się dla niej niebezpieczni, odwodził ją od pomysłu zapuszczenia się w tamte tereny.

Przynajmniej na razie.

– A my jej pomożemy jak tylko umiemy – stwierdził Kai, strzelając palcami i rozgrzewając ramiona, po czym sprawnym ruchem zrobił rozłam w powietrzu i otworzył błękitny portal.

Portal z którego powiało ciepłem, w jednej chwili ożywiającym ciemnowłosą. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się mimowolnie czując ekscytację. Jeśli to rzeczywiście było miejsce, w którym mogła się odnaleźć, to chciała już tam być.

Być tam i odkryć czy naprawdę należała do tego świata, jak wszyscy wokół niej twierdzili.

– Chanyeol nie jest złym chłopcem – odezwał się nagle Frobis, zatrzymując Larę jeszcze na chwilę w ognistym kręgu – Jest bardzo odpowiedzialnym namiestnikiem, na którego barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność. Chce jak najlepiej dla swoich ludzi... ale nie jestem w stanie powiedzieć co zrobiłby w sytuacji, gdyby odkrył obcą na swoich terenach – przyznał mężczyzna, wiedząc że dodatkowo straszył dziewczynę, ale czułby się źle, nie mówiąc o tym ani słowa – Nie miej mu tego za złe i nie myśl o nim źle. W Mesamatir nie spotkasz nigdzie człowieka bardziej sprawiedliwego niż on, co teraz jest wielką rzadkością wśród nas, ale uważaj, Larisso. Ta podróż może okazać się ciężką próbą.

Kiwnęła głową, przyjmując wszystkie rady cierpliwie i z wdzięcznością. Popatrzyła od razu na Chin, która od razu zrozumiała, że pora iść, więc podbiegła do brata i ostatni raz objęła go mocno, czując że to było najwłaściwszą rzeczą jaką mogła uczynić.

Od razu objął ją równie mocno, po czym pogłaskał ją po głowie i spojrzał na nią czule, jak gdyby byłaby wielkim skarbem.

– Wiesz, że jesteś najważniejsza w całym moim życiu? – zapytał, kładąc dłonie na jej ramionach, a sama blondynka uśmiechnęła się szeroko.

– Mówisz tak jakbyś miał umierać – wystawiła język, ale chwilę później posłała mu delikatny uśmiech już bez przesadnego wyszczerzu – Będę ostrożna, obiecuję.

Kiwnął głową i puścił ją w kierunku portalu, wzdychając ciężko. Po raz kolejny musiał się z nią żegnać mimo, że nie chciał. Wiedział, że była już dorosła i sama potrafiła obrać swoją ścieżkę, którą konsekwentnie podążała, tak samo jak i on. Dlatego był z niej bardzo dumny, nawet jeśli nie okazywał tego otwarcie.

– Powodzenia – powiedział na odchodnym, wychwytując jeszcze szczery uśmiech Lary, która razem ze swoimi przyjaciółmi przekroczyła błękitną barierę i wnet rozpłynęła się w powietrzu.

Gdy został sam razem z Frobisem w małym pomieszczeniu, nie zaskoczyło go, że ogień całkowicie zgasł w okrągłych misach i samego namiestnika również to nie dziwiło. Stali w ciszy i każdy z nich bił się ze swoimi myślami, rozmyślając o zagubionej dziewczynie, która miała sporą szansę na odnalezienie siebie samej.

Ale czy będzie miała w sobie tyle siły, żeby to osiągnąć?

– Ma w sobie ogromny potencjał – stwierdził Chen.

Postawny mężczyzna obok niego skinął głową na jego słowa, ale w jego oczach kryło się zmartwienie.

– Tak – odparł – Ale ogromny potencjał może również oznaczać ogromne szanse na zatracenie się w nim, wiesz o tym doskonale.

Tymi słowami zakończył krótką wymianę zdań, po czym wyszedł z komnaty, zostawiając młodego strażnika pogody z jego własnymi myślami.

I coraz bardziej narastającymi obawami.

***

Oranżeria wywierała ogromne wrażenie na każdym odwiedzającym, ale też na każdym z nich wywierała zupełnie inne. Neferia po pierwszym kroku w wypełnionym kwiatami pomieszczeniu poczuła dziwny niepokój. Rozglądnęła się po rozświetlonym pokoju, nagrzanym zapewne od słońca, które przez cały dzień skupiało swoje promienie na szkle, okalającym ich dookoła i nie potrafiła stwierdzić czy czuła zachwyt, czy może wręcz odwrotnie.

Było tu cicho.

– Za cicho – powiedziała niepewnie, zerkając na Suho, który trwał niezmiennie przy jej boku.

Jednak na twarzy młodzieńca widniał uśmiech, zdradzający jego ogólne zadowolenie.

– Cicho? Nie słyszysz tych delikatnych dźwięków? Spokojnych szeptów i melodii, niosącej się po całym pokoju?

Dziewczyna popatrzyła na niego z przerażeniem, mając wrażenie, że coś umykało jej uwadze. Próbowała nasłuchiwać dźwięków, o których mówił, ale im bardziej się starała, tym bardziej odbierała otoczenie ze strachem.

– Dzieci ziemi zawsze ciągnie do rozmów z roślinami, nie bój się dziecko – odezwała się nagle namiestniczka, stojąca nieopodal nich, która z delikatnością i wdziękiem podlewała jedno z drzew, zdobiących oranżerię.

Mimo, że nie patrzyła w jej stronę, kiedy się odezwała, Neferia zdawała sobie sprawę, że to właśnie ona była adresatką słów Honorii. Wzięła więc tylko głęboki oddech i już z lżejszą duszą wkroczyła bardziej w głąb pomieszczenia, nie czując więcej lęku.

Gdy została gestem starszej kobiety naprowadzona razem ze swym towarzyszem w stronę złotej misy, stojącej tuż przy samej szybie, za którą rozciągał się niesamowity widok na całe miasto, była nieco zaskoczona. Zwłaszcza, że w misie nie było zupełnie nic. Był za to napis, nakreślony starożytnym alfabetem, którego użycie powoli zanikało w Mesamatir.

Jasnowłosa przejechała opuszkami palców po symbolach, które po kryjomu odkrywała jeszcze w pałacu, w wolnej chwili przemycając grube woluminy o pradawnej mowie do swojej komnaty. Mieniły się, oddając energię, która niegdyś w nie włożona nie bladła, tylko wiernie utrzymywała się na złotej powierzchni brzegów naczynia.

– „Gdy raz spojrzysz, poznasz siebie i to, co cię definiuje" – powiedział Suho, zwracając jej uwagę.

Był wpatrzony w symbole niczym zaklęty, nie mogąc oderwać od nich oczu. Tak samo jak wcześniej Neferia, z zafascynowaniem przejeżdżał po nich palcami, jak gdyby chciał skosztować ich energii.

Ona zaś chwilę później wróciła do starej mowy i dokończyła zdanie, wypisane na czarze.

– „Jednak gdy już spojrzysz, nie zdołasz przed samym sobą uciec" – wyszeptała, czując jak po kręgosłupie przeszły ją delikatne dreszcze. Spojrzała na stojącą za nimi Honorię, której wyrazu twarzy nie umiała odczytać, zakrytego za cienką białą woalką – Ta czara pokaże nam wizje, które nas dotyczą?

Kobieta podeszła nieco bliżej i dotknęła ich ramion, dodając im zastrzyku energii i odwagi, której potrzebowali.

– Wizje, które ona pokazuje, mogą zmienić wasze życie. Zastanówcie się dobrze, czy macie śmiałość skorzystać z jej dobrodziejstwa – powiedziała tajemniczo, odrywając dłonie od ich ramion i siadając na ławce nieopodal – Nie wszystko co człowieka ciekawi, może być tym, co człowiek chce odkryć.

– Mówi to pani każdemu, kto ma spojrzeć w naczynie? – zapytał sceptycznie chłopak, przyglądając się jej z lekkimi obawami.

Pierwszymi obawami, które poczuł w tym miejscu.

Zachichotała cicho, ale z chęcią odpowiedziała.

– Tylko tym, którzy sprawiają wrażenie, że czara pokaże im coś niezwykle ciekawego.

Dwójka spojrzała po sobie z niepokojem, nie będąc do końca przekonaną czy patrzenie w złotą misę było rozważnym krokiem. Jednak znaki oraz energia, która ich zaczęła otaczać, nęciła ich niesamowicie, jakby koniecznie chciała im coś ważnego powiedzieć.

Neferia odwróciła wzrok i westchnęła. Następnie kierowana instynktem przechyliła głowę nad czarą i wpatrzyła się w sam środek, oczekując tego, co miało nadejść.

Ale nie nadeszło nic.

– Co jest? – zapytała głośno, ale zanim zdążyła popatrzeć na Suho, od misy odegnał ją porywisty wiatr, któremu nie była w stanie się przez chwilę oprzeć.

Gdy jednak nieco zelżał, opuściła ręce, którymi zasłaniała swoją twarz i nie była już w oranżerii. Była na jakimś polu, w zasięgu którego nie było żadnego budynku. W oddali widziała tylko pałac królewski, przed którym rozciągały się jeszcze lasy frakcji ziemi.

Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc dlaczego znajdowała się akurat w takim miejscu. Rozglądnęła się dookoła, starając się utrzymać na nogach i nie dać się przewrócić przez ciągłą wichurę, ale niczego szczególnego nie dostrzegła. Jedynie to, że nie miała już długiej tafli jasnych włosów.

Były znacznie skrócone.

Wzięła kosmyk w swoje palce i nie mogła się przyzwyczaić do ich długości, jednak ta zmiana nie była czymś szczególnie poruszającym.

Podskoczyła nagle, gdy nieopodal błysnęło światło i rozległ się przeraźliwy huk. I wtedy spadł deszcz, mocząc wszystko dookoła wraz z nią samą. Objęła się ramionami, szukając miejsca, gdzie mogłaby się chociaż trochę schronić, jednak szczere pole bardzo temu nie sprzyjało.

Już miała siarczyście zakląć, gdy poczuła na ramieniu ciepło czyjejś dłoni.

Obróciła głowę w bok i zobaczyła szczery uśmiech jakiegoś blondwłosego mężczyzny, który patrzył na nią z niewysłowioną radością. Ciepło bijące od niego było niesamowite... Mogła przysiąc, że od razu miała ochotę wpaść w jego objęcia i zapłakać z żałości, wylewając wszystkie swoje smutki. Nie wiedziała tylko dlaczego.

Całą sielankę przerwał nagle makabryczny obraz ostrza, który w jednej chwili przeciął jasną skórę przy szyi chłopaka, wyzwalając kryjącą się krew, która trysnęła prosto na jej twarz.

Z przerażeniem i szokiem patrzyła jak bezwładne ciało opadło na ziemię, a nad nim stała Aria, która z zakrwawionym mieczem, patrzyła prosto na nią. Tym razem nie było w jej oczach pogardy, jak przy oglądaniu kobiet z półwyspu Velhad... widziała łzy. Słone łzy płynące na policzkach drugiej księżniczki, której wzrok był zagubiony, a zazwyczaj idealny strój był w strzępach tak samo jak i wiecznie ciasno ściśnięte w kucyk włosy były rozwiane na wietrze.

– Nic nie jest takie, na jakie wygląda – wychrypiała, po czym spojrzała za siebie.

A tuż za nią na horyzoncie rozciągało się wojsko. Ogromna liczba żołnierzy przybranych w różne barwy, walczących ze sobą na śmierć i życie w chaosie i gniewie, który Neferia potrafiła wyczuć, będąc nawet w tak dużej odległości od epicentrum bitwy.

I nagle usłyszała przeraźliwie głośny okrzyk bólu i rozpaczy.

– Kochanie, już wszystko dobrze, uspokój się – usłyszała kojący głos Honorii, która chwyciła ją za ramiona i uniosła z zimnej podłogi oranżerii, sadzając ją obok siebie na ławce.

Już nie była na ogromnym polu bitwy, nie miała na sobie krwi i nie musiała widzieć bezwładnego martwego ciała, leżącego u jej stóp oraz stóp jej płaczącej starszej siostry. Była znowu w świątyni uzdrowicieli, w ciepłym pomieszczeniu i w otoczeniu kwiatów, dodających jej otuchy.

Nieco się uspokoiła, gdy dotarło do niej, że już po wszystkim. Jednak musiała przyznać rację słowom, które wypisane były starodawnymi symbolami... nie mogła już uciec od tej wizji, a obrazy, które zobaczyła, wciąż miała przed oczami. I nie łudziła się, że o nich zapomni.

Spojrzała na misę i widząc przy niej Suho, który zaczął wykrzywiać swoją twarz w złości, a pięści zaciskać z wielką siłą, zaniepokoiła się dosłownie w sekundzie. I niemal podskoczyła, gdy ten krzyknął przed siebie:

– Nie!

Honoria nie wydawała się tym poruszona, lecz wstała z miejsca i podeszła do młodzieńca, który najwyraźniej już wyrwany z transu, zaczął ciskać w namiestniczkę ostrym spojrzeniem. Kręcił głową, jakby nie dopuszczał do siebie tego, co przed chwilą zobaczył.

– To tylko pieprzona legenda! – krzyknął po raz drugi, po czym na dosłownie krótką chwilę spotkał się ze spojrzeniem Neferii i skierował swoje kroki do wyjścia.

Blondwłosa siedziała oniemiała na ławce, patrząc się w drzwi, które przed chwilą zostały z wielką siłą zatrzaśnięte. Zerknęła niepewnie na starszą kobietę, oczekując od niej jakiegoś wytłumaczenia, ale nie wiedziała, że wizje mogą poznać tylko ci, którzy ich doświadczają.

Jednak wspomnienie o legendzie dało Honorii wystarczająco dużą wskazówkę. Zachichotała nagle i obróciła swoją zakrytą twarz ku młodej księżniczce.

– To naprawdę niesamowite, że los splótł ze sobą wasze ścieżki i sprowadził was akurat w to miejsce – powiedziała, odkrywając dziwnie wesoły ton, który zaskoczył dziewczynę.

Spojrzała raz jeszcze na złotą misę, która wywołała u niej złowrogą i przerażającą wizję, ale i zaprzątnęła jej głowę o nowe pytania.

Kim był chłopak z blond lokami, któremu była chętna zaufać? Dlaczego Aria płakała? Dlaczego było tam tyle wojska i tyle rozlewu krwi?

Popatrzyła na swoje dłonie, zamyślając się jeszcze bardziej niż wcześniej, mając jednocześnie w głowie ostatnie pytanie, które jej się nawinęło.

Dlaczego Suho był taki wściekły po ujrzeniu swojej własnej wizji?

***

Nalewając do kolejnej fiolki wywar z szczeroliścia, Lay zaczął powoli tracić cierpliwość. Odłożył miksturę na bok razem z chochlą i westchnął ciężko, zakładając ręce. Spojrzał na okno, za którym rozciągała się panorama ogrodu, pełnego ziół z których korzystał przy tworzeniu specyfików. Zawsze czerpał przyjemność z patrzenia na krajobraz i z pracy, którą wykonywał, ale teraz... nie mógł pozbyć dziwnego przeczucia, że stanie się coś złego, przy jednocześnie narastających wyrzutach sumienia.

– Nadal cię to dręczy? – usłyszał za swoimi plecami delikatny głos namiestniczki, która zdecydowała się odwiedzić pracownię swojego adepta.

Nie wiedział nawet kiedy weszła, bo jej bezszelestny chód był nie do wykrycia, ale w tamtej chwili nie bardzo miał ochotę nawet zgadywać. Popatrzył na nią z bezsilnością i niepewnością, która ogarniała go od momentu pojawienia się Neferii we frakcji uzdrowicieli.

A potem jeszcze ta informacja, że była to sama księżniczka...

– Powinienem do niego napisać – przyznał, czując jak zaczął łamać mu się głos.

– Wtedy sprowadziłbyś niebezpieczeństwo na nią i na niego samego, wiesz o tym.

Wiedział. I właśnie to go powstrzymywało przed przekazaniem przyjacielowi wielkich wieści, których nie spodziewał się żaden z nich od bardzo dawna.

Dotknął opuszkiem palca twardej faktury kamienia, z którego były zbudowane ściany w całym pomieszczeniu i zacisnął powieki, chcąc wyrzucić z głowy ponure myśli. Jak nigdy, chciał powiedzieć Chenowi kogo spotkał... ale od środka zżerała go żałość, że po prostu nie mógł tego zrobić.

– Poddaliśmy się tak wiele lat temu – przyznał cicho, zwracając swój wzrok na spokojną Honorię, która cierpliwie stała i słuchała swojego ucznia – On szukał jej cały czas. Przez całe osiemnaście lat przemierzał tereny tego cholernego państwa...!

– Lay! – upomniała go kobieta, na co zamilkł, zaciskając pięści i opierając się o zimną ścianę.

Westchnął, czując ogromną bezradność.

Ona była szukana przez króla. Chen był na celowniku królewskiej straży. Chociaż chciał, to doskonale wiedział, że nie mógł narażać obojga na wytropienie i pojmanie.

Nie miał pojęcia co groziło księżniczce za ucieczkę, ale wiedział, że kara mogła być dotkliwa. Zwłaszcza, że nie było to prawdziwe dziecko króla.

– Co ja mam teraz zrobić? – jęknął, patrząc błagalnie na swoją nauczycielkę.

Miała na to tylko jedną odpowiedź.

– Chroń ją – odrzekła – Chroń ją tak żarliwie, jak tylko możesz, a to zaspokoi twoje wyrzuty. Pamiętaj, że nie zdradzasz w ten sposób nikogo, mój drogi... ale też nie zapominaj, że nie dasz rady uratować każdego człowieka na tym świecie – powiedziała poważnie, na co Lay zadrżał, ale w głębi duszy musiał przyznać jej rację – A i jeszcze jedno... chłopiec z trzema elementami zdecydował się nas opuścić zaraz po ujrzeniu swojej wizji. Dopilnuj proszę aby Neferia nie czuła się u nas samotna, dopóki sama nie zdecyduje się wyruszyć w dalszą drogę.

Po tych słowach skinęła mu głową, na co on odpowiedział ukłonem i odprowadził ją do drzwi wzrokiem. Stał przez chwilę nieruchomo i wpatrywał się w drzwi od pracowni, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa na to, co właśnie czuł wewnątrz siebie.

Jednak wiedział jedno.

Musiał zatrzymać ją w świątyni za wszelką cenę.

***

Nieprzyjemne uczucie w żołądku spowodowane przejściem przez portal szybko minęło, gdy tylko Lara dotknęła stopami twardej ziemi. Spojrzała w dół i przed oczami stanęła jej ciemna jak smoła trawa, która pomimo dziwnego koloru, nie traciła wcale na żywotności. Dotknęła jej dłonią i z zaskoczeniem stwierdziła, że była miękka i elastyczna.

Podniosła się z powrotem i gdy obiegła szybkim spojrzeniem otoczenie, jej zadziwienie było o wiele większe, gdyż wokół niej roślinność nie opierała się tylko na ciemnym kolorze. Miejscami źdźbła traw miały swoją naturalną zieleń, gdzieniegdzie można było dojrzeć odcień złota i pomarańczy, a korony drzew jakby pomalowane to na złoto, to na żółć czy kruczą czerń wcale nie odstręczały.

Uśmiechnęła się do siebie, czując się dziwnie... bezpieczna wśród nich.

Poczuła ciepło, które zaczęło ogarniać ją z każdej strony, przez co była zmuszona zrzucić z siebie grube futro i przewiesić je sobie na przedramieniu. Nie zważając na zaniepokojone spojrzenia przyjaciół, zaczęła iść przed siebie po tym, jak ujrzała jasne światło tlące się tuż przed nią. Na ciemnym niebie łatwo było dojrzeć jasną łunę, zwłaszcza, gdy wokół nich panowała ciemność, łamana jedynie pojedynczym blaskiem niektórych roślin jaśniejących złotem.

Nie zważała jednak na cuda natury tylko z ciekawością podążała za światłem, które ciągnęło ją do siebie niczym narkotyk i które sprawiało jej coraz większą satysfakcję, rosnącą w jej żołądku.

– Lara, uważaj – usłyszała nagle ostrzegawczy ton Chin, co zatrzymało ją w miejscu.

Zerknęła na blondynkę z pytaniem wymalowanym na twarzy i rozszerzyła oczy ze zdziwienia, gdy po wskazaniu przez nią na podłoże, ujrzała ogień, wydobywający się ze świeżych śladów jej własnych stóp.

– W tym miejscu będziesz musiała uważać – powiedział Kai, stopą zgarniając ziemię i zasypując płomienie, tym samym dusząc je w zarodku – Ognista energia wisi w powietrzu i ciężej kontrolować tu swoje zdolności. Będziesz musiała się skupić, inaczej łatwo cię znajdą.

Lara kiwnęła niepewnie głową, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą płonął ogień, nieświadomie wzniecony przez nią samą. Jeszcze przed chwilą czuła swego rodzaju satysfakcję i narastającą w niej coraz większą ciekawość, ale teraz... zaczęła czuć również strach. Westchnęła cicho i starając się opanowywać swoje emocje, zaczęła ponownie podążać tam, gdzie wcześniej.

Światło było coraz bliżej, a wokoło zaczęło pojawiać się coraz więcej ciekawych zjawisk, które na powrót wzbudzały w dziewczynie zachwyt.

– Niesamowite – szepnęła, gdy mały ptak rozmiarów piłeczki od ping ponga, o płonących skrzydłach podleciał do niej i wesoło zaćwierkał.

Chin już miała krzyknąć, żeby go nie dotykała, ale wstrzymała się i zaśmiała w duchu, gdy przypomniała sobie, że ogień przecież nie mógł jej wyrządzić żadnej krzywdy. Wtedy też razem z Kaiem obserwowali z ciekawością, jak małe stworzenie usiadło na palcu ciemnowłosej i zatrzepotało skrzydełkami.

Był to obraz, który na bardzo długo zapadnie im w pamięć, bo ani ona ani on nie potrafili przywołać momentu kiedy ostatnim razem czuli taką beztroskę jak dziś.

Jednak dla Larissy mały ptaszek był tylko kroplą w morzu, bo gdy dotarła razem z przyjaciółmi na skraj przepaści i jej oczom ukazało się całe miasto u stóp olbrzymiego wulkanu, nie umiała powstrzymać ust, które mimowolnie szeroko się rozwarły.

Małe złoto-białe domki, które leżały na obrzeżach były urocze z tamtej perspektywy, jednak to wielki pałac oraz niewiele mniejsza budowla, kojarząca jej się z jakąś świątynią, rozciągające się zaraz przed wielkim placem z równie dużym pomnikiem na samym środku, wzbudziły w niej zachwyt. I uczucie pewnej nostalgii.

Ogień był wszędzie. Był w oknach, był na ulicach, był na dachach, drzewach... był dosłownie wszędzie. Było to miasto, które pomimo nocy było rozświetlone niczym w dzień, a małe ciemne kropki, którymi byli ludzie przechadzający się wokół pomnika nieznanego jej człowieka zdawali się nie przejmować późną porą i uczestniczyć żywo w życiu całej społeczności.

I wtedy w jej oczach mignął jej krwiście czerwony materiał przed samym pomnikiem. Mogło jej się to wydawać, mogła mieć również dziwne omamy, ale całą sobą nie potrafiła powstrzymać coraz szybszego bicia jej własnego serca.

To mogła być ona.

– Lara, stój! – krzyknął Kai, który puścił się biegiem za uciekającą dziewczyną, która jak najszybciej chciała się znaleźć na rozświetlonym placu.

Nie myślała i nie zastanawiała się nad tym co właśnie robiła, ale zaczęła się wyrywać z bólem w sercu, gdy silne ramiona chłopaka zatrzymały ją w miejscu i sprowadziły na ziemię, zmuszając ją do siadu.

Oddychała ciężko, czując jak ekscytacja powoli opadała a do niej samej dotarła jej lekkomyślność. Westchnęła cicho i tęsknie spojrzała na miasto raz jeszcze, siedząc na drodze, prowadzącej w dół kotliny.

– Nie możesz się tam pokazać jak gdyby nigdy nic! – upomniała ją Chin, czując ulgę, że Kai był szybkim biegaczem.

Z drugiej strony nie spodziewali się takiej reakcji od strony Lary. Nie wychwycili nawet momentu, w którym dziewczyna postanowiła rzucić się w pogoń za ognistym miastem, co tylko ich upewniło w jednej ważnej rzeczy.

Ona rzeczywiście mogła pochodzić stąd.

– Wiem o tym – przyznała, powoli ściągając z siebie ramiona Kai, który jednak wciąż nie spuszczał z niej oka – Ja tylko... och no spójrzcie! Nie czujecie tego?

Dwójka spojrzała po sobie znacząco, a ciemnowłosa patrzyła na nich z niezrozumieniem.

– Mam wrażenie jakby tam była odpowiedź na wszystko – dodała, wstając z ziemi i znów zapatrzyła się na krajobraz, który się przed nią rozciągał – Jakby tam był ktoś, kto powie mi kim naprawdę jestem.

Gdy patrzyła na miasto skąpane w ogniu, czuła w środku dziwny pociąg do tego miejsca. Czuła jednocześnie strach, ale i ekscytację. Radość, a także niewysłowiony smutek. Nie potrafiła określić co nią kierowało, ani jak to wytłumaczyć, ale wiedziała, że to było miejsce, w którym odnajdzie to, po co tu przyszła.

Odpowiedzi.

Kai i Chin westchnęli cicho, ale z uśmiechem przyjęli jej reakcję na Ognistą Zatokę. Nie wyglądała już tak samo, jak gdy przybyła po raz pierwszy do ich krainy. Nie była już wiecznie przestraszoną dziewczynką, bojącą się o swoje życie i uciekającą przed rozpoznaniem. Teraz nie wahała się zaryzykować, by poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, a determinacja w jej oczach była tak wielka jak nigdy wcześniej.

Blondynka dotknęła dłonią jej ramienia i ścisnęła lekko, dodając jej otuchy, a Kai założył ręce i zaśmiał się tym razem głośno, zwracając na siebie uwagę obu pań.

– No cóż... witaj we frakcji ognia, Laro – orzekł – Czuję, że będzie ciekawie.

Larissa uśmiechnęła się szeroko i patrząc na tętniące życiem miejsce, po raz pierwszy życiu poczuła, że miała cel, do którego chciała dążyć.

Wreszcie znalazło się coś, co nadało jej życiu sens. 


***

Aaaaand.... that's it, Kochani 😄

Oficjalnie skończyłam pierwszą księgę Klucza, zostawiając przed główną bohaterką misję odkrycia jej własnej tożsamości i historii jej dzieciństwa. Stwierdzam, że pierwsza część nie jest porywająca jakby się mogło wydawać po prologu i samym początku, ale wszystko co chciałam tu osiągnąć, osiągnęłam.

Poznaliście najważniejsze postaci, które będą się przewijać przez wszystkie księgi. Niektórzy byli z nami co rozdział, niektórzy pojawili się tylko w części, a jeszcze inni byli obecni przez jedną lub dwie sceny, ale zapewniam, że wszyscy którzy zostali tu przedstawieni (no może prócz pani z targu we frakcji uzdrowicieli, barmana z frakcji ziemi oraz chłopca przemytnika z frakcji mroku) będą mieli większą rolę do odegrania w przyszłych wydarzeniach.

Również przedstawiłam niektóre problemy, które dotykają mieszkańców tej krainy oraz ogólne zasady kierujące tym światem. Niedługo powinnam wstawiać tutaj Kodeks Mesamatir, który zdążyłam napisać i w którym są opisane podstawowe regulacje rządzące całym krajem (coś na wzór naszej Konstytucji, ale w znacznie okrojonym stanie). Niewykluczone, że czasami będę ten kodeks rozszerzać, więc jeśli czasem się do niego cofniecie, to może zobaczycie tam coś nowego. Nie jest jednak konieczna znajomość tego aktu prawnego, żeby orientować się w przyszłych księgach! Będę się starała wyjaśniać jeszcze w trakcie konkretnych scen jak działa to i tamto, jeśli będzie tego wymagać sytuacja.

Następna księga zatytułowana "Kontrola" już jest w trakcie tworzenia, ale będziecie się musieli uzbroić w cierpliwość, bo ona już nie jest taka łatwa do pisania i na pewno trochę mi przy niej zejdzie. Mogę natomiast was zapewnić, że prawie całość miejsca akcji będzie się działa we frakcji ognia! No i we frakcji uzdrowicieli coś nie coś oraz w miejscu, które jeszcze poznacie 😉

Także do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top