Mroza mrozem nie zwalczaj.

Po ciemnym, ogarniętym nocnym przymrozkiem parku, szedł 11letni chłopiec. Kruczoczarne włosy i żółto-zielona bluza - to go wyróżniało. No i oczywiście fakt, że o tej godzinie, policja go jeszcze nie złapała. Jeszcze.

Nastolatek trzymał w tej chwili zimny łańcuch huśtawki, a wyglądając spod kaptura, zobaczył zmieniające się, raz na czerwone, to na niebieskie światło policyjnego wozu.

Jego bluza zaczęła nagle zmieniać kolor na ciemniejszy. Spodnie miał akurat czarne, więc ciemniejsze nie musiały i jakby nie mogły być. Gdy samochody przejechały koło parku, jego ubranie zaczęło wracać już do normalnych kolorów.

Nie to, że Loki nie lubił być w centrum uwagi, ale tłumaczenie policji dlaczego poprzedniego wieczoru zniknął w zielonej mgle w ślepym zaułku, koło koszy na śmieci... po prostu nie miało by sensu.

Do domu też nie chciało mu się wracać, bo po pierwsze Speed ostatnio się na niego uwziął, a po drugie, drużyna miała w siedzibie "tajemniczego" gościa, a on za bardzo go nie polubił, wiėc postanowił się przejść... już jakieś trzy godziny temu.

"Wypadałoby się stąd ruszyć"- pomyślał. Oderwał rękę od metalu, a na tym miejscu został jeszcze trochę ciepły ślad.

Loki zrobił krok i... wywalił się. Na lodzie.

- Żenada. - mruknął trochę zezłoszczony.

"Ej, to mój patent. I jeśli ktoś chce się nim bawić, to będzie miał ze mną do czynienia".

Cłopak podniósł się, co nie sprawiło mu praktycznie żadnych trudności. Ale los chciał, żeby nie z tego powodu miał trudności.

- No jasne. - wymamrotał pod nosem. - Policja jak zawsze musiała przyjechać akurat... żeby zobaczyć wielkiego Lokiego! Ale nie teraz jest na to czas. - dokończył, zasłaniając aię przed światłem samochodu, który właśnie zdążył przzyjechać. Z niego, wysiadł trochę przygruby policjant, a wiedząc z kim ma do czynienia, oczywiście nie wziął ze sobą broni, bo to byłoby głupie.

- Eh. - westchnął zmęczony życiem. - Znowu szwędasz się po nocy? - zapytał.

- No.

Loki w ogóle nie przejmował się "funkcjonariuszem prawa". Wiedział, że z pojazdu, który stał za tym człowiekiem, wyjdzie i drugi, i któryś z nich będzie próbował mu coś tłumaczyć, dziwnie przy tym gestykulując rękami. Tak też się jednak

...nie stało.

- Tym razem nie masz żadnych śmieci. Nie ma gdzie uciekać. - powiedział zgryźliwie policjant.

- A może to ty powinieneś uciekać? - szepnął Loki, wyciągając dłoń w stronę samochodu.

- Hę? - po tej wypowiedzi (a może zdaniu w sensie logicznym) było już za późno na jakie kolwiek uciekanie.

Mężczyźnie zaczęło się zdawać, że samochód na niego warczy, albo i nawet wysówa zęby i podskakuje, zaś drugi - ten w środku - w ogóle nie mógł otworzyć drzwi.

- I w takiej sytuacji, chyba mogę sobie pójść. - stwierdził ("niczemu niewinny") nastolatek, śmiejąc się na koniec złośliwie.

Odwracając się i odchodząc, jego bluza zniknęła, zmieniając się w pelerynę połączoną z kapturem (nie wiem jak to się fachowo nazywa).

Po tym jakże pouczającym spotkaniu z ludźmi w niebieskuch mundurach, które Loki nie wiedział po co oni nosili (no bo przecież mogły by być zielone), mógł skupić się na tym, co wcześniej zauważył. I nie, nie było to dziwne drzewo, które wyglądało jak Groot, ani karuzela, która kręciła się sama z siebie, a...
Chwila, chwila. To w sumie mogło mieć coś z tym wspólnego.

Loki, długo się nad tym nie zastanawiając, przesunął dłoń lekko do góry i karuzela zajęła się ogniem.

Który nagle zgasił się przez lodową mgłę.

"No dobra".

Najlepszym sposobem, żeby sprawdzić czy ktoś znajduje się w twoim środowisku, jest zobaczenie czy będzie cię gonił. No, to był przynajmniej jeden ze sposobów, który Loki akurat ostatnio widział na filmie, który  prawie w całości przespał.

Chłopak zaczął biec w kierunku najbliższych drzew, ciągnąc za sobą pelerynę. I na szczęście pamiętał, żeby nigdzie nią nie zahaczyć.

Po chwili był prawie pewien, że ktoś go śledzi. Co prawda nie słyszał za sobą żadnych kroków, ale czuł obok siebie zimny wietrzyk, który dziwnym trafem, gdy chłopak zmieniał kierunek, "szedł" za nim. Więc opcja była taka: gościu był niewidzialny.

W końcu Loki, nie przyzwyczajony do długiego biegania, stanął.

- Pokż się! - krzyknął, a echo poniosło jego głos między drzewami. - No dawaj. - warknął, już tym zdenerwowany, przygotowany na wystrzelenie kuli energii, jakby co.

Jego nocne spacery nigdy nie trwały wiecznie. Chciało mu się już wracać do domu, a nie miał zamiaru przyprowadzać do niego kolejnego nieznajomego. Jeden już tam siedzi, jeśli Wiccan go jeszcze nie wyteleportował do właściwego wszechświata.

W kierunku czarnowłosego, zaczęła w pewnym momencie lecieć mała, niby nic nieznacząca śnieżynka. Gdy była już blisko, Loki złapał ją, a po zaciśnięciu dłoni w pięść, zaczęła z niej kapać zielona ciecz, (czy u niego wszystko musi być zielone?)

- Jack Mróz. - powiedział cicho, chociaż wcale nie do siebie. - Co? W telewizorze ci się już znudziło? - dokończył sarkastycznie, opierając się o drzewo. Teraz zebrało mu się na żarty, no ale w końcu był z tego znany.

Parę dni temu, w czasie jednej z misji, Loki wpadł do czyjegoś mieszkania przez okno i akurat załapał się na kawłek filmu, który akurat oglądało tamto dziecko w telewizji - Rise of the Guardiands. Dlatego znał postać Jack'a Mroza, a że w dziewięciu krainach nie było prawie nic niemożliwego, był w stanie "uwierzyć".

- Widzisz mnie. - stwierdził radośnie Jack.

- No nie do końca - odpowiedział Loki, rozglądając się dookoła i odskakując, kiedy zobaczył białowłosego chłopaka tuż obok siebie.

Nastolatek zaśmiał się, a Loki... nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top