Rozdział XI
Gdyby Larissa miała określić ile czasu zajęła im wędrówka do celu ich podróży, nie potrafiłaby powiedzieć nic więcej ponadto, że szli bardzo długo. Gdy na horyzoncie zaczęły majaczyć ciemne szczyty gór, czy raczej ogromnego kompleksu wulkanów, zaczęło robić się coraz jaśniej, a więc było bardzo blisko świtu.
I w chwili gdy wreszcie Chanyeol zdecydował się stanąć w miejscu, dziewczyna nie widziała nic poza skałami, które były dosłownie wszędzie wokół niej, a na froncie miała przed sobą jedynie ścianę pnącą się wysoko do góry.
– To ostatni etap szkolenia – usłyszała nagle z ust swojego nauczyciela, który z pełnym skupieniem zaczął mocować sporych rozmiarów hak do liny, którą wcześniej zdjął z jej pleców.
Nie umknęło jej, że nie tylko ona miała na sobie czarny kombinezon, nigdy nie krępujący jej ruchów i wręcz idealny do zadań wymagających dość dużego nakładu siły i zręczności. On również był ubrany w nieco inny niż zwykle strój, który świetnie dopasowany do jego ciała zapewne też miał uchronić go od niepotrzebnego rozproszenia podczas treningu. Ale skoro zdecydował się na takie odzienie... to jakiego rodzaju ćwiczenie musiała mieć teraz przed sobą?
– Ostatni? – zapytała nie wiedząc czy się cieszyć czy być przerażoną – Myślałam, że wszystko czego potrzebowałam się nauczyć już przerabiałam... został przecież... tydzień.
Jednak łagodny uśmiech mężczyzny skutecznie obniżył poziom jej paniki.
– Tydzień powinien ci spokojnie wystarczyć – odparł, po czym zrobił kilka kroków w tył i zamachnął się by wyrzucić hak z liną najwyżej jak tylko mógł.
I w momencie gdy zaczął nią szarpać, sprawdzając czy trzyma się wystarczająco dobrze, Lara zrozumiała na czym będzie polegało jej zadanie.
– Mam się wspinać? – zapytała zszokowana, patrząc ponownie na niemalże płaską ścianę ze skały wulkanicznej, której wysokości nawet nie była w stanie ocenić – Po tym? To niewy...
– Zanim powiesz, że to niewykonalne, to pocieszę cię, że to zadanie wykonują dwunastolatki – przerwał jej narzekanie, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą – Zawsze musisz coś negatywnie oceniać zanim tego spróbujesz? Trochę wiary dziewczyno – zacmokał, zakładając ręce – To nie jest takie trudne, a po twoim przebytym już szkoleniu nie powinnaś mieć z tym żadnego problemu.
Lara zacisnęła usta w wąską linię i zerknęła raz jeszcze do góry. Słońce niedługo będzie świtać, więc... może dla tego widoku warto byłoby się trochę poświęcić.
– Dobra... i tak bym umarła gdybym się tego nie podjęła, więc z dwojga złego wolę taką śmierć – odparła pół żartem pół serio, po czym chwyciła za linę i uniosła nogę, by zacząć wspinaczkę.
Ale nagłe szarpnięcie Chanyeola, które odciągnęło ją do tyłu, skutecznie uniemożliwiło jej podjęcie tej próby.
– Co za niecierpliwe babsko, no nie mogę – westchnął chłopak patrząc na Larę.
Jeśli miałaby zliczyć ile razy Chanyeol kręcił dzisiaj głową na jej zachowanie, to chyba osiągnął swój życiowy rekord. Ale nie dziwiła mu się... była trochę niecierpliwa, to prawda. Perspektywa stania się członkiem jego frakcji i to za nieco ponad tydzień wprawiało ją w bardzo radosny nastrój, przez co nie mogła usiedzieć w miejscu, odliczając kolejne godziny do tego wydarzenia.
– Na równoważni poznałaś podstawy panowania nad energią... na naszych treningach siłowych dostosowywałaś swoje ciało do różnych sytuacji i wzmacniałaś swoją tężyznę. Dzisiaj musisz połączyć oba powyższe ze sobą żeby bez problemu wspiąć się po ścianie i dotrzeć na sam szczyt. Lina... – zaakcentował to słowo, widząc że dziewczyna już rwała się do wtrącenia swoich trzech groszy – ...jest tylko i wyłącznie ostateczną formą pomocy, gdybyś popełniła błąd w trakcie wędrówki. Nie dotykasz jej podczas wykonywania zadania, rozumiesz?
Nie rozumiała.
– To jak ja mam się wspiąć? – zapytała z niedowierzaniem, prezentując swoimi rękoma skałę niczym okaz muzealny – Przecież ta ściana jest płaska!
Jego śmiech nie tyle ją dodatkowo zaskoczył co wręcz zirytował. Oczywiście... znowu jej czegoś nie powiedział i teraz naigrywa się z jej porywczości.
– Nie jest płaska – odparł, podchodząc do tworu skalnego i dotykając jej zimnej i szorstkiej faktury – Są w niej wyrwy, które pozwolą ci się wspiąć, ale żeby móc ich dosięgnąć, musisz wrócić pamięcią do twojej pierwszej lekcji. Tym razem nie zasłonię ci oczu, choć mógłbym, więc zadanie będzie nieco łatwiejsze, ale to nie oznacza, że możesz osiadać na laurach. Musisz być całkowicie skupiona, a na wierzch będziesz zmuszona wypchnąć swój instynkt przetrwania. Będę za tobą, żeby w razie czego cię złapać, gdyby powinęła ci się noga.
Po tym jak to powiedział, rzucił jej parę skórzanych rękawiczek, mających chronić jej delikatne palce przed niepotrzebnymi otarciami. I gdy wreszcie gestem zaprosił ją do ściany, trzymając przy tym linę żeby przypadkiem nie wzięła jej do ręki, była tym razem przestraszona. Pamiętała wszystkie lekcje które dla niej przeprowadził... miesiące treningów i nauk o frakcji ognia. A teraz w głowie miała tylko i wyłącznie pustkę.
Po prostu się bała.
Wzdrygnęła się, gdy poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń chłopaka, jednak gdy zobaczyła jego pokrzepiający uśmiech, od razu poczuła się lepiej.
– Będę tuż za tobą. O nic się nie bój... dasz sobie radę.
To był ten bodziec, którego potrzebowała. Nie myślała już o konsekwencjach tej wspinaczki. Teraz myślała tylko i wyłącznie o tym, że chce dotrzeć na sam szczyt bez względu na koszty. Chciała to zrobić dla siebie i swojej przyszłości, a także dla poznania własnej przeszłości od czego była dosłownie o krok.
Przymknęła oczy i dłonią przejechała po twardej strukturze, po czym jednym ruchem chwyciła za wyrwę w ścianie, podkurczając jedną nogę by odepchnąć się do góry. Początkowo bolało... dłonie, palce u stóp, jej ramiona, całe nogi a także i szyja którą musiała cały czas wychylać do góry, gdy krok po kroku pięła się coraz wyżej, ale w końcu gdy zdała sobie sprawę jak lekka potrafiła się stać, odpychała się nogami ze zdwojoną siłą by pokonywać coraz to dalsze odległości.
I w pewnej chwili gdy odchyliła się do tyłu by zobaczyć jak wysoko się znajdowała, odjęło jej mowę. Złota poświata, która zaczęła oblegać cały krajobraz dookoła, majaczyła teraz nad całym centrum ognistej zatoki. Mimo, że miasto było daleko, mogła zobaczyć najwyższe i najważniejsze budowle... jak pięknie prezentują się o świcie...
– Popatrzysz sobie u góry! – usłyszała nagle głos z dołu – Idź szybciej bo palce mi w końcu zdrętwieją!
I wtedy się zaśmiała. Naprawdę się zaśmiała i zapominając zupełnie o strachu wróciła do wspinaczki, która z kroku na krok szła jej coraz sprawniej. A w momencie, gdy postanowiła zaryzykować i wręcz skoczyła do góry, chwytając jedną dłonią za wyłom w skale poczuła falę adrenaliny która przeszła przez całe jej ciało, zwłaszcza gdy na twarzy poczuła drobne kamyczki, które oderwały się od całej konstrukcji. Ale dała radę... a że to był najszybszy sposób na dostanie się na górę, nie zamierzała z niego rezygnować.
Idąc takim samym sposobem przez większość drogi do góry, kilka razy zdarzyło jej się dostać małego zawału, gdy skała kruszyła się pod jej palcami. Chanyeol również kilka razy myślał, że ją po prostu zabije za to jej śmiałe szarżowanie, ale nie odzywał się ani słowem, bo powinna była wykonać to zadanie sama i własnym sposobem, więc ani myślał zwracać jej na to uwagi. Ale koniec końców nadszedł ten moment, gdy dziewczyna palcami dotknęła już płaskiej powierzchni, co sprawiło mężczyźnie niewysłowioną ulgę.
Udało się. Ostatnim skokiem do góry wdrapała się na szczyt i od razu opadła plecami na ziemię głęboko oddychając. I chwilę później gdy zobaczyła nad sobą namiestnika, który tylko otrzepał swój strój z pyłu skalnego oraz wciągnął za sobą uczepioną wcześniej linę, zaniosła się głośnym śmiechem dając upust nagłym endorfinom, uwolnionym przez jej organizm. Nigdy nie czuła się tak spełniona jak tego dnia!
– Cieszy mnie to, że jesteś taka zadowolona, ale spójrz tutaj, póki masz jeszcze okazję – powiedział nagle, podchodząc na drugą stronę szczytu, co zmusiło ją do wstania na równe nogi.
Popatrzyła dookoła i ku jej zdziwieniu nie znajdowała się na szczycie samego wulkanu... był to szczyt zwykłe skarpy, znajdującej się tuż u podnóża wulkanu, która miała również zejście normalną drogą. W oddali majaczyły też drzewa o czarnych koronach, więc musiało to być wyjście bezpośrednio do lasu. Czyli, w skrócie, została zrobiona w bambuko...
Jednak gdy podeszła do swojego trenera, musiała otworzyć usta, bo widok który rozciągał się przed nią był doprawdy wart tej całej wspinaczki. Tym razem miała przed sobą centrum w całej swej okazałości, które aktualnie witane było pierwszymi promieniami słońca. Nigdy nie spodziewała się, że wschody słońca mogą być tak piękne... bo nigdy dotychczas tak wcześnie nie wstawała.
– To była naprawdę część szkolenia, czy wziąłeś mnie tu żebym mogła to zobaczyć?
– Tak naprawdę to i to – przyznał – Ten widok zawsze zachwyca, a podczas próby możesz natknąć się na przeszkody w postaci wspinaczki. Dobrze wtedy znać podstawy, zwłaszcza, że możesz ledwo widzieć w ciemnościach.
– W ciemnościach? – tego Lara wystraszyła się już nie na żarty – Na czym polega ta próba?
Spojrzał na nią niepewnie. Od razu było widać, że próba nie była niczym przyjemnym i nie zamierzał jej czarować że wszystko będzie super i przyjemnie jej się będzie to przechodziło.
– Wchodzisz do jaskini u stóp wulkanu i musisz stamtąd wyjść inną drogą zanim padniesz z głodu, pragnienia i zmęczenia.
– Nie brzmi jak gra w piłkę – westchnęła, wracając do podziwiania widoku.
– A ty zareagowałaś lepiej niż się spodziewałem na tę wiadomość – zauważył, nie kryjąc tym samym zaskoczenia, które było raczej rzadkim zjawiskiem w jego przypadku.
– A jak mam zareagować? – odparła, rozkładając ręce – Albo podejmę próbę, którą mogę przejść i żyć normalnie, ewentualnie mogę tam zginąć... albo i tak umrę, tylko z twojej ręki. – na te słowa chłopak skrzywił się momentalnie, na co Lara tylko kiwnęła głową – Naprawdę, to nie jest kwestia czy mi się to podoba czy nie, Chanyeol. Nie chcę żebyś miał krew na rękach tylko przez moje widzimisię. Po prostu... nie mam wyboru – ostatnie słowa wręcz wyszeptała.
Oczywiście, że bała się próby. Nie czuła się wystarczająco gotowa na takie przedsięwzięcie, zwłaszcza, że szkoliła się na frakcyjną niecały rok, podczas gdy inni uczą się tego przez dużą część swojego życia. W dodatku tę próbę musiała przejść całkiem sama. Będzie zdana w tych jaskiniach tylko i wyłącznie na siebie, swoje umiejętności i intuicję.
Ale jak sama powiedziała, nie miała wyboru. Musiała podjąć próbę.
– I tak będę miał krew na rękach, jeśli stamtąd nie wyjdziesz – westchnął, odwracając się od krajobrazu okalanego pełnym słońcem – Chodź, pora wracać. Tym razem przejdziemy się lasem.
Nie odezwała się więcej tylko posłusznie podreptała za nim, w głowie wciąż mając wizję zimnej i ciemnej jaskini z którą będzie musiała się zmierzyć.
Zanim jednak wkroczyła na teren czarnych jak węgiel drzew, w oczy rzuciła jej się ciekawa rzecz, która momentalnie przyciągnęła ją do siebie. Podobnie jak dziwna siła, którą przyciągnęła ją wcześniej do świątyni ognia.
– Chanyeol, podejdziesz proszę? – zapytała, klękając przy niewielkim kamieniu, który był wielkości może średniego laptopa, jakiego miała jeszcze na Ziemi. Bardziej zadziwiające, że był w kształcie regularnego prostokąta, a co więcej... wyryte na nim były znaki dzieci słońca i mroku.
Gdy Chan uklęknął zaraz obok niej i zobaczył niezwykłe znalezisko, zmarszczył brwi, widząc coś takiego po raz pierwszy w życiu. A przecież dość często bywał w tych terenach... Kamień jednak wydawał się być tu bardzo długo, zważywszy na to w jaki sposób łączył się ze skałą obok. Dlaczego nigdy go nie zauważył?
– Co tu jest napisane? – zapytała, bo choć znała jakieś podstawy starszej mowy, nie była jeszcze na takim poziomie żeby odczytać inskrypcję z kamienia.
– To dość stary dialekt, ale spróbuję – odchrząknął i zaczął powoli przywoływać we wspomnieniach podobne słowa, które dopełniłyby nieużywaną już formę znaków – Wozatae... Magineti... Tedebii'wale. Ukryte wspomnienia albo odnaleźć wspomnienie... bądź pamięć. Coś takiego, ale pewien nie jestem – przyznał niepewnie.
Lara spojrzała na znaki ponownie i w głowie powtarzała słowa Chanyeola. I w końcu powtórzyła je nie tylko w głowie.
– Wozatae magineti tedebii'wale? – wyszeptała, czekając na mrowienie palców, jakieś dziwne uczucie w sercu czy gdziekolwiek indziej, jak to miało miejsce przy szkoleniu z Virio.
Ale nic się nie stało.
– Dziwne – powiedziała na głos, wstając na równe nogi – No nic, to wracamy, Cha... Chanyeol?
Rozejrzała się dookoła, ale po mężczyźnie nie było ani śladu.
– Co jest? To jakiś żart? Wcale nie jest śmieszny! – krzyknęła w dal, ale znowu nic się nie wydarzyło. Żadnego odzewu, żadnego dźwięku łamanej gałązki, żadnego chichotu, nic!
Tak jakby rozpłynął się w powietrzu!
– Witaj, Limei.
Zmroziło ją dosłownie w sekundzie, gdy za jej plecami rozległ się słodki głos, który słyszała w swojej głowie już niejeden raz. Głos, który doprowadził ją na festiwal ognia. Głos, który zmusił ją do odwiedzenia świątyni ognia w samym centrum ognistej zatoki. Głos z jej wspomnień...
Gdy odwróciła się do tyłu, ujrzała młodo wyglądającą kobietę o alabastrowej skórze stojącej w kontraście z jej kruczoczarnymi włosami, ułożonymi w wygodnego koka, pełnymi ustami pomalowanymi czerwienią, taką jak jej piękna czerwona suknia – ta sama, którą pamiętała ze swoich wspomnień. Ta siedziała na skale zaraz obok tabliczki z wyrytymi znakami starszej mowy i uśmiechała się do niej czule, na co Lara poczuła jak w jej oczach zbierają się niekontrolowane łzy.
– Wreszcie do nas wróciłaś... Mesamatir bardzo długo na ciebie czekało, moja dzielna córeczko.
Tą kobietą była Moshea. Jej własna matka.
***
Ciche i spokojne miejsca mogą okazać się najniebezpieczniejsze, tak samo jak i z pozoru najmilszy człowiek może okazać się zdrajcą, którego będziemy chcieli zabić z wściekłości bądź poczucia utraty kogoś ważnego. Kogoś kto wbił nam nóż w samo serce.
Taka sama okazała się tamtejsza noc, gdy niebo rozświetlała wielka ilość gwiazd, a zapach księżycowych rozgwiazd, rozkwitających tylko podczas pełni, unosił się w całej frakcji pomimo wszechogarniającego ciepła, które było dla tamtejszych terenów czymś zupełnie normalnym. Wtedy też w zamku namiestnika stała się wielka tragedia...
Rosły mężczyzna odziany w zwiewną szatę sypialną biegł ile sił tylko dawały mu jego własne nogi, by dopaść paskudnego złodzieja, który odebrał mu jedną z najcenniejszych rzeczy w jego życiu. A raczej nie rzeczy... tylko człowieka. Jego ukochane dziecko.
Nie mając siły po ciężkim dniu jego rządów, zdecydował się nie używać elementu, bojąc się, że przez to opadnie z sił już całkowicie. Zamiast tego rzucił w jego kierunku krótki sztylet, który wbił się w łopatkę oprawcy.
Wtedy też stanął i odwrócił się razem z opartym mu na ramieniu dzieckiem, zmożonym głębokim snem za sprawą użytego naparu z assenty, w kierunku człowieka, który patrzył na swój skarb z utęsknieniem, nie mając nawet pojęcia jak bardzo martwiła się jego żona oraz syn, czekający na jego szczęśliwy powrót. Ciemna postać, której głowę skrywał kaptur, uniosła rękę i dała namiestnikowi ujrzeć swoją twarz, co zadało podwójny ból zdradzonemu mężczyźnie. Oprawca bowiem okazał się być jego przyjacielem.
- Zeno, nasz książę zaginął – powiedział w końcu, patrząc poważnie na zmęczonego przyjaciela, nie dając po sobie poznać, że cierpi przez zadaną mu przez sztylet ranę – Był jednak na tyle młody, że nikt nie miał o nim pojęcia... ciesz się, że twoje dziecko dostąpi tego zaszczytu i zajmie jego miejsce.
- Do czasu aż królewskie dziecko się odnajdzie, a ona zostanie stracona! Proszę, Amisie... nie rób mi tego. Nie rób tego mojej rodzinie...
Amis westchnął, patrząc na swojego niedawnego przyjaciela, który teraz żałośnie płaszczył się przed nim, próbując powstrzymać rozkaz samego króla. Za sprzeciwienie się władzy najwyższej obowiązywała również najwyższa kara. Podszedł powoli do namiestnika i spojrzał na niego wzrokiem tak chłodnym, że mężczyzna przestał już wierzyć w ich przyjaźń. Zdecydował się wznieść obowiązki ponad związki z innymi ludźmi. Dokonał wyboru.
Zeno nawet nie stęknął, gdy długi miecz przeszył jego klatkę piersiową, ale nie był w stanie utrzymać się na nogach toteż upadł na ziemię, patrząc jedynie na swoją malutką córeczkę, która wciąż słodko spała w ramionach obcego dla niej człowieka.
I tak też patrzył jak Amis przymierzał się do stworzenia portalu, który miał ich przenieść do serca całego Mesamatir... do pałacu królewskiego.
- Tato! – usłyszał nagle za sobą krzyk swojego drugiego dziecka i z przerażeniem przeniósł swoje spojrzenie w drugą stronę, gdzie wysoki jak na swój wiek chłopiec biegł ku niemu ze łzami w oczach.
Zniecierpliwiony krzyk Amisa był też znakiem, że coś poszło nie tak z tworzeniem przejścia, jednak nie zdążył zareagować, gdy mały chłopak skupił całą swoją energię, która dosięgła porywacza i zabiła go na miejscu. Pech chciał, że zdążył upuścić dziecko do czerwonego portalu, który zniknął niemal natychmiast.
Zapłakany chłopak uklęknął przy swoim ojcu i nie był w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Patrzył ze strachem na tego, który nauczył go wszystkiego co umiał, począwszy od odkrycia swojej energii, po drobne umiejętności jak walka i obrona tego, co kochał najbardziej. Mężczyzna sięgnął ręką w kierunku głowy swojego syna i pogłaskał go czule, patrząc na niego jednak poważnie.
- Posłuchaj mnie, Chan – powiedział ledwo dosłyszalnie – Gdy nadejdzie ceremonia przyłączenia, to pewne, że zostaniesz w naszej frakcji. Wtedy mnie zastąpisz, a twoja matka będzie cię wspierać całym sercem. Proszę cię, żebyś był rozważny i sprawiedliwy, ale i silny. Miej swój własny rozum, a nie kieruj się słowami większości... czyń wspaniałe rzeczy, a gdy już będziesz w pełni swoich sił odnajdź swoją siostrę i zajmij się nią w moim imieniu.
Czerwony portal może i nic nie mówił małemu chłopcu, ale sam namiestnik zdawał sobie sprawę z tego jak działają wszystkie elementy Mesamatir. Stąd też wiedział, że jego mała córeczka przez błąd podróżnika została przeniesiona do bardzo odległej krainy, do której nikt na planecie Rukkis nie miał dostępu...
– Znajdź potężnego sprzymierzeńca we frakcji podróżników. Oni jako jedyni mogą otworzyć przejście do innych światów. W końcu uda ci się odnaleźć Limei i sprowadzić ją do domu.
To były jego ostatnie słowa, po których zamilkł już na zawsze, a jego syn popadł w pierwszy i ostatni już w jego życiu lament.
– Zrobiliśmy wszystko, żeby cię ochronić, ale nawet moje przypuszczenia i przygotowania nie były w stanie zapobiec tragedii. I żałuję do teraz, że nie mogłam uczestniczyć w twoim życiu. Patrzeć jak dojrzewasz... jak uczysz się podstawowych słów... interakcji między ludźmi... – kobieta, która powstała ze swojego siedziska wypowiadała słowa wyraźnie i spokojnie, ale nie dało się przeoczyć, że targały nią wewnętrzne emocje.
– Mamo – odezwała się Lara, patrząc z niedowierzaniem na stojąca przed nią postać – To nic ta...
– Fakt, że tu jesteś i udało ci się odszyfrować wiadomość, znaczy że Chanyeol nauczył cię niemal wszystkiego.
Chanyeol. Jego imię, które padło z ust jej matki nie mogło być użyte przypadkiem. Miała coś wspólnego z tym, że został jej nauczycielem, przewodnikiem i obrońcą?
Ale wtedy też coś zaczęło jej nie grać. Moshea mówiła płynnie, nie reagując na żadne słowa młodej dziewczyny. Nie przestając jej słuchać podeszła trochę bliżej i starała się dotknąć patrzącej na nią kobiety, ale gdy jej własna ręka przeniknęła bez najmniejszego problemu przez głowę jej matki, wiedziała już że jej nadzieje były płonne.
Bo przecież nie mogłaby nagle... wstać z martwych.
– Musisz dalej kroczyć tą ścieżką, Limei – kontynuowała, stojąc dokładnie w tej samej pozycji co stała wcześniej. Nie ruszała się, nie zmieniała kierunku swojego wzroku. To było niczym... nagranie – Stań się na powrót jedną z nas... członkiem naszego ognistego społeczeństwa. Podejmij próbę ognia. Tam, podczas swojej wędrówki natkniesz się na święty krąg. Tam też mnie znajdziesz i dostaniesz odpowiedzi zapewne na większość nasuwających ci się pytań.
Larissa patrzyła z utęsknieniem na twarz kobiety, której nigdy tak naprawdę nie znała. Kobiety, którą jedynie kojarzyła ze wspomnień przywołanych z odmętów jej umysłu przez Luhana – tego, którego napotkała po drodze zupełnie przypadkiem, a który wywrócił jej życie praktycznie do góry nogami, pokazując jej własną przeszłość. Moshea była rzeczywiście bardzo podobna do niej. A raczej to Lara była podobna do kapłanki stojącej zaraz przed nią.
Tak bardzo chciałaby ją przytulić. Opowiedzieć jak jej się żyło, wypłakać się i ponarzekać na trudy jej życia... ale nie mogła. Nie miała nikogo takiego, komu mogłaby powierzyć swoje emocje. Kilka osób mogłoby być dobrymi kandydatami do tego, ale nie czuła się przy nich na tyle swobodnie, żeby całkowicie otworzyć przed nimi swoje wnętrze. I to bardzo jej ciążyło. Teraz nawet jakby bardziej, gdy odkryła że może zobaczyć swoją matkę, ale nie może z nią nawet porozmawiać...
– Pamiętaj, kochanie... zawsze byłaś, jesteś i będziesz przez nas kochana. Przeze mnie, twojego ojca i brata. Nie możesz nigdy w to zwątpić.
Znów nie mogła nic poradzić na łzy, które napływały jej do oczu. Gdzie był jej ojciec? Gdzie był brat? Dlaczego wciąż nie udało jej się ich odnaleźć albo dowiedzieć się o nich czegoś konkretnego?
– I jeszcze jedno... to bardzo ważne, więc posłuchaj uważnie. Przed próbą poszukaj wskazówek u Salomene. On ci pomoże odnaleźć mnie w wulkanie.
Nie mogąc już dłużej patrzeć na obraz jej matki, zamknęła oczy pozwalając łzom popłynąć po policzkach. To było niesamowite przeżycie móc ją zobaczyć tak wyraźnie... ale było to również przeżycie bardzo obciążające psychicznie. Czuła się kompletnie pusta w środku. Nie wiedziała co ma powiedzieć, jak ma się teraz zachować i gdzie zmierzać dalej... przynajmniej na tę chwilę.
– Lara?! O, dzięki święty ogniu, wreszcie jakiś naturalny ludzki odruch! – usłyszała nagle obok siebie i gdy obróciła głowę w bok, ujrzała zmartwionego do cna Chanyeola, który przyglądał jej się ze strachem, nie ukrywając nawet tego co nim w tamtej chwili targało.
Trzymał dłoń na jej ramieniu i bacznie przyglądał się dziewczynie, szukając u niej oznak wstrząsu czy innych efektów ubocznych starszej mowy. Ale nie widząc nic podobnego odetchnął z ulgą. Nie wiedział tylko dlaczego dziewczyna zaczęła nagle płakać.
– Co się stało? – zapytała go w końcu ocierając łzy i siadając na ziemi, bo poczuła że jej nogi były jak waty po tej dziwnej wizji.
– To ja chciałbym o to zapytać. Wyrecytowałaś słowa i nagle odpłynęłaś! Klęczałaś przed tym kamieniem i patrzyłaś się w dal jak zaklęta.
A więc to tak... musiało to wyglądać naprawdę niepokojąco. I wtedy właśnie przypomniała sobie słowa swojej matki. Próba... wskazówki Salomene.
– Chanyeol! – powiedziała natychmiast, sprawiając że ten aż podskoczył w miejscu – Muszę pilnie porozmawiać z człowiekiem imieniem Salomene. Proszę pomóż. To bardzo ważne!
Ten zamyślił się na chwilę, ale w końcu pokręcił głową.
– Szczerze to imię nic mi nie mówi – odparł – Poza tym powiedziałem ci, że nie masz wstępu do miast dopóki nie dostaniesz znaku.
– Ale ja potrzebuję z nim porozmawiać! Przed próbą!
– To wykluczone, Lara. Zbyt niebezpieczne dla ciebie i wszystkich którzy są po twojej stronie w tej chwili – powtórzył się, wstając na równe nogi i zmierzając w dół ścieżki do lasu.
– Ale... ale widziałam moją mamę! To ona kazała mi go znaleźć! – krzyknęła już z zupełną rozpaczą, po tym jak podniosła się ponownie na nogi.
I to zatrzymało Chanyeola w miejscu. Zacisnął pięści od czego aż pobielały mu knykcie, po czym powoli obrócił się w kierunku dziewczyny.
– Jak to... możliwe?
Lara westchnęła i stwierdziła, że nie miała wyjścia. Musiała mu wszystko opowiedzieć i tak też zrobiła, zwłaszcza że jego imię również zostało wymienione bynajmniej nie w negatywnym świetle. Miał prawo wiedzieć. Poza tym był jedynym człowiekiem któremu ufała na tyle żeby nie mieć późniejszych obaw o swoje życie.
Po tym jak streściła mu swoją dziwną wizję spowodowaną wyrytymi na kamieniu znakami, ten zamyślił się.
– Skąd wiesz, że to twoja matka? Nigdy nawet jej nie widziałaś i...
– Pamiętam jak wyglądała. Mam ją w swoich wspomnieniach – wyjaśniła – Jej głos jest nie do podrobienia. Poza tym nazwała mnie wprost swoją córeczką więc ciężko, żeby nie była moją matką.
– Skąd wiesz w ogóle że ta wizja była dla ciebie? Wypowiedziała wprost twoje imię, że myślisz...?
– Tak, wypowiedziała – warknęła już zdenerwowana tą dziwną przenikliwością swojego nauczyciela – Musisz dalej kroczyć tą ścieżką, Limei... jak byk kierowała te słowa do mnie. Już chyba bardziej bezpośrednio się nie da!
Patrzył na nią w zupełnym szoku, a Lara nie bardzo rozumiała dlaczego. Jednak po pewnej chwili dotarło do niej co właśnie powiedziała.
– No tak – stwierdziła niepewnie – Nie wiedziałeś jak zostałam nazwana przy urodzeniu.
– Oczywiście, że wiedziałem! – obruszył się natychmiast po usłyszeniu jej słów – Bardziej ciekawi mnie to skąd TY to wiesz. Nigdy nie mówiłem ci o twoim prawdziwym imieniu.
No tak, tajemnice... dla jej własnego dobra... bla bla bla...
– Ile ty tak naprawdę wiesz? – zapytał ponownie, akcentując to zdanie i patrząc się na dziewczynę twardym wzrokiem.
Westchnęła cicho. Nie zamierzała przed nim ukrywać swoich odkryć aż tak długo, ale wciąż miała wrażenie że czas uciekał jej przez palce. Miała ważniejsze rzeczy do roboty niż odkrywanie przez namiestnikiem swoich małych sekretów.
– Powiem ci później co wiem, ale teraz musisz mi pomóc z tym Salomene. Proszę, Chanyeol... jak nigdy nie prosiłam cię o złamanie zasad, tak teraz błagam... pomóż mi odnaleźć tego człowieka. To dla mnie sprawa życia lub śmierci, dobrze o tym wiesz.
Patrzył na nią twardym wzorkiem tocząc ze sobą wewnętrzną walkę. Przychylając się do jej prośby podejmie ogromne ryzyko, które później może zrodzić katastrofalne skutki. Z drugiej strony jeśli jej nie pomoże, będzie tego żałował bardzo długo, a wyrzuty sumienia będą go nawiedzać każdej nocy przed zaśnięciem.
W końcu głośną westchnął.
– Jeśli ktoś ma znać tego człowieka, to tylko Rua – powiedział, zakładając ręce – Idziemy teraz odprowadzić cię do domu. I zanim zaczniesz protestować – nałożył nacisk na te słowa, widząc że Lara zamierza wszcząć dyskusję – będę po ciebie późną nocą. Musimy zachować największe środki ostrożności jeśli mamy to przeżyć.
I te słowa wywołały w niej taką radość, że nie była w stanie nawet tego opisać. Podskoczyła do góry i objęła Chanyeola za szyję, wciąż nie mogąc pohamować swojego szczęścia.
– Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – mówiła wciąż skacząc w miejscu, uwieszona na jego szyi, co pomimo ogólnego zadowolenia zaczęło mu trochę doskwierać – Ale czemu po prostu nie zawołasz Ruy do nas do lasu?
– Dobra już, wystarczy. Co za przylepa... – burknął, rozplątując jej ręce i ściągając ze swojej szyi, po czym zdecydował się odpowiedzieć na jej, słuszne zresztą, pytanie – Las również ma uszy, Lara. Żeby zapytać o tak delikatną rzecz musimy być pewni, że to pytanie padnie w bezpiecznych murach świątyni. A teraz do domu!
– Tak jest! – krzyknęła z wielkim uśmiechem, narzucając szybkie tempo przy wędrówce do lasu.
Chanyeol za to obserwując nagłe ożywienie brunetki też nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Lubił ją taką oglądać. Przynajmniej wiedział, że w takich chwilach nie myślała o śmierci i tych, którzy chcieli jej ją zadać. To było bardziej niż pocieszające dla jego duszy.
Ale czy słusznie postąpił decydując się na zabranie jej do samego centrum ognistej zatoki?
***
Taka mała rekompensata za te trzy miesiące bez odzewu :D przebrnęłam najgorsze poprzednio, więc teraz poszło mi ekspresowo napisanie kolejnego ;p
Co do następnego rozdziału to pewnie tak szybko się nie pojawi jak ten, ale postaram się was nie trzymać tak długo jak poprzednim razem.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top