67

— Powinniśmy mu powiedzieć — szepnął znów Harry, kątem oka obserwując Syriusza, krzątającego się w kuchni.

Heather wywróciła oczami, jednak ostatecznie uniosła wzrok znad książki. 

— Rozumiem, że wykopałeś sobie już grób? Dostatecznie duży, żebym też się zmieściła?

— Nie przesadzaj, nie będzie tak źle... jestem pewien, że gdzieś w głębi duszy się z tym liczył...

Black zmarszczyła brwi, kierując spojrzenie na ojca. Krzątał się po kuchni, przygotowując obiad. I co ciekawsze, nucił przy tym. Dziewczyna nie miała jeszcze okazji zaobserwować u niego tego typu zachowania, ale aktualnie nie miała zamiaru przejmować się jego stanami emocjonalnymi. Oczywiście tak długo, jak nie dotyczyły gniewu skierowanego w nią lub Harry'ego. 

— Że hajtniemy się tuż po szkole, a ja już będę w dwupaku? — zapytała, unosząc brew. — Na pewno. 

Zamierzała wrócić do książki, jednak nie mogła, bo zdała sobie sprawę z jednej, bardzo ważnej rzeczy. Była w ciąży. A to oznaczało, że jej ciało się zmieniało. A ostatnie o czym marzyła, to stać w sukni ślubnej w zaawansowanej ciąży.

— Musimy mu powiedzieć jak najszybciej — powiedziała, zatrzaskując z impetem książkę.

Harry zamrugał szybko, nie mogąc nadążyć.

— Jednak tak?

— Tak. Nie będę stać w sukni wielka jak balon, kiedy brzuch zasłania mi stopy! 

— Komu brzuch zasłania stopy? — zapytał Black, wchodząc do pokoju. 

Jego obecność spowodowała, że Heather i Harry podskoczyli ze strachu. Podczas, gdy Potter usiłował przełknąć wielką gulę w gardle, Heather na szybko usiłowała sklecić jedno zdanie.

— Harry — odpowiedziała pewnie, uśmiechając się do ojca nerwowo. — Utył ostatnio, za dobrze gotujesz...

— Ja wcale nie... — zaczął Harry, jednak spojrzenie Heather natychmiast go uciszyło. — Znaczy...

— Coś knujecie, dzieciaki — mruknął z uśmiechem Black.

Para spodziewała się, że będzie dalej drążyć, jednak Syriusz odwrócił się na pięcie i podążył ku schodom, aby znaleźć Annabeth. 

— Dzieciaki — mruknęła cicho Black, przecierając twarz. 

Syriusz wciąż miał ich za dzieciaki, a tak się akurat zdarzyło, że już niedługo nimi nie będą. 

— Skarbie... — zaczął Harry, obejmując Black ramieniem. 

— Jak my mamy mu to powiedzieć... — szepnęła. — No jak? On w ogóle nie bierze pod uwagę opcji, że...

— OBIAD! — wydarł się Syriusz tym razem powodując, że Harry i Heather stanęli na równe nogi. 

Black westchnęła ciężko, próbując oddalić od siebie negatywne myśli. Jeszcze będzie miała czas, żeby się pomartwić. Podążyła do kuchni, a Potter ruszył za nią, niczym cień.

We czwórkę zasiedli do posiłku.

— Hermiony nie ma? — zdziwiła się Annie, zerkając na pozostałych.

— Często ostatnio wychodzi. — Wzruszył ramionami Harry. 

Jakoś nie przejmował się nieobecnością Granger. Dziewczyna była zaradna i bez problemu poradziłaby sobie z każdym niebezpieczeństwem. Poza tym, miał własne zagwostki i przy tym wszystkim, co się wydarzyło, Hermiona schodziła na dalszy plan. 

— Czyżby znalazła sobie jakiegoś tajemniczego wielbiciela — zaszczebiotał radośnie Syriusz, co tym razem zdziwiło również Heather, która gwałtownie podniosła głowę znad talerza.

— Od kiedy interesuje cię życie miłosne Hermiony?

— Miłość to piękna sprawa, dziecko — odpowiedział Black, wzruszając ramionami. 

Sekundę później spuścił wzrok, ale Heather zauważyła, jak kątem oka zerknął na Annabeth. Westchnęła, ostatecznie darując sobie dalszą konwersację. Kontynuowali posiłek, każdy pogrążony we własnych myślach.

Tymczasem serce Harry'ego biło, jak oszalałe. Przełknął ledwo trzy kęsy i nie mógł już wdusić w siebie ani trochę jedzenia. Heather zdecydowanie go martwiła. Nie mógł dłużej patrzeć, jak snuje się po domu niczym duch, przestraszona za każdym razem, gdy z ust Syriusza wyleci słowo "dziecko". To niezdrowie i na dłuższą metę nie mógł tego wytrzymać. Dlatego odłożył widelec nieco głośniej, niż planował. 

— Wzniesiesz toast? — uniósł brew rozbawiony Black. 

Harry ponownie przełknął ślinę. 

— Mówiłeś, że miłość to piękna rzecz... — zaczął powoli, ściskając pod stołem dłoń Heather.

Black spojrzała na chłopaka zdziwiona. 

— Harry... 

— Oświadczyłem się Heather, a ona się zgodziła... — powiedział na jednym wydechu.

Zapadła cisza, przerywana jedynie głośnymi oddechami dwóch, wpatrujących się w siebie mężczyzn. Black patrzył na Pottera, Potter na Blacka. Ciemne oczy, kontra jasne. Nikt nic nie mówił, a Annie i Heather co chwila wymieniały się nerwowymi spojrzeniami. 

Przecież powinno być dobrze. Syriusz kochał Harry'ego, a Harry Syriusza. Nie mogli się pokłócić. Black powinien cieszyć się szczęściem córki i chrześniaka, prawda?

— Tato, my się kochamy — szepnęła Black czując, jak łzy napływają jej do oczu. Nie chciała negatywnej reakcji. Chciała usłyszeć, że Syriusz cieszy się tak, jak ona. Że akceptuje ich szczęście w pełni. — Tato, powiedz coś...

Syriusz wstał i zasunął po sobie krzesło.

— Syriuszu... 

— Chcę pobyć teraz sam — odparł Black, wychodząc z kuchni.

~*~

— Tęsknię za tobą, Remus... nie wiem, co robić... — szepnęła Heather, gdy skończyła czarować kwiaty na grobie państwa Lupin. 

Uśmiechnęła się smutno, wpatrując się w fotografię Remusa i Nimfadory, którą Andromeda zdecydowała się umieścić na pomniku. Black westchnęła ciężko, zakładając za ucho kosmyki, które wiatr zwiał wprost na jej twarz. 

Brakowało jej Remusa. I to w takich chwilach, jak ta, tęsknota najbardziej dawała o sobie znać. Był nie tylko jej przyjacielem, dobrym duchem. Lupin jako jeden z niewielu potrafił przemówić Syriuszowi do rozsądku. Znał go na wylot, rozumieli się wzajemnie i Heather nie wątpiła, że gdyby Remi był obok, wyjaśniłby jej dziwne zachowanie ojca.

Ani Heather, ani Harry, ani nawet Annabeth nie potrafili zrozumieć, dlaczego Black zachował się w ten sposób. Owszem, spodziewali się lekkiego niedowierzania, może nawet szoku, ale nie sądzili, że Syriusz tak po prostu wyjdzie, odmawiając rozmowy. I że zamknie się w pokoju na resztę wieczoru, a przez kolejne dwa dni będzie wszystkich ignorował. Zupełnie nie tak to sobie wyobrażali.

— Remi, jak ja mam z nim rozmawiać? — mruknęła, siadając na niewielkiej ławeczce, ustawionej naprzeciwko pomnika. — Harry powiedział mu przy obiedzie, że chcemy się pobrać... zareagował okropnie, a ja nawet nie mam pojęcia czemu. Sądziłam, że ucieszy się naszym szczęściem. A on tak po prostu...

Oparła podbródek na dłoni, wzdychając ciężko. Naiwnie wierzyła, że zdjęcie uśmiechniętego Remusa nagle do niej przemówi. Tak bardzo chciałaby, aby przemówiło. 

— Powinieneś być tutaj i mi doradzać, wiesz? Remi, skoro on tak zareagował na wieść, że chcemy się pobrać, to dowiadując się o ciąży... powybija nas, jak kanarki... 

— Kanarków raczej się nie wybija... 

Heather podskoczyła, słysząc znajomy głos. Odwróciła się natychmiast i ujrzała rudą czuprynę. Serce na chwilę zabiło jej szybciej, ale nie tylko z tęsknoty. Również z żalu. Ten sam żal odczuwała za każdym razem, gdy wspominała Freda.

— George — szepnęła, wstając. 

Pierwszym odczuciem była chęć przytulenia chłopaka. Tak, jak zwykle, gdy nie widzieli się przez długi czas. Jednak stojąc przed rudzielcem, w jej głowie przelatywało kilkaset myśli. Co, jeśli George myśli podobnie jak Pamela i obwinia Heather i Harry'ego o śmierć swojego brata? Black poczuła dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Przecież miał pełne prawo tak uważać.

— George, ja...

— Przytulisz mnie w końcu, czy będziemy tak stać, jak cmentarne hieny?

Black uśmiechnęła się. Uśmiechnęła się szeroko po raz pierwszy od trzech dni i wpadła w ramiona George'a.

— Merlinie, jak ja za tobą tęskniłam... — wyszeptała, gdy tylko chłopak postawił ją na ziemię. 

— Nawet nie wiesz, jak miło jest wyjść i zobaczyć kogoś, kto nie patrzy na ciebie, jak na trędowatego...

— Nie wiń ich... sami nie wiedzą, jak zachować się w tej sytuacji... — szepnęła, ściskając pokrzepiająco dłoń rudzielca.

— Wiem... — westchnął George. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy poruszyć temat swojego brata, jednak ostatecznie zostawił ten pomysł. Powoli godził się z jego śmiercią i choć wciąż cierpiał, to wiedział, że już nic nie może zrobić. — Wiem natomiast, że ty masz mi sporo do opowiedzenia...

Heather zaśmiała się nerwowo. Jakie było prawdopodobieństwo, że George usłyszał wszystko to, co mówiła do Remusa? Cholernie wręcz wysokie.

— Tak... — poddała się w końcu, drapiąc się po głowie. — Trochę tego jest...

George wyciągnął szarmancko ramię w stronę dziewczyny. Black ujęła je z uśmiechem i powoli podreptali ku wyjściu z cmentarza. Jednak na końcu alejki Heather odwróciła się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na pomnik Remusa i Tonks.

Była pewna, że w tamtej chwili to właśnie Remus odpowiadał za jej spotkanie z George'em. 

~*~

Hermiona szybkim krokiem przemierzała ulice Londynu. Była przerażona tym, co przed chwilą się wydarzyło, ale jednocześnie... musiała stwierdzić, że pocałunek z Draco przypomniał jej, że istnieje coś takiego, jak motyle w brzuchu.

Nie czuła tego od dawna. Od czasów szkolnych, od końca piątego roku, gdy swój ostatni dotychczas pocałunek dzieliła z, o ironio, Draconem. Pamiętała, że wtedy uciekła. Uciekła przerażona, zbyt przygnieciona poczuciem winy. Całowała się z bratem przyjaciółki, jednocześnie wrogiem swoich dwóch pozostałych przyjaciół. Całowała się z przyszłym Śmierciożercą. Popełniła ogromny błąd.

Nie sądziła, że po wojnie dane jej będzie popełnić znów ten sam błąd. Może i Draco nie był już Śmierciożercą, ostatecznie stanął po ich stronie, został uniewinniony, ale... ale wciąż pozostawał wrogiem Harry'ego. Chyba.

— Ale skoro nie ma już Voldemorta, nie ma jego zwolenników, Harry nie ma też wrogów... — szepnęła sama do siebie. — Ale on nawet nie był tak naprawdę jego zwolennikiem... przynajmniej do dnia bitwy...

Myślała. Wciąż gorączkowo myślała. Myślała o tym, dlaczego odwzajemniła pocałunek. Dlaczego do cholery nie spetryfikowała Malfoy'a, tylko pozwoliła mu na tego typu działania. 

Cichy głosik w jej głowie powtarzał, że... że w głębi serca właśnie tego chciała... że jej uczucia co do Dracona tak po prostu nie zniknęły. Był dla niej ważny i stopniowo stawał się coraz to ważniejszy. 

— Ale to nie znaczy, że od razu masz się z nim całować, idiotko! — syknęła, karcąc samą siebie. 

Stanęła nagle, ocierając spoconą twarz. Było południe, żar lał się z nieba, a ona pędziła przez miasto, jakby ktoś ją gonił. Obejrzała się jeszcze, jakby chcąc upewnić się, że jednak nikt jej nie gonił. Podświadomie wypatrywała pewnego wysokiego blondyna, ale ciężar spadł jej z serca, gdy zrozumiała, że Malfoy tym razem odpuścił. 

— Tylko na jak długo — szepnęła, znów kierując kroki ku Grimmauld Place. — Chociaż... może... może zrozumie, że nie jestem zainteresowana... 

Zainteresowana to ona była, i to cholernie. Ale najzwyczajniej w świecie bała się. Bała się, że Harry, Ron, Heather, Syriusz... oni wszyscy ją osądzą. Stwierdzą, że ich zdradziła, nie będą nawet chcieli z nią rozmawiać. 

Otuliła się ramionami, gdy nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele. 

— Przecież oni nie są tacy... 

Otaczali ją wspaniali, dobrzy ludzie, którzy byliby gotowi wskoczyć za nią w ogień, zasłonić własnym ciałem przed zaklęciem. I ona była gotowa zrobić to samo...

Ale czy byli gotowi wybaczyć dawnemu wrogowi? Zaufać mu? Puścić w niepamięć wszystkie krzywdy, których doznali? 

Co do Pottera i Heather, Hermiona miała dobre przeczucia. W końcu Black kochała swojego przyszywanego brata, a Harry kochał ją, więc siłą rzeczy wiedziała, że jeśli Heather poprosi swojego chłopaka o nić sympatii co do Malfoy'a, Potter w końcu pęknie. Dużo większy problem malował się, gdy Granger myślała o Ronie i Syriuszu... i o ewentualnej reszcie środowiska czarodziejów, w którym się obracała. 

Pod uwagę brała fakt, że Syriuszowi będzie musiała powiedzieć, pakując walizki. Ronowi, uprzednio wieszając go na suficie i zabierając różdżkę. Ale czy była gotowa wrócić do Hogwartu i spojrzeć w twarz tym wszystkim dzieciakom, które straciły swoich przyjaciół, rodzeństwo, rodziców? 

— Merlinie... — jęknęła, przechodząc na drugą stronę ulicy. 

Mimo, że w oddali zamajaczyła znajoma lampa, Hermiona nie miała ochoty tak szybko wracać do domu. Musiała się przejść i pomyśleć. 

— Ale ja jestem głupia, przecież w końcu uciekłam... on na pewno da sobie spokój...

Z tą myślą ruszyła do parku.

~*~

Panna Granger nie mogła jednak wiedzieć, że tym razem Draco Malfoy nie zamierzał dać sobie spokoju. Kiedyś, dawno temu, jako naiwny gówniarz zaprzepaścił swoją szansę. Nie pobiegł za tą cudowną dziewczyną. Dziś obiecał sobie, że będzie walczył.

Zrobi wszystko, by Hermiona dostrzegła w nim mężczyznę. Może nie idealnego, jak Potter, ale takiego, który potrafi się zmienić, który gotów jest o nią dbać i wspierać.

Malfoy wiedział, że przed nim długa droga. Będzie musiał sporo pracować, aby zmienić się na lepsze, ale... patrząc w migocące oczy Hermiony Granger wiedział, że dla tej kobiety warto zrobić wszystko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top