Kolejny dzień z życia przemytnika.
Cały wszechświat jest wplątany w międzygalaktyczną wojnę. Wojnę pomiędzy imperium, a republiką. W konflikt ten zaangażowane są praktycznie wszystkie galaktyki, w większym lub mniejszym stopniu. Ludzie walczą zarówno na ziemi jak i w powietrzu, organizują podchody, zdobywają miasta lub całe planety, albo toczą liczne potyczki w przestrzeni kosmicznej. Muszą opowiedzieć się po którejś ze stron, albo ktoś wybierze to za nich.
A co jeśli nie należą ani do tych dobrych, ani do tych złych? Co jeżeli stanowią odrębną kategorię sami w sobie? Stoją po własnej stronie. Trzymają się pewnych reguł, lecz nieraz łamią przy tym inne. Są gotowi wykonać różne niebezpieczne i pewnie niejednokrotnie nielegalne zadania czy misje byleby zarobić niezłą sumkę. Takich ludzi było niewielu, lecz nawet pośród nich musiał się znaleźć ten nejsłynniejszy.
Tym kimś był Han Solo. Człowiek, który nie bał się żadnego wyzwania, byle tylko wynagrodzenie było tego warte. Należy też wspomnieć, że miał na pieńku praktycznie z każdym, z kim tylko było można. Mimo to nie było do tej pory opresji, z której by nie uszedł. Może nie zawsze z honorem, ale przecież liczy się efekt. Poza tym był niezwykle rozpoznawalny, ale też poszukiwany w kilku galaktykach.
A co przemytnik porabiał aktualnie?
W sumie to co zwykle. Pakował się w kłopoty tylko po to, aby potem wyjść z nich w wielkim stylu. Lecz każdy fart kiedyś się kończy. Czy skończył się też dla niego? A może to jeszcze nie był ten dzień?
Sokół Milenium spokojnie leciał przez przestrzeń międzygwiezdną. Do tej pory piloci nie napotkali zbytnich trudności. Stoczyli tylko drobną potyczkę z trzema TIE-ami, ale to był dla nich chleb powszedni. Uporali się z nimi w przeciągu niecałej minuty, a następnie weszli w przestrzeń międzygwiezdną i ruszyli w kierunku swojego obecnego celu. Zaś jedynym dowodem ich niedawnej obecności w tamtym rejonie były szczątki rozwalonych statków, swobodnie unoszące się w próżni.
Tymczasem, w kabinie pilota, Han siedział na fotelu z założonymi za głowę rękoma i z nogami wyciągniętymi i opartymi na panelu sterowania. W tej chwili do kabiny wszedł drugi pilot, oraz nieodłączny towarzysz przemytnika- Chawbacca.
- Hej, nieźle sobie z nimi poradziliśmy, co powiesz Chowie?- Han zwrócił się do siedzącego obok Wookiego.
- Akhrrr Ahr aarrr.- zaryczał jego kompan w odpowiedzi, oburzonym tonem.
- Co proszę?! No a ty jak zwykle swoje.- zaczął polemizować pilot.- A kto ostatnio rozwalił tych gostków na Tamaranie, hmm?
- Ahrrrrr.
- No teraz to chyba sobie żartujesz?!- tym razem oburzył się Han.
- Ahr arrr akhrrr.
- A z tobą to takie rozmowy.- Solo udał obrażonego.
I tak to by się ciągnęło gdyby nie nagłe komplikacje. W tej chwili na skanerze zaczęło migać kilka punktów, a następnie Sokół wyszedł z nadprzestrzeni.
- Co jest, do jasnej...- zaczął pilot lecz na widok rozgrywającej się przed nim sceny, nie dokończył wypowiedzi.
- Akrrr.
- No co ty nie powiesz? Ruszaj się! Musimy zestrzelić kilka TIE-ów!
Po tych słowach pewnie złapał za stery, a następnie ruszył z prawie maksymalną szybkością wprost na sporych rozmiarów krążownik imperium. Zaś w niedalekiej odległości latało kilka naście statków imperium, które usilnie próbowały zestrzelić inny pojazd, który jednak sprawnie unikał większości ataków. Ale przy obecnym rozkładzie sił, taka sytuacja nie mogła utrzymać się wiecznie.
Normalny pilot nigdy dobrowolnie nie zaczynałby walki z imperium, tylko po prostu stąd odleciał. Ale Han do nich nie należał. Chętnie przytrze nosa imperium, a im większe przy tym ryzyko, tym większa przy tym zabawa.
W tej chwili od walczących odłączyły się trzy TIE-e i zaczęły lecieć w ich stronę.
- No to czas zacząć zabawę.- powiedział cicho pod nosem Han, uśmiechając się przy tym zadziornie.- Wiesz co robić stary!- krzyknął do swojego kompana, który zajął miejsce przy działku dziobowym.
W tym momencie obie strony rozpoczęły ostrzał, z tą różnicą, że strzały z Sokoła Milenium okazały się dużo bardziej celne. Już po chwili dwa z atakujących TIE-ów zostały rozwalone, a Han co chwile wykonywał przeróżne akrobacje, którymi mógł sié poszczycić jedynie wytrawny i doświadczony pilot.
Zaś kiedy załogi obu statków połączyły siły, cała potyczka nie zajęła więcej niż piętnaście minut.
Nagle w radioodbiorniku, na Sokole dało się słyszeć takie oto wezwanie.
"- Tutaj załoga Ducha, odbiór. Można wiedzieć komu zawdzięczamy ratunek."- odezwał się kobiecy głos, zaś zaraz potem, w tle można było usłyszeć niezbyt zadowolonego i marudzącego pasażera "Oj tam zaraz ratunek".
- Przypuszczam, że najlepszemu pilotowi na świecie.- odparł ze spokojemi i "jak zwykle" skromnie Han, dumny ze swoich akrobatycznych popisów i manewrów.
"- Jaka skromność przez ciebie przemawia, kapitanie."
Nagle Solo przypomniał sobie skąd kojarzył nazwę "Duch".
- Leia karze przesłać wam pozdrowienia.- odezwał się, a zaraz potem dodał w stronę Chawbaccki.- Nie wiem czy kazałaby, ale co tam. Oni nie muszą o tym wiedzieć.- Zaś potem z poowrotem zwrócił się do odbiornika.- Było mi szalenie miło, ale muszę wracać do swoich obowiązków.
- My również. I jeszcze raz dziękujemy.
Po tym komunikacie "Duch" skoczył w nadświetlną i tyle go widziano.
- Dobra. Następny przystanek- Tatooine. Dostarczmy wreszcie te cacko komu trzeba i kończmy robotę.
- Ahrr arrr.
- Wiesz co? W stu procentach się z tobą zgadzam.- mówiąc to Han włączył hipernapęd i już po chwili oni także zniknęli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top