Rozdział IX

Nie wiedziała kiedy i jak, ale w pewnej chwili poczuła jak wielka i przytłaczająca energia znalazła się w zasięgu jej osoby. Chwila ciszy i spokoju... a potem cichy świst, którego nie dało się usłyszeć, a poczuć. Poczuć jego ciepło, emanujące z suchego drewna o nieznanym pochodzeniu.

I w ostatniej chwili złapała swoją lewą ręką kij, który z zawrotną prędkością zbliżał się do jej dolnej partii pleców, czym uniknęła solidnego sińca. Westchnęła cicho, przy okazji ziewając i leniwie otwierając swoje oczy, by w końcu odepchnąć od siebie ciało obce, przewrócić się na drugi bok i zobaczyć nad sobą zadowolonego Chanyeola, ubranego w klasyczny strój do ćwiczeń z długim drewnianym kijem w swojej ręce.

– Miałeś być za tydzień – wymamrotała, podnosząc się na łóżku i zmieniając swoją pozycję na siedzącą, drapiąc się przy tym po głowie, przeczesując splątane kosmyki włosów.

Zerknęła za okno i gdy zobaczyła, że słońce znajdowało się prawie w zenicie, dotarło do niej, że było późno... bardzo późno. Ale czego mogła się spodziewać, jeśli poszła spać nad ranem?

– Stwierdziłem, że potrzebujesz trochę więcej uwagi, by się dobrze przygotować na przyjęcie znaku i wstąpienie do naszej społeczności. I dobrze pomyślałem, bo jeśli spałaś w ten sposób do południa za każdym razem, gdy nie mieliśmy treningu, to w życiu nie byłabyś gotowa do podjęcia próby.

I wtedy wróciły do niej wspomnienia z poprzedniej nocy. Nagle nie czuła się zaspana. Czuła się cięższa o wiedzę, której najprawdopodobniej miała nie posiąść jeszcze przez długi czas. Pośrednio rozumiała dlaczego... była zaginioną córką Moshei Alyenny, która była symbolem dla tutejszego ludu, a to był ciężki orzech do zgryzienia, zwłaszcza dla takiej płotki jak ona, która przez całe życie nie czuła się nikim szczególnym. Chanyeol trzymał to przed nią w tajemnicy. Być może dlatego, żeby nie uderzyła jej woda sodowa do głowy... albo być może dlatego, że chciał ją przed czymś chronić. Tego już nie umiała powiedzieć.

– Hej, wszystko gra? – zapytał nagle, kucając przy jej łóżku i bacznie ją obserwując – Jesteś rozkojarzona, jak nie ty.

– To nic – stwierdziła nagle, decydując, że nie przyzna mu się do tego, czego się dowiedziała. Zamiast tego zamierzała skierować jego uwagę na nieco inny temat – Miałam koszmar i się nie wyspałam. Zapytaj Chin, ona ci potwierdzi bo obudziłam wtedy pół domu.

Namiestnik zmarszczył brwi na te słowa. Wiedział, że śniły jej się koszmary z opowieści jej przyjaciela podróżnika, ale zazwyczaj Larissa się do nich nie przyznawała.

– Co ci się śniło?

Zerknęła na niego z ukosa, nie wiedząc czy pytał z czystej ciekawości, czy może widział w tym drugie dno. Ale gdzieś tam w głębi serca miała nadzieję, że był to przejaw swego rodzaju troski o nią.

– Dzieci – odparła, na co mężczyzna rozszerzył oczy – Dużo dzieci. Wołały o pomoc i... mówiły coś o niej...

– O kim?

– O niej – powtórzyła – Nie powiedziały imienia, nazwiska, nic... tylko, że „ona ich niszczy od środka". Ech, chyba za dużo zaczęłam myśleć o mojej historii. Nieważne! Wstaję i możemy iść!

Chanyeol jednak nie zareagował na jej śmiałe powstanie z łóżka i zbieranie rzeczy z jej małej komody, tylko zamyślił się chwilę nad snem, który mu przedstawiła. Lara miała w sobie również element umysłu, który niekontrolowany mógł przynosić różnorakie efekty uboczne. Tamten sen mógł być tylko snem, ale również mógł być ukrytą wiadomością...

– Zamierzasz tutaj tak stać i patrzeć jak się ubieram? – zaczepiła go Lara, na co on się otrząsnął z letargu i zaczął zmierzać ku wyjściu.

Zanim jednak wyszedł, zadał ostatnie pytanie, które go nurtowało.

– Miewasz może omamy? Słyszysz głosy lub... materia wokół ciebie dziwnie się zachowuje?

I to bezpośrednie i tak bardzo uderzające w punkt pytanie, nieco zmroziło dziewczynę od środka. Zdarzało jej się to... materia może nie tak często, ale bywała niespokojna. Za to głosy występowały bardzo często, podpowiadając jej niektóre rzeczy czy... wzywając ją, tak jak to miało miejsce poprzedniej nocy. Postanowiła jednak przedstawić mu połowiczną prawdę.

– Czasami słyszę pieśń Ruy w mojej głowie, śpiewaną przez inną osobę, ale nie jest to takie dotkliwe – uśmiechnęła się do niego, po czym gestem swojej ręki wyrzuciła go na zewnątrz pokoju.

Mężczyzna westchnął i zaczął kierować się schodami w dół, jednak nie opuszczało go dziwne przeczucie, że coś było nie tak. Lara miała wiecznie tyle pytań... była tak rozgadana i wiecznie coś jej nie pasowało, a dzisiaj? Posłuszna, cicha i oszczędna w swoich słowach. Jej energia również była inna. Nie była już tak bardzo wyczuwalna, jakby trzymała ją na wodzy, co z jednej strony go cieszyło, ale z drugiej... zaczął się bać, że straci ją przez to kiedyś z oczu i przestanie ją wyczuwać. Gdyby doszło do takiej sytuacji, że nie mógłby jej odnaleźć w razie niebezpieczeństwa, nigdy by sobie tego nie wybaczył.

– Wody? – zapytała Chin, widząc namiestnika w drzwiach pokoju głównego, jednak nie mówiła nic więcej, gdy zobaczyła jak ten siada na sofie i pogrąża się we własnych myślach.

Zerknęła tylko na Kaia, który w odpowiedzi uniósł ramiona w geście bezradności.

Oboje obserwowali Chanyeola i Larę, którzy zachowywali się inaczej niż zazwyczaj. Lara jadła śniadanie w ciszy, nie gadając jak najęta, jak to miała w zwyczaju robić. Jej nauczyciel za to nie zasypywał ją ciętymi komentarzami i pouczeniami. Byli jacyś... ponurzy.

– Ej no co się z wami dzieje! – krzyknęła nagle blondynka, nie mogąc już wytrzymać tej ciszy – Męczy mnie to!

Larissa westchnęła tylko, przyznając jej rację. Była gotowa wrócić do standardowych zatarczków z Chanyeolem, ale postanowiła, że zada mu jeszcze jedno pytanie. Wstała od stołu, przeprosiła swoich przyjaciół i wzięła równie zaskoczonego namiestnika ze sobą prosto na polanę, na której ćwiczyli.

– Proszę, odpowiedz mi tylko na jedno pytanie, a obiecuję, że nie będę więcej dyskutować na temat mojej rodziny – powiedziała do niego, czym go jednocześnie zdezorientowała jak i nieco zestresowała. Zazwyczaj nigdy tak poważnie nie zaczynała rozmowy. Kiwnął jednak głową na zgodę, czekając na to, jakie pytanie mu zada – To, że nie chcesz mi powiedzieć o moich korzeniach, nie wynika tylko i wyłącznie z potrzeby skupienia się na treningu, prawda? Tylko proszę... szczerze.

Westchnął cicho aczkolwiek głęboko, gdyż to pytanie było chyba najważniejszym pytaniem jakie od niej usłyszał. Ale powoli skinął głową, dając Larissie odpowiedź jakiej oczekiwała.

– Lara... – zaczął, ale zaciął się na chwilę nie wiedząc jak zacząć tę rozmowę. Zaprosił ją gestem, aby usiedli przy równoważni, a on zanim na dobre usiadł na trawie po turecku, naprzeciw niej samej, mógł poukładać sobie nieco w głowie.

Lara cierpliwie czekała na jego wypowiedź. Po kościach czuła, że to może być ich najważniejsza rozmowa jaką kiedykolwiek przeprowadzili... ale potrzebowali tego. Dla spokoju sumienia ich obojga i by móc na nowo skupić się na aktualnym celu – by pomóc jej przejść próbę, która pozwoli jej stać jedną z ludzi ognia.

– Chcę, żebyś wiedziała jedno – powiedział w końcu – Wiem kim jesteś. Kim byłaś i kim miałaś być zanim zniknęłaś.

– Wiedziałam – wyszeptała sama do siebie, jednak Chanyeol bardzo dobrze to usłyszał.

– Dwadzieścia lat temu, gdy doszło do porwania... zaginęło tylko jedno dziecko. To byłaś ty.

Rozszerzyła oczy ze zdumienia, myśląc początkowo, że się przesłyszała, ale powaga mężczyzny była tak wielka, że nie było mowy o pomyłce.

– Nikt więcej...?

– Nikt – odparł – Po twoim porwaniu, które obiło się głośnym echem, ogłoszono alarm i umocniono ochronę całej frakcji do granic możliwości. Ówczesna namiestniczka nie mogła pozwolić, by jakiekolwiek inne dziecko zostało w ten sam sposób brutalnie odebrane swojej rodzinie.

– A-ale...

– Przykro mi, Lara, ale byłaś przykładem... bardzo bolesnym przykładem i świadectwem błędów jakich dopuściliśmy się jako frakcja. Nie powinno było w ogóle dojść do takiej sytuacji, że... takie dziecko jak ty zostało porwane. Mało tego... wrzucone w portal do innego świata.

Już przestała się odzywać. Słuchała jego słów jak zaklęta nie zamierzając mu w niczym przerywać. To był pierwszy raz gdy Chanyeol zdecydował jej się w ogóle o czymkolwiek powiedzieć, ale też był to pierwszy raz, gdy poczuła między nimi więź. Prawdziwą więź, która była dla niej pewnym ukojeniem.

– Byłem wtedy zbyt młody i głupi, żeby rozumieć co się wokół mnie działo. Wiedziałem tylko jak wielką stratę poniosła twoja rodzina, która nigdy... nigdy się po tym nie pozbierała – ostatnie słowa wypowiedział ciszej.

Chciała go w tamtej chwili wypytać o wszystko. Kim była jego rodzina, jaką funkcję pełniła na tych terenach, czy ktokolwiek z nich jeszcze żyje i czy może ich w ogóle poznać... ale nie zapytała. Siedziała cicho, przyjmując do wiadomości wszystko, co jej przekazywał. Bez złości, bez zniecierpliwienia, bez jakichkolwiek wyrzutów...

Była mu wdzięczna, że się na to zdecydował.

– Lara – spojrzał na nią poważnie – W tej chwili i podejrzewam, że jeszcze przez długi czas, najlepiej dla ciebie będzie, jeśli pozostaniesz Larissą Crane, o której tak wiele słyszałem. Posiądziesz znak, osiedlisz się w centrum i będziesz zwykłą frakcyjną, nie wzbudzającą żadnego zainteresowania władz. Nie próbuj stawać się dziewczynką, która zaginęła przed dwoma dekadami... bo ze znakiem czy bez czeka cię tylko i wyłącznie śmierć.

Chwycił jej delikatne dłonie, które od nadmiaru wrażeń zaczęły się trząść i ścisnął lekko, dodając jej otuchy.

– Moim zadaniem jest dopilnować twojego bezpieczeństwa. I nie robię tego tylko ze względu na to, kim byłaś kiedyś i co znaczyłaś dla naszego ludu. Robię to, bo poznałem cię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że będę dumny jako namiestnik, mając takiego człowieka wśród swoich.

Miała rację myśląc, że była to ich najważniejsza rozmowa, którą dotychczas mieli. Mało tego... wreszcie była pewna, że znalazła na tych ziemiach prawdziwego sojusznika, który będzie stał po jej stronie i strzegł, żeby nic złego jej się nie stało. Wreszcie miała pewność, że Chanyeol był tym, komu ufała najbardziej.

– A twoja rodzina? – zapytała nieśmiało, zmieniając temat – Nigdy o nich nie słyszałam.

Jego twarz momentalnie przybrała bolesny wyraz, co Lara od razu wychwyciła.

– Nie mam rodziny – odparł cicho – Ojca zamordowali, gdy miałem dziewięć lat. Matkę mi odebrali gdy miałem dziewiętnaście. Jestem sam, ale jak widzisz, radzę sobie.

Nie miał wyjścia.

I w jednej chwili doznał niemałego szoku, gdy poczuł wątłe ramiona dziewczyny, które objęły go wokół pasa, a jej drobna twarz wtuliła się w jego tors, delikatnie muskając nosem od gładką fakturę jego odzienia.

– Nie jesteś sam – powiedziała szczerze, trzymając go mocno i z uśmiechem przyjmując jego ciepło, które stawało się coraz większe i bardziej odczuwalne dzięki jego energii – Masz mnie. I wiesz... nigdy nie miałam brata, ale gdybym miała, to mam wrażenie, że byłby właśnie taki jak ty.

I te słowa podzieliły serce Chanyeola na milion małych kawałeczków. Zagryzł dolną wargę mocno, by powstrzymać jej nagłe drżenie i całym sobą starał się nie dopuszczać do tego, by w jego oczach pojawiły się łzy. Ale im bardziej się starał, tym bardziej było to dla niego trudne.

W końcu szarpany sprzecznymi emocjami, odwzajemnił jej uścisk, z tą różnicą, że on objął ją mocniej.

O wiele mocniej.

Bo tego potrzebował od wielu... wielu lat.

***

Delikatny powiew ciepłego wiatru, muskającego jej policzki, śpiew arleanów, mieszający się z ćwierkaniem tutejszych ptaków, których nazw Larissa jeszcze nie znała oraz odgłos wody leniwie uderzającej w pobliski brzeg... kochała to.

Miejsce, do którego przyprowadził ją kilka miesięcy temu Virio było miejscem jej ucieczki od codzienności – żmudnych treningów, nauki bycia frakcyjnym czy też wiecznego zamartwiania się o własne życie i życie jej przyjaciół. Zatoczka z widokiem na aktywne wulkany, powoli wyrzucające z siebie lawę prosto do jeziora i czyniące wodę cieplejszą niż mogłoby się wydawać, była miejscem w które przychodziła z wielką przyjemnością.

– Naciągnij go mocniej... – usłyszała cichy przy swoim uchu. Czuła jego obecność praktycznie każdym skrawkiem swojego ciała, gdyż jego tors był tuż przy jej plecach, jego ramiona oplatały jej własne, a jego ciepłe i delikatne dłonie kierowały jej dłońmi, gdy stała i trzymała w nich łuk, który w tamtej chwili napinała, by strzelić prosto ustawionej przez nich tarczy – Plecy muszą być proste. Wypuść powoli powietrze... i strzałę.

Otworzyła oczy w jednej chwili i za instrukcją mężczyzny puściła strzałę, upewniając się, że jej pozycja była pewna i niewzruszona. I gdy zobaczyła jak grot idealnie uderza w bok tarczy, ale w obrysowanym polu, nie wiedziała czy być zadowoloną, że nie wypadła poza pole strzału czy znów być rozczarowaną, że szło jej bardzo kiepsko...

Przeważyło rozczarowanie.

– Co to za mina? – zaśmiał się Virio, biorąc od niej swój złoty łuk i wieszając go sobie przez ramię zaraz obok kołczanu. Następnie podszedł do tarczy i bacznie przyglądnął się miejscu, w którym utkwiła metalowa końcówka grotu – Przecież trafiłaś!

Wywróciła oczami na jego słowa, od razu wyczuwając w nich złośliwą nutę. O złośliwości świadczyły też jego wargi, które lekko drgały, a jego duże oczy były bardziej figlarne niż zwykle. Naigrywał się z niej... znowu.

– Dość łucznictwa. I tak oboje wiemy, że się do tego nie nadaję – westchnęła, siadając na trawie i z obrażoną miną zaczęła wpatrywać się w dal rozciągającego się przed nią jeziora.

Jednak niegłośny, ale dobrze dosłyszalny śmiech mężczyzny nie pozwolił jej się do końca zrelaksować. Ani się nawet nie obróciła w jego kierunku, gdy stanął tuż nad nią i zaczął palić wzrokiem dziurę w jej głowie.

– Nikt nie jest dobry we wszystkim – stwierdził w końcu.

– Ale nikt też nie jest beznadziejny we wszystkim, jak ja – warknęła, po czym przewróciła się na bok, unikając uderzenia drewnianą atrapą miecza, wycelowaną przez samego Virio – Ej! Nie byłam gotowa!

Uśmiechnął się tylko pod nosem, czując że udało mu się rozjuszyć małą złośnicę. Ułożył swoją drewnianą zabawkę wygodnie w swojej dłoni i przyjął pozycję wyjściową, patrząc z zadowoleniem jak Lara z prędkością dorodnego genara dobyła swoją własną atrapę i ustawiając się w gotowości do kolejnego sparingu.

Nie pamiętał kiedy tak naprawdę zaczęli czerpać przyjemność z małych potyczek, ale walki z Larą były czymś odmiennym. Nie było krwi, nie było ofiar... była za to czysta rywalizacja, którą uwielbiał, a co ważniejsze... zwycięstwo nie przychodziło mu tak łatwo jak zwykle.

Blokując jego szybkie ataki i z łatwością przechodząc do kontr, robiła na nim nie lada wrażenie, a sytuacje które zmuszały go do przemyśleń nad każdym jego następnym ruchem, były tymi z których czerpał maksimum sytuacji. Była zwinna, szybka, ale i ostra w swoich poczynaniach. Tak jak przystało na rasową kobietę ognia, płonęła w czasie walki. Z resztą... nie spodziewał się niczego innego po naukach samego namiestnika.

Znali się już prawie pół roku, a była w stanie mu tak bardzo zaufać... wiedział, że Rua wraz z Chanyeolem ukrywali ją przed światem i w leśnym zaciszu uczyli ją technik walki mistrzów jak i rytuałów oraz przygotowywali ją do objęcia pozycji w świątyni ognia. Ale tyle pytań nasuwało mu się na myśl...

Czemu ją ukrywali przed innymi ludźmi?

Dlaczego nie dołączyli jej do akademii, zamiast trenować indywidualnie bez styczności z innymi uczniami, od których mogła czerpać doświadczenie?

No i przede wszystkim... czemu wzdrygała się na każde jego pytanie, o niej samej?

– I... jesteś martwy – orzekła Lara, przytykając miecz do jego szyi, wygrywając tym samym potyczkę, wykorzystując jego nieuwagę – Co cię tak przycięło? Przecież widzę, że jesteś nieobecny.

Chwycił za końcówkę jej miecza i odepchnął od okolic swojej tętnicy szyjnej, po czym podniósł ten, który sam upuścił nawet nie wiedząc kiedy i wrzucił go do swojej torby. Teraz mógł usiąść i odpocząć bez poczucia, że zmarnował swoje popołudnie. Wypuścił całe nagromadzone powietrze, które zalegało mu w płucach i, tak jak wcześniej Lara, zapatrzył się w dal, czerpiąc przyjemność z namiastki wolności, którą miał na tych terenach.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Uśmiechnął się półgębkiem, wiedząc że nadzwyczajnie duża ciekawość dziewczyny nie odpuści mu tych kilku słów, choćby sam wulkan w Ognistej Zatoce miał wygasnąć. Westchnął cicho i spojrzał na nią tym razem poważnie.

– Dlaczego nie pozwalają ci wyjść do ludzi?

Lara od razu przybrała pokerową twarz, której Virio wręcz nienawidził. Wiedział, że ponownie będzie się bawiła w enigmę, której nijak nie uda mu się rozszyfrować, gdy zdąży się zamknąć w sobie na dobre tego dnia.

– Vi, rozmawialiśmy już o...

– Nie – przerwał jej w sekundzie, nie dając jej rozwinąć tematu – Po prostu nie mieści mi się w głowie czemu cię tak ukrywają! – wstał na równe nogi, jednocześnie w myślach powtarzając sobie, żeby podejść do tego z jak najbardziej wiarygodnymi emocjami. To była ostatnia deska ratunku, by cokolwiek ugrać – Czemu ma niby służyć taka izolacja? Nie jesteś chorowita, ani krucha...bijesz się jak mało kto... Dlaczego?

Nie odezwała się ani słowem, nawet po dość głośnym zademonstrowaniu jątrzącej się w nim frustracji. Westchnęła ciężko, bo choć chciała, nie mogła mu wyznać całej prawdy. Znała go już chwilę, spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu i choć w tajemnicy, to ich wspólne spotkania sprawiały, że na chwilę zapominała o niebezpieczeństwie jakie na nią czyhało. Zamiast tego spojrzała mu prosto w oczy i pierwszy raz w życiu zdecydowała się chociaż podać mu przyczynę dla której nic nie mogła mu powiedzieć.

– Tak trzeba. Dla dobra wszystkich muszę być niewidoczna – rzekła, przytulając do siebie kolana jeszcze mocniej i zapatrzyła się na spokojną taflę wody, rozciągającą się przed ich dwóją – Na festiwalu zrobiłam coś, czego nie powinnam była... teraz muszę wziąć za to odpowiedzialność i ponieść konsekwencje.

To już było coś. Ale zamiast ucieszyć chłopaka, że wreszcie cokolwiek udało mu się wyciągnąć, ponownie usiadł obok niej i zaintrygowany jej wytłumaczeniem czuł, że chciał wiedzieć więcej. Już nawet nie ze względu na raport który był zmuszony napisać.

Z czystej ludzkiej ciekawości.

– To... kara? – zapytał, już bardziej rozumiejąc całą sytuację – Namiestnik zabronił ci kontaktu z innymi w ramach kary?

Nie mogła tego nazwać karą. Raczej ochroną przed jej głupotą, ale tego nie mogła mu już wyznać. Spojrzała na niego po raz kolejny i uśmiechnęła się, widząc w jego oczach niewinne zaintrygowanie pomieszane z niezrozumieniem. I doskonale rozumiała jak musiał się czuć. Kiwnęła tylko głową, nie chcąc już dalej brnąć w ten temat.

Westchnął tym razem on i na dobre rozsiadł się na trawie, spoglądając razem z nią na jezioro, które mieniło się coraz bardziej przez powoli zachodzące słońce.

– Jak to możliwe, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy? – zapytał nagle, jakby do siebie, ale dość głośno, żeby Lara mogła go usłyszeć.

Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała z ironią: „Może dlatego, że nigdy wcześniej mnie tu nie było...?".

– Tylu ludzi mieszka w Ognistej Zatoce. Nietrudno się minąć – odparła.

– Zdziwiłabyś się – zaśmiał się krótko – Będąc kapłanem Świątyni Ognia poznajesz niemal każdego mieszkańca tego miasta. A uwierz... – zatrzymał się na krótko, obracając swój wzrok prosto na ciemnowłosą i zatapiając się w jej wielkich bursztynowych oczach – obok takiej kobiety jak ty... nie przeszedłbym obojętnie. A już na pewno nie zapomniałbym twojej energii...

Gdy wypowiedział te słowa, Lara poczuła się dziwnie oczarowana. Niby proste słowa, jednak mile łechtające duszę... poczuła jak w podbrzuszu zaczęło rozlewać się przyjemne ciepło. Tak nieznana dotąd emocja, ale tak miła, że nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jej twarz. Jednocześnie patrząc prosto w jego czarne niczym noc oczy, pomimo tego, że były piękne i mogły oczarować niejedną kobietę, to również miały w sobie coś tajemniczego. Jakby w nich Lara mogła odnaleźć sekret kryjący się w jego duszy, ale nie miała do nich odpowiedniego klucza.

Dlatego wciąż były tylko i wyłącznie tajemnicze, tak jak ich intrygujący właściciel.

Tettineki, Limei...

Tettineki – powtórzyła niby w mantrze, lecz dopiero po wypowiedzeniu słów uzmysłowiła sobie co zrobiła. Znowu słyszała głos jej przewodnika...

A Virio zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła, jak gdyby czyhało na nich jakieś zagrożenie. Nie widząc jednak niczego podejrzanego, wrócił wzrokiem do Lary.

– Na co mamy uważać? – zapytał, lecz po chwili nasunęło mu się inne pytanie, o wiele bardziej interesujące – Znasz starszą mowę?

To był zły znak. Bardzo zły znak... Lara podniosła się do pionu, starając się ukryć narastającą panikę. Nie powinien się nawet o tym dowiedzieć. Starsza mowa zarezerwowana jest tylko dla wyżej postawionych ludzi ognia, a ona...

– A więc to prawda – stwierdził nagle, również podnosząc się do pionu – Szkolą cię na kapłankę – zaśmiał się do siebie – To przecież oczywiste! Czytałaś podręcznik Anselehisa?

Nagłe ożywienie w oczach Virio uspokoiło łomoczące ze strachu serce Lary i napełniło ją niewyjaśnionym spokojem. On znał starszą mowę... był kiedyś kapłanem... mógł ją tyle jeszcze nauczyć!

– Nie, ale... mógłbyś mi pożyczyć ten podręcznik?

Złapał się za boki i wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał, ale w końcu kiwnął głową.

– Czemu nie? – uśmiechnął się półgębkiem – Przyniosę ci go następnym razem – dodał, po czym popatrzył na chowające się za horyzontem słońce – Ale teraz już czas na nas... robi się późno.

Nie musiał jej długo namawiać. Z rana miała kolejny trening sprawnościowy z Chanyeolem, więc musiała porządnie się wyspać. Jednak pomimo wesołej pogawędki z Virio w drodze powrotnej i odczucia coraz większej bliskości, gdy tylko był w pobliżu niej, miała wrażenie, że coś się zmieniło...

Coś było nie tak. A złowrogie słowa skierowane do niej znikąd obijały się echem w jej głowie dopóki na dobre nie usnęła opatulona w ciepłą kołdrę na swoim łóżku.

***

Słońce było niemal w zenicie, gdy Lay wyszedł do świątynnych ogrodów, by uzupełnić zapasy swojej pracowni. Przebierał nogami szybko pomiędzy krzewami pełnymi owoców, które swoją fioletową barwą przyciągały wiele owadów. Łatwo można było dorobić się ugryzienia, ale warto było czasem poświęcić swoją dłoń czy przedramię w imię wyższego dobra. Zwłaszcza, gdy można było skonstruować lek o działaniu podobnym do kwiatów Assenty, które nie były pomimo swojej popularności najczęściej spotykanym na tych terenach zielem.

Uśmiechnął się do siebie, gdy sięgnął dłonią do którejś z kolei jagody, jednak drgnął nieznacznie, gdy usłyszał w pobliżu trzask gałązki. Obrócił się w jednej chwili i niemal serce stanęło mu w miejscu, gdy ujrzał przed sobą przyjaciela, którego dawno już nie widział.

Chen z ogromnym uśmiechem na twarzy rozwarł ręce jakby był gotowy do objęcia medyka. Ten jednak niezbyt podzielał jego entuzjazm, choć zazwyczaj reagował zupełnie podobnie, ciesząc się z jego wizyt. Rozglądnął się dookoła doszukując się ciekawskich oczy, ale gdy nikogo nie dostrzegł odetchnął z niewysłowioną ulgą.

Nie trzeba było im teraz gapiów.

– Co ty tu robisz? Zwariowałeś? – syknął adept, nieco zaskakując tym jasnowłosego, który postanowił powoli opuścić ramiona – Przecież w każdej chwili mogą cię złapać!

Ten jednak uniósł kącik ust, dając tym samym do zrozumienia przyjacielowi, że w poważaniu miał swoje bezpieczeństwo. Czy raczej po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogło mu grozić.

– A tam... – stwierdził, wzruszając ramionami – Nie będę wiecznie siedział u wuja. Czasami jest tam naprawdę nudno.

Lay w dalszym ciągu nie podzielał jego zdania. Przeszył go nieprzyjemnym spojrzeniem, po czym pokręcił głową i machnął na niego, żeby pomógł mu nazbierać owoców.

Pomimo, że początkowo był zły i zestresowany obecnością strażnika pogody, to jednak stopniowo jego towarzystwo zaczęło mu dostarczać przyjemności, aż w końcu jak za dawnych lat śmiali się głośno ze swoich głupich żartów. I gdy tak wracali z uśmiechami na twarzach do głównego holu świątyni, Lay nagle sobie przypomniał jedną rzecz.

– Chen, muszę ci o czymś powiedzieć, ale to nie jest rozmowa, którą możemy odbyć w każdym miejscu, dlatego będziesz musiał zdzierżyć okropne zapachy mojej pracowni.

– Co się stało? – zaśmiał się do siebie blondyn, czując jednak nutkę niepokoju. Lay rzadko kiedy bywał tak poważny.

– To naprawdę nie rozmowa na...

– Lay!

I oboje stanęli bez ruchu, słysząc za swoimi plecami radosny dziewczęcy głos. Kapłan – opanowany strachem, a jego przyjaciel – czując zwykłe zaintrygowanie.

Które zamieniło się w szok, gdy tylko odwrócił się do tyłu i ujrzał kobietę o porcelanowej cerze i burzy blond włosów, związanych w lekką kitę puszczoną na boku wzdłuż jej piersi. Stał i patrzył na nią jak na zjawisko, którego nigdy w jego życiu nie był dane mu zobaczyć.

Jednak sprawy obrały jeszcze mnie spodziewany obrót, kiedy niebieskooka sama wytrzeszczyła oczy z... przerażenia.

– To ty! – powiedziała na jednym wdechu, wskazując na Chena i blednąc w mgnieniu oka, co zaniepokoiło nie tyle samego blondyna, co Laya – To ciebie widziałam w mojej wizji! O jeju... – zniżyła momentalnie swój głos do szeptu – Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo!

Mężczyźni spojrzeli po sobie dosłownie w tym samym momencie. Kapłan wydawał się być już naprawdę zdenerwowanym, sama Neferia nie mogła uwierzyć, że poznała człowieka ze swojej wizji tak szybko, a Chen...

... Chen zastanawiał się co bardziej należało zrobić w tamtej chwili. Czy usiąść na podłodze i zacząć płakać, czy może... zamordować gołymi rękoma najlepszego przyjaciela.

***

Na zewnątrz zaczynało już robić się ciemno, gdy Chanyeol stał w pałacowej bibliotece i przeglądał woluminy z historią frakcji ognia. Zastanawiał się czy podjąć ryzyko i udostępnić Larissie niektóre księgi, dzięki którym będzie mogła nieco lepiej poznać ten kraj. Wiązało się to jednak z niebezpieczeństwem, że Lara poznałaby za szybko pewne mankamenty, o których namiestnik nie chciałby żeby wiedziała.

Ale jak długo będzie ją chronił, traktując jak zwykłe dziecko?

– Ależ wzdychasz – usłyszał nagle od strony okna, co go niemal zmroziło w miejscu – Takiś zmęczony? Trzeba było mówić, poszlibyśmy na coś mocniejszego. Ach tak...przecież ostatnio mało co się odzywasz... jakbyś nagle miał wyrąbane na biednego, starego kumpla...

Chanyeol uśmiechnął się na typowe udawane jęczenie Sehuna, który siedział na parapecie bibliotecznego okna i machał nogami niczym mały chłopiec.

– Kopę lat – powiedział, odkładając pierwszy tom historii i odwracając się do niego – Co cię tak nagle do mnie sprowadza? Ostatnio widziałem, że byłeś zajęty podróżowaniem po całej krainie, więc nie chciałem się wtrącać. Znalazłeś to, czego szukałeś?

Sehun uśmiechnął się półgębkiem i wskoczył do środka pomieszczenia. Powoli podszedł do przyjaciela i w końcu uścisnął go, klepiąc przy tym po plecach.

Długo się nie widzieli. Zbyt długo...

– Nie, ale wciąż mam nadzieję, że znajdę. I jestem już u końca – powiedział z pewnością siebie, czym zaskoczył Chanyeola, który tylko pokiwał z uznaniem głową – Została mi ostatnia możliwa szansa, dlatego właśnie przyszedłem do ciebie.

To już zdziwiło jego przyjaciela. Machnął na przyjaznego włamywacza, żeby udał się zaraz za nim i zaczęli pogawędkę, przechadzając się korytarzami pałacu.

– Przemierzyłeś całe Mesamatir w poszukiwaniu czegoś cennego, straciłeś na to ponad pół roku i jak zwykle przychodzisz z podkulonym ogonem do mnie żebym ci pomógł, czyż nie? – zaśmiał się namiestnik ognia, idąc z założonymi to tyłu rękoma.

Sehun za to wydął usta na złośliwą docinkę kumpla, ale nie zamierzał się zniżać do jego poziomu, więc nie odpysknął mu w sposób w jaki zawsze to robił.

– Właśnie niekoniecznie. Przemierzyłem każdy zakątek Mesamatir poza jednym... twoją frakcją. Dlatego przyszedłem do ciebie.

– I myślisz, że ja będę wiedział cokolwiek o skarbie, którego tak usilnie poszukujesz?

Nie usłyszał odpowiedzi. Zamiast tego Sehun wskazał na drzwi, do których doszli i zapytał dokąd prowadzą. I słysząc z ust przyjaciela, że był to pokój edyktów, w którym znajdowały się wszystkie papiery frakcji ognia i do których miał dostęp tylko sam Chanyeol, nie wahał się tylko wszedł do środka, wciągając za sobą również samego namiestnika.

I gdy tylko przekręcił za sobą klucz w drzwiach, Chanyeol już nie na żarty zaczął się głęboko zastanawiać o co mu u licha chodziło.

– Szukam kobiety, Chan – powiedział poważnie, lecz przyciszonym tonem – Kobiety, o której nie może się nikt dowiedzieć. Kobiety, która jest jedyna w swoim rodzaju i może potrzebować mojej pomocy.

Namiestnik założył ręce i zaczął myśleć cóż to za kobieta namieszała w głowie jego przyjacielowi. I to takiemu przyjacielowi co nigdy nie interesowały go żadne kobiety.

– Skąd pewność, że będę wiedzieć gdzie jest?

– Nie mam pewności – przyznał – Ale jesteś rozpoznającym. I to cholernie dobrym. A ta kobieta ma w sobie energię, którą poczułeś we frakcji światła i jestem pewien, że jeśli tu jest, to już dawno ją wyczułeś.

I tu Chanyeol drgnął. Opis był całkiem... znajomy.

– Jakieś imię? – mruknął nieprzekonany, w kościach czując, że zaraz pożałuje swojego pytania.

– Larissa – odparł Sehun – Larissa Crane. Obca.

I... miał rację. W momencie gdy Sehun pokazał mu namalowaną podobiznę jego uczennicy już wiedział, że pożałował tego cholernego pytania. Westchnął głęboko, patrząc to na swoje stopy, to na półki pełne papierów, to na swoje biurko, które miał zawalone w projektach nowelizacji frakcyjnego prawa... i wreszcie na Sehuna, który wyczekiwał odpowiedzi.

Nie zamierzał kłamać. Nie jemu.

– Jest tutaj. I ma się całkiem dobrze – odrzekł, na co drugi wytrzeszczył oczy w szoku.

– Jest tutaj? Gdzie?

Jako rozpoznający miał bardzo wyczulony zmysł jeśli chodziło o energię ludzi i w tamtej chwili musiał wręcz chwycić się za głowę, gdyż ekscytacja Sehuna była tak wielka, że pospolicie marnował swoją energię, ulatniającą się z niego z ogromną prędkością.

– Uspokój się człowieku – powiedział – Jest we frakcji. Uczy się jak być jedną z nas. I nie jest obcą. A przynajmniej nie będzie, gdy już zdobędzie swój znak przynależności.

Ta dziecięca radość w oczach Sehuna była wręcz urocza, ale równie niepokojąca dla samego Chanyeola. Po co on jej w ogóle szukał? Po co nadstawiał dla niej karku, narażając się na odkrycie przez samego króla?

– Chcę się z nią zobaczyć – powiedział nagle i wywołał tym równie nagłą reakcję namiestnika ognia.

– Nie ma takiej możliwości! – odparł podniesionym głosem, mimo że nie miał tego w planach.

– Dlaczego? Przecież nic jej nie zrobię... Tak naprawdę to żyje tylko dzięki mnie i...

– Nie interesuje mnie to, Sehun.

Te słowa zadziwiły człowieka powietrza. Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło żeby Chanyeol zabronił mu czegoś tak... kategorycznie.

– Chanyeol, wiesz jaką ona ma energię? Jest niesamowita! Myślałem na początku, że do nas przyjdzie kierując się symbolem, który jej dałem, ale nie...

– Że dałeś jej co?

–... było jej tam, więc zacząłem się zastanawiać co się tak naprawdę wydarzyło...

– Sehun...

Nie słuchał. Zamiast tego pogrążył się we własnych myślach (choć głośnych) i chodził w koło po pokoju, nakreślając przyjacielowi swoją część historii.

–..., że może ją złapali i zabili, ale o tym bym słyszał! Więc zacząłem jej szukać na własną rękę i...

– Sehun!

– ... wiedziałem, że jakoś ją znajdę, a jej osoba byłaby idealna dla naszej sprawy...

– SEHUN TO JEST WYKLUCZONE!

I nastała cisza. Ten, który jeszcze przed chwilą gadał jak najęty, nie mógł uwierzyć jak gorąco zrobiło się w pomieszczeniu. To oznaczało jedno... Chanyeol stracił na chwilę kontrolę nad własnym elementem. Namiestnik stracił kontrolę nad własnym elementem! A to znaczyło, że było bardzo źle... ponieważ go rozzłościł po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Opowiadając o jednej... dziewczynie.

Zwęził swoje oczy, przypatrując się namiestnikowi podejrzliwie i zadał jeszcze jedno pytanie o wręcz twierdzącym charakterze.

– Podaj mi jeden powód... jeden! Dla którego nie mogę jej zobaczyć. Dla którego nie wyjdę zaraz z pałacu i nie przetrząsnę twojej frakcji wzdłuż i wszerz żeby...

Bo to jest moja siostra, kretynie! 

I wtedy Sehunowi nasunęło się już tylko jedno na myśl.

– O kurwa...


***

NAPISAŁAM TO! Boziuuu... tyle ile ja spędziłam nad tym rozdziałem to już dawno tak żadnego nie wymęczyłam. Co innego jakbym napisała część, potem miała przerwę pół roku a potem skończyła, ale ja serio pisałam ten rozdział kilka miesięcy (zaczęłam go pisać jak tu wstawiłam chyba pierwszy albo drugi rozdział drugiej księgi), w tym napisałam po kilka słów, zdań a potem nagle przerwa bo moja wena leżała i kwiczała . Dzisiaj normalnie historyczny dzień xD

Ale z gorszych wiadomości: skończyły mi się zapasy :< Wszelkie zapasy. Ani pół rozdziału, ani żadnego bonusu, NIC. Tylko konspekty rozdziałów co za bardzo mnie nie urządza ;p

Mam nadzieję, że się podobało, bo obawiam się że następny rozdział będzie się też pisał długo. Ale najgorsze już przebrnęłam (choć kocham Laya w tym opku, jego wątek pisze się strasznie...), więc może następny rozdział pojawi się w miarę normalnie a nie za pół roku 😂

Do zobaczenia!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top