5.
Allen wrócił prosto do S.T.A.R. Labs. Był jednak wyraźnie niepocieszony. W końcu niczego nie osiągnął. Wciąż tkwił w martwym punkcie! Jedynym śladem po Snarcie był zapis sprzed dziesięciu dni z kamery przed garażem. To wszystko. Wtedy jeszcze żył... Flash musiał się otrząsnąć, bo zaczynał myśleć o bardzo niepokojących rzeczach.
- Cisco, obserwuj Annę Bryant. Coś mi tu nie gra – odezwał się, gdy znalazł się z powrotem razem z przyjaciółmi.
- Myślisz, że babka coś kręci?
- Nie wiem, ale... No, po prostu. Miej ją na oku.
- Jasne, szefie. – Ramon zasalutował.
- Co z miejskim monitoringiem?
- Obserwuję wszystko, każdą kamerę w mieście, do której mogę się podłączyć. Legalnie lub nie – poinformował go Cisco. – System szuka prawidłowości w proporcjach twarzy, ale jak na razie nic. Żadnego trafienia.
Brunet pokiwał smętnie głową. Widział, że przyjaciel się stara. Jednocześnie jednak wiedział, że to za mało. Zerknął na Lisę. Była przejęta, choć starała się to chociaż trochę ukryć. Chciała być twarda, tak jak zawsze, i młody mężczyzna musiał stwierdzić, że jak na takie okoliczności, świetnie jej szło. Aczkolwiek dostrzegał napięcie i strach o brata. Był dobrym obserwatorem. Praca technika kryminalistycznego wymagała od niego spostrzegawczości.
- A inne miasta? – zapytał nagle, patrząc na zebranych w pomieszczeniu.
- Inne? – Cisco uniósł wysoko brwi. – Nie mów mi, że mam się podłączyć do sieci w całym kraju.
- Jeżeli to pomoże.
Zapadła niewygodna cisza. Caitlin patrzyła to na Cisco, to na Barry'ego. Ramon był jeszcze bardziej zdziwiony. Jedynie Lisa zdawała się rozumieć całą sytuację. W jej oczach można było zauważyć nieme podziękowanie za starania, które superbohater wkładał w odnalezienie jej brata.
- Barr, nie wiem, czy mój system to udźwignie – zaczął powoli i trochę niepewnie Cisco, jakby bał się reakcji Barry'ego.
- Spróbuj. Jeżeli tego nie zrobisz, nigdy się nie dowiemy – odpowiedział Allen, ale dało się wyczuć, że nie był już taki spokojny. Nie mógł, nie potrafił. Miał wrażenie, że Cisco nie był chętny do sprawdzania monitoringu z całego kraju. Czyli nie chciał pomóc. Do tej pory było ok. Ale teraz, kiedy trzeba było się bardziej wysilić, już nie wszystko szło tak dobrze.
Ramon już bez żadnego słowa wrócił wzrokiem do monitorów.
- Znajdę go. Obiecuję – odezwał się po chwili Flash, patrząc na Lisę.
- Wiem – odpowiedziała cicho, ale było widać, że walczy z emocjami.
Brunet wyszedł, kierując się prosto na schody, prowadzące na dach budynku. Musiał odetchnąć chłodnym powietrzem nocy. Potrzebował tego.
Z samej góry rozciągał się ładny widok na miasto, w tej chwili mocno oświetlone. Jednak młody mężczyzna nie widział w tym niczego pięknego. Nie tym razem. Podszedł do brzegu dachy i wypuścił nadmiar powietrza zalegającego od jakiegoś czasu w płucach. Z chwili na chwilę czuł się coraz bardziej bezsilny. Robił, co mógł, a to i tak nie przynosił żadnych rezultatów. Może coś przeoczył? Musiało być coś, czego pierwotnie nie dostrzegł. Ludzie nie znikają tak po prostu bez śladu. Nie tacy ludzie jak Leonard Snart. Kapitan Cold. Facet, który potrafi sobie sam ze wszystkim poradzić. Który jest twardzielem. Największym, którego młody mężczyzna spotkał na swojej drodze. To musi się dobrze skończyć! Musi...
Niemalże podskoczył, kiedy poczuł dotyk na ramieniu. Okazało się, że to Caitlin.
- Przestraszyłaś mnie... - szepnął.
- To trudne – odpowiedziała szczerze, zabierając dłoń z jego ramienia, po czym potarła własne ramiona. Było zimno, ale Barry jakby w ogóle tego nie dostrzegał.
- Wróć do środka. Jest naprawdę zimno.
- Tylko z tobą.
- Caitlin... - Westchnął cicho. – Muszę... Jeszcze chwilę – poprosił.
- Barry, co się dzieje? – Snow spojrzała na niego wyraźnie zaniepokojona. – Wtedy w kuchni, teraz tutaj. Izolujesz się. Cierpisz. Widzę to. Powiedz mi, co się dzieje – dodała z nieco większym naciskiem.
Allen odetchnął i pokręcił głową.
- Wszystko w porządku, Caitlin. Nie martw się. Proszę.
- Jak mam się nie martwić, kiedy po pierwsze chodzi o ciebie, a po drugie – widzę, że coś jest nie tak, a nie chcesz ze mną porozmawiać.
- Straciłem ostatnio za dużo osób – wypalił nagle. – Nie mogę... - urwał, zdając sobie sprawę z tego, co chciał powiedzieć, a nie mógł przecież. Nie mógł, absolutnie. Nawet Caitlin. Ona wydawała się nieco zaskoczona słowami przyjaciela. Przyglądała się mu bez słowa, bo chyba sama nie wiedziała, co powiedzieć.
- Wróćmy – przerwał tę ciszę, odwracając się. – Chodź, bo zmarzniesz.
Caitlin ruszyła za Flashem, ale wciąż milczała. Jednak jakby coś zrozumiała. I zdecydowanie zrobiło się jej jeszcze bardziej żal Barry'ego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top