Rozdział IV
Spokojny i rytmiczny szum wody, wydobywającej się z fontanny na zamkowym dziedzińcu działał bardzo kojąco na każdego, kto miał tylko czas by przy niej przysiąść i na chwilę odpocząć. Zwłaszcza dla ludzi kontrolujących element wody.
Aria miewała momenty, takie jak dziś, gdy potrzebowała wyciszenia oraz zebrania do kupy wszystkich myśli. Miała wtedy czas by przypomnieć sobie cały ból, który zadała innym i wszystkie ofiary poniesione w imię władzy jej ojca. Takie rachunki nigdy nie były łatwe w liczeniu, ale były również nie do uniknięcia.
Czy dobrze zrobiła wybijając całą ludność z półwyspu Velhad? Niewątpliwie.
Czy na pewno dobrze podejrzewała, że Luhan knuł coś za jej plecami? Tym bardziej.
Czy jej złe przeczucia co do Chanyeola były uzasadnione? To się jeszcze okaże.
Gdyby nie wydała rozkazu wymordowania wszystkich mieszkanek półwyspu, zostawiając tylko jedną ofiarę, cała reszta prędzej czy później zbuntowałaby się przeciw władzy, pielęgnując w sercu gorycz i wściekłość.
Gdyby Luhan nie był zamieszany w coś paskudnego, nie kręciłby się cały czas koło jej matki i nie uśmiechałby się szeroko na widok każdej osoby, którą mijał. Nigdy nie miał złego dnia, nigdy nie odczuwał złości... a także nigdy, przenigdy nie zmieniał tonu swojego głosu, kierując swoje słowa prosto do niej. Przemawiał przez niego fałsz. Obłuda.
– Kłamstwo – wycedziła przez zęby, zaciskając pięści na aksamicie, z którego uszyta była jej suknia.
Dawno nie nosiła na sobie lekkiej szaty królewskiej i uczucie, które temu towarzyszyło było odmienne. Zawsze przyzwyczajona do ciężkiej zbroi ze smoczych łusek, nosząc lekką choć bogato zdobioną suknię, miała wrażenie jakby była naga.
I już miała wstać z miejsca i udać się do swojej komnaty, gdy przed nią pojawił się chłopak w prostych szatach, których widok z pewnością nie był dla niej codziennością. Ale wdzięk z jakim klęknął przed nią i oddał jej hołd był nie do pomylenia z żadnym innym.
– Pani – powiedział, schylając głowę w dół, oddając jej wielki szacunek.
Ta tylko uśmiechnęła się na jego widok, bo to oznaczało, że coś dla niej miał.
– Co ty masz na sobie, na miłość? – skrzywiła się, gdy zobaczyła Virio, po tym jak wstał i jego zwyczajna biała koszula oraz proste materiałowe spodnie ukazały się przed nią w całej okazałości.
Ten tylko zerknął na swoje ubrania i uśmiechnął się lekko, patrząc na nią z nutą rozbawienia.
– Klasyczny ubiór niższej klasy frakcji ognia – wyjaśnił – Nie byłem szczególnie zamożny, zanim się tu znalazłem.
– Zanim się tu znalazłeś, miałeś posłuch – odparła kobieta, wstając na równe nogi i składając ręce w iście królewskim geście – A twoje szaty lśniły tą kapłańską bielą, nad którą się zachwycają wszyscy tamtejsi obywatele.
Virio skrzywił się na te słowa i obrzucił ją urażonym spojrzeniem, co Aria od razu wyłapała i zaśmiała się krótko.
– Wiem, wiem – rzekła, machając ręką – Wy i ta wielka wiara w święty ogień. Powiedz mi lepiej z czym do mnie przychodzisz.
Był bardzo rad, że księżniczka zmieniła temat. Wszystko co wiązało się ze świątynią ognia i wierzeniami jego byłej frakcji miało dla niego znaczenie nie tyle sentymentalne, co czysto egzystencjalne. Wiara była w nim zakorzeniona głęboko i mimo, że wstępując do straży, zostawił kapłaństwo za sobą, nigdy tak naprawdę nie wyzbył się tej części siebie.
Odchrząknął krótko, wracając myślami do swoich poszukiwań i wywiadu wśród gadatliwego ludu ognia. Uśmiechnął się do siebie i zwrócił się prosto do swojej księżniczki.
– Namiestnik najprawdopodobniej znika, by spotykać się z jakąś dziewoją – odparł, nie kryjąc rozbawienia.
Aria zamarła. Przez dłuższą chwilę patrzyła się w odległy punkt i odpłynęła myślami, co było widoczne dla chłopaka od razu. Jednak nieco go zaskoczyło zaciśnięcie pięści przez królewską córę.
– Mówisz, że ten ponurak znalazł sobie kobietę? – zapytała cicho, jakby nie wierząc.
– Już nie ponurak, bo z tego co szepczą ludzie, Chanyeol jest ostatnio dziwnie radosny – wytłumaczył Virio, starając się przy tym powstrzymać chichot – Jeśli to nie miłość, to ja nie wiem co to może być. Przynajmniej będzie rozkojarzony, co można łatwo obrócić na naszą korzyść – dodał pewny swego, jednak ciemnowłosa nie wydawała się być pocieszona ani przekonana jego słowami.
Chwyciła się dłonią za brodę i przygryzła wargę, dalej myśląc o całej sytuacji. Jeśli to była prawda, to wszystko się bardzo skomplikuje.
– Nie, Virio – powiedziała w końcu, zaskakując kapitana – Właśnie to nie będzie działać na naszą korzyść. To jest wręcz bardzo niekorzystne dla naszych działań i posunięć.
– W jakim sensie?
Opuściła dłoń i spojrzała na niego nieco przestraszonym wzrokiem.
– Kobieta i miłość oznacza potomka. A nazwisko Igni to nazwisko, które włada frakcją od zarania dziejów – wyjaśniła – Gdy Chanyeol doczeka się dziecka, nie będzie możliwości obsadzić na tej pozycji nikogo nam sprzyjającego...
– Ale to dziecko nawet jak się urodzi to będzie zbyt młode! Poza tym nie może obejmować władzy póki nie przejdzie przez ceremonię przyłączenia. Jeśli naprawdę w niedługim czasie zamierzasz pozbawić go tronu, to czym się martwisz?
Umilkł, gdy tylko spotkał się z karcącym spojrzeniem jego szefowej. Rozglądnęła się dookoła i kiwnęła głową w stronę krańca dziedzińca, gdzie wesoło gawędzili między sobą pałacowi ogrodnicy. Nie byli sami i z pewnością ktoś mógł uznać ich rozmowy za nazbyt interesujące...
– Ludzie nie zapominają – przerwała w końcu ciszę, jednak mówiła już przyciszonym tonem – Gdyby jakimś cudem udało się zepchnąć Chanyeola ze stołka i obsadzić go naszym człowiekiem, prędzej czy później jego dziedzic upomni się o tron frakcji. I frakcyjni go poprą.
Głos ludu we frakcji ognia jak i w każdej innej frakcji był głosem decydującym, zwłaszcza przy wyborze Namiestnika. Król mógł wybrać osobiście kogoś na tę posadę, ale to ludzie wybierali swoich reprezentantów. A gdy w grę wchodził przodek Igni, to nie było żadnego innego kandydata dla wszystkich obywateli ognia, który byłby godny piastowania tego urzędu.
Virio zaczynał pojmować rozumowanie Arii, jednak nie rozumiał przywiązania ludzi do jednego nazwiska. Sama nazwa nie czyniła z rzeczy tego, czego się od rzeczy oczekiwało. Stół może być stołem i może być potężny i wytrzymały, ale też słaby i wadliwy. Dlaczego nazwisko Igni kojarzyło się wiecznie z potęgą i sprawiedliwością?
– Jest ostatnim Igni w Mesamatir – stwierdził, przyznając jej rację – Gdyby umarł bezdzietnie, władzę mógłby objąć ktoś inny.
– A ludzie zrozpaczeni nie mieliby pojęcia, kto mógłby go zastąpić, więc nie mieliby nic przeciwko, by kandydata wybrała świątynia ognia – dodała Aria, czując jak w jej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł.
Chłopak spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami i zaczął delikatnie kręcić głową.
– Rua jest wierna swoim przekonaniom. Nie ugięłaby się...
– Ten problem zostawimy sobie na później – przerwała mu księżniczka podchodząc do niego z gracją i kładąc rękę na jego ramieniu – Najpierw zajmijmy się samym namiestnikiem. A raczej... jego kobietą.
Virio popatrzył na rękę kobiety, która delikatnie ściskała jego ramię i spojrzał prosto w jej oczy z gotowością i determinacją.
– Co mam zrobić? Znaleźć i zabić?
Zaśmiała się cicho na jego prostolinijne militarne myślenie, kręcąc głową.
– Och, nie! – zaprzeczyła – Wtedy Chanyeol szukałby zemsty i stałby się o wiele silniejszy, co byłoby nam bardzo nie na rękę. To, czego potrzebujemy to... urok osobisty. I pewien przystojny młodzieniec o interesującym postrzeganiu świata, który odciągnąłby naszą ptaszynę od królującego orła, tym samym osłabiając jego pewność siebie i skazując go na żałość, z której ciężko będzie mu wyjść.
Wziął głęboki wdech, czując jak płuca wypełniają mu się powietrzem. Zrozumiał rozkaz. Bardzo dobrze go zrozumiał i był pewien, że wcale mu się nie podoba.
Uklęknął jednak i wpatrzył się w kamienną posadzkę, ukrywając przed księżniczką swoje wielkie niezadowolenie.
Nie miał niestety wyboru.
– Tak jest, pani.
***
Pewnego poranka Chin zatrzymała się na werandzie, zaraz po tym jak gotowa do pracy wraz z całym swoim rynsztunkiem, stanowiącym kule żywiołów, bez których nic by nie zdołała zrobić, wyszła z chatki. Automatycznie złapała się za swoją torbę jak i również za serce, gdyż nagłe pojawienie się Chanyeola śmiertelnie ją przestraszyło. Zamrugała kilkukrotnie na jego widok, po czym wykonała głęboki ukłon nie chcąc urągać jego majestatowi, nawet jeśli był przebrany w zwykłe polowe szaty do ćwiczeń.
Jednak gdy uniosła głowę, jego wzrok się nie zmienił. Wciąż przeszywał ją na wskroś, a brwi były nieco zmarszczone. Patrzył tak na nią odkąd tylko ją zobaczył po raz pierwszy i dziewczyna zadawała sobie pytanie czy przypadkiem w jakiś sposób go nie uraziła.
A może po prostu mu kogoś przypominała?
– Jakie nosisz nazwisko? – zapytał wreszcie, na co miała ochotę kwiknąć, ale powstrzymała się całą sobą, żeby nie wypaść na totalnego tchórza przed samym namiestnikiem jednej z najodważniejszej frakcji w całym Mesamatir.
– Jestem z rodu Elayen, panie – odparła, na co on westchnął, wywracając oczami i cmokając.
– Jak to jest, że ona nie ma problemu z warczeniem i krzyczeniem na mnie, wymieniając najgorsze wyzwiska, a ty nie potrafisz mówić mi nawet po imieniu, mimo że jesteś współwinna przetrzymywania jej na tych terenach razem ze swoim kumplem?
Zerknęła na niego zaskoczona i poczuła się nieco lepiej, gdy zobaczyła iskierki rozbawienia w jego bursztynowych oczach.
– Elayen, tak? – kontynuował, dumając przez chwilę – Masz powiązania z frakcją lodu, czyż nie?
– Moja mama się tam urodziła – przyznała – Ale wybrała ją pogoda, tak samo jak i mnie.
– Twoja mama się tam urodziła i zapewne przy okazji była młodszą siostrą Frobisa Insergara – bardziej stwierdził niż zapytał, ale nie dał jej szansy nawet odpowiedzieć, gdy jego wzrok powędrował zaraz za nią – Ruchy, nie mam całego dnia dla ciebie.
Zszokowana szybkim wnioskowaniem od strony Chanyeola nawet nie zauważyła obok siebie Lary, która niewyspana przecierała oczy, starając się na dobre rozbudzić. Podążała wzrokiem za Chanyeolem, ale nie ruszyła się z miejsca, delikatnie trącając blondynkę.
I tamta była jeszcze bardziej zdziwiona, gdy podała jej do ręki małe ale za to ciężkawe metalowe pudełko.
– Spróbujesz mi to naprawić? Trochę prądu powinno wystarczyć, bo jest po prostu rozładowana – uśmiechnęła się Lara i pobiegła w ślad za swoim nauczycielem, który jak zwykle ani śnił na nią poczekać.
– Ale...! Co to... jest? – dokończyła już nieco ciszej, gdy stwierdziła, że dziewczyna była już zbyt daleko w lesie, by jej odpowiedzieć.
Zerknęła na mały prostokąt wykonany z metalu z kilkoma przyciskami i szybką na samym wierzchu, po czym zmarszczyła brwi. To było coś z jej planety, tego była pewna, ale... do czego to niby służyło?
Larissa za to dziwiła się, że wcześniej nie pomyślała o ożywieniu swojego telefonu. Pomiędzy momentami stanowiącymi ucieczkę przed ścigającą ją śmiercią a ciężkimi treningami nie było czasu, żeby przypomnieć sobie o urządzeniach, których używała niegdyś na co dzień. Wcześniej dałaby sobie głowę uciąć, że brak komórki przyniesie jej zgubę, ale w tym świecie było tyle fascynujących rzeczy do robienia, że zwyczajnie tego nie potrzebowała.
Przynajmniej na razie, gdy wciąż wisiało nad nią widmo rychłej śmierci.
Zatrzymała się nagle, czując na sobie natarczywy wzrok Chanyeola. Popatrzyła na niego zdezorientowana, ale ten wydawał się być tego dnia w naprawdę dobrym humorze, bo oczy aż mu się śmiały.
– Coś nie tak?
– Coś się zmieniło – stwierdził, patrząc na nią z zainteresowaniem.
– To znaczy... co? – zapytała ostrożnie, zaczynając czuć się nieswojo.
Ten tylko się uśmiechnął półgębkiem i ponownie zaczął zmierzać naprzód.
– Ty mi powiedz – odparł.
O co mogło mu chodzić? Lara szła za nim w lekkiej zadumie aż na samą polanę, ale nie miała pomysłu na jego dziwne zachowanie.
– Jestem ładniejsza niż ostatnio, gdy mnie widziałeś? – zasugerowała, nie mając pojęcia do czego on się w ogóle odnosił.
A jego głośny śmiech był wystarczającą odpowiedzią na jej głupie pytanie.
– Twoja energia – stwierdził, zakładając ręce na piersi, a Lara automatycznie się w sobie spięła, przypominając sobie swoje wysiłki, które podejmowała przez ostatni tydzień – Jest spętana. Nie ucieka na wszystkie strony jak ostatnio, co znaczy, że... zdajesz sobie wreszcie sprawę z jej obecności – skwitował.
I nie było to kłamstwem. Lara czuła, że coś się wokół niej dzieje i to coś na nią oddziaływało, albo wręcz ona oddziaływała na to coś, ale byłoby jej o wiele łatwiej gdyby potrafiła z tego zrobić jakiś użytek.
A od ostatniego tygodnia liczba jej postępów wynosiła piękne zero.
– Wskakuj na równoważnię – polecił twardo, a dziewczyna nawet nie śmiała protestować.
Jednak i wychodzenie i chodzenie po niej sprawiało jej podobną trudność jak na ostatnich ćwiczeniach z namiestnikiem.
Nie odzywał się jednak i w skupieniu obserwował jej ruchy. Widział jej energię, która była tym razem przywiązana do samej Lary, ale ona dalej nie potrafiła tego wykorzystać. Wciąż podświadomie odpychała swoje własne umiejętności. I gdy po raz kolejny upadła na ziemię, przeklinając w niebogłosy na swoją niezdarność, Chanyeol wreszcie wiedział czego jej brakowało.
Spojrzał na jedno z drzew o fioletowych liściach i gwizdnął przeciągle, wydając z siebie dziwnie kojący ale i mocny dźwięk, który zwrócił uwagę dziewczyny. Otrzepała brudne spodnie i zerknęła na swojego nauczyciela, do którego nagle podleciał malutki ptaszek o płonących skrzydłach.
Taki sam, który podleciał do niej gdy po raz pierwszy znalazła się na tych terenach.
– Mir'ala Rua ahr tiki – powiedział poważnie, po czym wzniósł dłoń do góry i wypuścił ptaka w powietrze, obserwując jak odlatuje, zostawiając ich dwójkę zupełnie samą.
A Lara patrzyła z otwartymi ustami na mężczyznę, nie wierząc w to co właśnie zobaczyła.
– Umiecie też gadać ze zwierzętami? – zapytała już zupełnie zbita z tropu, na co Chanyeol zaniósł się ponownie głośnym śmiechem.
Cała ta scena wyglądała doprawdy komicznie. Wielki namiestnik frakcji ognia przyzwał ptaszka i sobie z nim pogadał. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła sama dziewczyna, która wciąż gapiła się na mężczyznę zszokowana.
– Arleany to nie zwierzęta – wytłumaczył – To skutki uboczne marnowania przez obywateli ognistej energii, która dzięki specyficznym właściwościom tych terenów przybiera określony kształt. Są dobrymi posłańcami, gdy zna się odpowiednie inkantacje nimi kierujące – dokończył i uśmiechnął się do Lary.
A ona wciąż stała i z otwartą buzią i nie miała pojęcia jak to wszystko przetworzyć w swojej głowie.
– Zaraz... inkantacje? Macie tu jednak czarnoksięstwo? – zapytała cicho, ale Chanyeol dobrze ją usłyszał i wywrócił oczami.
– Nie mam pojęcia czym jest to całe czarnoksięstwo, ale podejrzewam, że to nie jest dobre określenie. Bardziej... nazwałbym to językiem starożytnych mieszkańców, którzy żyli w największym i najtrwalszym połączeniu ze swoją energią i naturą Mesarii, zanim stała się państwem Mesamatir. Nie martw się – dodał – Zadbam o to, żebyś poznała ten język, ale zanim to nastąpi, chcę żebyś ukończyła podstawowe szkolenie.
Lara nagle przypomniała sobie słowa Sehuna, gdy prowadził ją przez przerażające jaskinie frakcji mroku. A także czarę, z której Honoria pozwoliła jej skorzystać, gdy gościła we frakcji uzdrowicieli. W obu przypadkach napotkała dziwny język, który może był czymś podobnym, ale nie miała pojęcia czy właśnie w ten sposób się go czytało.
No i ten człowiek, którego spotkała we frakcji wody...
– Al'akah di lah Moshea...– wyszeptała.
A ekspresja Chanyeola zmieniła się dosłownie w sekundzie. Z rozbawienia na jego twarzy przeszła w czyste przerażenie i niedowierzanie. Podszedł do dziewczyny i chwycił ją za ramiona, patrząc na nią wyczekująco i jakby ze strachem.
– Co ty powiedziałaś?
Spojrzała na niego spłoszona i chciała się wyrwać, ale nie dała rady bo mocny ucisk mężczyzny jej na to nie pozwalał.
– Ale... o co chodzi? To coś złego?
Przez chwilę się nie odzywał, po czym rozluźnił ucisk na jej ramionach i przymknął powieki, by uspokoić buzujące w nim emocje.
To imię przywracało bardzo dużo bolesnych wspomnień...
– Al'akah w języku ludzi Słońca i Mroku oznacza ukochaną – powiedział w końcu, na co Lara się zdziwiła – To byłoby piękne zdanie, gdyby nie użyto imienia, które nie należy do ciebie. Kto skierował do ciebie te słowa?
Nie odpowiedziała. Doskonale pamiętała ostrą reakcję Sehuna na człowieka, który sięgnął do jej wspomnień. Wiedziała też, że ludzie umysłu nie cieszą się zbytnią przychylnością wśród ludzi z frakcji najwyższych jak i robotniczych. Wolała uniknąć tej rozmowy.
– Nieważne. Spróbuję wejść jeszcze raz na równoważnie – zasugerowała, po czym odwróciła się w przeciwnym kierunku.
Jednak ciężka dłoń namiestnika nie pozwoliła jej się ruszyć ani o milimetr, trzymając ją za ramię w miejscu, w którym stała dotychczas.
– Lara... – zaczął ostrzegawczym tonem, na co aż zjeżyły jej się włoski na karku – To nie była prośba.
Westchnęła cicho i poddała się. Najwyżej będzie zły.
– Człowiek o imieniu Luhan – przyznała.
Ale nie było wybuchu złości. Nie było wyrzutów ani krzyków. Zaskoczona spojrzała na Chanyeola, ale serce zabiło jej mocniej, gdy poczuła obok siebie bardzo skondensowane ciepło. I to ciepło... chyba wychodziło z samego namiestnika.
– Jakim cudem ty go w ogóle spotkałaś? – zapytał cicho jak nigdy i gdy spojrzał na nią swoim przeszywającym wzrokiem, już wiedziała że sama frakcja ognia również nie przepadała za tym człowiekiem.
To była złość. To była nawet wściekłość, której może nie było widać, ale dziewczyna to czuła. Powietrze momentalnie zgęstniało i zrobiło się gorąco.
– Twoja... energia... – wyjąkała tylko, coraz bardziej bojąc się tego co może nastąpić.
I znów było normalnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chanyeol odchrząknął i odsunął się od Lary, łapiąc się za boki i wypuszczając powietrze z płuc.
W sekundzie powstrzymał swoje emocje...
– Jaka kontrola – wyszeptała, patrząc na niego z podziwem.
Uśmiechnął się pod nosem na te słowa i już miał ją zacząć pouczać o nabywaniu kontroli, gdy nagle z zarośli wyszła do nich postać, którą Lara już miała okazję raz w swoim życiu zobaczyć. Na głównym placu, gdzie rzesze ludzi tańczyły w rytm czarującej pieśni, wydobywającej się z ust ubranej na czerwono kapłanki. Ale mimo to jak przestraszone dziecko, schowała się za plecami postawnego namiestnika i z ukrycia obserwowała jak powolnym krokiem podchodzi do nich kobieta ubrana w piękną białą szatę, przykrytą białym płaszczem z kapturem.
Włosy miała czarne niczym noc, a usta pomalowane na krwistą czerwień. Wzrok miała mądry, ale i ciepły, za to twarz była młoda, niepasująca do jej sędziwych oczu.
Lara nie miała jednak jak się ukryć, gdy w pewnym momencie Chanyeol uklęknął przed nią i wyszeptał pod nosem kolejne niezrozumiałe dla niej słowa. Jednego była jednak pewna – namiestnik w tej frakcji wcale nie oznaczał władcy ostatecznego.
– To ona? – zapytała głosem tak miłym, że dziewczyna aż poczuła dziwne ciepło w klatce piersiowej.
– Tak – uśmiechnął się, wstał i zaprosił kobietę gestem, żeby nieco bliżej przyjrzała się jego uczennicy.
A Lara nie była do końca przekonana, czy ufać tej kobiecie czy też nie. Podświadomie mocniej zaciągnęła czarne rękawiczki na swojej skórze, powodując tym samym delikatny śmiech kobiety.
– Wiem kim jesteś, kochanie – odparła, podchodząc bliżej i przyglądając się jej twarzy – I nosisz w sobie niesamowity potencjał. Tak jak niegdyś ona.
Na te słowa zamarła.
Tak jak... kto?
Popatrzyła na sympatyczną kobietę i nawet nie musiała wymawiać na głos tego pytania, gdy otrzymała odpowiedź.
– Nasza poprzednia Najwyższa Kapłanka – odparła.
***
– To niesamowite, że uzdrowiciele potrafią nawet wskrzesić człowieka!
Neferia zagłębiona w jedną z ksiąg, którą znalazła wśród wielu innych w świątynnej bibliotece Honorii nie mogła się nadziwić jakie niezwykłe umiejętności kryły się w każdym z przedstawicieli innej frakcji. Wiele czytała na temat poszczególnych elementów, ale nigdy w tak szczegółowy sposób jak teraz.
Bo teraz właśnie nikt nie ograniczał jej w żaden sposób ani tym bardziej nie ograniczał jej chęci nabywania wiedzy o świecie.
Lay za to, idąc obok niej krok w krok, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, który cisnął mu się na twarz za każdym razem, gdy dziewczyna popadała w zachwyt. A robiła to przynajmniej kilka razy na minutę.
– To, że potrafią, nie znaczy, że mogą – od razu upomniał ją adept, jednocześnie przypominając sobie równie wielkie zaskoczenie Larissy, gdy tylko dostała odpowiedź na dokładnie to samo pytanie – Wewnętrzne przepisy zabraniają nam tej praktyki, chroniąc tym samym nasze własne życie. Coś za coś. Jeśli chcesz coś zyskać, musisz oddać równowartość tej rzeczy.
Jasnowłosa opuściła książkę, patrząc tym razem poważnie na równie poważną minę jej przewodnika w tej niezwykle przyjaznej frakcji.
– Życie za życie – powiedziała i od razu spotkała się z przytaknięciem Laya.
Myślała o tym przez chwilę, w ciszy spacerując po wewnętrznych korytarzach świątynnych razem z Layem. Pogrywanie ze śmiercią nigdy nie kojarzyło jej się z niczym dobrym, więc praktyka przywracania zmarłego do życia nie tyle była niebezpieczna... była również niemoralna.
– Byłeś kiedyś tego świadkiem? – zapytała w końcu, gdy oboje stanęli przy wielkich schodach prowadzących w dół aż do głównego wyjścia z pałacu.
Spojrzała mu prosto w oczy i od razu wiedział, że było to dla niej ogromnie ważne pytanie. Zależało jej na tym by poznać szczerą odpowiedź pomimo emocji, które mogłyby nim targać. Ufała mu. Jak również ufała, że nie będzie jej okłamywał.
– Byłem – przyznał, wracając wspomnieniami do chwili, gdy jeden z kapłanów tej świątyni stracił swoją najmłodszą córkę w wypadku. Był wtedy gotów oddać za nią życie i nikt go wtedy nie odwodził od jego decyzji – I mam nadzieję, że nigdy nie będę postawiony w tej sytuacji.
– Jakiej? – zapytała, nie bardzo rozumiejąc o czym mówił.
– W takiej, że stracę kogoś tak mi bliskiego, że nie będę się wahał by oddać za niego życie.
Te słowa bardzo ją poruszyły. Nie była pewna dlaczego, ale szczere spojrzenie uzdrowiciela uderzyło w nią z ogromną siłą i wpłynęło na nią bardziej niż mogła się tego spodziewać. To był pierwszy raz, gdy poczuła to dziwne ukłucie w sercu, którego jeszcze nigdy wcześniej w swoim życiu nie doświadczyła.
I już miała zadać jedno ważne pytanie, gdy nagle główne wejście do świątyni otworzyło się na oścież, a w nich pojawił się młodzieniec o ciemnych włosach i bystrym spojrzeniu, który na ramieniu dźwigał skórzany plecak, a przy pasie przywiązany miał krótki czarny sztylet, który odbijał światło najbliższej z latarni zdobiących ściany głównego holu.
– O, mamy goś...– Neferia nie zdążyła wypowiedzieć tego zdania w całości, gdy została w jednej chwili szarpnięta za ramię i pociągnięta do najbliższego pomieszczenia.
Rozszerzyła oczy w zaskoczeniu, gdy Lay oparł ją o ścianę i delikatnie zasłonił jej usta dłonią, wzrokiem zaś nakazując kompletną ciszę.
– To jeden z ludzi, którzy często bywają na dworze królewskim – wyszeptał – Uwierz mi, nie chcesz go spotkać. Zaufaj mi, dobrze?
Nie musiał dwa razy powtarzać. Od razu kiwnęła głową, zgadzając się na wszystko i w ciszy nasłuchiwała, co działo się za lekko uchylonymi drzwiami od pokoju dla chorych, który w tej chwili stał na całe szczęście pusty.
Oprócz szmerów i głosów innych kapłanów, którzy byli w ogrodzie za oknem, mogła dosłyszeć jedynie grzeczne powitanie od strony tajemniczego jegomościa, którego głosu nie znała. Kojarzył jej się jednak z czymś surowym i niebezpiecznym, od czego mimowolnie zadrżała.
– Chciałbym skorzystać ponownie z daru czary namiestniczki Honorii – usłyszeli w pewnym momencie.
Lay aż uniósł głowę w ogólnym zaskoczeniu. Czary? Po raz kolejny? Nikt jeszcze nigdy nie ośmielił się pytać namiestniczki o ponowne skorzystanie z artefaktu starożytnych... Powszechnie było wiadomo, że czara pokazuje tylko jeden obraz. Dlaczego więc...?
– W takim razie chodź za mną.
Dostojnego głosu jego nauczycielki i władczyni już nie mógł pomylić z niczym innym. I to jeszcze bardziej go zaskoczyło. Dostał pozwolenie na ponowne skorzystanie z daru? Akurat on?
Opuścił dłoń, którą trzymał na miękkich ustach księżniczki i przyłożył palec do swoich ust, jednocześnie nakazując jej zachować bezwzględną ciszę. Nie mogli się teraz wydać. Nie mogli pokazać, że Neferia jest tutaj... inaczej konsekwencje byłyby większe niż mogli sobie wyobrazić.
– Zostań tutaj – powiedział cicho, czego dziewczyna już nie chciała rozumieć. Dlaczego miałby ją teraz tutaj zostawić? – Zbadam sytuację, ale ty nie możesz się pokazać.
Zaczęła kręcić głową i chwyciła go za ramię, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Nie podobała jej się ta sytuacja. Nie chciała go puścić prosto w łapy kogoś z pałacu. A przynajmniej tak jej się wydawało, że ten ktoś pochodził z pałacu...
Ten tylko się uśmiechnął i pogłaskał ją po głowie.
– Wrócę tu, jak znowu będzie spokojnie, obiecuję.
I z tym już się kłócić nie mogła. Patrzyła za to jak adept frakcji uzdrowicieli wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą z mieszaniną sprzecznych myśli i cieniem strachu w jej sercu.
***
Honoria nie była aż tak zaskoczona niespodziewaną prośbą Sehuna, który ni stąd ni z owąd pojawił się w jej świątyni i żądał zajrzenia w czarę. Wiedziała, że był człowiekiem niecierpliwym, nieznoszącym sprzeciwu i przede wszystkim... bezradnym w tym momencie. Z chwilą gdy spojrzała mu w oczy, witając się z nim w głównym holu, zobaczyła w nich zagubienie. Wiedział co miał na celu, ale nie miał pojęcia jaką drogą dalej podążać. Jego waleczne serce pchało go ku jednemu, ale zaczął popadać w wątpliwości. To było bardzo typowe dla ludzi, których ambicja przerastała ich własne możliwości.
– Dlaczego pomyślałeś akurat o wizjach, które może pokazać ci czara? – zapytała spokojnie, siadając na swojej ulubionej ławce, zaraz obok złotej misy, nad którą stanął chłopak.
Popatrzył na nią niepewnie, ale nie zamierzał zmienić swojego zdania.
– Chcę zobaczyć czy coś się zmieniło.
– A masz takie wrażenie jakby coś się zmieniło? – zapytała zagadkowo – Twoje myśli są niespokojne, a wzrok niepewny. Twoje serce ogarnęła dziwna żarliwość... postępujesz chaotycznie, Sehun. Dotychczas zawsze miałeś wszystko pod kontrolą i ze spokojem godnym króla podejmowałeś wszystkie decyzje, dążąc do ich spełnienia.
Nie mógł odpowiedzieć na jej komentarz. Nawet nie chciał na to odpowiadać. On sam zauważył w ostatnim czasie, że cel który sobie postawił, mógł być niemożliwy do zrealizowania... Ilu ludzi mieszkało w Mesamatir! Ile kryjówek było na tych terenach! Choćby chciał, nie przetrzebi ich wszystkich, a czas uciekał i musiał podejmować coraz to nowsze decyzje.
Dlatego pomyślał o czarze. Ona mogła dać mu jakąś wskazówkę lub równie dobrze powtórzyć swoją wizję sprzed wielu wielu lat, pokazującą mu wojnę oraz obraz okrutnej kobiety przy boku Luhana, która przyczyni się do jego uwięzienia jak i pojmania jego najlepszego przyjaciela... Mimo to musiał spróbować.
Spojrzał jeszcze raz na zakrytą twarz Honorii z niemym błaganiem o pozwolenie. Gdy ta wskazała dłonią na czarę, przyzwalając mu na skorzystanie z jej daru, bez namysłu pochylił się nad złotą misą i tylko zobaczył jak starożytne znaki świecą mu w oczy, by chwilę później postawić go w samym centrum walki.
Tak jak kiedyś, ujrzał wielu ludzi. Wiele znajomych twarzy, których krew przelewała się na pustych polach nieopodal lasów ludzi ziemi.
W ostatnim momencie dobył miecza, który miał u swojego boku i przebił klatkę piersiową jednego z żołnierzy króla, który rzucił się na niego z wściekłością i obłąkaniem. Wszystko było identyczne jak za pierwszą wizją, mimo że pamiętał ją jak za mgłą.
– LARA!
I czas nagle zwolnił. Ujrzał obok siebie Chanyeola, który biegł ile sił miał w nogach w kierunku dwóch osób, których nie spodziewał się ujrzeć. Jedną z nich była kobieta o włosach tak jasnych, jakby były ze śniegu i która nosiła na sobie zbroję z czystego srebra, dzielnie walcząc i poprawiając morale żołnierzy rebelii, słuchających jej jak zaklęci.
A drugą z nich była Lara. Ta sama dziewczyna, która w dziwnych ubraniach i o dziwnych poglądach zaczepiła go we frakcji mroku i spętała go swoim dziwnym urokiem. Tym razem jednak była w pełnym skórzanym rynsztunku o złotych umocnieniach na ramionach i kolanach, a także z gracją i niesamowitą sprawnością wbiła sztylet prosto w głowę jednego z żołnierzy króla.
Twarz ociekała jej krwią innych ludzi, spięte w warkocz włosy miała mokre od potu, a ona sama niezmordowana walczyła na ile tylko mogła pozwolić jej szczupła postura.
– Cały czas tutaj byłaś – wyszeptał Sehun, nie wierząc własnym oczom – Widziałem cię wcześniej niż dane mi było cię poznać...
Wtedy znikąd pojawił się portal, w który skoczyła, zabierając ze sobą Chanyeola, a on sam zobaczył nagle ciemność.
Było zimno, ciemno i mokro, a on sam trząsł się, czując przy tym ból we wszystkich mięśniach. Podniósł głowę do góry z lekkim trudem i tak jak się spodziewał, zobaczył Chanyeola. Poobijanego, zmaltretowanego jakby po najgorszych torturach, a co najgorsze... załamanego. Jeden z najpotężniejszych namiestników frakcji ognia był w takim stanie... a to wszystko przez Luhana i kobietę, która zaraz powinna pojawić się w dalszej części wizji.
Wizji, która odcisnęła piętno na jego sercu i która popchnęła go do podejmowania niełatwych, ale słusznych w jego życiu decyzji.
– Okropny widok – usłyszał nagle obok siebie kobiecy głos, na który czekał.
Ale jednocześnie głos, od którego zjeżyły mu się włosy na karku. Podniósł głowę do góry i doznał najprawdziwszego szoku, gdy wreszcie mógł się przyjrzeć dokładnie twarzy okrutnej jędzy, która doprowadziła ich dwójkę do tego stanu.
Za drugą stroną krat stała Larissa. Jej makijaż był idealny, fryzura była pełna zdobień i kryształów, a suknia którą na sobie miała, była godna prawdziwej królowej. Do tego wszystkiego obręcz na jej czole z rubinem, która była tylko jedna na tym świecie i była znakiem jednej ważnej funkcji, a o czym Sehun nie wiedział, gdy po raz pierwszy widział tę scenę. Ta obręcz była insygnium władzy we frakcji ognia.
Namiestniczka.
Patrzyła z dziwnym smutkiem na Chanyeola, który nie śmiał spojrzeć dziewczynie w oczy. Ona za to wierciła w jego głowie dziurę swoim spojrzeniem, stojąc obok dumnego z niej Luhana oraz zaciskając rękę na łańcuchu, który miała przy swojej prawej ręce.
Zaraz... łańcuchu?
To było coś nowego, czego nie pamiętał.
Koniec owego łańcucha kończył się na szyi dziewczyny w obdartym ubraniu, rozczochranych włosach i twarzy, po której spływały łzy. Oczy miała wielkie i wciąż kręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć.
Sehun tym bardziej. Bo płaczącą dziewczyną, uwiązaną łańcuchem jak pies, była... również Lara. Tylko sprawiała wrażenie jakby nikt jej nie widział i nikt tym bardziej jej nie słuchał.
– Nie jest za późno, Chan – powiedziała nagle miękko kobieta odziana w czerwień, pochylając się przy kratach i łapiąc jedną ręką zimnego metalu – Tylko kilka słów, jeden gest... i będziesz mógł wrócić do domu.
Chanyeol za to kaszlnął bezsilnie i spojrzał na nią wreszcie, ukazując tym samym swoje lewe oko całe zasinione i podbiegnięte krwią. W oczach miał smutek, ale jednocześnie złość. Bezsilność, ale też wolę walki.
– Jedyne czego chcę... to, żebyście zwrócili mi siostrę, którą mi odebraliście.
Larissa tylko prychnęła i wstała na równe nogi, patrząc na niego z pogardą. A wrak dziewczyny, uwiązany za nią jęknął z bólu i zapłakał z rozpaczy.
– Lara – wyszeptał w końcu Sehun, nie kontrolując swoich słów – Jak do tego mogło w ogóle dojść?
Zwrócił tym samym jej uwagę i wtedy zobaczył jej oczy. Niegdyś świecące i przepełnione jaśniejącym złotem... teraz puste i bez życia. Jednak po jego słowach ujrzał w nich też zawahanie. Coś, co zwróciło uwagę czujnego namiestnika umysłu.
– Posłuchaj go, proszę – zapłakała uwiązana, chwytając ją za ramię – Błagam, obudź się... obudź się... obudź się!
Naturalny kolor oczu zdawał się ponownie wracać, co sprawiło, że na twarzy niewolnicy pojawił się cień uśmiechu, ale w tym samym momencie Luhan uśmiechnął się szeroko i położył swoją dłoń na ramieniu pięknie odzianej Lary, sprawiając, że jej wzrok był ponownie pusty.
– Wszystko w porządku? – zapytał miękko, patrząc na nią ze sztucznym uśmiechem, na co Sehun miał wielką ochotę rozdeptać mu tę twarz.
– Tak – odezwała się – Teraz już tak...
– Chodźmy więc. Szkoda marnować czas na takich ludzi.
Kiwnęła mu głową i nawet się nie oglądając, podążyła za nim ku wyjściu z lochu. A za nią powoli zaczął ciągnąć się srebrny łańcuch, na końcu którego stała zapłakana i zmarnowana dziewczyna, będąca cieniem niegdysiejszej Lary.
Stała i patrzyła na Sehuna z bólem, tęsknotą i błaganiem.
– Proszę, pomóż – załkała, zanim została powalona na ziemię i pociągnięta zaraz za swoją idealną kopią, szamocząc się i krzycząc coraz bardziej.
I wtedy przed oczami Sehuna znowu było złoto czary, nad którą się pochylił. Patrzył na sam środek naczynia, nie mogąc się otrząsnąć z tego, co przed chwilą zobaczył. A nie zobaczył nic nowego... jednak teraz o wiele lepiej to rozumiał i wiele rzeczy nabrało sensu.
Jeszcze bardziej znienawidził Luhana... jeszcze bliższy stał mu się Chanyeol, który wspomniał w wizji o swojej siostrze, o której wcześniej nie wspominał... i tym bardziej zapragnął odnaleźć Larę, która była w o wiele gorszym niebezpieczeństwie niż wcześniej myślał.
– I co? – zapytała Honoria – Pokazała ci coś nowego?
– Nie – odparł – Wciąż jest to samo. Wciąż jest wojna i cierpienie.
– A czy mimo to, dostałeś odpowiedź na swoje pytanie?
Popatrzył na nią z determinacją i na jego twarzy zaczął powoli formować się ten typowy uśmiech, który miał, gdy wiedział czego chciał.
– Aż nadto – powiedział, kłaniając się kobiecie i wychodząc z oranżerii.
Honoria za to wstała z miejsca i dotknęła czary swoimi długimi palcami, przejeżdżając po wgłębieniach starożytnych znaków. Zaśmiała się cicho i wzięła głęboki oddech, czując resztki energii, niosącej za sobą cierpienie, niepewność, ale też miłość i tęsknotę.
– Wszystko się zmieni – powiedziała głośno, po czym zapatrzyła się w kierunku drzewa pomarańczowego, za którym stał jej adept, obserwujący wszystko od jakiegoś czasu – I na ciebie też przyjdzie wreszcie pora, mój drogi.
Lay wyszedł jej naprzeciw i zerknął z niechęcią na złotą misę, do której zajrzał kilkukrotnie, za każdym razem widząc tę samą wersję wydarzeń. Tylko on na jej prośbę zaglądał tam co jakiś czas, analizując za każdym razem inaczej to, co widział. A widział naprawdę wiele osób... wiele charakterów... wiele decyzji.
A najgorsze było to, że w samym epicentrum widział dziewczynę, którą ostatecznie nie była Chin, jak na samym początku podejrzewał.
Była to Neferia.
I, ku jego ogólnemu zaskoczeniu, dałby teraz wszystko, by jednak jego pierwsza myśl była tą prawdziwą i Neferia nigdy nie pojawiła się na polu walki. Bo była to na tę chwilę jedyna osoba, dla której mógłby złamać zakaz przywracania zmarłych do życia.
– Pójdę po Neferię i weźmiemy się za przygotowywanie wywarów – powiedział nagle, nie chcąc wdawać się w dyskusje z namiestniczką.
W rzeczywistości chciał oczyścić myśli. A towarzystwo księżniczki było ostatnio jednym z czynników, który pozwalał mu poczuć się lepiej.
***
Czwarty rozdział za nami... jak to szybko leci, to nie do wiary, a pamiętam jak zaczynałam tę książkę (to było jakieś 2 lata temu, ale cii). Dużo wolnego czasu bardzo człowieka rozleniwia, powiem wam, ale dzięki temu miałam chwilkę czasu żeby poprawić ten rozdział i go tu wrzucić.
Będzie też bonus, którego wrzucę tu niedługo bo to przerywnik między rozdziałami - swoją drogą rozluźniający i trochę też wyjaśniający, ale stanowi dobry odpoczynek od głównej fabuły ;)
Zaczęłam również nieco odkrywać niektóre sekrety sekreciki i Ci którzy lubią bawić się w detektywów już mogliby dojść do pewnych wniosków, ale to wymagałoby przeczytania jeszcze raz wszystkiego od początku bo dość to rozsiałam po wszystkich rozdziałach :p
Miłej nocy <#
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top