Rozdział I
- Jak ty jeździsz?! Pieprz się matole francowaty! – krzyknęła wzburzona dziewczyna, zarzucając swoimi długimi czarnymi włosami i marszcząc przy tym swoje brwi, po tym jak jakiś gość prawie ją rozjechał na pasach przy Grand Avenue.
Wkurzona przeszła na drugą stronę ulicy i wzięła głęboki wdech. Ludzie w Los Angeles nie potrafili normalnie jeździć i to było udowodnione, dlatego nigdy nie starała się o prawo jazdy. To było coś, co czego Larissa po prostu nigdy nie potrzebowała. Poprawiła swoją torbę, którą miała przewieszoną przez ramię, związała swoje długie włosy frotką i bystrym wzrokiem obiegła ulicę, szukając tego, któremu miała sprzedać trochę błyskotek.
Nie była kobietą zwyczajną na tych terenach, bo jej alabastrowa cera wręcz mieniła się wśród wszystkich czarnoskórych mieszkańców, którzy tutaj żyli. Ale dla zarobku była w stanie przebyć pół Kalifornii, żeby tylko utrzymać się trochę dłużej.
Westchnęła ze zniecierpliwieniem, gdy nikogo w pobliżu nie widziała. Jedynie dwóch gości, którzy od czasu do czasu łypali na nią spode łba, stojąc przy beczce z opałem, z którego tlił się ogień.
No tak... nadchodziła powoli zima, więc i ludzie bezdomni potrzebowali trochę ocieplenia. Ona sama zaczęła odczuwać chłód, a sama kurtka, choć gruba, narzucona na zwykłą bluzkę przestała jej powoli wystarczać. Całe szczęście, że buty miała dobre. Gruba podeszwa zawsze była dobrym rozwiązaniem, czy to w lecie czy to w zimie. Bo ciepła nigdy za wiele, zwłaszcza wieczorami...
Zacisnęła palce na swojej torbie, widząc w pewnym momencie jak jeden z tych „bezdomnych" się uśmiecha do drugiego, przenosząc wzrok na nią samą. I wtedy pomyślała sobie, że ci bezdomni wcale nie muszą być bezdomnymi... Powoli zaczęła zmierzać w kierunku przystanku autobusowego, czując, że dzisiaj już nie da rady zarobić, jednak ku jej ogólnemu zdziwieniu i przerażeniu, dwójka dziwnych ludzi zaczęła podążać za nią. Przyspieszyła nieco kroku i już zupełnie ogarnął ją stres, gdy nieznajomi również starali się dotrzymać narzuconego przez nią tempa.
W pewnym momencie minęła kolejną beczkę z ogniem. Tych beczek ostatnim czasem było coraz więcej i pomyślała wtedy, że dobrze by było gdyby nieznajomi bardziej zajęli się ogniem niż nią samą.
Podskoczyła na nagły huk, który rozległ się za nią, a gdy się odwróciła to w szoku patrzyła na nagle przewróconą beczkę, z której buchnął ogień, zapewne spowodowany przewaleniem się drewna wewnątrz niej. Wtedy też złapała kontakt wzrokowy z dwójką mężczyzn. I tyle wystarczyło.
Puściła się biegiem przed siebie, będąc pewną, że przyszli po nią. W sumie nie była aż tak zdziwiona, bo w końcu dopuściła się kilku kradzieży tu i tam, ale co miała zrobić jak ciężko było utrzymać się z pracy za barem, a wsparcia nie miała w nikim i to nigdy w jej życiu?
- Szlag by to – zaklęła, skręcając w uliczkę, która biegła za chińską restauracją.
Nie narzekała na zapachy, bo pachniało cudownie, ale perspektywa bycia złapaną przez dwójkę rosłych mężczyzn nie była zachęcająca, więc napawanie się pięknymi zapachami musiała zostawić sobie na później. Odbiła na lewo, wchodząc w jeszcze mniejszą uliczkę i już była pewna, że uda się jakoś zgubić dręczycieli, gdy nagle wyrosła przed nią wysoka siatka.
- Och, no chyba sobie ktoś ze mnie żartuje – westchnęła i obróciła się za siebie.
Nie zastanawiała się długo, gdy zobaczyła że była w odległości mniej więcej dziesięciu metrów od ludzi, którzy ją ścigali i wskoczyła na siatkę, zaczynając się po niej prędko wspinać. Nie robiła tego już pierwszy raz, więc nie był to dla niej specjalny wyczyn, ale gdy w pewnym momencie jeden z osiłków zaczął potrząsać siatką, syknęła z bólu, czując jak wystający drut rozciął jej skórę na łydce.
- A dałam za te spodnie majątek – zająknęła się, jednak udało jej się w końcu przejść na drugą stronę siatki i zeskoczyć na ziemię.
Ból nie był aż tak duży, jednak nieustępliwe pieczenie trochę jej przeszkadzało. Mimo to spojrzała na dwóch wkurzonych pajaców i wystawiła im język, a następnie pobiegła dalszą drogą, by jak najszybciej opuścić tę dzielnicę. Szła szybkim krokiem w kierunku głównej i bardzo ruchliwej ulicy, zastanawiając się co mogła zjeść na kolację, gdy już wróci do swojej podłej kawalerki. Musiała również trochę ogarnąć w środku i znaleźć kolejnego kupca błyskotek, który tym razem miała nadzieję, że nie okaże się oszustem, chcącym ją przyskrzynić.
Wyszła na oświetloną ulicę i uśmiechnęła się, że w końcu była wśród ludzi. Tutaj przynajmniej miała swobodę poruszania się i pewność, że o wiele ciężej będzie ją odnaleźć. I już miała się kierować w stronę nadjeżdżającego autobusu, gdy nagle została złapana za ramię i zaciągnięta do kolejnej ciemnej uliczki, gdzie tylko ujrzała jasnoniebieskie światło, a następnie... park?
Zamrugała kilkakrotnie oczami i nie mogła uwierzyć, widząc znajome jej tereny, aczkolwiek bardzo dawno przez nią nie odwiedzane.
- Co ja do cholery robię nagle w Nowym Jorku? – wyszeptała, czując jak jej puls gwałtownie przyspieszył.
Dała sobie głowę uciąć, że znajdowała się właśnie w Central Parku, bo nad to jezioro przychodziła przez większość swojego dzieciństwa. Ale jeszcze przed kilkoma sekundami znajdowała się w zupełnie innym Stanie... Ba! Znajdowała się po drugiej stronie kontynentu! Automatycznie sięgnęła ręką w kierunku swojej szyi i chwyciła w palce mały medalik, który miała ze sobą od urodzenia. Miała w zwyczaju to robić w sytuacjach szczególnie stresujących, by chociaż trochę rozładować napięcie, ale tym razem niewytłumaczalne zjawisko wyprowadzało ją z równowagi. Nie miała nawet na tyle pieniędzy żeby wrócić z powrotem do Kalifornii!
Nagle obok niej pojawiło się kolejne niebieskie światło i w oczy rzuciła jej się dwójka dość młodych osób, które nawet na nią nie spojrzały, tylko zaczęły toczyć ze sobą niezrozumiałą dyskusję.
- Jak mogłeś mnie tam samą zostawić! – krzyknęła niska blondynka o błyszczących włosach do ramion, ubrana w... dość dziwną i wręcz sztywną sukienkę, której materiał przypominał aluminium pomieszane z lajkrą? – Wiesz, że nie jesteśmy u siebie, idioto!
Chłopak, który obrywał od swojej towarzyszki, założył ręce i spojrzał na nią z litością w oczach. Jego ciemne krótkie włosy były w nieładzie, ale bardzo mu to pasowało, zwłaszcza, jak niektóre kosmyki wpadały do jego pięknych szarych oczu. Był dość dobrze zbudowany, bo równie dziwna, ale bardziej elastyczna od sukienki srebrna koszulka ładnie się opinała na jego górnej części sylwetki.
- Przecież po ciebie wróciłem – westchnął – Na co te nerwy?
- A na to, że jak ktokolwiek się dowie, że robisz nielegalne eksperymenty...
Nielegalne eksperymenty? Larissa wytrzeszczyła oczy i zastanawiała się czy to aby na pewno dobry pomysł dalej tu siedzieć. Jeśli oni parali się taką robotą, to już chyba wolałaby zostać złapana przez tamtych osiłków i oddać im wszystko co miała w torbie.
- Nikt się nie dowie – zaśmiał się chłopak – Akurat w tym jestem dobry!
Czarnowłosa starała się jak mogła, żeby nie kwiknąć ze strachu, za to powoli zaczęła się odsuwać od kolejnej dziwnej dwójki osób, które dziś napotkała na swojej drodze. Niestety była na tyle nieostrożna, że swoim głośnym zachowaniem zwróciła ich uwagę i została natychmiast chwycona przez silnego chłopaka.
Jednak nie patrzył na nią dziwnym wyrazem twarzy, Wydawał się całkiem przyjazny i... ciekawy?
- Czy wy też macie zdolności, mogące wpływać na rzeczywistość? – zapytał, siadając obok niej i patrząc na nią jak na jakieś zwierzątko w zoo.
A Larissa zdębiała. Patrzyła na chłopaka i zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze usłyszała. Chodziło mu... o magię czy co? Nie miała pojęcia czy w tamtej chwili powinna była się zaśmiać, bo robił sobie z niej jaja, czy może siedzieć cicho... ale siedziała cicho, bo nieznajomy wydawał się być całkiem poważny.
- Twoja zdobycz chyba nie umie mówić – zauważyła ironicznie blondynka, stojąc obok i oglądając swoje paznokcie, po czym zerknęła na niebo i zmarszczyła brwi – A ja czuję, że tutejsza pogoda chce zrobić ludziom na złość i niedługo przybędzie huragan.
Że co?! Larissa spojrzała na dziewczynę oczami jak pięćdziesięcio-centówki, starając się przetrawić jej słowa.
- Huragan? Znowu? – odezwała się cicho, będąc wręcz przerażoną.
Nie wiedziała tylko, czy ze względu na huragan, czy na to, że dziewczyna zdawała się odczuwać humorki pogodowe.
- Idzie masywna fala ciepłego powietrza – stwierdziła – Nie wiem co wy robicie, ale nie powinniście dopuszczać do takich sytuacji. Gdybym tylko miała ze sobą kule...
- Zaraz, chwila – powiedziała ciemnowłosa, patrząc na ciekawskiego chłopaka i dziewczynę, która nie zdawała się interesować za bardzo czymkolwiek, prócz pogody – Nawet nie znam waszych imion, a wy już...
- Kai – przerwał jej chłopak.
- Chin – zawtórowała blondynka.
Ich bezpośredniość wprawiła Larissę w niemałe osłupienie. Ta dwójka była bardzo dziwna... ale z drugiej strony to, że znalazła się na drugim krańcu Ameryki Północnej było bardziej dziwne niż tamta dwójka.
- No dobrze... – powiedziała ostrożnie – Ja jestem Larissa... Jestem zwykłym człowiekiem, który nie ma ani żadnych magicznych zdolności, ani nie potrafi przewidywać jaka będzie pogoda. Nie wiem jakim cudem znalazłam się tutaj, ale chcę...
- Przez portal – odparł Kai, wstając na równe nogi i otrzepując swoje spodnie – Kurde, zimno tu macie – stwierdził – I mówisz, że nie macie żadnych zdolności? W takim razie jak ta beczka się przewróciła?
Dziewczynę zatkało. Obserwowali ją już od tamtego czasu? Miłe usposobienie tego chłopaka może i było przez chwilę pocieszające, ale w tej chwili jej strach wrócił ze zdwojoną siłą dodając do tego nieprzyjemne dreszcze na plecach.
A beczka...
Musiało być jakieś wytłumaczenie na to zjawisko. Zerknęła niepewnie na swoich towarzyszy i zaczęła myśleć. Jaka mogła być przyczyna przewrócenia się beczki? W końcu niektóre konstrukcje też są wadliwe i się rozpadają w najmniej oczekiwanym momencie...
- Może ta beczka była po prostu zepsuta i ledwo stała? – zaproponowała, na co Chin tylko zniecierpliwiona kiwnęła głową i spojrzała nagląco na swojego kolegę.
- Widzisz? Nic szczególnego. Teraz wracajmy.
Chłopak tylko westchnął i uśmiechnął się do nowopoznanej przez siebie osoby, po czym razem z Chin zaczęli się oddalać, by móc na spokojnie stworzyć dużą czerwoną chmurę, która wirowała w powietrzu. A Larissę coś tknęło.
- Hej, czekajcie! Odstawcie mnie do domu!
Pobiegła w ich kierunku, nie chcąc odpuścić takiej okazji. Jeśli to jej się śniło, to zaraz się obudzi, ale jeśli nie daj Boże gdzieś rzeczywiście byli ludzie o nadprzyrodzonych zdolnościach i naprawdę została przeteleportowana na drugi koniec Ameryki, to chciała jednak wrócić do domu z powrotem!
- Zaraz, czek-! – zaczęła Chin przestraszona, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdy portal zabrał całą ich trójkę razem.
***
Gdy uderzyła ciałem o miękką trawę, była najpierw zaskoczona. O tamtej porze roku trawa nie była tak miękka, zielona i... ciepła. Otworzyła oczy by zobaczyć czy aby na pewno była to trawa. I była.
- Jejku – westchnęła i dotknęła opuszkiem palca źdźbło, które było niesamowicie miękkie i giętkie. Jak świeża trawa rosnąca na wiosnę...
Dźwignęła się do pozycji siedzącej i jej oczom ukazała się polana, obrośnięta złotymi i srebrnymi kwiatami, których rozmiary były jakieś trzy razy większe niż przeciętne róże czy tulipany... a zapach jaki dobiegał z każdej strony przypominał jej jednocześnie słodycz miodu jak i kwaskowatość cytryny. Była też nuta przyprawy korzennej ale i zapach... oceanu?
Drzewa rosnące dookoła miały różnobarwne kory, począwszy od czystej bieli, kończąc nawet na jaskrawym fiolecie, a korony drzew były obrośnięte w liście o kształtach, których Larissa nawet nie umiała nazwać. Było w tym miejscu tyle cudownych, ale i niespotykanych gatunków roślin, że nie umiała nawet wykrzesać z siebie słowa.
Chin za to ją wyręczyła.
- Tak, oglądaj do woli, póki jeszcze żyjesz – powiedziała zdenerwowana, czym zszokowała samą ciemnowłosą – Co my teraz zrobimy, Kai? – spojrzała na niego mając taki strach w oczach jak jeszcze nigdy – Jeśli ktoś się dowie...
- Nikt się nie dowie – powiedział, patrząc spokojnie na siedzącą wśród traw dziewczynę.
Dopiero teraz zauważyła, że chłopak miał ciekawe znamię na swoim czole, przypominające trochę wir wodny, a trochę mgłę... za to mieniła się czystym srebrem z każdym jego następnym ruchem. Tak samo jak i ciekawe zawijasy odznaczające się na ramieniu Chin, które świeciły się złotą poświatą.
Kim byli ci ludzie? I co to było... za miejsce?
- No to jaki masz plan, panie „Jestem tak spokojny, że zaraz położę się i zacznę opalać"? – zapytała ironicznie blondynka, starając się nie wybuchnąć.
Wtedy utkwił swój wzrok w tej, która pierwszy raz zawitała do ich świata, co sprawiło, że momentalnie poczuła się nieswojo. Wiercił w nią swoim spojrzeniem, jakby mógł ją w każdej chwili przewiercić na wylot. W pewnym momencie spuściła głowę, nie dając rady dłużej na niego patrzeć, za to zaczęła się usilnie szczypać w rękę, zaciskając przy tym powieki.
- Obudź się, obudź się, obudź się głupia...
- To nie jest sen – westchnęła Chin, podchodząc do niej i podnosząc ją do pionu. Dla odmiany miała zmartwiony wzrok i po raz pierwszy nie łypała na dziewczynę z wrogością w oczach – Naprawdę żałuję, ale niestety to prawda.
Ciemnowłosa otworzyła oczy, a jej strach był widoczny bardziej niż wcześniej. Chwilę jeszcze zastanawiała się nad całą sytuacją, ale w końcu do niej dotarło, że wpakowała się w duże kłopoty. Jej serce przyspieszyło, a panika zaczęła ogarniać całe jej ciało oraz umysł. Dopiero delikatne ściśnięcie jej dłoni przez blondynkę nieco ją otrzeźwiło.
- Nie możesz mnie zabrać z powrotem do domu? Gdziekolwiek się teraz znajdujemy ja... ja nie chcę tu być – powiedziała dziewczyna, patrząc z błaganiem na Kaia, który tylko ukazał jej zbolałą minę.
- Chciałbym – odparł – Ale tworzenie portali między światami wymaga ogromnego nakładu energii życiowej. Nie mam siły żeby to zrobić ponownie... przynajmniej nie w najbliższym czasie.
- A bank energii? – zapytała nagle Chin, puszczając Larissę i patrząc na niego z nadzieją.
Spojrzał na nią z takim zdenerwowaniem, że aż się cofnęła.
- Zwariowałaś? Jeśli zaczerpnę ze skarbca, straż od razu się połapie i będzie chciała wiedzieć po co mi aż tyle. Wtedy dopiero wpadniemy w kłopoty – wytłumaczył, po czym podszedł do nowo poznanej dziewczyny i popatrzył znacząco na swoją towarzyszkę – Chwyć jej przedramię – nakazał – Trzeba ją ukryć przed oczami ciekawskich. Skoro nie jest stąd to powinna być podatna na jakikolwiek znak.
Chin wytrzeszczyła oczy na Kaia i niepewnie zerknęła na ramię nieznajomej. Od razu było widać, że nie chciała tego robić, wiedząc jakie mogły ją czekać konsekwencje, gdyby ktoś to odkrył i życzył im wszystkim źle. Pokręciła głową, nie godząc się na takie warunki.
- Kai, ja nie...
- Jak cię złapią, zabiją cię. Myślisz, że ona tak po prostu pójdzie sobie w świat i nas zostawi?– zapytał patrząc na swoją przyjaciółkę, która zaczęła się powoli łamać - Każdy się zorientuje, że jest z nami.
Nie mówił niemądrze. To, jak dobrze ocenił sytuację było godne podziwu i mimo, że strach ściskał ich gardła, Chin czuła, że będzie musiała zakamuflować dziewczynę, która za nimi przybyła do ich świata.
Westchnęła cicho i chwyciła ją za rękę.
- Przypomnij mi, jak ci na imię? – zapytała, patrząc jej w oczy.
- Larissa – odparła od razu, niepewna tego, co się za chwilę wydarzy.
Ale jeśli to coś uratuje ich wszystkich od śmierci, o której tak łatwo mówili, to była gotowa podjąć to ryzyko.
Chin podwinęła materiał kurtki i dotknęła dłonią jej ciepłej skóry, zamykając przy tym oczy.
- Ja Chin Elayen Młodsza, witam cię Larisso Bezimienna we wspólnocie tych, którzy łączą cztery żywioły i tych, którzy o każdej porze dnia oraz nocy gotowi są nieść pomoc mieszkańcom Mesamatir, dbając o klimat tej planety. Czy deszcz, czy śnieg, czy huragan... jako członkini Frakcji Pogody, bądź gotowa do służenia królowi i swemu namiestnikowi. Bądź pozdrowiona...
Nagły grymas na twarzy Chin przestraszył samą ciemnowłosą, która z niepokojem patrzyła jak tamta oderwała dłoń od jej przedramienia i przycisnęła ją sobie do piersi, oddychając ciężko i chyba nie do końca wiedząc, co właśnie się wydarzyło.
- Nie przeszło? – zapytał zdezorientowany chłopak, patrząc na wciąż puste przedramię Larissy – Obcy są odporni na naszą ceremonię?
- Jeśli to był jeden z tych twoich eksperymentów, to chyba cię zabiję! – wysyczała dziewczyna, zaciskając powieki, starając się przy tym wytrzymać ból, który właśnie odczuwała.
Dłoń, która jeszcze przed chwilą dokonywała aktu przyłączenia była w tamtej chwili czerwona z pojedynczymi sinymi znakami, będącymi... zwęgloną skórą. Poparzenie było duże i bolesne, ale nie było Chin wcale obce. Czasami się zdarzało, że ktoś odrzucał moc frakcyjną, ale to działo się tylko w rzadkich przypadkach. I w większości oznaczało zgubę dla nieoznaczonej osoby...
- W każdym razie mamy problem – syknęła, odrywając kawałek swojej sukienki i wiążąc swoją poparzoną dłoń – Znaku nie da się nałożyć – stwierdziła, zwracając się do obcej dziewczyny – Więc zasłoń się porządnie tym czymś co masz na sobie i...
Przerwała nagle, uzmysławiając sobie jedną prostą rzecz. Larissa w niczym nie przypominała kogoś, kto należał do tego świata. Począwszy od ubrań, przez dziwne dodatki jak jej duża torba, pełna czegoś, czego nie potrafiła nazwać, aż do braku znaku przynależności. Byli głupi, myśląc, że podszyje się pod kobietę pogody... ona po prostu nie przyjmowała błogosławieństwa, mając jakąś blokadę...
Westchnęła cicho i złapała się za czoło, zaczynając intensywnie myśleć. W końcu wpadła na pomysł, który może i był marnotrawstwem czasu, ale na pewno się przyczyni do zwiększenia ich bezpieczeństwa. Wylądowali w końcu na Leczniczych Polach...
- Idę do wioski Uzdrowicieli. Jest najbliżej ze wszystkich frakcji – orzekła, zwracając na siebie zaskoczone miny dwójki pozostałych – Poszukam dla niej jakiegoś nowego ubrania oraz wykombinuję jak zastąpić znak czymś innym... Wy tu zostańcie i nie wychylajcie się. Postaram się szybko to załatwić.
Podążyła po tych słowach ścieżką, która prowadziła w dół wzgórza, ale chwilę później usłyszała krzyk Kaia za swoimi plecami. Odwróciła się zdziwiona, ale jego przekaz był jasny i zupełnie zrozumiały.
- Przynieś jakieś eliksiry! Lara jest ranna!
Kiwnęła tylko głową i udała się w dalszą drogę. Z drugiej strony mocno się zdziwiła gdy usłyszała zdrobnienie imienia tej nowej... Tak szybko zdążył się do niej przekonać? Pokręciła natychmiast głową, odganiając od siebie te myśli. W tamtej chwili nie miała czasu żeby cokolwiek kwestionować.
***
Wielka, kamienna podłoga, która za każdym razem wydzielała nieprzyjemny chłód, tego dnia była wyjątkowo nieprzychylna. Tak samo wysokie równie szare i nieprzyjazne ściany, które odgradzały wszystkich obecnych w pomieszczeniu od światła słonecznego, nie poprawiały humoru temu, który siedział na jednym z drewnianych ale wysokich krzeseł, przypominających małe trony. Grube i ciemne drewno, ciosane zapewne kilkaset lat temu, nawet z czerwoną poduszką ze złotym haftem na brzegach, nie było nigdy wygodnym miejscem do zajmowania.
Ciemnowłosy mężczyzna ze złotą obręczą przełożoną przez głowę, której jeden jedyny kamień świecił się czystą czerwienią, przymknął oczy i położył swoją głowę na dłoni, chcąc na chwilę zapomnieć, że był zmuszony przetrwać kolejny dzień w tej sali. Nie zwracał uwagi na to, że jego biało czerwona szata, która uszyta była z najtrwalszego z materiałów, ognistego jedwabiu, marszczyła się miejscami albo łapała ledwo dostrzegalny kurz zalegający na podłodze. Jednak z chwilą, gdy ktoś złapał go niespodziewanie, złote naramienniki w kształcie skrzydeł zatrzeszczały jak tylko się ocknął i wyprostował na swoim krześle.
- Kiepska noc? – zapytał chłopak siedzący obok, który dla odmiany nie miał na sobie szaty, a pełną zbroję z białego złota, na której znaki mieniły się jaśniej niż sam materiał odzienia. Chanyeol spojrzał na siedzącego obok niego namiestnika, który zapewne uratował go od kolejnych kazań jego władcy. Był młody... młodszy od niego, a jednak młodzieńcza radość, która powinna była z niego kipić, zginęła gdzieś pomiędzy chwilą odejścia od rodzinnego domu a chwilą przystąpienia do Wielkiej Rady. Co jednak było pocieszające, jego przyjaciel nie stracił swojego honoru i hartu ducha, co przy uczęszczaniu na kwartalne narady, było dość pocieszającą rzeczą.
- Każda noc jest kiepska – westchnął, poprawiając swoje rękawy i poluźniając nieco biały kołnierz, który ostatnio wrzynał mu się w szyję coraz bardziej.
- Oj już nie bądź takim mrukiem, Chan – zaśmiała się dziewczyna, która weszła do sali z gracją i typową dla niej energią.
Była najmłodsza z namiestników, bo miała niespełna szesnaście wiosen. I nie było to nic dziwnego, zważywszy na jej wysoko cenioną ogładę oraz duże umiejętności, które potrafiły utrzymać w ryzach całą frakcję Pogody. Twarz miała pucułowatą, ale zawsze jaśniała i wyrażała ciepło, które czasami udzielało się pozostałym członkom starszyzny, nawet jeśli ona sama nie mogła być nazwana starszą. Dużo o jej duszy mówił także jej ubiór, który był całkiem zwyczajny... zwykła sukienka z saraneum, którą nosiła większość ludzi z Mesamatir była nieodłączną częścią jej garderoby, gdyż jak sama mówiła, była lekka i wygodna, nie dekoncentrująca jej, gdy miała myśleć o ważnych sprawach, rzutujących na losy całego królestwa i jego mieszkańców.
Usiadła po drugiej stronie stołu i odrzuciła swoje jasnobrązowe loki do tyłu, przygotowując się do narady. Zawsze miała świeże nastawienie do każdego spotkania, co czyniło ją zupełnym przeciwieństwem Chanyeola. On musiał zapanować nad ognistym temperamentem swoich ludzi, dlatego każda narada była dla niego kilkugodzinną torturą w niewiedzy, czy na jego terenach panował względny spokój.
Natychmiast zaczęła wypytywać obecną dwójkę o największe głupoty i najbardziej przyziemne sprawy o jakie mogła wypytać. Nie przeszkadzało jej w tym nawet nadejście kilku innych namiestników, którzy tylko wywrócili oczami na jej zachowanie, zasiadając przy stole na swoich miejscach.
Chanyeol uśmiechnął się, gdy obok niego zasiadła Gaia, która jak zwykle miała czujną twarz, nawet jeśli była ona naznaczona czerwonymi pręgami z własnego wyboru. Dzieci ziemi bywały dzikie i nieprzewidywalne i co zawsze dziwiło większość ludzi, oprócz własnego znaku, malowali się na różne kolory, wydobywające z nich ich prawdziwy charakter. Ich przywódczyni, ubrana przede wszystkim w skóry Irihada, nie poprzestała na fryzurze z kilkunastu warkoczy, ale również jej makijaż świadczył o tym, jak ciężki charakter posiadała. Zawsze jednak dbała o dobro swoich ludzi i walczyła o ich prawa, dlatego Chanyeol dogadywał się z nią całkiem nieźle.
Mul za to była ostoją spokoju, jak przystało na namiestniczkę frakcji wody. Jej włosy sięgały prawie do ziemi, ale nigdy jej nie dotknęły za sprawą samej właścicielki, która upłynniając ich fakturę, mogła do woli nimi sterować. Były niczym spokojne jezioro, której wody mogły być przez nią mącone. Za to głębia jej niebieskich oczu mogła jednocześnie przekonać do siebie innych, jak i równie dobrze wystraszyć oraz wymóc posłuszeństwo.
Poprawiła swoją błękitną suknię z lekkiego niczym piórko materiału i zerknęła z delikatnym uśmiechem na Honorię, zasiadającą obok młodziutkiej i ciągle wypytującej o wszystko Sky. Honoria przez ostatnie sto siedemdziesiąt lat nie zmieniła się w ogóle, ale każdy wiedział, że już szkoli na swoje miejsce nowego ucznia, który będzie jej następcą. Nadal jednak prezentowała się godnie w swojej kapłańskiej białej szacie jak i białym welonem narzuconym na jej głowę, przystrojonym złoto pomarańczową aureolą, symbolizującą życie i zdrowie. Nikt nie znał jej twarzy i nikt nigdy jej nie widział, ale nikt też nie śmiał nawet o to pytać. Każdy z namiestników miał prawo do własnych sekretów, którego żaden inny nie miał prawa złamać.
Przez chwilę na sali zapanowała cisza, gdy szóstka z namiestników była już na swoich miejscach i czekała na pojawienie się drugiej połowy oraz samego władcy. Każdy cierpliwie oczekiwał godziny zebrania... może prócz Sky. Dziewczyna już miała otworzyć buzię, gdy w sali można było usłyszeć głośne stukanie o podłogę i dziwną, wręcz depresyjną aurę, która zaraz się wszystkim udzieliła, jak i po chwili poczuli ciepło oraz dziwny spokój.
Wtedy wiadomo było kto zdecydował się pojawić jako kolejny.
- Laia proszę cię – usłyszeli znany im głos – Poza naradą nie mam jak z tobą porozmawiać.
- I to jest wspaniałe prawo, Baekhyun. Doprawdy wspaniałe – odparła kobieta, której głos był ostry jak brzytwa.
Dosłownie chwilę później każdy z nich mógł ujrzeć w wejściu wysoką blondwłosą postać, której proste kosmyki były częściowo zakryte metalową maską, mieniącą się srebrem i ciemnymi kamieniami. Zasłaniała pół jej twarzy, odsłaniając jedynie jasną skórę brody i nosa, a także usta pomalowane czernią. Gorset jej sukni był tej samej faktury co maska, sięgający aż do szyi i ramion, mieniący się czarnymi diamentami tak samo jak górna ozdoba jej twarzy.
Nie zdawała się dłużej słuchać mężczyzny obok, który był jej kompletnym przeciwieństwem. Zamiast czarnej sukni, miał na sobie białą świetlistą szatę, która momentami biła po oczach blaskiem promieni słonecznych, a zamiast ukrytej twarzy czarnej madonny jego jasna skóra była widoczna dla wszystkich, okalana równie jasnymi włosami. W ręce dzierżył wysoki kostur, który był wykonany ze złota, a biały diament na samym środku okręgu, który był końcem magicznego narzędzia, mienił się tak samo ochoczo jak czarne diamenty Lai.
- Znowu to samo – westchnął Peoson, wchodząc do sali zaraz za nimi i patrząc na nich zirytowany – Nie wystarczy wam że władacie nocą i dniem? Musicie jeszcze się tak zachowywać? Siadajcie, a nie róbcie scen!
Namiestnik Czasu był wysokim i bardzo chudym mężczyzną, ubranym w zwykły czarny garnitur ze srebrnymi zdobieniami na klatce piersiowej i na końcu rękawów. Jedyne co go wyróżniało, to metalowe obręcze na jego szyi oraz dość szpiczasty nos. Nie licząc jego niemiłego usposobienia...
- Gdzie Frobis? Samira? Luhan? – zaskrzeczał, zasiadając między Baekhyunem a Laią, którzy dalej wydzielali sprzeczne aury, powoli zaczynające przeszkadzać pozostałym. Można było uznać, że kolejna narada zaczynała się otwierać - Dochodzi już pora, a oni...
- Jestem, wredny dziadku – westchnęła dziewczyna o białych włosach splecionych w gruby warkocz, która pojawiła się na swoim krześle w jednej chwili, w chwilowym towarzystwie niebieskiego światła. Jedną swoją nogę postawiła na stole, eksponując swoje srebrne oficerki, które idealnie pasowały do jej szarego kombinezonu dopasowanego do całego ciała i patrzyła z wyższością na coraz to bardziej zdenerwowanego Peosona.
Uśmiechnęła się nagle, czym jeszcze bardziej go wkurzyła, a to właśnie kochała robić najbardziej na świecie.
Chłopak w zbroi, siedzący obok Chanyeola powstrzymywał się jak umiał żeby nie roześmiać się z tej sceny i całkiem nieźle mu to wychodziło. Niestety Sky nie umiała się powstrzymać i chwilę później na sali dało się słyszeć głośny śmiech nastolatki, której wtórowała sama Samira. Była odważną i pewną siebie namiestniczką Podróżników, z którą można było bardzo łatwo zawrzeć jakąkolwiek umowę, pod warunkiem, że była korzystna dla niej samej. Interesowne dziewczę, ale za to inteligentne.
Jednak nieważne jak bardzo Chanyeol się starał, nie potrafił jej polubić.
Nagle jednak śmiech został przerwany przez wtargnięcie trójki, na których widok pozostali wstali ze swoich miejsc. Namiestnik frakcji Lodu oraz Umysłu, popędzili szybko do swoich miejsc i razem z pozostałymi oddali hołd ich królowi.
Wielka Rada mogła wreszcie zacząć obrady.
***
- Czyli mówisz, że jesteś... podróżnikiem? I, że... potrafisz przenosić się wszędzie, o każdej porze i bez ograniczeń?
Kai zaśmiał się na widok przerażonej miny Larissy, która siedziała razem z nim pod drzewem o błękitnych liściach, które wydzielały przedziwny słodki zapach, mający równie dziwny wpływ na otoczenie. Była bardzo spokojna, ale i pewna siebie, gdy tak siedziała po turecku przed ledwo znanym jej chłopakiem i wdychając słodkawe opary tej rośliny.
- Może nie tak bez ograniczeń, bo muszę się porządnie wyspać, żeby cokolwiek zrobić, ale... tak. Jak tylko mam wystarczającą ilość energii, to przeniosę cię gdzie chcesz. Gdziekolwiek.
- Łał – westchnęła zaskoczona, ale i dziwnie zafascynowana.
Wciąż do niej nie docierało, że istniało coś takiego jak magia i że została przeniesiona, w sumie przez kosmitów, na inną planetę, którą nazywali Rukkis. Wszystko było dla niej nowe i nierealne, ale ilekroć chciała się przekonać, że to tylko jej wyobraźnia, to za każdym razem mogła nie tylko zobaczyć, usłyszeć i dotknąć, ale również poczuć te dziwactwa, o których wcześniej nawet nie śniła!
- Jakie jeszcze sztuczki umiecie? – zapytała ciekawa, bo przecież Chin miała inne zdolności niż Kai. Wynikało z tego, że mogą być również inni ludzie o jeszcze innych zdolnościach – Na przykład umiecie ziać ogniem jak smoki? Albo latać jak ptaki?
Kiwnął głową od razu, wprawiając dziewczynę w osłupienie. Podawała tylko głupie przykłady... naprawdę mieszkali tutaj aż tacy dziwni ludzie?
Podrapała się po policzku i wzięła głęboki wdech. Jeśli miała się tutaj poruszać niezauważenie, to musiała znać podstawy funkcjonowania tej krainy i choćby miała się uczyć przez długi czas, musiała to jakoś przeboleć.
- Jak działa tutejsza władza? Jak funkcjonuje społeczeństwo? Jakie macie tu...
- Ej, chwila, czekaj! – przerwał jej w sekundzie, rozbawiony – Nie wszystko naraz!
Wstał z miejsca i popatrzył przez chwilę przed siebie, po czym mrugnął do niej i kazał chwilę poczekać. Następnie po prostu... rozpłynął się w powietrzu.
Lara przez chwilę patrzyła w pustą przestrzeń starając się jakoś logicznie wytłumaczyć jego zachowanie. Czy w tym świecie było zupełnie normalnym znikanie w każdej możliwej chwili i zostawianie biednych i bezbronnych osób samym sobie? Bo tak właśnie się poczuła. Oszukana i zostawiona na pastwę zupełnie nieznanego jej świata.
Rozglądnęła się ze strachem dookoła i zaczęła się zastanawiać czy rzeczywiście ją oszukali... to było całkiem możliwe, zważywszy na to, że znali się raptem dwie godziny. Westchnęła cicho i z lekkimi obawami wstała z ziemi, po czym wyszła na ścieżkę z planem wstępnego rozeznania się w terenie. I nie pożałowała.
Gdy tak stanęła nieco dalej od drzewa, jej oczom ukazała się spora osada, nad którą wisiała biała poświata. Domki były niemal jednakowe, ale każdy z nich miał coś innego. Albo był ozdobiony kwiatami z góry do dołu, albo był pomalowany na złote pasy... były też takie, które miały szpiczaste dachy, co wyglądało komicznie, ale miało swój urok.
A w samym centrum... stała ogromna budowla, czysta niczym śnieg. Larissa przypomniała sobie wtedy te wszystkie kule śnieżne, które można było kupić na byle jakim stoisku w Los Angeles. Niektóre właśnie miały takie majestatyczne budynki, pomniejszone do rozmiarów szminki, które można było podziwiać wśród płatków śniegu bądź innych drobinek. Tak samo piękna była ta budowla, przypominająca jednocześnie pałac, ale i świątynię.
- No, widoków to im nie można odmówić – powiedziała do siebie, patrząc z zachwytem na miasto, które miała u swoich stóp.
Odwróciła się i chciała wrócić pod drzewo, żeby jeszcze przez chwilę poczekać na dwójkę, która ją zostawiła. Może przy dobrych wiatrach jednak wrócą?
Syknęła cicho, gdy tępy ból przeszył jej nogę. Zerknęła na swoją świeżą ranę na łydce i zaklęła cicho, widząc jak ta zaczęła nieładnie wyglądać. Zamiast krwi, widziała nieprzyjemną dla oka żółtawą ciecz, która gromadziła się w kącikach okaleczenia.
Złapała się za boki i już miała krzyknąć w dal, żeby pozbyć się nadmiaru emocji, kiedy w oddali zobaczyła jak ktoś powoli powłóczył drogą, skupiając się na czymś co trzymał w ręce.
Był to wysoki młodzieniec z ciemnymi jak noc włosami oraz jasną cerą. Jego skupiona mina zdaniem Larissy bardzo do niego pasowała, bo wyglądał przez to na naprawdę przystojnego, za to jego zbroja, która mieniła się na zmianę złotem i srebrem, jednocześnie ją zachwyciła, ale też przestraszyła. Co jeśli to był strażnik, który mógł ją przesłuchać i ukarać za brak znaku? Czymkolwiek ten znak tak naprawdę był...
Nie miała za bardzo dokąd uciec, bo drzewa miała po drugiej stronie drogi, więc nie było większych szans by uniknąć spotkania z tym człowiekiem. Jeśli jednak będzie miała trochę szczęścia i nie będzie zmieniać pozycji, może po prostu jej nie zauważy i dalej będzie oglądał swój hełm... ze smutkiem?
Strażnik był smutny? Była pewna, że był skupiony, gdy patrzyła na niego z daleka, ale teraz wyraźnie widziała, że to nie było zwykłe skupienie. Wyglądał na nieszczęśliwego.
- Wszystko w porządku? – wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć dwa razy.
Zatrzymał się w miejscu i zaskoczony spojrzał w jej stronę, jakby nie do końca wiedząc co się wokół niego działo. Zamrugał kilkukrotnie i odchrząknął.
- Tak – odparł – A po co ci to wiedzieć?
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia na jego śmiałą odpowiedź. Nagle nie wyglądał na takiego co by mu się świat zawalił... od razu zaczął pyskować!
- Po nic – odparła – Spytałam tak po prostu.
- I tak po prostu sobie stoisz na drodze jak gdyby nigdy nic? – zapytał podejrzliwie – Z jakiej frakcji jesteś?
Po usłyszeniu drugiego pytania poczuła jak całe jej ciało się spięło. To właśnie był ten moment, w którym miała uciec? Chociaż to by było czystą głupotą, bo ten chłopak mógł się posługiwać jakąś niszczycielską mocą i zabić ją na miejscu, gdyby próbowała czegoś głupiego.
- A po co ci to wiedzieć? – zapytała, korzystając z jego własnej broni, bo nie miała na to lepszego pomysłu.
Jednak chwilę później zobaczyła jak na jego twarz wstępuje uśmiech, który od razu dodał mu uroku.
- Niezła odpowiedź. Już cię lubię.
Bo nie ma to jak pierwsze koty za płoty z obcą cywilizacją, prawda?
***
Matko, nie wierzę, że to robię... wróciłam na wattpada! Aż dziwnie się z tym czuję, bo przy jakże zabawnej "dorosłości" obstawiałam już najgorsze 😥
Ale oto jestem i wstawiam pierwszy rozdział książki, której zapowiedź może już niektórzy widzieli. Mam nadzieję, że ten gatunek przypadnie wam do gustu w moim wykonaniu.
No i co mogę jeszcze powiedzieć? Witajcie po przerwie ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top