Rozdział XIII

Larissa zawsze wyobrażała sobie pałace możnowładców jako skąpane w złocie ogromne i wysokie sklepienia, na których kształty ludzkie i zwierzęce miały witać bądź też straszyć nowoprzybyłych. Miękkie dywany, rozłożone w każdym holu oraz błyszczące płyty z białego marmuru świadczyły o przepychu, którym obnosiła się bogata klasa arystokracji jeszcze bardziej niż swoją wiedzą i doświadczeniem, których... często po prostu im brakowało. Dotychczas takie widoki mogła podziwiać w muzeach, do których jakimś cudem się dostawała.

Dotychczas.

– Świetlista Twierdza robi na każdym takie samo wrażenie – powiedział Samuel, który powolnym krokiem towarzyszył jej w wędrówce po najokazalszych kątach pałacu.

Nie samo złoto robiło takie piorunujące wrażenie, a bardziej ich blask i dziwna aura, która była wciąż taka sama. Nie blaknęła, nie malała, nie znikała. Pulsowała wciąż tym samym ciepłem niczym niewyczerpana energia sprawiająca, że aż chciało się żyć.

Lara uśmiechnęła się, podziwiając niezwykłe cuda architektury, nie mając pojęcia jak zdolnym trzeba być, żeby wykonać tak wspaniałą robotę. Wszystko się ze sobą łączyło... każda rzeźba i płaskorzeźba była wykonana idealnie, bez jakiejkolwiek skazy, bez jakiegokolwiek błędu. Aż ciężko było w to uwierzyć.

Szła korytarzem, nie do końca wiedząc gdzie jej nowy kolega ją prowadził, ale wiedziała za to, że nic gorszego niż wydarzenia sprzed ostatnich dwóch tygodni nie mogło ją spotkać w tym miejscu.

Z momentem gdy przekroczyła olbrzymie białe wrota poprzetykane złotymi refleksami, jej oczom ukazała się wielka sala tronowa – pierwsza, jaką mogła podziwiać w Mesamatir. W przeciwieństwie jednak do bogato zdobionych korytarzy, w samej sali dominował czysty minimalizm. Złoto było obecne na każdej kolumnie, ale nie w takim nakładzie jak w innych pomieszczeniach, a rzeźb i obrazów po prostu nie było. Były za to wielkie okna, sięgające aż do sufitu przez co sala wydawała się o wiele większa niż była w rzeczywistości. Zwłaszcza z balkonami, na które można się było dostać z każdej strony.

Na samym środku w oddali, na wielkim tronie z białego kamienia siedział blondwłosy młodzieniec, którego twarz była wykrzywiona w grymasie, brwi były ściągnięte a dłoń pocierała nieustannie jego czoło. Lara, sądząc po jego świetlistej szacie, złotych pantoflach, złotym diademie na jego głowie oraz po dużym złotym kosturze, opartym o prawą stronę tronu, domyśliła się, że miała do czynienia z namiestnikiem tej słonecznej krainy.

I właśnie tak sobie go wyobrażała... no, może podejrzewała, że był ciut starszy niż ten, którego miała przed swoimi oczami.

– Panie – zaintonował głośno Samuel, po czym przyłożył prawą dłoń do piersi i ukłonił się nisko, czym zwrócił uwagę zamyślonego władcy.

Zmarszczone brwi szybko powróciły na swoje naturalne miejsce, czoło stało się gładkie, a na twarzy młodego mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech. Chwycił natychmiast za swój kostur i powstał ze swojego miejsca, kierując się prosto na niespodziewanych gości.

Widać było, że z Samuelem miał już przyjemność się kiedyś spotkać, bo nie wydawał się być w stosunku do niego nieufnym, jednak widok nieznajomej mu dziewczyny w jego pałacu nastręczył mu nieco niepokoju. Zatrzymał się przed ciemnowłosą, obiegł wzrokiem jej zmarniałą twarz oraz brudną biel gładkiego materiału, wystającą zza jej krwistoczerwonego płaszcza. Wtedy jego twarz nie ukrywała zmartwienia.

– Dużo musiałaś przejść, prawda? – zapytał tak ciepłym głosem, że Larissę w tamtym momencie zatkało.

Tak samo jak zatkało ją przy rozmowie z cukiernikiem na ulicach tej roześmianej frakcji. Wciąż nie mogła przywyknąć do otwartości tych ludzi, a ciepłe powitanie władcy tej krainy było reakcją, której nie dało się spodziewać po przeciętnym człowieku z jej rodzimej ziemi. Mógł wykazać chociaż trochę podejrzliwości w stosunku do niej, a on... nie wykazał jej ani krzty.

Nie śmiała mu odpowiedzieć. Spuściła tylko głowę, czując się onieśmielona perfekcją, którą miała przed sobą w ludzkiej postaci. Nie spotkała w całym swoim życiu człowieka, który emanował czystym światłem, a przy tym tak dużym ciepłem, dającym się czuć na całym ciele.

– Wasza światłość – zaczął Samuel, jednak przerwał, gdy Baekhyun machnął ręką, każąc mu zaprzestać używania mowy formalnej. Był zbyt zaintrygowany dziewczyną, którą do niego przyprowadzono, by wysłuchiwać wszystkich tych bezsensownych zwrotów – Miała tutaj przybyć od samego początku z przyjaciółmi, ale wyniknęły problemy i...

– Z przyjaciółmi? – zapytał nagle, przenosząc zdziwiony wzrok na młodego podróżnika – Kai i Chin? To ty jesteś Lara?

Dziewczyna uniosła głowę do góry, tym razem patrząc w błyszczące oczy namiestnika z pełnym zdziwieniem i niewysłowioną radością, że wreszcie usłyszała imiona osób, którym ufała, z ust kogoś innego niż jej samej. Kiwnęła głową automatycznie, tym samym odpowiadając na pytanie namiestnika i sprawiając, że ten uśmiechnął się szeroko w jej stronę, ukazując szczęście jakiego jeszcze nie widziała.

– Chwała najwyższym elementom, że jesteś cała! Laia chyba nie zdążyła cię skrzywdzić?

– Laia? – zapytała zdezorientowana, na co chłopak odetchnął z wyraźną ulgą i kazał gestem ręki podążać za sobą.

Samuel chwycił ją jednak za ramię w ostatniej chwili i posłał jej ciepły uśmiech.

– Ja muszę wracać... skoro mój pan jest tutaj, jestem zobowiązany podążać za nim. Ale jestem pewien, że jeszcze się kiedyś zobaczymy – powiedział, znacząco wskazując głową na jedną z kieszeni jej płaszcza, gdzie spoczywał kawałek materiału, który dostała od Sehuna.

Uścisk podróżnika był mocny i pewny, dodający otuchy i nadziei za co Lara była mu wdzięczna. Z lekką niepewnością odprowadzała go wzrokiem do wyjścia, czując się w jednej chwili zupełnie samotna, ale myśl, że już niedługo ponownie spotka dwójkę przyjaciół dodawała jej odwagi. Dlatego też posłusznie podążała za namiestnikiem światła, który poprowadził ją w stronę balkonów, z których marmurowe schody prowadziły prosto do ogrodów, pełnych złotych kwiatów.

Widziała je już na ulicach, na kolumnach, na parapetach i dachach domów znajdujących się poza terenem pałacu. Wtedy też pomyślała, że musiały być częścią tej frakcji, swoistym symbolem, tak samo jak kwiaty Shinaan we frakcji uzdrowicieli. Nie miała jednak ochoty zadawać pytań, bo po głowie krążyły jej osoby, z którymi miała się za chwilę spotkać. I już nie mogła się tego doczekać.

I gdy nieopodal niewielkiej fontanny wykonanej chyba ze szczerego złota, ujrzała niską blondwłosą dziewuszkę, która nerwowo wpatrywała się w jedną z jej kul żywiołów, jej radość była tak wielka, że nie mogła się powstrzymać, tylko pobiegła prosto na nią, obejmując ją za szyję. Przy tym nie mogła nawet powstrzymać swoich łez.

Przestraszona Chin zerknęła szybko na jej oprawcę, ale gdy ujrzała burzę czarnych włosów w wielkim nieładzie i zdobienia na odkrytym skrawku sukienki, którą ona sama kupiła na targu w wiosce, jej strach zmienił się w ogromną ulgę.

– Lara?! – krzyknęła i objęła ją tak samo mocno, nie wierząc, że widzi ją właśnie przed sobą – Co się z tobą działo, dziewczyno? Wyglądasz strasznie, bez urazy – skwitowała, na co ciemnowłosa tylko się roześmiała.

Chin spojrzała z wdzięcznością na uśmiechniętego Baekhyuna, który patrzył na nie z oddali, oparty o swój złoty kostur. Zerknął na niebo i westchnął cicho, gdy zorientował się, że powoli dochodziło południe. Słońce było prawie w najwyższym punkcie nieba, a ludzie stopniowo zaczęli wracać do domu z frakcji mroku. Oznaczało to, że wreszcie wszystko wróciło do normy... żałował tylko, że odbyło się to kosztem tylu ludzi.

– Musisz odpocząć – stwierdził w końcu namiestnik, kierując swoje spojrzenie na zmordowaną podróżą Larissę – Każę przygotować ci pokój i zanieść ci coś do jedzenia. A tymczasem... ja wracam do swoich obowiązków.

Chin odprowadziła go wzrokiem, mając jednocześnie dziwne przeczucie, że coś trapiło młodego władcę. Wcześniej był żywszy i emanował niesamowitą energią... teraz był inny, ale nie potrafiła stwierdzić na czym ta „inność" miałaby polegać. Westchnęła cicho i usiadła obok Lary przy fontannie, patrząc na nią w dalszym szoku.

– Jak ci się udało tutaj dostać? Pilnują wszystkich granic, a podróżnicy podchodzą teraz z nieufnością do każdej kobiety... wiem, bo po drodze z Kaiem spotkaliśmy kilku jego znajomych i nie są chętni do udzielania pomocy nieznajomym bez wcześniejszego ukazania ich przynależności do określonej frakcji. Znalazłaś kogoś, kto nie zadawał pytań?

Uśmiechnęła się delikatnie, po czym automatycznie ziewnęła, czując jak ogólne wyczerpanie powoli dawało jej się we znaki.

– Powiedzmy, że znalazłam dobrą duszę, która pomogła przejść mi wiele przeciwności... i uważała żebym nie wpakowała się w łapska śmierci.

– Brzmi trochę jak cwaniaczek o całkiem ładnej buźce – zachichotała blondynka.

A Lara mimo wszystko nie mogła zaprzeczyć.

***

W momencie gdy uderzyła swoim ciałem o zimną taflę wody, ogarnęła ją panika jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła. Mimo machania rękoma i nogami nie potrafiła znaleźć chwili by zaczerpnąć chociaż trochę powietrza do płuc.

Neferia nie umiała pływać. Od dziecka była uczona wszystkiego, czego potrzebowała do bycia dobrą królową i przyszłością całego państwa. Umiała szyć, umiała śpiewać, umiała czytać mapy i znała od podszewki język ludzi dnia i nocy, ale nigdy... nigdy nie potrzebowała uczyć się pływać.

Gdy zaczęła krztusić się wodą, nie dawała rady już utrzymywać się blisko powierzchni, więc odpuściła i przestała wierzgać nogami. Jednak wtedy została pociągnięta przez dużą siłę i po chwili dotykała kolanami ziemi, brodząc w płytkiej wodzie. Patrzyła przez jakiś czas na swoje przerażone oczy, które odbijały się w przezroczystej tafli, po czym uniosła głowę i zobaczyła swojego towarzysza, który rozmasowywał swoje ramiona, sprawiając wrażenie, jak gdyby był to dla niego chleb powszedni.

– Nie sądziłem, że ktokolwiek oprócz ludzi ognia nie potrafi obchodzić się z wodą – stwierdził Suho, który powoli zaczął pozbywać się wody ze swoich włosów i ubrań.

Jasnowłosa oglądała jego poczynania w ciszy, przy czym nie wiedziała nawet od czego zacząć swoje pytania. To już kolejny element którego użył w jej obecności.

– Ziemia... portale... teraz, ugh... woda – sapnęła, dźwigając się do pionu i powoli docierając do brzegu, przełamując opór wody, który znacznie utrudniał jej przejście na suchy ląd – Umiesz panować nad trzema elementami! Tak w ogóle można? – zapytała z ciekawości, patrząc na Suho mocno zaintrygowana.

Gdy stanęła na miękkiej zielonej trawie, poczuła jak woda wychodzi z jej ciężkich ubrań oraz włosów za co rzuciła wdzięcznym spojrzeniem ku młodzieńcowi. Ten tylko uśmiechnął się życzliwie i zaczął podążać pod górę na wzniesienie, które rozpościerało się przed nimi.

Neferii nie pozostawało zaś nic innego, tylko podążać krok w krok za nim.

– I tak... i nie – odrzekł enigmatycznie, co wprawiło dziewczynę w zdezorientowanie.

Powłóczyła nogami pod górę, starając się omijać wystające skały, na których mogła zranić sobie nogę. Jednak skały nie były w tamtej chwili jej centrum zainteresowania, tylko temat, z którym nigdy wcześniej się w pałacu nie spotkała. Każda księga, z której pobierała nauki wyraźnie zaznaczała, że każdy mieszkaniec Mesamatir jest wybierany przez jeden element, którym kieruje się do końca swojego życia. Tak jak ona miała lód, tak samo Aria władała wodą, a jej ojciec ziemią... dlaczego więc ten chłopak władał jednocześnie więcej niż jednym?

– Może rozwiniesz swoją myśl? – podsunęła, gdy nie usłyszała od niego nic więcej prócz tego, co już powiedział.

Zerknął na nią lekko odwracając głowę do tyłu, po czym ruszył w dalszą drogę, już prawie dochodząc na sam szczyt pagórka.

– Fizycznie większość mieszkańców tej krainy posiada dwa elementy, trochę rzadziej zdarza się, że władają większą ilością... ale zgodnie z prawem, każdy posiada jeden i koniec dyskusji. Takich ludzi, którzy nie stosują się do tej zasady nie spotyka nic dobrego, gdy się ujawnią.

– To znaczy? – zapytała, nie wierząc w to co właśnie usłyszała.

Większość ludzi? To znaczy, że księgi najznamienitszych historyków i badaczy Mesamatir mogły kłamać?

– To znaczy, że władza wyłapuje takie osoby i albo wciela je do własnej świty bezrozumnych piesków, gotowych spełniać każdy najokrutniejszy rozkaz, albo po prostu skazuje je na śmierć za złamanie prawa.

– Ale przecież to bzd...!

– Jesteśmy – przerwał jej nagle, stając w miejscu i wskazując na miejsce znajdujące się w niedalekiej odległości od nich samych.

Oczom Neferii ukazała się niewielka posiadłość, której ściany, weranda oraz schody na nią prowadzące zbudowane były z najzwyklejszego drewna tych terenów. Biorąc pod uwagę piękne wykończenia wokół okiennic oraz na rogach drzwi i balustrad, mogła się domyślać, że duży udział w tworzeniu tego małego cuda mieli ludzie ziemi, gdyż tylko oni mogli się pochwalić takim fachem. Z ciekawością patrzyła na drobne patyki, które w całości przykrywały gładkie deski, składające się na dach chaty, a takie szczegóły jak mała drewniana huśtawka, zaczepiona o najbliższe drzewo, drewutnia postawiona nieopodal czy niewielki lekko pozłacany miejscami wóz, któremu brakowało koła a niektóre deski nie trzymały się już wyznaczonego miejsca, fascynowały ją i jednocześnie cieszyły jej oczy, przyzwyczajone do wiecznie surowych ścian pałacu, drogich dywanów czy monumentalnych rzeźb...

Było tutaj swojsko... co było dla młodej księżniczki bardzo obce. Lecz właśnie w tej obcości dostrzegała ona niesamowite piękno.

– Nieczęsto miałaś takie widoki, czyż nie? – zagadnął w pewnej chwili Suho, schodząc w dół pagórka, zmierzając prosto w stronę uroczego domku.

– Nieczęsto, to za mało powiedziane – westchnęła i szybko wyprzedziła swojego towarzysza, podbiegając do samotnej huśtawki, która wydawała się w nienaruszonym stanie.

Każdy element oceniała dokładnie, wpatrując się nie tylko w zdobienia, ale również z ciekawością odkrywając w jaki sposób trzymała się na grubych linach przewieszonych przez gałąź. Nigdy nie miała takiej zabawki, wiecznie leżąc pod grubymi pierzynami, ewentualnie siadając na złotych krzesłach, miękkich i wygodnych.

Zerknęła na chłopaka, który tylko kiwnął głową, zachęcając ją do skorzystania z nowego dla niej przedmiotu. I z chwilą, gdy pierwszy raz odepchnęła się od ziemi, czując delikatny powiew wiatru, okalający jej włosy... wreszcie poczuła, że żyła.

– Mieszkasz tu? – zapytała, gdy razem z nim przekroczyła próg domostwa i obiegła wzrokiem całkiem proste meble, na których stały najróżniejsze rzeczy.

Uśmiechnęła się na widok malutkiego garnuszka, postawionego na tacy obok imbryka, wyglądającego na używanego jeszcze całkiem niedawno. W dotyku te przedmioty były różne od gładkiego szkła czy porcelany, z jakimi miała styczność od dziecka...

– Mieszkałem – westchnął, rzucając torbę na stół kuchenny, położony nieopodal paleniska, nad którym wciąż wisiał garnek, w którym lubił gotować najróżniejsze potrawy – Wiesz jak jest... pomagasz ludziom, oni sprowadzają do twojego domu straż królewską, która w pewnym momencie odkrywa, że jesteś synem zbiegłej służącej z pałacu.

Ironia w jego głosie nie tyle co zaskoczyła blondwłosą dziewczynę, co zwyczajnie zmartwiła. Zerknęła na niego ze smutkiem, nie zdając sobie sprawy, że miał tak ciężkie życie i musiał uciekać. Tylko... dlaczego?

Zwróciła uwagę na jedną z ramek ze zdjęciem, przedstawiającym młodą kobietę z grubym warkoczem, która uśmiechała się do zdjęcia razem ze swoim kilkuletnim dzieckiem. Wzięła do ręki fotografię, zastanawiając się dlaczego ona nie miała podobnych wspomnień. Wtedy zdała sobie sprawę, że każdy układał sobie życie na swój własny sposób, a jej rodzice po prostu nie mieli w nim miejsca na szczęście i beztroskę.

– Zawiniłeś tylko swoim urodzeniem? – zapytała cicho, nie potrafiąc tego zrozumieć.

To, że jego matka była zbiegiem, nie znaczyło, że on musiał ponosić za to odpowiedzialność.

Usłyszała westchnienie za swoimi plecami, po czym dostała dość dosadną odpowiedź.

– Mama zmarła, więc musi odpowiedzieć za zdradę jej potomek. To dość proste równanie.

Odłożyła ramkę z powrotem na miejsce i obróciła się w jego stronę, nadal ze smutkiem na swojej twarzy.

– Przykro mi – odparła – Nie wiedziałam, że ona...

– Była chora, cóż więcej mogę powiedzieć – przerwał jej, odpychając się od stołu i podchodząc do szuflady komody, stojącej po przeciwległej stronie pokoju – Było minęło i nie należy tego roztrząsać.

Wtedy zrozumiała, że temat był zakończony i nie życzył sobie jego kontynuacji. Zwróciła za to uwagę jak po kolei wyciąga ze skrytki jakąś cienką linę, brzęczący mieszek oraz kilka rzeczy, których nazw nie umiała sobie przypomnieć, ale dawała głowę, że widziała je już w jakichś książkach. Zwłaszcza małe srebrne lusterko, które błyszczało od czasu do czasu dziwnym blaskiem.

Kątem oka spojrzała na przywiązaną do jej pasa latarnię, która również pulsowała bardzo podobnym światłem. Czyżby dziwne lusterko to kolejny artefakt ludzi słońca? Zanim zdążyła zapytać, Suho wskazał dłonią na drzwi, zapraszając ją do wyjścia na zewnątrz. Przy werandzie podał jej tylko kawałek chleba z konfiturą.

– To na wypadek głodu. Nie jest to dziczyzna, ani złote talerze jakie mogłaś widzieć...

– Nie szkodzi – odparła od razu, biorąc paczuszkę z wdzięcznością w oczach – To i tak... znaczy o wiele więcej niż cały przepych tam w zamku.

Uśmiechnął się i machnął ręką w powietrzu sprawiając, że błękitne smugi pojawiły się blisko ich dwójki, delikatnie zniekształcając obraz dookoła. Kolejny portal...

– Gdzie mnie teraz zabierasz? – zapytała z ciekawością.

– Gdzieś, gdzie nie jest już tak przyjemnie jak tu.

Schowała jedzenie do swojej torby i odważnie podążyła śladem swojego przewodnika prosto w przejście do nieznanego jej miejsca.

I z chwilą, gdy zobaczyła cudowne miejsce, skąpane w wodzie, która falowała wokół niewielkiej wysepki, chciała westchnąć i napawać się tym pięknem. Do momentu, gdy zobaczyła, że ludzi tam było niewiele... same kobiety, nie odzywające się ani słowem, przybite i sprawiające wrażenie, gdyby ktoś wyssał z nich duszę.

Spojrzała ze strachem na poważną twarz Suho, który spokojnie oglądał obraz przedstawiony przed ich dwójką.

A potem nagły lament jednej z kobiet, która położyła się na drobnym kocu, sprawił, że dziewczynie niemal pękło serce.

– Witaj w Mesamatir, Neferio. Państwie niepokoju i utraconych nadziei, gdzie w najmniej spodziewanym momencie możesz stracić kogoś najcenniejszego w twoim życiu.

***

Sehun nie był do końca zachwycony postawą przyjaciela, któremu starał się wytłumaczyć działanie szklanej kopuły, zdobytej na targu we frakcji mroku. Ciągle uciekał myślami gdzieś daleko, obserwując tłum ludzi na ulicach Świetlistego Centrum. Patrzył zwłaszcza na miejsce, gdzie przed południem poczuł niesamowitą energię, pobudzającą wszystkie jego zmysły. Był to ogień, to było pewne... ale Chanyeol nie miał pojęcia dlaczego tak dojrzała energia mogła być tak nieujarzmiona.

– Słuchasz mnie? – zapytał w końcu Sehun, wyrywając przyjaciela z zamyślenia – Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, to mów. Wyglądasz na porządnie strutego.

Od zawsze trzymali się razem, trenując razem, jedząc często razem i dojrzewając razem pomimo różnic jakie ich dzieliły oraz granic jakie powinny były zapobiec ich spotkaniu. Ale prawda była taka, że ani Sehun ani Chanyeol nie należeli do osób dla których wszelkie zasady były świętością. A przynajmniej wtedy, gdy nie mieli na swoich barkach dorosłości i odpowiedzialności za własne czyny.

– Właściwie to tak, chcę porozmawiać – odrzekł namiestnik ognia, wiercąc w przyjacielu swoim spojrzeniem – Ta energia, którą miałeś na sobie na początku dnia...

– Wiesz, że słabiakiem nie jestem – zaśmiał się, krzyżując ręce i rozsiadając się wygodniej na ławce, kierując twarz ku zachodzącemu słońcu i czerpiąc z tego niemałą przyjemność – Mam w sobie trochę siły.

– Nie odwracaj kota ogonem, wiesz o czym mówię – warknął Chan, wstając na równe nogi – To był żywy ogień. Pulsujący jak nigdy, nieujarzmiony, dziki i niebezpieczny! Znam swoich ludzi nie od dziś, więc śmiałbym twierdzić, że to żaden z nich, ale kto do cholery może mieć taką energię jak nie jeden z poddanych mojej frakcji?

Rozłożył ręce, starając się jednocześnie ukryć narastającą w sobie frustrację, jednak jego niepokój był łatwo dostrzegalny. Zwłaszcza jeśli znało się go przez prawie całe życie...

Sehun wyprostował się na swoim miejscu i z podobnym niepokojem obserwował napięcie, które coraz bardziej opanowywało ciało jego przyjaciela. Był cholernie dobrym rozpoznającym od małego, potrafiącym wyczuć z daleka i odróżnić energię każdego mieszkańca Mesamatir. Ludzi przekraczających granicę nielegalnie wyłapywał niemal od razu, swoich ludzi wyczuwał siedząc zamknięty w czterech ścianach, a wszelkie anomalie w kontroli elementu dawał radę wychwycić sprawnie i szybko, by w porę poinformować o tym odpowiedniego człowieka i zapobiec konsekwencjom.

A teraz stał i wyglądał jakby miał zaraz usiąść i się popłakać od nadmiaru stresu.

– Ta energia, o której mówisz... – zaczął niemrawo Sehun, bo doskonale wiedział do kogo ta cała energia należała i wcale nie podobała mu się ta myśl – Była jakaś dziwna? Jakaś niespotykana w Mesamatir? Obca?

Wewnątrz siebie przeżywał istne katusze, bo żadna z potencjalnych odpowiedzi nie brzmiała dobrze. Jeśli powie, że energia była obca, wtedy od razu będzie wiadomo, ze Chanyeol zdawał sobie sprawę z poważnego naruszenia prawa całej krainy. Ale jeśli to będzie energia, która jakimś cudem była podobna...

– Nie – odparł od razu Chanyeol, wzdychając, na co jego przyjaciel poczuł jak ogromna gula podchodzi mu do gardła – To była normalna energia ludu ognia. Z tym, że... czułem, że nie jest to dziecko. Energia była dojrzała tak, jakby należała do osoby nie młodszej niż dwadzieścia kilka lat, ale... jej kształt był taki, jak u dzieci. Asymetryczny, bez kontroli. Bez jakiejkolwiek świadomości jej używania.

Nie ukrywał już swoich wątpliwości i spojrzał na przyjaciela wzrokiem szukającym pomocy. Musiał znaleźć tego człowieka, który był jak wielka broń chodząca po ulicach kraju, nie zdając sobie sprawy z jej niszczycielskiej mocy. Jednak zamiast otuchy, spotkał się z przerażaniem w oczach jego wiecznie spokojnego i podchodzącego do wszystkiego pozytywnie kompana.

– Jasna cholera – zaklął Sehun – A co jeśli... co jeśli to jedno z tych...?

– To samo sobie pomyślałem – odparł – To może być jedno z dawno zaginionych dzieci, które jakimś cudem powróciło i nie straciło swojego elementu.

Chanyeol czuł się bezsilny w tym przypadku. Jeśli to była prawda, to miał niemały orzech do zgryzienia, gdyż nigdy wcześniej żadne zaginione dziecko nie odnajdywało się po tylu latach... a już na pewno nie z taką energią. Usiadł ponownie i głośno westchnął, sam jeszcze nie wiedząc jak rozwikłać tę ciężką sprawę.

Sehun za to musiał ugryźć się w język. I to porządnie.

Bo jeśli to rzeczywiście była prawda i jedno z dzieci powróciło z ogromną energią rozsadzającą je od środka... to Lara była tykającą bombą.

Bombą, która mogła w każdej chwili wybuchnąć.

Wstał z miejsca w jednej chwili, zaskakując przyjaciela i rzucając tylko dwa słowa na pożegnanie, po czym pędem skierował się do Świetlistej Twierdzy, która była w tamtej chwili jedyną nadzieją na to, żeby móc jakoś zaradzić tej sytuacji oraz szansą by dowiedzieć się więcej na temat tej dziewczyny.

Na początku omijał przechodniów, którzy tłoczyli się wszędzie jeden za jednym, ale po pewnym czasie zdenerwowany uniósł się w powietrze i sprawnie pokonał dystans dzielący go od siedziby namiestnika. Nie patrząc nawet na świetlistą straż, przeszedł do pałacu i skierował swoje kroki do sali tronowej, gdzie udało mu się zastać osobę, której poszukiwał w pierwszej kolejności.

Baekhyun spojrzał na niego zaskoczony, ale uśmiechnął się na przywitanie. Zanim jednak zdążył go powitać, Sehun przerwał mu jednym zdaniem.

– Była tu dziewczyna ubrana w szkarłat o kruczoczarnych włosach, prowadzona przez młodego podróżnika – powiedział szybko, nie chcąc tracić ani chwili – Gdzie ona jest?

I w chwili gdy w oczach namiestnika światła ujrzał smutek, już wiedział, że przybył za późno.

– Opuściła frakcję niespełna godzinę temu razem ze swoimi przyjaciółmi – odrzekł Baekhyun.

A ten, który miał nadzieję ją znaleźć, zaklął cicho pod nosem.

Jednocześnie na horyzoncie pojawiło się kolejne zadanie do odhaczenia dla niego i jego przyjaciół. Najpierw byli nastawieni na odnalezienie prawowitego dziedzica tronu, zaginionego tuż po jego urodzeniu... teraz będą musieli również znaleźć obcą dziewczynę, która była zdolna dokonać niezłego bałaganu w całej krainie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top