Bracia cz. 1

Siedmioletni chłopak ukrywał się za pniem jednego z wysokich drzew. Jak na złość cała mgła zazwyczaj unosząca się nad ziemią i utrudniająca walkę, tym razem całkowicie gdzieś zniknęła, co chłopakowi było wybitnie nie na rękę.

"Czemu kiedy akurat raz byłaby potrzebna, ta akurat znika? To Wioska Mgły, a nie..."

Nim siedmiolatek zdążył choćby dokończyć myśl, musiał zrobić szybki unik w prawo, a w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał, wbiło się kilka kunai. Nie żeby specjalnie się ich obawiał, ale nie chciał też robić z siebie tarczy strzelniczej. Co to to nie!

Stanął pewnie na lekko ugiętych nogach i nie spuszczał wzroku z krzaków przed nim, z których jeszcze przed chwilą wyleciały ostrza.

- Jeśli chcesz walczyć, wyłaź, a nie chowasz się jak tchórz!- zawołał w przestrzeń, lecz odpowiedziała mu wyłącznie głucha cisza, przerywana jedynie cichym szumem wiatru.

I właśnie to przyprawiało go o dreszcze. Mimo, że ktoś atakował go już od dobrych kilku minut, do tej pory nie udało mu się go nawet przez chwilę dojrzeć wśród drzew. Nie bał się walki. Przeciwnie, chciał jej. Chciał wreszcie udowodnić swoją wartość. Chciał udowodnić, że jest od niego lepszy... A przynajmniej może z nim konkurować.

Jednak wybierając się na tę misję, nie pomyślał, że przyjdzie mu się zmierzyć z przeciwnikiem, którego nie widać, a co za tym idzie, nie można zranić.

Ponownie uskoczył w bok, jedynie o milimetry omijając powietrznego pocisku, lecącego wprost na niego. Zacisnął mocniej dłonie na rękojeści trzymanego miecza.

- No dalej! Pokaż się wreszcie!- ponownie krzyknął, lecz tym razem w jego głosie pobrzmiewało wachanie, a wręcz obawa.

Skarcił się za to w myślach.

"Jeśli chcę go dogonić, nie mogę się bać pierwszego lepszego przeciwnika!"

Zazwyczaj jednak dostawał proste zadanie. Stawał naprzeciw zazwyczaj starszego od siebie przeciwnika i miał walczyć dopóki go nie pokona. Nawet jeśli miałoby to trwać kilka godzin. Nie mógł odpuścić. To by była oznaka słabości, a to ostatnie co chciał sobą reprezentować.

"Niech to! Celuje w tytuł Mistrza Miecza, a nie umiem wygrać z kimś takim? Co za żenada."

Westchnął cicho i praktycznie w tym samym momencie do jego uszu dobiegł cichy szelest. Natychmiast odwrócił się w stronę, z której dobiegł hałas. Jednak nikogo ani niczego tam nie zauważył. Jednak wiedział, że nie mogło mu się przesłyszeć. To byłby podstawowy błąd. Każdy nowicjusz się na tym łapie. Wtedy traci czujność, a to oznacza, że jest łatwą ofiarą. A przecież on nie był amatorem!

Chociaż teraz to właśnie tak wyglądało... Niestety.

- Nie oszukuj się. Nigdy mu nie dorównasz.

Białowłosy spiął się na ten głos. Wydawał się on dochodzić z każdej strony. A wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, na co chłopak tylko mocno zacisnął zęby. Ktokolwiek to mówił, mylił się. Nie miał racji. Nie mógł!

- Nawet nie zbliżysz się do jego poziomu.

Znowu ten sam irytujący głos. Tym razem chłopak nie zamierzał stać bezczynnie.

- Zamknij się i wyjdź!- mówiąc to rozejrzał się, a w jego oczach widać było wyzwanie. W tej chwili już się nie bał. Był po prostu zły. Jak ktoś kto w ogóle go nie znał, miał czelność go osądzać.

- Odpuść sobie. Prędzej zginiesz...

- Wyjdź i powiedz mi to w twarz!- tym razem chłopak mu przerwał.- Nic o mnie nie wiesz! Nie masz prawa...

- Ależ wiem, całkiem sporo na dodatek.

Tym razem białowłosy od razu dosłyszał zmianę. Głos bowiem nie dochodził z zewsząd. Należał do jednej osoby, która stała za plecami chłopaka.

Ten natychmiast odwrócił się z zamiarem udowodnienia przeciwnikowi w jak wielkim jest błędzie.

- Ty...- jednak głos uwiązł mu w gardle, gdy tylko zobaczył kto przed nim stoi.

Przymknął oczy, by nikt nie mógł dostrzec kryjącego się w nich zawodu, bólu i wstydu. Dlaczego nikt w niego nie wierzył? Nawet jego własny klan? A teraz jeszcze...

- Mizukage...- szepnął cicho, a cały jego zapał minął. Co było w nim nie tak, że nikt nie chciał dać mu szansy? Czy naprawdę prosił o aż tak wiele? Chciał jedynie udowodnić, że też jest zdolnym szermierzem, że może zostać wybitnym shinobi, że nie jest od niego gorszy...

Pomimo wciąż zaciśniętych powiek, wiedział, że jasnowłosy się do niego zbliża. Słyszał jego ciche kroki, które po kilkunastu sekundach umilkły. Zaś kiedy z powrotem otworzył oczy, dostrzegł go tuż przed sobą.

Niewysoki shinobi o różowych oczach stał tuż przed nim i wpatrywał się w niego krytycznie. Jakby chciał powiedzieć "spodziewałem się po tobie więcej". Po chwili zaś wyciągnął rękę w jego kierunku. Z początku białowłosy nie był pewien do czego tamten zmierza, ale kolejne słowa Mizukage wprawiły go w szok i osłupienie.

- Oddaje mi swój miecz.- głos Czwartego był nieustępliwy i chłodny.

Chłopak cofnął się gwałtownie i wstrzymał oddech.

- Nami?- spytał niedowierzająco. Chyba nie oczekiwał od niego, że odda mu narzędzie, które miało być mu niezbędne w obranej przez niego przyszłości.

Jednak wzrok Czwartego był nieustępliwy. Tak samo jak jego ton głosu.

- To co słyszałeś. Miecz.- brzmiało to tak jak rozkaz, bo w zasadzie nim właśnie było.

A białowłosy nie mógł mu się sprzeciwić. Nie kiedy stał przed samym Mizukage. Jednak do tej pory nie rozumiał, skąd on się tu wziął. Przecież to była zwykła misja...

Ale to nie miało teraz znaczenia. Spuścił wzrok na swój miecz i mimowolnie zacisnął dłoń na jego rękojeści. Miał go niemal od zawsze... A teraz miał go po prostu oddać? Zrezygnować ze wszystkiego co chciał osiągnąć?

Nie wiedział co powinien teraz zrobić. Jeśli się sprzeciwi, może ponieść surowe konsekwencje. Ale... Był na nie gotowy. Wie czego chce i ma zamiar o to walczyć!

Chociaż czy warto, gdy nikt w niego nie wierzył? Co innego gdyby miał wsparcie choć jednej osoby, ale...

- Suigetsu.

Chłopak podniósł zaskoczone spojrzenie. Dobrze znał ten głos. I z pewnością nie należał on do Mizukage.

- Suigetsu!

Znowu ktoś go wołał. Tylko gdzie? Skąd?

Chłopak już kompletnie nic nie rozumiał. Co to wszystko miało znaczyć?!

Rozejrzał się dookoła i nagle nie widział już żadnych drzew ani krzewów. Zniknął również Mizukage. Zaś sam chłopak stał pośrodku przestrzeni czarnej niczym noc.

- Suigetsu!

Białowłosy zamrugał kilkakrotnie i gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. Ciszę zaś przerywał jego głośny i urywany oddech.

To był tylko sen...

- Już w porządku. Nie ma się czego bać.- głos wypowiadający te słowa był spokojny i chcący dodać otuchy temu, do kogo były skierowane.

- Baka! Niczego się nie boję!- fioletowooki zaoponował jak przystało na siebie, czyli głośno i... z krzykiem.

W tym samym też momencie podniósł wzrok na swojego rozmówcę i spotkał się z radosnym spojrzeniem niebieskich tęczówek. Na jego twarz wkradł się urażony grymas.

- Znowu się ze mnie nabijasz Onii-san.- stwierdził już spokojnie, a ten tylko się uśmiechnął ukazując rząd spiczastych zębów.

- Ja? No skąd? Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wybrać się ze mną na trening. Zazwyczaj jesteś bardziej chętny, ale skoro nie chcesz.- starszy z nich droczył się z bratem wyraźnie czerpiąc z tego satysfakcję.

Zaś Suigetsu niemal od razu przegonił myśli o złym śnie i rozbudził się całkowicie. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby brat proponował mu osobisty trening. A jeśli już taka okazja się trafiała, to grzechem byłoby nie skorzystać. Dlatego też poderwał się z łóżka z uśmiechem.

To prawda, że chciał dorównać bratu i traktował go jak największego rywala. Co jednak nie znaczyło, że nie dostrzegał jego ponadprzeciętnych umiejętności. Mangetsu zdecydowanie był jednym z najbardziej obiecujących szermierzy w całej historii Kirigakure. A trening z kimś takim był niezwykłym wyróżnieniem.

Choć oczywiście nigdy nie przyznałby tego na głos. A już zwłaszcza przy nim.

- Tym razem to ja będę górą Onii-san.- zapowiedział pewnie, jednocześnie siłując się z butem który złośliwie akurat nie chciał się odpowiednio zapiąć. Fioletowooki wyszczerzył się w jego stronę, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Zaś zaraz potem usłyszał za sobą cichy śmiech brata i poczuł jak na głowę zostaje mu zarzucona fioletowa bluza.

- Ubierz się. O piątej rano nie jest za ciepło.- upomniał go niby to z powagą, ale młodszy nawet nie musiał patrzeć aby wiedzieć, że tamten się uśmiecha.

Ale nim zdążył to jakkolwiek zripostować, usłyszał tylko odgłos zamykanych drzwi i oddalających się kroków.

Zgodnie ze słowami pośpiesznie ubrał się i wybiegł z pokoju. Po drodze jeszcze tylko zastanawiał się skąd u jego brata ten nagły zryw, ale nie zamierzał na niego narzekać.

Jednak na drugie pytanie już niestety nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

"Co on robił w moim pokoju o piątej rano? I mam nadzieję, że niczego się nie domyślił..."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top