Rozdział X
Złote kolumny, które towarzyszyły każdemu odwiedzającemu pałac, ciągnęły się aż do sali tronowej, gdzie zasiadał namiestnik frakcji światła. Tak samo marmurowa jasna podłoga, w której można było się przejrzeć... wszystko było takie samo jak zapamiętała.
Z chwilą, gdy zobaczyła potężny tron, poczuła w sercu ukłucie, którego dawno nie doświadczała.
To była już tęsknota, czy tylko długo skrywany żal?
– Nic się tu nie zmieniło – powiedziała cicho, patrząc na te same rzeźby, które przed kilkoma laty zostawiła za sobą, gdy przekraczała granicę z frakcją mroku – Wciąż jest tak samo.
Cichy, aczkolwiek sztuczny śmiech Baekhyuna zdziwił dziewczynę, jednak nie była skora do rozmowy, więc nawet nie zareagowała na ten gest. Nie wiedziała jednak, że swoim poprzednim komentarzem wyzwoliła w namiestniku odwagę, której było mu trzeba do podjęcia realnej konwersacji.
Której pragnął nawiasem mówiąc od bardzo dawna.
– Jak mógłbym tu cokolwiek zmienić? To pałac twojej rodziny.
– Już nie – odparła cierpko, na co Baekhyunowi zrzedła mina.
Po raz kolejny zapadła między nimi niezręczna cisza, a wszelki promyczek nadziei na lekką rozmowę przepadł niczym płomień pochodni wrzucony do rzeki. Laia nie odzywała się, bo nie miała po prostu na to ochoty, jednak w tym samym czasie chłonęła widok swojego niedawnego domu, który jeszcze dzień wcześniej był dla niej zwykłym wspomnieniem. Już zdążyła zapomnieć jak było jasno w komnatach Świetlistej Twierdzy.
Jasnowłosy przez chwilę obserwował jej zafascynowanie, gdy oglądała po raz pierwszy od kilku lat znajome ściany, w których spędziła wczesne lata swojego życia. Tak samo jak i on, gdy uczył się od swojego ojca bycia sługą i doradcą na świetlistym dworze. Przypominając sobie jednak wielki rozbłysk światła na placu, który miał miejsce dzisiejszego poranka, jego rozluźniona twarz znów się napięła. Z ciężkim sercem podszedł do dziewczyny i dotknął jej ramienia, na co reakcja była natychmiastowa. Od razu wycofała się w tył i spojrzała na niego nieprzychylnie.
– Nie dotykaj mnie – wyszeptała, obejmując się ramionami, jakby doświadczyła przed chwilą wielkiego cierpienia i bała się, że znowu to nastąpi.
– Od kiedy... od kiedy władasz dwoma elementami? – zapytał cicho, oglądając się dookoła żeby się upewnić, że nikogo w pobliżu nie ma, kto mógłby to usłyszeć – Myślałem, że skoro przejęłaś mrok, to światło zaniknie. Jeśli król się dowie...
– Wiem co zrobi, gdy się dowie – ucięła krótko i chłodno – Dlatego siedzę cicho, zamknięta na cztery spusty w swoim czarnym pałacu samotności – wycedziła, co ugodziło Baeka w samo serce.
Dlaczego? Dlaczego tak musiało się stać? Gdyby te osiem lat temu została wybrana do swojej frakcji nie byłoby problemu. Dlaczego wybrał ją akurat mrok?
– Nie patrz na mnie jakbym była godnym pożałowania biedakiem – prychnęła nagle – Nie mam tam źle. I mogę w spokoju pomyśleć.
– Czasami myśli potrafią zabić – odparł – Rozmowy nie zastąpi nic.
Nie odpowiedziała.
Spojrzała za to w stronę balkonu, z którego rozciągał się widok na cały plac słoneczny. Stamtąd mogła obserwować całą frakcję gdy nie miała jeszcze piętnastu lat...
Podeszła bliżej i dotknęła białych kolumn zapraszających na zewnątrz. W głowie stanęła jej wtedy scena spotkania z Baekhyunem zaraz przed samym rytuałem przyłączenia. Podążyła pod samą balustradę i zaczęła przypominać sobie słowa, które między nimi wtedy stanęły i późniejszą decyzję, którą podjęła.
Decyzję o zanurzeniu się w mroku.
Westchnęła cicho, wspominając swoje ówczesne postanowienie i nadzieje, które z nim wiązała, a które jednak nie spełniły się tak, jak tego oczekiwała.
– Laia, ja nie rozumiem... – zaczął Baekhyun i o dziwo dziewczyna nie przerwała mu, tylko słuchała dalej co miał do powiedzenia – Czy... to, że mrok cię wybrał to była kwestia twoich predyspozycji? Dlaczego to musiało w ten sposób się potoczyć? Czemu...?
– Wiesz czemu – odparła, odwracając się do niego, tym razem poważnie i nieustępliwie – Tylko wciąż masz nadzieję, że jest inaczej.
– Laia... - zająknął się i zaciął się na chwilę, po czym znów kontynuował myśl – Nie zrobiłem tego, żeby sprawić ci przykrość, ja...
Nie mogła dłużej na niego patrzeć. Im bliżej był, tym czuła się gorzej, a ból w klatce piersiowej zaczął być coraz większy i coraz mniej znośny. Czuła też jak jej wewnętrzna energia chciała wyjść na zewnątrz, ale resztkami sił powstrzymywała ją przed tym.
Nie tutaj... nie w tym miejscu...
– Byliśmy na różnych poziomach – westchnął, opuszczając ręce.
– Byliśmy – przyznała – Ale tylko tobie to przeszkadzało. A teraz jesteśmy równymi sobie... cóż za ironia, prawda?
Baekhyun przymknął oczy i wziął głęboki wdech, starając się odpędzić wszystkie niechciane myśli, jednocześnie pragnąc sklecić jakieś normalne zdanie, które jakoś wytłumaczyłoby jego tchórzostwo.
Ale takowego nie było.
– Dlatego wybrałaś drogę izolacji – szepnął, gdy stanął obok niej – Drogę, która na zawsze zamknęła jakiekolwiek wyjścia.
Zacisnęła pięść na balustradzie i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Teraz nagle ci się odmieniło? Teraz widzisz, że miało to jednak jakiś sens?
– Laia, byliśmy młodzi...
– Ale wystarczająco dorośli, żeby czuć! – wrzasnęła, a wraz z tym w całym pałacu i trochę za nim stało się ciemno.
Żadnego słońca, żadnego światła. Tylko ciemność i szok Baekhyuna, który nie miał przy sobie kostura, by jakoś temu zaradzić. Przyglądał się tylko bezradnie łzom dziewczyny, które zaczęły płynąć po jej policzkach tak samo jak wtedy, gdy ją odrzucił.
Tutaj, na tym balkonie. Wtedy po raz pierwszy w życiu widział ja płakała i teraz, gdy widział to po raz drugi, wcale nie było mu łatwiej.
Tym razem jednak nie zostawił jej samej jak wtedy, gdy odszedł by w ciszy zdusić katusze, które nim wtedy targały. Teraz podszedł do niej i objął ją z całej siły, nie zważając na jej wojownicze protesty. Jednocześnie błagał wewnątrz siebie aby cały ten mrok zniknął i znów przywrócił światło.
Chwilę później, gdy przestała się szarpać, a słońce znowu zaczęło okalać całą okolicę, rozluźnił uścisk i spojrzał prosto w jej jasnobłękitne oczy, które świeciły większym blaskiem niż jeszcze przed chwilą. Wydawała się być zakłopotana, ale i zszokowana, patrząc nie tyle na niego, co na jego... włosy.
– Baek...
– Nigdy nie miałem prawa patrzeć na ciebie w taki sposób – przerwał jej, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć – Jak ktoś, kto nie dorastał ci nawet do pięt, mógłby rościć sobie prawa do ciebie?
Odepchnęła go od siebie i zapominając o tym, co miała powiedzieć, po prostu pokręciła głową. Spojrzała na niego z zawodem jeszcze ostatni raz i szybkim krokiem wyszła z sali tronowej, jednak jej włosy, falujące z każdym jej krokiem, wydawały się jaśniejsze niż wcześniej.
Za to on spojrzał na swoją dłoń i widząc małe smugi czarnego dymu wokół swoich palców, pojął w jak wielkim był błędzie. Zacisnął pięść i podążył szybko do sali tronowej, ale zatrzymał się w miejscu, gdy ujrzał w drzwiach Chin oraz Kaia, którzy patrzyli na niego ze strachem.
– Widzieliśmy ogromną ciemność z rynku. Co się stało? – zapytał chłopak, patrząc na namiestnika, który tylko machnął ręką.
– To była tylko rozmowa ze starą dobrą znajomą i małe... zatarczki. Nic wielkiego.
– A... panie... twoje włosy...
Spojrzał na blondynkę nieco zdezorientowany, po czym podszedł do jednego z luster usytuowanych w sali, po czym spojrzał w nie zaintrygowany.
I poczuł w sercu strach, gdy zobaczył na swojej głowie pojedyncze czarne kosmyki.
Kai wraz z Chin nie odnaleźli Lary we frakcji Mroku, więc nie mieli wesołych wieści, wracając do Świetlistej Twierdzy, ale to, co w niej zastali... zaczęło ich niepokoić bardziej niż samo zniknięcie ich przyjaciółki.
I to samo można było powiedzieć o namiestniku światła, który pogrążył się nagle we własnych myślach, zostawiając zdezorientowaną dwójkę samą w wielkiej sali tronowej.
***
Siedzenie w jednym miejscu przez długi czas potrafiło czasami zdołować. Neferia była jedną z osób, które były zdołowane prawie codziennie ze względu na brak możliwości robienia czegokolwiek innego prócz nauki i... po prostu bycia. Tego dnia, gdy automatycznie stukała piórem w pergamin, nie potrafiąc się skupić na lekcjach, myślała o tym jakby było na zewnątrz zamku...
Spotkałaby kogoś nowego? Poznałaby wreszcie te wszystkie tereny namacalnie? Skosztowałaby innych potraw niż te, które serwowali jej w pałacu od wielu lat?
– Księżniczko – usłyszała nagle zniecierpliwiony głos Luhana, który przestał już cokolwiek mówić, tylko zaczął się patrzeć na dziewczynę wyczekująco.
– Wybacz – odparła, poprawiając się na krześle i prostując pozycję, by wyglądała dostojnie.
Tak, jak ją zawsze uczyli.
Mężczyzna tylko westchnął i zwinął mapę, chowając ją do torby, w której ją przyniósł.
– Na dzisiaj chyba wystarczy. Wątpię, że cokolwiek jeszcze dasz radę powtórzyć – uśmiechnął się i zaczął pakować resztę materiałów, z których prowadził dla młodej księżniczki wykłady.
Dziewczyna za to spojrzała na nauczyciela smętnie i podparła się brodą o rękę, obserwując jego ruchy, dopóki nie przyszło jej do głowy pewne pytanie.
– Czy kiedykolwiek poznam jakiegoś innego namiestnika, prócz ciebie?
Ciemnowłosy spojrzał na nią zaskoczony, przerywając wcześniejszą czynność, po czym uśmiechnął się i usiadł obok niej, czując, że potrzebowała w tamtej chwili rozmowy.
– Kiedyś na pewno. Jak wyjdziesz za mąż i obejmiesz rolę królowej, będziesz musiała znać więcej ludzi niż samych namiestników.
– Tak... kiedy wyjdę za mąż...
Na samą myśl robiło jej się ciężko na sercu. Nie miała pojęcia kogo ojciec wybierze jej na męża, ale sam fakt, że miała wyjść za nieznanego jej człowieka był bardzo przytłaczający.
– Myślisz, że mógłby wybrać ciebie? – zapytała z głupia, patrząc na niego.
A ten wybuchł po chwili głośnym śmiechem.
– Myślę, że mógłby – odpowiedział po chwili – Ale wiem, że tego nie zrobi.
– No tak, jesteś dla mnie za stary – odparła rozbawiona, nic sobie nie robiąc z ostrzegawczego spojrzenia namiestnika frakcji umysłu – Mógłbyś być moim ojcem!
– Chciałabyś tak dobrze wyglądającego ojca – zachichotał, na co Neferia mu zawtórowała.
To prawda. Ludzie umysłu byli znani z tego, że mogli manipulować cząsteczkami swojego ciała... większość z nich zawsze wyglądała bardzo młodo, aż do swojej śmierci, co było odbierane bardzo często zazdrością wśród innych frakcji. Ale taka była natura ich elementu... można się było co do nich bardzo pomylić.
– Uważaj, bo jakby tata o tym usłyszał to jeszcze nałożyłby na ciebie jakieś kary.
– O to akurat nie musisz się martwić – odparł z uśmiechem, jednak chwilę później spojrzał na nią poważnie – Od lat królami byli ludzie, którzy potrafili władać co najmniej jednym elementem głównym. Ziemia, ogień, woda lub powietrze były od setek tysięcy lat najważniejszymi elementami rządzącymi królestwem, dlatego sądzę, że poślubisz kogoś właśnie z tych frakcji.
Jasnowłosa westchnęła, patrząc na tablicę, gdzie miała wypisanych wszystkich dwunastu namiestników jej kraju. Podejrzewała, że ojciec nie będzie chciał jej wydać za przypadkowego człowieka bez tytułu... ale namiestnicy frakcji ognia oraz powietrza nie wzbudzali w niej zbytnio pozytywnych odczuć.
– Jacy oni są? – zapytała, podchodząc do grafik przedstawiających dwóch mężczyzn. Jednego ubranego w biel i czerwień ze złotem, którego wzrok był tak zimny, że nawet lodowe rzeźby dziewczyny wydawały się przyjaźniejsze, a drugiego... którego twarz ukryta była za przerażającym hełmem.
Luhan popatrzył na swoją uczennicę ze smutkiem. To, jaki spoczywał na niej obowiązek powodowało, że miał ochotę jakoś jej pomóc. Pokierować na inną dla niej ścieżkę niż wieczne usługiwanie rodzicom i spełnianie ich rozkazów. Ale doskonale wiedział, że nie było mu wolno tego zrobić... to by oznaczało zdradę stanu, co pociągnęłoby za sobą okrutne żniwo, zwłaszcza wśród ludności, która weszłaby w jakikolwiek kontakt z księżniczką.
Ukrywaną przed całym krajem przez tyle lat...
– Luhan? – zapytała raz jeszcze, patrząc się na niego wyczekująco.
Zerknął na dwóch namiestników, którzy byli w tamtej chwili najbardziej prawdopodobnymi kandydatami na zajęcie tronu poprzez małżeństwo z tą młodą osóbką. Z jednym z nich dzieliło ją jedenaście lat...
– Może i wyglądają przerażająco, ale... są naprawdę w porządku, księżniczko. Są ułożeni, inteligentni i mają potężną moc.
– Nie pytam o cechy przydatne w polityce – odparła od razu, przyczepiając dwie podobizny z powrotem na ścianę i wróciła do swojego nauczyciela – Potrafią rozmawiać? Troszczyć się o drugą osobę? Kochają przyrodę? Dzieci? Byli kiedykolwiek zakochani? Czy może tak jak większość urzędników królewskich, są skupieni tylko na tym żeby mieć władzę na własnych terenach i nie obchodzi ich nic poza potęgą oraz pieniędzmi?
Luhan popatrzył na nią z łagodnym uśmiechem. Neferia była tak delikatną osobą... miała w sobie takie pokłady życzliwości i szczodrości jak jeszcze nikt na tym dworze. Czasami miał wrażenie, że ona po prostu tutaj nie pasowała. Powinna żyć gdzieś indziej i układać sobie życie po swojemu, a nie gnić z takim potencjałem zamknięta w części zamku należącej do królowej.
– Są ludźmi, Neferio – odpowiedział spokojnie, na co wzrok dziewczyny od razu złagodniał – Tak jak ty potrzebują drugiej osoby. Potrzebują rozmowy... miłości... To, że wychowani są przez politykę i władzę nie znaczy, że będą okrutni w stosunku do ciebie. Ale pamiętaj co ci powiem i nigdy nie zapominaj. To kobieta daje cel w życiu mężczyźnie... nigdy na odwrót.
Te słowa sprawiły, że młoda księżniczka rozluźniła się po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Uśmiechnęła się szeroko do swojego nauczyciela i spojrzała tęsknie w okno, z którego rozciągał się piękny widok na część Mesamatir.
– Musisz tylko znaleźć sposób, przez który odda ci się bezgranicznie – westchnął już ciszej.
I miał wtedy szczere nadzieje, że mężczyzna, któremu młoda dziewczyna skradnie serce nie będzie przez to cierpiał w przyszłości, jak cierpieli przez to niektórzy, których znał w swoim życiu.
***
Kładąc się do snu w kolejnej z kryjówek Sehuna (miał je chyba w każdej frakcji, aż nie mogła uwierzyć), Lara wciąż rozmyślała o dziwnym widoku, który zastała w domu Suho. Doskonale pamiętała jak sam z siebie namnożył drewna na opał, a jeszcze dzień wcześniej pokazywał jej cuda z panowaniem na wodą. Czy... to było normalne?
Usiadła na łóżku i zaczęła wpatrywać się w dal, nie mogąc po prostu zasnąć. Nie wiedziała czy to ta myśl spędzała jej sen z powiek, czy może to był stres, który towarzyszył jej cały czas odkąd dowiedziała się, że ścigało ją całe królestwo.
Nie miała pojęcia jak wytłumaczyć jej niepokój, ale wiedziała, że nie mogła już dłużej siedzieć w łóżku, bo i tak nie zaczerpnie snu. Wstała na równe nogi i po omacku odnalazła klamkę od drzwi prowadzących prosto na salon, w którym powinien się jeszcze palić ogień, rozpalony w kominku przez jej towarzysza. Nie myliła się, bo zaraz po wyjściu z sypialni zauważyła jasną plamę ognia, pulsującego w kominku i dającego przyjemne ciepło.
Była słaba... nie tyle co zmęczona, co po prostu czuła się nieswojo pomimo cudów jakie widziała we frakcji wody. Nie szczędziła pochlebnych słów na tę krainę, ale nie zmieniało to faktu, że czuła się tu obco. Bardziej obco niż ogólnie w całym Mesamatir.
Za to przy cieple kominka czuła się o wiele lepiej, dlatego odetchnęła, gdy poczuła jak jej ciało powoli zaczyna pochłaniać to ciepło, które biło od ogniska. Momentami łapała się na tym, że chciała dotknąć jednego z płomieni, ale gdy tylko orientowała się co zamierzała zrobić, odciągała dłoń z powrotem. Nie rozumiała tej dziwnej zależności... bała się ognia na Ziemi, ale tutaj wydawał jej się inny. Co prawda nadal targały nią obawy, ale teraz była nim dziwnie zafascynowana... tym jak płomień tańczył na drewnie, dając różne odcienie barw i tym jak bardzo był nietrwały.
I mogłaby tak spędzić resztę nocy, gdyby nie ciche chrząknięcie zza jej pleców.
– Oddałem ci swoją sypialnię, a ty nawet nie zamierzasz iść spać?
Uśmiechnęła się na dźwięk głosu Sehuna. Może i nie znała go długo, bo tylko kilka dni, ale za to zdążyła się do niego przywiązać. Do jego głupich żartów, prób grania jej na nerwach oraz jego niezwykłych zdolności. Był utalentowanym dzieckiem powietrza. To w jaki sposób potrafił nim manipulować było doprawdy niezwykłe...
– Czuję się spokojniejsza tutaj – odparła, gdy wreszcie zobaczyła jak usiadł obok niej i razem z nią zaczął wpatrywać się w ogień.
– Przy ogniu? – zapytał zaskoczony – Jesteś naprawdę dziwna. Najpierw się go boisz, a potem nagle cię uspokaja. Wszyscy ludzie z... tej no... Ziemi tacy są?
Właśnie nie. Ona była tą dziwną. Przynajmniej tak uważała.
– A czy dużo osób w Mesamatir potrafi władać dwoma elementami, a nie jednym? – postanowiła podjąć temat, który nie pozwalał jej zasnąć tej nocy.
Sehun długo nic nie mówił i wpatrywał się w kominek, starając sobie wszystko poukładać w głowie. Wiedział, że to delikatny temat, ale też nie widział powodu, żeby go przed nią ukrywać.
– Dużo – odparł – Problem w tym, że nie możemy tego robić... nie możemy używać dwóch elementów.
– Dlaczego? – zapytała zaskoczona, przenosząc na niego swoje spojrzenie.
– Bo tacy ludzie albo znikali w niewyjaśnionych okolicznościach... albo zostali zaciągnięci do straży królewskiej siłą. A uwierz mi... bycie w straży to nic pięknego.
Lara zadrżała na samą myśl jak musiała wyglądać organizacja straży królewskiej od środka. To już któryś raz, gdy słyszała nieprzychylne opinie na jej temat, a jeszcze te dziwne zniknięcia... Sama już nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
Znalazła się z dnia na dzień na innej planecie, gdzie wszystko było inne. Ludzie, polityka, prawa natury... i jeszcze była ścigana za to kim była, a raczej kim nie była. Nie miała znaku przynależności do frakcji, więc za to mogli ją zabić, a razem z nią ludzi, którzy się z nią zadawali. Czasami zadawała sobie pytanie czy nie bezpieczniej byłoby po prostu iść w swoją stronę i nie narażać innych osób.
Ale potrzebowała pomocy i bała się sama poruszać po tej krainie. I pod tym względem miała szczęście, że trafiła na Kaia i Chin, a teraz także na samego Sehuna, który pokazywał jej Mesamatir z różnych stron i różnych opowieści.
– Pójdę spać – odezwał się wreszcie chłopak, który pocierał oczy od jakiegoś czasu – W razie czego mnie obudź, to się przeniosę na kanapę.
Kiwnęła tylko głową i odprowadziła wzrokiem jego sylwetkę niewidoczną przez mrok aż do samych drzwi, po czym wróciła do oglądania płomieni ognia. Uśmiechnęła się, gdy poczuła kolejną falę ciepła.
Jednak w pewnym momencie coś ją tknęło. Potrzebowała wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza, bo zaczynała się powoli czuć jak w klatce. Nie powinna była wychodzić bez uprzedzenia, ale nie chciała też budzić towarzysza ze snu, a wiedziała jaki był zmęczony ich podróżą. Zwłaszcza, że przez większość czasu ją unosił na niebie, żeby bezpiecznie dotrzeć do jego kryjówki.
Ubrała swoją czerwoną pelerynę, która pomimo cienkiego materiału była naprawdę ciepła i wyszła na zewnątrz, zaciągając się świeżym powietrzem. Tego właśnie potrzebowała.
Podeszła do najbliższego jeziora i spojrzała na ciemną taflę wody, oświetloną jedynie przez światło księżyca. Może i powinna czuć niepokój po wydarzeniach we frakcji mroku, ale w tamtej chwili czuła się naprawdę dobrze. Mogła wreszcie odpocząć od natłoku myśli i wsłuchiwać się w ciche odgłosy żyjątek, zamieszkujących te tereny. Może ich nie znała, ale wyglądały naprawdę uroczo. Jak małe kaczuszki tylko ze skrzydełkami jak u ważek, a zamiast dziobu, miały urocze pyszczki.
Uśmiechnęła się i już miała wziąć kolejny głęboki wdech, gdy usłyszała za sobą szelest liści.
Odwróciła się zaniepokojona, ale nikogo nie ujrzała. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
– Ktoś tam jest? – zapytała ostrożnie, wstając i na wszelki wypadek kierując się powoli w stronę domku, w którym aktualnie pomieszkiwali.
Nikt się nie odezwał, a Lara coraz sprawniej poruszała się w kierunku chaty, gdy nagle z zarośli wyszedł wysoki chłopak o długich ciemnych włosach, ubrany w plecak z pergaminami. Gdy natrafił wzrokiem swoim ciemnych oczu na spłoszoną dziewczynę, w pierwszym momencie się ukłonił, ale gdy bardziej się jej przyjrzał, to rozszerzył oczy w zdumieniu ale i przerażeniu, a jego plecak spadł mu z ramienia prosto na ziemię, nie ruszając go tym w najmniejszym stopniu.
Nagle powiedział coś, czego Larissa już kompletnie nie zrozumiała, ale po kościach czuła, że miało to ogromne znaczenie dla niego i dla niej samej.
– Al'akah di lah Moshea.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top