Rozdział V

– Aster? Mógłbym mieć do ciebie prośbę?

Dziewczyna aż poderwała się do góry, słysząc dosłownie znikąd głos jednego z jej bliższych przyjaciół. Od razu zapomniała o ostrzeniu swojego miecza, rzucając tym samym ostrzałkę w bok, pozwalając jej znaleźć nowe miejsce tuż pod ścianą i zwróciła całą swoją uwagę na Sehunie, który posyłał jej tylko przepraszające spojrzenie.

– Wybacz, że cię wystraszyłem. Nie chciałem.

Blondynka tylko pokręciła głową z uśmiechem na twarzy i zaprosiła go gestem do środka swojego małego pokoiku. Była przyzwyczajona do minimalizmu jaki panował w jej skromnym domostwie, wykutym w litej skale, tak jak większość budynków, które mieściły się w tym miejscu.

Sehun jednak ani myślał siadać i zagłębiać się w dłuższą rozmowę z dziewczyną, a wzrok miał tak poważny, że od razu domyśliła się, iż ta wizyta będzie trwała krócej niż zwykle.

– To... w czym mogę ci pomóc?

– Mogę ci zaufać, prawda?

Aster zamrugała na jego słowa, zastanawiając się jaką wagę miała jego prośba, której jeszcze nie zdążył wypowiedzieć. Jednak nie musiała długo myśleć i posłała mu pokrzepiający uśmiech.

– Czy kiedykolwiek ci odmówiłam? O co chodzi? Będę milczeć jak grób.

Ten ucieszył się na jej słowa i przymknął nieco drzwi od pokoju, podchodząc bliżej i wręczając jej kawałek materiału oraz skrzynkę z farbami, w których przeważały odcienie czerni i czerwieni. Dziewczyna tym bardziej zdziwiła się na ten widok i łypnęła na niego podejrzliwie.

– Mam ci namalować... obraz? – założyła ręce i starała się całą sobą nie roześmiać.

Jednak wyraz twarzy Sehuna wcale nie sugerowała tego, że żartował.

– Powierzam ci w tej chwili własne życie, Aster...

I to już zabrzmiało poważnie.

Wystarczyło, żeby w jej oczach można było ujrzeć zmartwienie i dziwną ciekawość. Patrzyła niepewnie na Sehuna, jakby miała ochotę zapytać w co się znowu wpakował, ale stwierdziła, że mu po prostu zaufa. Wtedy westchnęła ciężko.

– No dobrze – powiedziała – Co mam zrobić?

Gdy ten chwycił jej rękę i przyłożył blisko swojego czoła, nagle spanikowała i wycofała się do tyłu.

– Chyba nie jesteś poważny... mam ci grzebać w umyśle? Wiesz, że to...

– Wiem, że to sprowadzi jeszcze większą nieufność wśród pozostałych, ale potrzebuję twojej pomocy. A innego wyjścia nie mam. Proszę, Aster...

Objęła się ramionami, cały czas marszcząc czoło. Była przestraszona, ale i coraz bardziej zaczęła się łamać im dłużej Sehun wpatrywał się w nią z błaganiem w oczach.

I w końcu uległa.

– Niech będzie. Jaki obraz mam z ciebie wyciągnąć?

– Wspomnienie sprzed miesiąca, może półtora... Kobieta o imieniu Lara.

Tym razem zobaczył na twarzy Aster niecny uśmieszek. Już miał zacząć wszystko tłumaczyć, gdy dziewczyna po prostu go wyprzedziła.

– To niesamowite, że wciąż nie możesz wyprzeć z głowy tej obcej, która tak namieszała– zaśmiała się perliście – Jest naprawdę aż taka mocna? – dodała już szeptem, nie ukrywając zaciekawienia.

– Tak mi się zdaje – rozłożył ręce, lekko wzdychając – To jak będzie? Wyciągniesz jej obraz? I... przeniesiesz go na tkaninę?

Kiwnęła głową po krótkim czasie i podeszła na powrót bliżej niego, powoli wyciągając ku niemu ręce. Zawahała się na chwilę tuż przed przyłożeniem dłoni do jego czoła, ale w końcu dotknęła go opuszkiem palca, co wystarczyło, żeby zobaczyła jego wspomnienia przed własnymi oczami.

Widziała Larę... bezbronną i przerażoną, która potrzebowała jego pomocy. Widziała również Larę uśmiechniętą, która żartem zabawiała samego Sehuna. Była też Lara, która nie wstrzymywała gorzkich łez i która przyjęła pocieszenie samego człowieka wiatru. Była taka ludzka... taka... jak większość ludzi, którzy znaleźli miejsce w ich kryjówce.

Zobaczyła też Chanyeola, który od razu zwrócił uwagę na energię dziewczyny. I to był moment, w którym oderwała dłoń od chłodnej skóry chłopaka, nie chcąc zagłębiać się w więcej szczegółów. Zobaczyła i... poczuła aż nadto.

Zerknęła na minę Sehuna i nie odzywając się ani słowem wyciągnęła dłoń i rozłożyła materiał na stole, nawet go nie dotykając, a drugą dłonią skierowała mikroskopijne krople farby prosto na niego, tworząc w oczach malunek, przedstawiający ciemnowłosą dziewczynę, przyodzianą w białą suknię i czerwoną jak krew pelerynę.

Minę miała zamyśloną, jakby szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania, a jej oczy, tak jak we wspomnieniach chłopaka, błyszczały życiem. Błyszczały pięknym bursztynem, który łatwo można było pomylić ze złotem.

Gdy skończyła, opuściła obie dłonie w dół i głęboko westchnęła. Czuła jak zużyła nieco swojej energii, ale nie był to aż tak wielki wysiłek... bardziej zmęczyło ją grzebanie w umyśle jej przyjaciela, który jednak nie zawahał się ani na chwilę. Podszedł za to do rozwiniętego materiału i wziął malunek w ręce, uśmiechając się tak szeroko jak jeszcze nigdy.

Właśnie o to mu chodziło.

– Dziękuję – powiedział szczerze, patrząc Aster prosto w oczy – Dzięki temu powinno mi pójść łatwiej.

Skierował się w stronę wyjścia, ale został zatrzymany przez dziewczynę przez wywołanie jego imienia.

– Spróbuj poszukać we frakcji umysłu – powiedziała ostrożnie, na co Sehun zmarszczył brwi, jakby nie wierząc własnym uszom – Myślę, że... pomnik Młodej Panny może dać ci jakąś wskazówkę. Wydaje mi się, że jej twarz... zresztą sam zobaczysz.

I jego zdziwienie zmieniło się w jednej chwili w szczerą wdzięczność. Uśmiechnął się do niej promiennie i kiwając jej głową na pożegnanie, wyszedł z jej pokoju.

Aster jeszcze przez chwilę patrzyła na zamknięte drzwi, po czym machnęła dłonią nad farbami i utworzyła wizerunek Larissy na swojej ścianie. Tym razem jednak był on większy i wyraźniejszy, gdyż starała się uchwycić jak najwięcej szczegółów. Zmarszczyła brwi, gdy spojrzała na jej twarz i jednocześnie przypomniała sobie pomnik, do którego właśnie odesłała Sehuna.

– Niezwykła – powiedziała szeptem – Mam nadzieję, że uda ci się ją znaleźć, Sehun...

***

– Najpierw uspokój własne myśli, moja droga.

Lara, siedząc po turecku na trawie w miejscu gdzie zawsze trenowała z Chanyeolem, musiała przyznać, że Rua miała bardzo kojący głos, który skrywał w sobie również ogromną pewność co do wypowiadanych słów. Początkowo bała się zostać sam na sam z najwyższą kapłanką świątyni ognia, jednak nie zajęło jej dużo czasu aby się przekonać, że kobieta miała w głębokim poważaniu politykę tego kraju i skupiała się tylko i wyłącznie na dobru spuścizny Świętego Ognia oraz jego wyznawców.

Lara do nich nie należała, ale można było od razu zauważyć, że kapłanka chciała ją wszystkiego nauczyć właśnie w duchu tutejszej religii.

– Larisso, zamiast uspokajać myśli to produkujesz ich coraz więcej, widzę to – usłyszała ponownie, na co westchnęła i otworzyła oczy, by spotkać się z cierpliwym wzrokiem kobiety. Aczkolwiek w jej głosie dało się słyszeć dezaprobatę jak i małe rozbawienie.

– Chciałabym, naprawdę! – zaczęła się tłumaczyć czarnowłosa – Ale nie potrafię się skupić.

– To naturalne – zaśmiała się kobieta, wstając na równe nogi i podchodząc bliżej nowej uczennicy, by spojrzeć jej w oczy.

Nie mogła się nadziwić jak mocno bursztynowe one były. Świeciły dokładnie tym samym złotem, co świeciły oczy jej dawnej nauczycielki i przyjaciółki... ilekroć je widziała to łapała ją mała nostalgia, na którą jednak nie miała czasu jeśli miała przygotować Larę do ujarzmienia własnego elementu.

– Jesteś tu od niedawna i wszystko cię fascynuje, to zupełnie normalne – dodała, trafiając w sedno, dziwiąc tym samym Larę swoją spostrzegawczością – Na dodatek wiesz, że tutaj się urodziłaś i że tutaj możesz znaleźć odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania... sama na twoim miejscu latałabym tam i z powrotem, żeby poznać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Jednak czas nie stoi po twojej stronie, dlatego ważne jest żebyś wyzbyła się na tę chwilę chęci poznawania tego miejsca i swojej przeszłości. Musisz zacząć od tego kim jesteś, a nie co istnieje wokół ciebie.

Wszystko co mówiła, było prawdą i Lara doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie potrafiła nagle zmienić swojego nastawienia. To nie było proste...

Rua, widząc wahanie w jej oczach, uśmiechnęła się delikatnie i przymknęła oczy, przypominając sobie pieśń, którą każda kapłanka musiała znać. Pieśń, której nauczyła swoich podwładnych Pierwsza Najwyższa... i pieśń, która pozwalała zjednoczyć się wszystkim dzieciom ognia.

Lara uniosła w jednym momencie głowę, patrząc na kobietę, która zaczęła nucić melodię, a następnie wydawać z siebie pojedyncze dźwięki piosenki. O dziwo, piosenki, która nie była jej obca... już ją gdzieś słyszała, a przynajmniej samą melodię i emocje, które jej towarzyszyły. Ciepło, bezpieczeństwo i wspólnota... pojęcia tak bardzo obce, ale teraz tak bardzo bliskie, gdy była w stanie wysłuchać tej pieśni bezpośrednio.

I ten drugi głos, który zadźwięczał jej w głowie, śpiewając dokładnie to samo. Tylko ten drugi głos był wyższy, dźwięczniejszy i słodszy. Bardziej bliski jej sercu niż stonowane i piękne dźwięki, które wydobywała z siebie Rua. Rozglądnęła się dookoła, tak jakby miała zobaczyć kogoś obok siebie, ale nie widziała nikogo... mimo to drugi głos wciąż mieszał się z głosem kobiety, która siedziała zaraz przed samą Larissą.

I wszystko nagle ucichło. Wtedy też Lara poczuła wielką pustkę... znowu. Po raz kolejny gdy miała okazję poczuć nostalgię i dziwną tęsknotę za domem, to uczucie ciepła zniknęło w jednym momencie. Wraz z odejściem piosenki śpiewanej przez Ruę.

Spojrzała na nią ze łzami w oczach i odczytała ze spojrzenia kapłanki, że to jest właśnie ta droga, którą musiały obrać.

– Zaśpiewaj ze mną – powiedziała Rua, momentalnie ściągając Larę na ziemię.

– Co? – zapytała przerażona – Nie! Ja nie umiem śpiewać... gdybyś słyszała jak ludzie reagowali na moje piszczenie...

– Bzdura – zaśmiała się kobieta, podając jej dłoń i pomagając jej wstać. Następnie chwyciła niepewną dziewczynę za ramiona i spojrzała na nią z uśmiechem – Każdy człowiek ognia potrafi śpiewać. To zasługa naszej energii... Już pokazałaś, że potrafisz zjednoczyć się z ludźmi i ogniem w tańcu. Twoja energia była tak zsynchronizowana i tak czysta jak żadna wcześniej, które spotykałam! – westchnęła, wracając wspomnieniami do Festiwalu Ognia – To oznacza, że potrzebujesz czegoś, co pomoże ci ułaskawić twoją energię. Czegoś, co pozwoli ci się skupić i oczyścić myśli. Potrzebujesz pieśni.

Tak, z pewnością... Larissa patrzyła na swoją nauczycielkę ze strachem i zaczynała myśleć, że pomiatanie nią przez Chanyeola wcale nie było takie tragiczne. Teraz miała... śpiewać?

– Nauczymy cię pieśni, a potem...

– Potem...? – zająknęła się Lara, mając coraz gorsze przeczucia.

– Potem nauczysz się Rytuału Nowicjuszy, który wykonać można tylko przy najwyższym skupieniu i zjednoczeniu się z własną energią.

Nie brzmiało to na prosty plan do wykonania, zwłaszcza że jeszcze nigdy nie brała się za śpiewanie, bo z doświadczenia raczej nie umiała z siebie wydawać ładnych dźwięków, a w tańcu generalnie była słaba. Z drugiej jednak strony potrafiła tańczyć podczas Święta Ognia... może jednak wykorzystywanie tej energii miało jakiś sens?

Wtedy sobie postanowiła, że da z siebie wszystko i będzie do upadłego razem z Ruą trenować by zjednoczyć się z własną energią, a tym samym móc ruszyć dalej ze swoim treningiem z Chanyeolem.

Miała rodzinę do odnalezienia i własną historię. Nie mogła tego tak po prostu zostawić.

Spojrzała ponownie na Ruę, tyle że tym razem z pełną determinacja w oczach, gotowa by poświęcić najbliższe dni lub nawet miesiące, byleby osiągnąć zamierzony cel.

– Co mam najpierw zrobić?

***

Aimiro. Jednym to słowo kojarzyło się ze skarbnicą postępu, nowoczesnością i ogromnym bogactwem materialnym. Innym zaś wręcz przeciwnie – słowo to było synonimem obłudy i kłamstwa oraz źródłem niepokoju wśród prostych ludzi.

Sehun marszczył nos za każdym razem jak mijał ludzi umysłu na wąskich uliczkach, poprzetykanych między ogromnymi budowlami mieszkalnymi. Żadna frakcja nie wyglądała nawet w małej części jak centrum frakcji umysłu. Była niczym inny świat, który zadziwiał każdego, kto tylko zapragnął ją odwiedzić. A kto zapragnął ją odwiedzić, spotykał się z niesamowitym uczuciem... niepokoju.

Inny...

Nie pasuje tutaj...

Ładna buźka, ale brak poczucia stylu...

Skrzywił się jeszcze mocniej, będąc coraz bardziej otoczony przez szepty unoszące się w powietrzu. Przytknął dłonie do swoich uszu i przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się na rynku i ujrzeć pomnik Młodej Panny, o której mówiła mu Aster.

Gdyby jednak zasłonięcie uszu cokolwiek dało...

­­­– Szlag – zaklął, mając powoli dość cichych, ale upierdliwych szeptów ludzi umysłu w swojej głowie – Zamknijcie się!

Jedna z kobiet, odziana w szaty mieniące się fioletem, przykryła swoją twarz dużym wachlarzem i spojrzała nieprzychylnie na Sehuna, prychając za cienkim materiałem.

Cóż za brak ogłady!

Pokręcił głową i zignorował kobietę, przechodząc dalej. Im bardziej zbliżał się do centrum tym coraz bardziej czuł na sobie wzrok innych ludzi, a tym samym czuł się coraz bardziej zagrożony. Czuł się nieswojo w tym miejscu... i chciał stąd jak najszybciej zniknąć.

Pomyślał przez chwilę o ciemnowłosej dziewczynie, dla której tak się poświęcał. Po co on w ogóle to robił? Mieli sporo silnych ludzi i nie musiał jej wcale szukać tak żarliwie. Po cholerę pakował się w bagno dla jednej złotookiej!

I zatrzymał się w miejscu, zaciskając pięści, będąc już po części na drodze powrotnej. Przypomniał sobie wtedy zatroskaną minę Chanyeola, a także jego okaleczoną twarz i serce w jego wizji. Nie mógł pozwolić, by Lara stała się taka, jaką ją zobaczył przy boku namiestnika frakcji umysłu, w której właśnie się znajdował. Po prostu nie mógł.

Dlatego ruszył ponownie dalej, w kierunku pomnika stojącego na jednym z bocznych placów samego centrum miasta.

Nie znał historii tego pomnika ani jego znaczenia, dlatego gdy stanął przed marmurową budowlą, która w blasku słońca roztaczała dziwnie przyciągającą poświatę, zadumał się na chwilę. Jako człowiek powietrza nie musiał, a wręcz nie miał prawa wiedzieć o zwyczajach i wierzeniach ludzi innej frakcji, jednak w marmurowej postaci było coś, co nie było mu obce.

Stał i wpatrywał się w nieruchomą kobietę, przyodzianą w typowy odświętny strój ludzi umysłu, który jednak wskazywał bardziej na zamożny ród niż zwykłą hołotę. Wyraz twarzy miała skupiony, ale i łagodny, a w jednej ręce dzierżyła miecz, podczas gdy druga zajęta była nakreślaniem znaku na piersi.

– Amila'kh eneli zakh e rimesti – wyczytał ze znaków, które były podpisem na samym dole kamiennego cokołu – Niechaj rządzi nauka i natura.

– Bardzo mądre słowa i jednocześnie niezwykle adekwatne dla naszego ludu – usłyszał obok siebie spokojny, ale zarazem chłodny głos mężczyzny.

I nawet nie musiał patrzeć na jego twarz, by automatycznie zacisnąć pięści.

– Ależ po co od razu takie nerwy? – zaśmiał się Luhan, patrząc na niego z uśmiechem – Skoro już zrobiłeś sobie wycieczkę do naszej frakcji to korzystaj, zanim cię stąd wyproszę, bo jak mniemam, nie jesteś tu oficjalnie – dodał już nieco chłodniejszym tonem.

Sehun momentalnie się wyprostował i przypomniał sobie cel swojej podróży. Spojrzał raz jeszcze na podobiznę na pomniku i starał się jakoś dopasować do siebie elementy układanki. Aster zobaczyła u Lary coś, co wiązało się z tym miejscem i musiał to odkryć zanim opuści frakcję umysłu. Co prawda to, że namiestnik pojawił się dosłownie znikąd i to w jednej chwili, nie było mu na rękę, ale skoro już się zdecydował pokazać, to równie dobrze mógł na tym skorzystać.

– Kogo przedstawia ten pomnik?

Luhan przez chwilę trwał w milczeniu, wpatrując się w twarz kobiety, która swoją kamienną urodą zdobiła plac zupełnie nieprzypominający klasyczne skwery w innych miejscach. Było tu dużo metalu i minerałów, które robiły za podłoże. Sehun starał się również ignorować dziwne techniczne urządzenia, które były codziennością tej frakcji jak latające statki, które siłą woli samych ludzi unosiły się w powietrzu, czy wysokie wieże, drażniące jego umiłowanie do przestrzeni.

Poprzestał jednak na tych myślach i zaczął się zastanawiać czemu Luhan aż tak się zaciął po jednym prostym pytaniu.

– To niedawna księżniczka tej frakcji. Podobizna czternastoletniej Moshei Nalyaban z czasów zanim Ceremonia Przyłączenia zabrała ją jej własnym poddanym.

W jego głosie było słychać ogromną gorycz, pomieszaną ze smutkiem i gniewem. To było oczywiste, że miał za złe frakcji ognia zabranie jej do siebie i wychowanie jej w duchu tego niebezpiecznego elementu. Byłaby niesamowitą namiestniczką, gdyby pozostała u siebie, bo elementu rozumu jej nie brakowało tak jak i kontroli nad nim... ale wystarczyła jedna ceremonia i następcą namiestnika musiał stać się sam Luhan.

Wtedy coś tknęło Sehuna. Spojrzał ponownie na twarz dziewczyny z pomnika i do głowy przyszła mu dziwna myśl.

Larissa była do niej podobna w pewien sposób...

Ostatni raz popatrzył na zamyślonego i zapatrzonego wciąż w pomnik Luhana, po czym po prostu poszedł w swoją stronę. To, czego się dowiedział mogło przybrać ciekawy obrót w najbliższej przyszłości. Zanim jednak będzie mógł rozwinąć ten wątek, musiał wpierw znaleźć swoją zgubę.

– Swoją? – wymruczał na głos, zaskoczony własnymi myślami.

Pokręcił głową, uznając że zaczął za bardzo do siebie brać całą tę sprawę. Ale jak sobie coś postanowił, to musiał to doprowadzić do końca. Zawsze.

***

Miesiąc upłynął dość szybko i był naprawdę pracowity dla wielu osób. Między innymi Virio nie tracił czasu spędzonego we frakcji ognia i z wysoką skrupulatnością zbierał informacje od wszystkich wokoło na temat ostatnich rewelacji jak i samego namiestnika, który zaczął się zachowywać naprawdę podejrzanie. Po wielu wahaniach jak i przygotowywaniach kapitan postanowił wreszcie zacząć szukać informacji u źródła. Dlatego też pewnego dnia wyszedł odziany w ciemne ubrania, by jak najłatwiej wtopić się w otoczenie i ze spokojem obserwować samego zainteresowanego.

Zanim jeszcze wzeszło słońce ustawił się nieopodal pałacu i obserwował uważnie całe otoczenie. Jeśli Chanyeol miał wyjść, to albo głównym wejściem, albo od strony ogrodów jeśli nie chciał ściągać na siebie gapiów. I miał rację. Gdzieś po dwóch może trzech godzinach Virio zauważył wysoką sylwetkę, przemykającą między krzewami i wychodzącą zza murów pałacu, kierując się w stronę drzew pobliskiego lasu.

Ale jedno go zaskoczyło.

Chanyeol ubrany w normalne ubrania ćwiczebne? Z kapturem na głowie? To nie był codzienny widok z jakim spotykali się jego poddani i dość zaciekawiło to Virio.

Przez chwilę jeszcze nie wychylał się zza ściany, obserwując czujnie jak namiestnik rozglądał się dokoła jakoby w nadziei, że nikt go nie zauważy. Kapitan jednak uśmiechnął się do siebie.

Mam cię.

Po cichu, niczym najlepszy zwiadowca poruszał się za nim, starając się utrzymywać poziom swojej energii na jak najniższym poziomie. Od dziecka wiedział, że cała frakcja tętniła życiem i ognistą energią unoszącą się w powietrzu, więc wystarczająco niski poziom wystarczał, by skutecznie ukryć się przed czujnym nosem rozpoznającego.

Ot taka sztuczka, której nauczyła go kiedyś Rua, gdy pomagała mu przemykać pod osłoną nocy do pałacowych ogrodów w celu odbycia rytuału skupienia.

Im bardziej brnęli w las, tym bardziej Virio był zaskoczony. Leśne tereny nigdy nie były szczególnie popularnym miejscem na schadzki. Brzeg ognistego jeziora pod samym wulkanem? – owszem. Cytrusowy zagajnik niedaleko pałacu, ukryty wśród drzew gavari? – również. Ale lasy ćwiczebne? Przecież zdarzało się, że ludzie normalnie tam uczęszczali, by uczyć swoje pociechy...

I w pewnym momencie zadrżał pod naporem niespotykanej wcześniej energii. Nie była to energia Chanyeola. Nawet nie energia matki świętego ognia, która jakimś cudem również pojawiła się na horyzoncie. Ta trzecia energia była radosna jak małe dziecko skaczące przy ukochanej matce, słodka jak najsłodszy smakołyk z frakcji słońca i jednocześnie ostra jak jego najlepsza klinga, a jednak... niesamowicie harmonijna.

Czysta poezja...

Ukrył się za jednym z drzew, gdyż Chanyeol zakończył swoją wędrówkę i oparty o inne drzewo z założonymi rękoma wpatrywał się w dal, jakby zauroczony. I to było chyba to, czego szukał również

Wychylił nieco swoją głowę zza grubego konaru, by poznać wreszcie wybrankę, którą czekał niezbyt przyjemny los, ale jednocześnie nie mógł pozbyć się dziwnego zachwytu nad jej energią, którą mógł chłonąć przez cały czas. Wtedy też po raz pierwszy zobaczył powód całego zamieszania.

Ubrana była w czarną dopasowaną suknię z delikatnego materiału, jednak lekką i powiewającą w powietrzu podczas gwałtownych ruchów. Ciemny materiał pokrywał również jej nogi, aż do butów jak i ręce, sięgając do ramion, które jako jedyne miała odkryte. Włosy miała związane jedynie przy skroniach, by nie wpadały jej do oczu podczas obrotów i skłonów, za to cała reszta puszczona luzem, dopasowywała się do ruchów dziewczyny – raz się wznosiły, raz opadały, ale zawsze układały się w sposób jaki sobie zażyczyła.

I jej skupiona twarz, jakby całą swoją duszę oddała temu jednemu tańcu...

Przypomniał sobie wtedy swoje pierwsze lekcje przed przyjęciem do świątyni. Przypomniał sobie jak Rua pomagała mu poznać pierwszy rytuał ognia, który każdy nowicjusz musiał znać i wiedzieć jak go wykonać podczas święcenia pomnika świątynnego. Jeśli się nie mylił... to ta tajemnicza dziewczyna właśnie była szkolona na kolejną kapłankę.

Ale jej twarz... była jakaś taka... taka...

– Jestem pod wrażeniem – usłyszał nagle głos Chanyeola, który klaskał głośno, wyłaniając się zza drzewa i uśmiechając się do uśmiechniętej dziewczyny. To otrzeźwiło natychmiast samego Virio, który zmarszczył brwi i wrócił myślami do swojego zadania.

Czasy kapłaństwa miał za sobą, więc nie było o czym myśleć.

Miał ochotę prychnąć jak dziewczyna nagle pisnęła z radości i rzuciła się w objęcia namiestnika, ale powstrzymał się żeby przypadkiem nie zwiększyć energii, którą wciąż utrzymywał na niewidocznym poziomie.

– Udało się! – powiedziała szczęśliwa ciemnowłosa, która promieniała, patrząc na samego Chanyeola – O matko... to było takie... nie umiem tego opisać!

A Chanyeol się zaśmiał. On się zaśmiał! Kapitan nigdy w swoim życiu nie słyszał jego śmiechu. Znał tylko i wyłącznie ostre spojrzenie i nieprzychylny wzrok przy proponowaniu mu jakiegoś kompromisowego rozwiązania. Ale nigdy, przenigdy, nie słyszał żeby Chanyeol szczerze zaniósł się śmiechem.

– Nie ma mowy o pomyłce – powiedział cicho sam do siebie, wciąż obserwując tę sielankę.

Ukrył się momentalnie za konarem, gdy tylko zauważył, że Rua machinalnie spojrzała w jego kierunku. Nie była łatwą osobą do szpiegowania i nie spodziewał się jej tutaj, ale jakoś musiał sobie z nią poradzić. W każdym razie nie dziwiło go, że miała jakieś dziwne przeczucia.

– Wiedziałem, że oddaję ją w dobre ręce – powiedział namiestnik, patrząc prosto na Ruę – Dziękuję.

– Ma w sobie piękną energię – przyznała – To ja dziękuję, że mogłam z nią pracować. Wystarczyło wydobyć tylko pieśń z jej ciała, żeby zaczęła rozkwitać. Początkowo było ciężko... ale po pracowitym miesiącu otworzyła swoje serce na początkowy rytuał, tym samym uwalniając swój potencjał.

– Chyba mi jej nie zabierzesz do świątyni, co? – zapytał, unosząc jedną brew do góry.

Ta tylko się zaśmiała i podeszła do szczęśliwej Lary, patrząc jej prosto w oczy.

– Jeśli tylko zechcesz, powitamy cię z otwartymi ramionami. Najpierw jednak zrób co musisz i otwórz tego ponuraka na świat – spojrzała wymownie na Chanyeola, na co ten się oburzył, a sama Larissa cicho zachichotała – Masz w sobie cudowną pieśń, a dzieci które narodzą się z twojego łona będą niosły tę pieśń w jeszcze piękniejszy sposób. Zwłaszcza jeśli trafisz na odpowiedniego mężczyznę.

To nieco speszyło samą dziewczynę, która podrapała się po nosie.

– Chyba trochę za wcześnie na takie rozmyślania...

– Być może – przyznała – Ale jestem prawie pewna, że twoi potomkowie będą jednymi z najpotężniejszych nosicieli ognistej energii jakie widziała Mesaria. Nie brakuje ci wad, nad którymi musisz pracować... ale jeśli przezwyciężysz strach i to co cię nęka od małego, to będziesz potężną przedstawicielką naszej frakcji, Larisso.

I te słowa Virio przyswoił sobie niczym mantrę, którą powtarzał przez całą drogę powrotną do chaty. Następnie wszystko zapisał, by nie zapomnieć ani słowa, jednocześnie musząc przyznać księżniczce Arii rację. Jeśli nie zdołają powstrzymać Chanyeola przed związaniem się z ową Larissą, frakcja ognia zyska dziedzica, którego nie będą w stanie zdetronizować.

Dlaczego tak myślał? Bo Rua wyczuła w niej to coś. A Rua nigdy... nigdy się nie pomyliła w swoich spostrzeżeniach.

***

– To niemożliwe! – krzyknęła Aria, rzucając sztyletem prosto w ścianę, gdzie utknął w łączeniach między kamieniami.

Oddychała ciężko po usłyszeniu wieści od swojego najbardziej zaufanego kapitana. Poprawiła swoją nieco cięższą suknię utkaną z najwyższej jakości smoczego jedwabiu i założyła ręce, opierając się tyłem o stół strategiczny w nawie bocznej sali tronowej.

Virio za to stał oparty o ścianę i gwizdnął, widząc siłę z jaką wbiła ostrze w kamienną fakturę. On również bawił się swoim sztyletem, ale przy tym miał w myślach twarz wybranki namiestnika ognia. Nie była brzydka... ba! Mógł powiedzieć z pełną świadomością, że Chanyeol miał z pewnością wysokie wymagania i niebanalny gust. Ale miała w twarzy coś znajomego... Coś, co nie pozwoliło mu się w pełni skupić na swoich obowiązkach. Skądś ją kojarzył, ale skąd?

– Mówisz, że najwyższa kapłanka stwierdziła, że ta kobieta jest potężną przedstawicielką frakcji?

Jej oczy też były znajome. Jasne, świecące złotem, pełne dobra...

– Virio!

Ocknął się w sekundzie i popatrzył na Arię z pytaniem wypisanym na twarzy. Zrobił skruszoną minę i skinął jej głową.

– Wybacz, pani. Zamyśliłem się.

Ta założyła ręce i cisnęła w niego złowrogim spojrzeniem.

– Lepiej, żeby to było zamyślenie nad planem rozdzielenia tej dwójki. Faktycznie jest aż tak dobra?

– Nie wyczułem od niej nic specjalnego. Rua zaś mówiła o potomkach, nie o niej samej.

Kłamstwo. Złapał się na pierwszym kłamstwie w stosunku do księżniczki. Ale przecież nie powie co wyczuł w jej energii, bo zwyczajnie by go wyśmiała.

– Czyli... – zaczęła się jąkać, po czym na krótko zagryzła wargę – Rua już podejrzewa, że połączy się z Chanyeolem? Przecież to jedyne wytłumaczenie czemu uważa, że jej dzieci będą potężne!

Zaczęła się panika i Virio to widział. Aria jeszcze nigdy nie była w takim stanie... lawirowała gdzieś pomiędzy paniką, niecierpliwością i chorobliwą paranoją. To prawda, że gdyby Chanyeol zyskał potężnego potomka nie mieliby szans zyskać poparcia we frakcji ognia, ale nie było to też takie pewne, że pojmie za żonę utalentowaną dziewczynę.

Jeśli jednak łączyło go z Larissą to, o co go razem z księżniczką podejrzewali, to mógł sprawdzić się najgorszy scenariusz, o którym właśnie myślała księżniczka.

– Przypomina mi kogoś, ta cała Larissa – wtrącił nagle – Jej twarz...

Cichy śmiech Arii przerwał jego komentarz w jednej chwili. Popatrzyła na niego pobłażliwym wzrokiem i założyła ręce, jednocześnie odpychając się od stołu strategicznego.

– Już ci zawróciła w głowie? – powiedziała litościwie.

– Nie! Mówię tu o jej podobieństwie do kogoś, kogo znałem. Ale nie mogę sobie przypomnieć o kogo mogłoby chodzić.

Jej wzrok z rozbawionego zrobił się nagle złowrogi, na co Virio uśmiechnął się pod nosem. Wracała prawdziwa księżniczka Aria i wielce go to radowało...

– I niech tak zostanie – wycedziła przez zęby – Masz być w pełni skupiony na swoim zadaniu, pamiętaj o tym. Rób co uważasz za słuszne, ale masz ją odciągnąć od Chanyeola. Potem... już nie będzie potrzebna, więc dopiero wtedy dam ci zupełnie wolną rękę i będziesz mógł z nią zrobić co ci się żywnie podoba.

Powiedziała tyle i chciała powiedzieć, po czym stwierdziła, że nie była już tu dłużej potrzebna, dlatego wyszła z sali tronowej, kierując się prosto do swojej komnaty.

Virio natomiast miał ponownie wrócić do frakcji ognia i w dalszym ciągu obserwować ruchy namiestnika. Ale co bardziej go interesowało w tym momencie... pora było poznać dziewczynę cud o imieniu Larissa.

***

Tadaaam! Po dłuuugiej przerwie w końcu wracam z rozdziałem. Ostatnio przyznaję miałam mało czasu na cokolwiek, w tym i za mało czasu na ruszenie dalej z opowieścią, dlatego tak długo to trwało, ale udało się.

Na całe szczęście w ostatnim czasie doznałam dużej weny i otrzymałam wiele inspiracji dzięki kontaktom z niektórymi osobami, co na całe szczęście ruszyło mnie do dalszego pisania.

Zdaję sobie sprawę, że aktualne wydarzenia z książki nie są zbyt porywające, ale stopniowo będzie coraz więcej akcji, obiecuję. Musimy tylko przetrwać etap szkolenia, a potem tempo będzie wzrastać 😄

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top