Rozdział XII

Nagły trzask od strony drzwi natychmiast poderwał Larę do pionu. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła, nie będąc pewną gdzie ani po co była, ale szybkie rozeznanie w terenie uspokoiło ją wystarczająco, by stres jej opadł. Przetarła oczy, pozbywając się resztek snu i przekręciła się na łóżku, stawiając stopy na zimnej drewnianej podłodze.

Nie zdążyła jednak wstać, gdy do pokoju wpadł Sehun, mając na twarzy tak dużą powagę, że aż nie mogła uwierzyć, iż to ten sam człowiek, który prowadził ją przez część tego świata.

– Zbieraj się, mamy podwózkę – powiedział na jednym wdechu, na co Larissa zdębiała.

Dopiero wtedy zauważyła cienie pod jego oczami i zmierzwione kosmyki. Twarz miał lekko szarawą, na której zmarszczki były bardziej widoczne niż dnia poprzedniego. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że miał za sobą nieprzespaną noc.

Ale w tamtej chwili nie mogła nawet pomyśleć o trosce, gdyż chłopak nie czekał, tylko szybkim ruchem pociągnął ją za ramię do pionu i podał jej plecak, po czym wyprowadził ją na korytarz, gdzie ogień w kominku na dobre zdążył już wygasnąć. I właśnie przy nim stał wysoki chłopiec, bardzo chudy, ale o pełnej twarzy i ciemnych przydługawych włosach, który patrzył na nich spokojnie spod swojej grzywki. Nie było widać na jego twarzy żadnych złych emocji, a wręcz emanowało od niego dziwne ciepło. Oraz srebrna poświata, która prześwitywała nieznacznie z jego czoła.

Podróżnik.

– Samuel. Lara. Lara. Samuel. Znacie się, cudownie. Teraz możemy ruszać – powiedział szybko Sehun, nie dając dojść do słowa żadnemu z nich.

Dziewczynę natomiast zaskoczył pośpiech jej towarzysza i dziwna panika, którą dało się słyszeć w jego głosie. Wyrwała się na chwilę z jego uścisku i obrzuciła go zmartwionym, ale i podejrzliwym spojrzeniem.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała.

– Właśnie, nie brzmisz beztrosko jak zazwyczaj – zagaił nowopoznany chłopak, który dla dziewczyny wyglądał na nie więcej niż kilkanaście lat.

Ciemnowłosy tylko westchnął, podpierając się na bokach. Następnie spojrzał to na Larę, następnie na Samuela i chwycił swoją torbę, narzucając ją sobie na plecy.

– Straż niedługo tu będzie, a ja wypruwałem sobie flaki, żeby cię tutaj ściągnąć, więc bądź tak miły i zabierz nas do Świetlistej Twierdzy. Tylko tobie ufam spośród tych wszystkich zakłamanych twórców teleportów.

Chłopak rozszerzył oczy ze zdziwienia, nie do końca rozumiejąc o czym mówił jego przyjaciel.

– Że twórców... czego?

Lara tylko parsknęła cicho śmiechem, wiedząc, że to był jej wpływ i ich wspólnych rozmów o planecie Ziemi i wierzeniach jej mieszkańców. Tylko czy teraz... to nie będzie działało na ich niekorzyść?

Przestraszyła się na samą myśl, że podróżnik mógłby ją wydać, ale Sehun tylko chwycił ją za ramię i posłał jej pokrzepiający uśmiech.

Samuel nie do końca wiedząc w co się pakował, machnął jednak ręką i przed całą trójką stanął niebieski portal, który miał ich przenieść w miejsce, o które poprosił go Sehun. Lara miała tylko nadzieję, że ich tułaczka wreszcie się skończy i będzie mogła się umyć i porządnie odpocząć, nie mając za sobą straży, która deptała im cały czas po piętach. Z gulą w gardle, chwyciła Sehuna za rękę, który zdziwił się na ten gest, ale nie protestował, po czym wszyscy ruszyli prosto na przejście między miejscami.

W żołądku jak zwykle nieprzyjemnie ją szarpnęło, ale sekundę później poczuła na skórze przyjemne ciepło, które dodawało jej dziwnej energii. Czuła się radośniejsza i wstąpiła w nią nadzieja, jakiej dawno w sobie nie miała. Było to zupełnie przeciwne uczucie do tego, które towarzyszyło jej we frakcji mroku. Tutaj nic nie wysysało z niej szczęścia, a dodawało jej go ze zdwojoną mocą...

– Świetlista twierdza – powiedział Sehun, wskazując na potężny zamek, stojący na samym środku miasteczka, który mieli zaraz przed sobą – Witaj w najradośniejszym i najpiękniejszym miejscu w całym Mesamatir. Wino, złoto, tańce i śpiewy! Wszystko czego dusza zapragnie!

Dziewczyna nie zwracała na pół ironiczny ton jej towarzysza, tylko z uwagą i niezwykłą fascynacją chłonęła każdy możliwy szczegół tętniącego życiem miejsca, a w które została wciągnięta przez błękitny portal Samuela. Wszyscy byli ubrani w lekkie i zwiewne szaty, na głowach niektórzy mieli złotawe opaski i diademy, a na twarzy każdego z nich był tylko i wyłącznie uśmiech.

Żadnego smutku, żadnej troski... tylko śmiech i radość, która dziewczynie była obca od bardzo dawna.

Podbiegła do straganów, poprawiając swój płaszcz oraz plecak, który zaczął jej nagle przeszkadzać. Bardzo chciała założyć jedną z lekkich sukienek wywieszonych na złotych manekinach, które świeciły się jasną poświatą w każdym możliwym miejscu.

– Hej! – usłyszała za sobą zniecierpliwiony głos Sehuna oraz śmiech ich nowego kolegi w podróży, który tylko kazał mu dać spokój choć na chwilę.

Cudowny zapach momentalnie został wyłapany przez jej zmysły i nie kontrolując nawet swoich kroków, podeszła do marmurowego budynku, na zewnątrz którego na białych stołach wystawione były okrągłe ciasta, na których wierzchu wycięte były przedziwne znaki mieniące się złotymi rozbłyskami. I ten widok przewrócił ciemnowłosej trochę w żołądku.

Zapomniała jaka była głodna.

Ściągnęła plecak i zaczęła szukać pieniędzy, które ostatnio udało jej się rozmienić za ukradzioną na Ziemi biżuterię, ale młody chłopak o złocistych włosach, gdy tylko ujrzał ją przy swojej piekarni, położył rękę na jej ramieniu i nakazał jej zamknąć torbę.

– Najpierw spróbuj – zachęcił ją miłym gestem i wręczył jej kawałek, patrząc na nią z zafascynowaniem – Znam każdego, kto u mnie kupował, a ciebie nigdy nie widziałem, więc masz pełne prawo spróbować bez wykładania pieniędzy.

Lara nie wiedziała nawet co powiedzieć. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkała tak życzliwego człowieka, który dałby jej coś zupełnie za darmo, no może prócz Laya i namiestniczki Honorii. I przez chwilę patrzyła na samotny kawałek ciasta, zastanawiając się gdzie mógł być ukryty haczyk.

– No zjedz to – usłyszała obok siebie rozbawiony ton Sehuna, który nagle stanął obok niej – Ludzie Słońca z reguły są bezinteresowni i żyją w beztrosce. Niczego nie będzie od ciebie chciał, bez obaw.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na zdezorientowanego blondyna, któremu nagle zrobiło jakby głupio.

– Przepraszam jeśli uraziłem – powiedział natychmiast, podchodząc bliżej – Nie znam zachowań innych frakcji, więc jeśli zrobiłem coś nie tak...

Przerwał jej serdeczny śmiech Larissy, której w kącikach oczy pojawiły się łzy. Otarła je rękawem białej sukienki i popatrzyła na cukiernika z wdzięcznością.

– Nikt nie był dla mnie taki miły w całym moim życiu – wytłumaczyła – Dziękuję.

– No wiesz... teraz czuję się urażony – mruknął Sehun, zakładając ręce na piersi – No jedz. Chcę wiedzieć jak będzie smakować.

Popatrzyła na niego zaskoczona.

– Nie jadłeś nigdy...?

– Jadłem, ale słoneczne ciasto smakuje dla każdego inaczej.

I wtedy coś przeskoczyło jej w głowie. To było to słoneczne ciasto, o którym mówili Kai i Chin! W tamtej chwili była tak ciekawa jak mogło smakować jej szczęście, że nie zastanawiała się dłużej i ukroiła złotym widelczykiem kawałek, po czym włożyła sobie do ust.

Zamknęła oczy, gdy poczuła niesamowicie słodki smak, ale który nie podrażniał kubków smakowych, idealnie łącząc się z lekko kwaskowatym i ostrawym smakiem. Uwielbiała takie połączenie, czując w tym po prostu charakter a nie mdłe połączenie karmelu i bitej śmietany, co było najpowszechniejszym połączeniem w Stanach Zjednoczonych.

– Cudowne – westchnęła, ładując sobie do buzi następny kawałek, co niesamowicie ucieszyło cukiernika, patrzącego na jej reakcję – Słodkie, kwaśne... i trochę ostrości. Moja definicja szczęścia jest dość dziwna, nie uważasz? – zapytała z uśmiechem Sehuna, na co on tylko pokręcił głową.

– Dogadałabyś się z moim przyjacielem, naprawdę... identycznie pojmujecie większość rzeczy na tym świecie.

Nagle dopadł ich Samuel, trącając niespokojnie Sehuna w ramię. Ten zaniepokojony spojrzał na niego pytająco, ale nie odezwał się, gdy zobaczył na kogo młody wskazywał. A wśród tłumu, który roztańczony świętował dzień, jak to mieli w zwyczaju robić codziennie, ujrzał wysokiego jegomościa, ubranego w biało czerwoną szatę, którego gęste czarne włosy, mimo że przetrzymywane złotym diademem, co chwila właziły mu do oczu, a który wyraźnie się za czymś rozglądał.

Jego mina... wcale nie była radosna.

– Szlag, o wilku mowa – zaklął chłopak, biorąc od oburzonej Lary talerz z jej niedojedzonym ciastem i chwycił ją za ramiona, zmuszając by spojrzała my prosto w oczy – Słuchaj mnie, Lara. W tej chwili stąd pójdziesz w tłum jak najdalej stąd i jak najszybciej. Ten gość jest cholernym rozpoznającym i to jednym z najbardziej wyczulonych jakich znam, więc od razu się dowie, że nie jesteś z tej planety – powiedział szeptem, wywołując niemały strach w oczach dziewczyny – Samuel, weź ją do twierdzy. Namiestnik jej pomoże znaleźć przyjaciół – zwrócił się do młodego chłopaka, który jak na zawołanie przykrył głowę kapturem, nie chcąc być rozpoznanym i kiwnął głową – I jeszcze jedno, Lara – powiedział już łagodniej, patrząc jej w oczy.

Rozdarł sobie kawałek koszuli i machnął nad nim dłonią, wycinając w nim znak, którego dziewczyna nigdy w życiu nie widziała. Przypominał on okrąg, w którego środku był symbol ptaka z rozwiniętymi skrzydłami i z uniesionym dziobem ku górze. Sama perspektywa patrzenia na ten znak nie była zwyczajna, bo żeby mu się przyjrzeć, musiała unieść szmatkę pod słońce, ale ważne, że w ogóle mogła rozpoznać co było na tym materiale wycięte.

Sehun wcisnął jej kawałek materiału w dłoń i mocno ją zacisnął, patrząc na nią poważnie jak nigdy wcześniej.

– Możemy się już ponownie nie spotkać, po tym jak pójdziesz do twierdzy – powiedział z wyczuwalnym smutkiem w głosie u uniósł rękę, gdy Lara próbowała mu przerwać, zmartwiona tą wiadomością – Gdybyś miała kłopoty, udaj się do frakcji powietrza w dolinę huraganów i szukaj kilkumetrowego drzewa o srebrnych liściach, które mimo okropnych warunków stoi niewzruszone. Na jednej z gałęzi będzie ten znak... kieruj się nim, aż nie napotkasz ludzi. Oni ci pomogą, jeśli tylko wspomnisz moje imię.

– Sehun, ja...

– Wiem, ja też tego nie chcę, ale musisz już iść – odrzekł, nakładając kaptur na jej głowę – Uważaj na siebie, proszę.

Spojrzał wtedy na Samuela, który chwycił dziewczynę pod ramię i szybkim krokiem oddalił się od stoiska z ciastem, po czym razem zniknęli w tłumie zza którego po chwili wydobyła się błękitna poświata.

Chłopak odetchnął z wyczuwalną ulgą i ściągnął kaptur ze swojej głowy, odwracając się twarzą w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą błąkał się jego przyjaciel. Jak się okazało... był bliżej niż myślał.

– Ciebie to tylko pieprznąć w ten twój napuszony łeb, to by ci się odechciało podróży – warknął ciemnowłosy, stojąc przed nim z konkretnym wkurwem na twarzy – Szukam cię od kilku dni!

– Wybacz mi Chanyeol, ale musiałem poczuć wiatr we włosach i...

Przerwał, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyzna znieruchomiał i przestał go słuchać, wpatrując się tępym wzrokiem w miejsce obok samego Sehuna, a następnie podążył wzrokiem ścieżką, którą przed chwilą podążyła Lara wraz z młodym podróżnikiem. I to zasiało w tym drugim strach.

Szlag, zostawiła za sobą jakąś energię? Ludzie z Ziemi w ogóle jakąś mają?

– Coś się stało, Chani? – zapytał pieszczotliwie, chcąc odwrócić jego uwagę od dziwnego zjawiska przezwiskiem, którego jego przyjaciel nie cierpiał od małego.

Ten jednak nie zareagował, zamykając na chwilę oczy, po czym otworzył je i westchnął.

– Mam zbiega – stwierdził – W ostatnim miesiącu nikomu z mojej frakcji nie dałem przepustki, a mimo to czuję mój element. Szlag by to! Czemu zawsze muszą robić po swojemu?

– Oj tam... na pewno ci się wydaje – zaśmiał się Sehun, po czym jego mina zrzedła.

Chanyeol nigdy się nie mylił. Otworzył usta i sam przez chwilę myślał o różnych przypadkach i możliwościach, ale za nic nie mógł dopuścić do siebie jednej myśli, która mimo wszystko była całkiem prawdopodobna.

Uniósł głowę i spojrzał zaskoczony na Chanyeola, który z podejrzliwością w oczach obserwował go już jakiś czas. Przekrzywił głowę i uniósł brwi, stukając swoimi palcami o ramię w geście zniecierpliwienia.

– Masz z tym coś wspólnego? – zapytał cicho i złowrogo.

– Ja? Z czym? Z ciastem? – odparł, po czym chwycił talerz Lary i zjadł szybko kawałek, uśmiechając się do niego i jednocześnie umierając z rozkoszy przez delikatny smak, który znalazł się w jego ustach.

Namiestnik ognia tylko pokręcił głową i znowu zamyślił się, patrząc w kierunku, gdzie niedawno poczuł dużą ognistą energię. Był pewny, że to jakiś dzieciak, bo energia była ogromna, ale nie wykształcona w pełni, a na pewno cechował go brak kontroli. Będzie musiał się tym zająć po powrocie do domu, ale teraz...

Zerknął na przyjaciela, który nadal opychał się ciastem słonecznym, za które rzucił kilka miedzianych monet uśmiechniętemu cukiernikowi.

– Masz chociaż to, czego szukaliśmy? – zapytał.

A Sehun natychmiast pozbył się rozbawienia z twarzy, zastępując je czystą powagą.

I gdy kiwnął głową w odpowiedzi, na twarzy Chanyeola po raz pierwszy można było ujrzeć swego rodzaju zadowolenie.

***

Podróżując pośród tylu drzew i krzewów, Neferia czuła dziwną satysfakcję, a jednocześnie dziecinną ciekawość. Chciała dotknąć wszystkiego co napotkała na swojej drodze z pałacu, ale nie była głupia i zanim dawała się ponieść emocjom, uważnie sprawdzała, czy jej zetknięcie się z naturą nie przyniesie niepożądanych skutków. Jednak mimo wszystko chłonęła wszystko dookoła z dziką radością, której nie czuła jeszcze nigdy.

Z obserwacji stwierdziła, że znajdowała się gdzieś we frakcji ziemi i lada chwila mogła napotkać rdzennego mieszkańca tych ziem. I to napawało ją jednocześnie strachem, ale ekscytacją, która przyprawiała ją o mały ból brzucha.

Co jeśli jej nie polubią? Co jeśli zorientują się kim była i odeślą ją z powrotem do zamku, gdzie zapewne czekałaby ją kara za jej występek?

Odrzuciła zaraz te myśli, nie chcąc sobie psuć zabawy z poznawania świata, w którym niedługo miała zacząć sprawować władzę u boku swojego męża. Którego wciąż nie dane było jej poznać i nieszczególnie się do tego spieszyła.

Uśmiechnęła się widząc różne gatunki ptaków o wielorakich ubarwieniach, które wcześniej widziała jedynie w książkach w królewskiej bibliotece. Nie rozumiała dlaczego nie pozwalali jej wychodzić na zewnątrz jak Arii... przecież poznanie świata przez dotyk było o wiele lepsze niż przez poznanie go przez stos pergaminów i ksiąg!

Podróżowała już kilka godzin i czuła zmęczenie w swoich nogach, które nieprzyzwyczajone do spacerów zaczynały boleć ją szybciej niż przeciętnego człowieka. Jednak nie poddawała się, kierując się czystą ciekawością oraz chcąc wreszcie dotrzeć do jakiegoś miejsca, w którym mogłaby spocząć bez zamartwiania się o niespodziewanych gości z królestwa Mesamatirskiej fauny.

Po następnej godzinie wędrówki zaczęła dochodzić do wniosku, że opuszczenie pałacu mogło nie być takim wspaniałym pomysłem, a nadzieja na znalezienie jakiejś wioski czy choćby chaty bladła coraz bardziej. Jednak właśnie wtedy usłyszała jakiś gwizd, który odwrócił jej uwagę od złych myśli i dodał jej siły do pokonania pozostałej jej trasy w szybszym czasie niż dotychczas.

I gdy uchylając zarośla, ujrzała mały domek wraz z grupką ludzi, ubranych w skóry, ucieszyła się jak nigdy. Dopiero kiedy wyszła zza krzewów, przekonała się, że ten domek był tylko kroplą w morzu... bo przed nią malowało się ogromne miasto wśród drzew, gdzie domy były jednocześnie zbudowane z kamieni na dole jak i z drewna wśród samych koron, których można się było dostać po wybudowanych pomostach.

– Jejku – westchnęła, nie wierząc, że takie cuda mogły mieć miejsce w jej własnym królestwie.

– A panienka to skąd? – usłyszała nagle dość sędziwy głos, który należał do jednego z wyższych i barczystych mężczyzn o bujnej brodzie.

Ubrany był od stóp do głowy w skóry zwierząt, które Neferia kojarzyła, ale nie była pewna czy to były właśnie one. Ponadto miał przy sobie dużych rozmiarów dzidę, przypiętą paskami skóry do pleców oraz młotek w ręce, przez co wyglądał jakby oderwał się od budowy.

Sama dziewczyna była nieco zdezorientowana jego pytaniem i nie była pewna jak miała ubrać to w słowa, gdy nagle podszedł do nich drugi mężczyzna całkiem podobny do pierwszego, tylko młodszy.

Uśmiechnął się do niej i wskazał na zawijasy ciągnące się po jej szyi.

– Co lodową panienkę sprowadza na sam środek Mesamatir? – zapytał życzliwie, na co dziewczyna tylko odwzajemniła uśmiech i wzruszyła ramionami.

– Podróżuję – odparła, poprawiając swoją torbę – Zwiedzam nasz świat.

Miny mężczyzn od razu zrobiły się nieco przygnębione oraz zmartwione.

– Ale panienka wie, że takie podróżowanie nie jest wskazane? Nie w tych czasach.

I to zdziwiło blondynkę na tyle, że i z jej twarz zniknął uśmiech. Nie zrozumiała słów jednego z nowopoznanych ludzi i patrzyła na niego z zaskoczeniem.

– Nie rozumiem... dlaczego? – zapytała ostrożnie, czym jeszcze bardziej zaskoczyła jegomościów.

–Przepustki są wydawane dość rzadko, a i z innymi frakcjami nie ma co się spoufalać... w tych czasach nikomu ufać nie można. Niech panienka zajdzie do karczmy oddalonej kilkadziesiąt metrów stąd, to coś panienka zje i od razu przekona się, że różni ludzie po tych ziemiach chodzą... a potem radziłbym od razu wrócić do domu póki jakiś zbój czy zwierzę panienki nie dopadło.

Słowa starszego z nich, którego twarz zdobiły przedziwne, ale i przeciekawe malunki, zaskoczyły i nieco przestraszyły dziewczynę, której entuzjazm opadł natychmiast. Jakie przepustki? Jakie spoufalanie się? Nie miała pojęcia jak jej państwo prosperowało, ale miała co do tego coraz gorsze przeczucia.

Podziękowała mężczyznom i powoli skierowała swoje kroki do gospody, o której wspomnieli, mając szczere nadzieje, że jednak spotka tam jakąś dobrą duszę, która trochę jej opowie o tych terenach i o tym w jaki sposób mogłaby się dostać do innych frakcji w jak najszybszym czasie.

Miała ogromną nadzieję na to, że uda jej się zwiedzić chociaż frakcję, z której wywodził się jej własny element, a którego możliwości nie znała w zupełności.

Zachodząc na miejsce przywitał ją dość spory gwar, ale nie przeszkadzało jej to. Ostrożnie rozglądnęła się po różnych ludziach. Siedziała tam większość barczystych mężczyzn, młodszych od nich ruchliwych nastolatków, którzy śmiali się między sobą, aż po kobiety, których włosy zaplecione były w większości w warkocze, a twarze zasłonięte były różnorodnymi malowidłami. One jako jedyne piły w samotności i czujnie obserwowały całe towarzystwo, jedną rękę mając ciągle na przypiętym do pasa mieczu.

To chyba były te wojowniczki od namiestniczki Gai, o których Luhan tyle razy jej opowiadał na ich lekcjach. Musiała przyznać, że robiły na niej potężne wrażenie.

Skierowała się prosto karczmarza, który wymalowany na kilka zielonych pasów na rękach, czyścił kufle. Zaprzestał czynności, kiedy ujrzał przed sobą drobną blondyneczkę, ubraną zupełnie inaczej niż rdzenni mieszkańcy tych ziem. Rzucił jej uśmiech, ale nie ukrywał, że był zaskoczony jej obecnością na tych terenach.

– Coś podać, kochana?

Usiadała przy stoliku nieopodal i uśmiechnęła się do niego życzliwie. Wyciągnęła torbę, w której miała trochę drobnych podkradniętych z jej szkatuły i poprosiła o to, co najlepiej się sprzedawało.

Mężczyzna tylko się zaśmiał, ale nie sprzeciwił się jej woli, po czym podał jej drewniany kielich, który był prześlicznie ozdobiony złotymi i srebrnymi malowidłami, a w którym znajdowała się ciemnoczerwona ciecz, która ponoć była tu najlepszym specjałem.

Neferia upiła łyk nieznanego jej napoju i nie mogła powstrzymać kaszlu, który automatycznie wydobył się z jej gardła po zetknięciu z ostrą cieczą. Mimo, że płyn był słodki i całkiem smaczny, to był bardzo mocny, czego dziewczyna jeszcze w życiu nie doświadczyła, pijąc na dworze tylko schłodzoną wodę.

Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na rozbawionego karczmarza, który dalej ze spokojem sprzątał przy swoim blacie, a ona nie wiedziała nawet czy po takim szoku mogła cokolwiek powiedzieć. Czuła jak gardło wciąż ją delikatnie piekło, ale... mimo wszystko jej posmakowało.

– Rzadko się zdarza, żeby kobieta udźwignęła ciężar wzmacnianego wina z Izayar.

Uniosła głowę na te słowa i ujrzała przed sobą przystojnego młodego chłopaka, który musiał dopiero co wejść do karczmy, bo kaptur wciąż miał na swojej głowie. W przeciwieństwie do reszty obecnych tu osób nie miał wytatuowanych znaków na twarzy czy innych częściach ciała. Skórę miał wręcz alabastrową, gładką niczym tafla niezmąconej wody, a w oczach miał tyle energii jakby płonął w nich ogień. Był... inny niż ludzie, których widywała w swoim życiu.

Zerknęła na swoje wino, które niby było robione z czerwonych owoców, rosnących tylko na terenach tej frakcji i uśmiechnęła się biorąc kolejnego łyka. Przełknęła kolejną porcję napoju i uśmiechnęła się, gdy poczuła po raz kolejny uczucie ciepła na przełyku.

– Widzę pan jest znawcą? – zagadnęła, patrząc na niego nieco odważniej.

– Znam się na wielu rzeczach, ale akurat o tym winie powiedziałby ci każdy mieszkaniec tych terenów – odparł, ściągając z ramion swoją torbę – Mogę się przysiąść? Gospoda jest niestety zapełniona, więc nie mam wyboru, tylko prosić panią o zgodę.

Zaśmiała się krótko i wskazała miejsce siedzące po drugiej stronie stołu, naprzeciwko niej. Nie widziała przeszkód, więc zgodziła się niemal bez wahania. Nie wiedziała tylko czy to było spowodowane jej pewnością siebie czy też winem, które jej bardzo posmakowało i z pewnością ją rozgrzało.

Przez chwilę nie mówili ani słowa, tylko delektowali się własnym zamówieniem i pogrążeni byli we własnych myślach, jednak w pewnym momencie Neferia zauważyła jak chłopak zniecierpliwiony naprawia swoją drewnianą łyżkę, która była nieco wyszczerbiona.

– Nie wyglądasz na człowieka ziemi – wyrwało jej się, ale zanim zdążyła przeprosić, ten na nią spojrzał i uśmiechnął się.

– Wielu mi to mówiło... po prostu dużo podróżuję i poznaję różne kultury. Ty też nie wyglądasz na tutejszą, a biorąc pod uwagę twoją świecącą kolię, pochodzisz ze wschodu – wskazał na jej znamię na szyi, świadczące o przynależności do mroźnej frakcji – Co robisz na zachodzie?

I to było pytanie, na które wolała nie odpowiadać. Zamiast tego wypiła resztę wina i głośno westchnęła, sprawiając że brwi nieznajomego powędrowały w górę. Nie drążył jednak tematu, tylko kontynuował swoją zupę, żeby zaspokoić głód niepokojący go od jakiegoś czasu.

W pewnym momencie drzwi do karczmy otworzyły się po raz kolejny, ale tym razem ludzie nie ignorowali jegomościa, który przekroczył próg lokalu. Co druga osoba witała go radośnie, na co młodzieniec odpowiadał machnięciem ręką. Neferia obserwowała średniego wzrostu chłopaka o ciemnych jak noc przydługawych włosach, ubranego nie tak jak inni, w skóry, ale w skórzany pancerz idealnie opinający jego ciało i przede wszystkim – wygodny. Przynajmniej na taki wyglądał.

Podszedł do właściciela i kładąc worek z monetami, poprosił go o trunek, której nazwy dziewczyna nie zrozumiała.

– Dyonis! Wreszcie wróciłeś! – zaśmiał się karczmarz, lejąc mu do kubka przezroczystej cieczy – Długo cię nie było. Swoją drogą trzymasz księżniczkę w niepokoju... miałeś zająć się jej podniszczonym treningami ogrodem.

I to zainteresowało jasnowłosą, która udając, że zamyślona patrzy się w swój kielich, starała się podsłuchać tyle ile tylko mogła.

Ów Dyonis jednak tylko prychnął i napił się ze swojego kubka.

– Gdyby o niego dbała, to nie musiałaby mnie tyle razy wzywać. Może jeszcze trochę poczekać. Żeby ona chociaż wzywała ludzi żeby dbali o jej poddanych, tak jak wzywa mnie do ratowania jej ogrodu, to byłoby dobrze...

Głośny łoskot wydobył się w pomieszczeniu, gdy Neferia podniosła się do pionu po usłyszeniu tego uszczypliwego komentarza o jej siostrze. Patrzyła się złowrogo na chłopaka i czuła, że tego nie mogła tak po prostu zignorować.

– Nie rób scen, proszę – szepnął jej towarzysz przy stoliku, patrząc na nią niepewnie, ale ona nie zamierzał się go posłuchać.

Obeszła stół dookoła i podeszła do chłopaka, który zaskoczony nie spuszczał z niej wzroku. Tak jak i reszta karczmy, wraz z wojowniczkami, które zapobiegawczo chwyciły za swoje miecze nieco mocniej.

– Jak możesz tak mówić o swojej księżniczce? – zapytała Neferia, patrząc prosto w oczy temu, kto śmiał obrazić Arię – To ona zapewnia wam ochronę! Ona dostarcza wam pomocy z pałacu, gdy tego potrzebujecie! Jeśli nie możecie docenić starań władców tej krainy, to równie dobrze możecie tutaj nie mieszkać.

Złość dziewczyny można było wyczuć na odległość, ale nawet jej nieugiętość nie speszyła tego, co przed chwilą mówił źle o królewskiej córze. Odstawił kubek na blat i nie zważając na strach w oczach karczmarza, odwrócił się w kierunku Neferii żeby mieć ją na wprost siebie.

– Ochronę? – zakpił – To zapytaj swojej księżniczki kto wyszedł z pałacu tylko po to, żeby zarżnąć niewinnych ludzi, którzy odmówili jej wyznawania swoich wstydliwych sekretów. Zapytaj, kto pozbawia ludzi wolności słowa dla własnych chorych pobudek!

– Dyo...

– Nie teraz Elvo – przerwał mu chłopak, po czym wrócił wzrokiem do nieco już przestraszonej dziewczyny – Jeśli tak bardzo kochasz swoją księżniczkę, to idź do pałacu i usługuj jej, okazując jej tym swoją miłość. Mnie do tego nie zmusisz.

Jasnowłosa nie odezwała się więcej, choć wiedziała, że za takie słowa chłopak mógł być uwięziony w lochu albo skazany na karę chłosty. Nie zamierzała jednak narażać swojej chwilowej wolności dla jednego nędznego robaka, który nie potrafił doceniać troski władzy nad całą krainą.

Widząc wzrok karczmarza, który nie pałał już do niej sympatią, uznała że pora było się ewakuować. Chwyciła za swoją torbę i wyszła z lokalu, nie oglądając się nawet za sobą. Teraz już rozumiała o co chodziło dwóm wcześniej napotkanym mężczyznom by nie ufać innym.

– Ej! Czekaj! – usłyszała za sobą głos, który jeszcze niedawno prosił ją o spokój – Niezły masz charakterek – skwitował.

– Jeśli zamierzasz mówić tak samo jak ten cały Dyonis, to daruj sobie. Ja idę w swoją stronę, a ty możesz tu zostać.

– Jesteś z pałacu, prawda?

I te słowa zatrzymały Neferię w miejscu. Odwróciła się w jego kierunku i popatrzyła na niego z wielkim zaskoczeniem, ale widziała w jego oczach, że to nie było pytanie. On był pewny swojej konkluzji.

– Nie masz zielonego pojęcia co dzieje się w państwie, czyż nie? – zadał kolejne pytanie, które tym razem ją zdezorientowało.

Nie odezwała się. Jak mogła cokolwiek powiedzieć, skoro przez całe życie była chowana w zamku, zamykana i nie wypuszczana nawet do ogrodu głównego? Jakim prawem mogła uważać siebie za znawcę, wiedząc o swoim kraju tylko z książek?

Westchnęła i kiwnęła głową.

– Tak, jestem z pałacu – odparła – Ale proszę, nie mów o tym nikomu. Jeśli mnie wydasz, to...

– No coś ty – odparł od razu zszokowany chłopak – Jakbym to zrobił to by cię ścięli.

Nieprzyjemny skurcz chwycił ją w żołądku na jego słowa.

Ścięli? Jak to... ścięli?

– Za coś takiego grozi...?

– Ścięcie grozi nawet za obrazę stanu czy odmówienie wykonania polecenia przez reprezentanta króla – wzruszył ramionami – Może i Dyonis za bardzo się uniósł, ale w jednym ma rację... ludzie w tym kraju wcale nie są chronieni przez władzę. A przynajmniej nie tak, jak ty to widzisz.

Wcale nie musiała mu wierzyć. Nie znała go ani nie znała nikogo z tych stron, a w historii było wiele ludzi, którzy chcieli obalić władzę dla własnego interesu.

Dlaczego jednak ogarnęła ją wątpliwość?

– Ludzie z dworu nie zdają sobie sprawy jak władza wygląda na zewnątrz... znając życie urodziłaś się tam pośród tych wszystkich dygnitarzy i byłaś chowana na ich własnych książkach, które napisali własnymi rękoma.

– Dość! – powiedziała wreszcie, ucinając jego monolog, mając w głowie coraz większy mętlik – Skoro tak wygląda sytuacja, to czemu wszyscy żyją tu jak w sielance? Nie widzę biedy, chorób ani zastraszania... wytłumaczysz to jakoś?

Ten tylko pokręcił głową i podszedł bliżej, mając dość zatroskaną minę.

– Zdejmij te okulary dziewczyno – westchnął – Pokazać ci prawdziwą stronę Mesamatir?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, w oddali usłyszeli jak Królewska Straż z dowódcą o szatach ludzi umysłu wjechali do miasteczka, zwracając uwagę większości mieszkańców. I dalszy bieg wydarzeń przestraszył Neferię nie na żarty.

– Dzisiejszej nocy z pałacu zbiegł ważny członek królewskiej świty! Każdy kto zobaczy dziewczynę wyglądającą w ten sposób – machnął ręką i kawałki trawy i kwiatów przybrały postać samej jasnowłosej Neferii, ubranej w jej typowe królewskie szaty o srebrnej barwie. Jej dostojna mina była przesadzona, ale większość pracowników królewskiej straży nie zdawała sobie sprawy jaki naprawdę miała charakter – ma obowiązek poinformować o tym najbliższy postój straży! Na tego, kto ją przyprowadzi, czeka nagroda!

– Ja ją widziałem dzisiaj! – krzyknął jakiś gość, a dziewczynie podeszło serce do gardła, gdy zobaczyła, że mówił to jeden z mężczyzn, których spotkała tu jako pierwszych – Poszła do karczmy!

Obróciła się spanikowana do tego, który jeszcze przed chwilą zaproponował jej wycieczkę po krainie. Od razu zrozumiał błaganie w jej oczach, a nie byłby taką świnią żeby zostawić biedną dziewczynę na pewną śmierć. Chwycił ją za rękę i kazał się trzymać.

– Tak w ogóle to jestem Suho. Miło mi – uśmiechnął się po czym machnął ręką i pociągnął ją za sobą w niebieski portal.

I wtedy po raz pierwszy jegomość Suho naprawdę zaintrygował księżniczkę Neferię. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top