66
Harry milczał. Gazeta wypadła mu z rąk, wpatrywał się świecącymi oczami w Heather. W jego głowie przewijały się tysiące myśli. Analizował te słowa, które Black wyrzuciła na jednym wydechu. Nie do końca wierzył, chyba bał się uwierzyć. Patrzył na Heather, jakby zaraz miała krzyknąć, że żartowała. Ot, niewinny żarcik dla rozluźnienia atmosfery.
Ale Heather stała wciąż w tym samym miejscu, jej ręce drżały z przejęcia. Łzy ciekły powoli po policzkach.
W końcu Potter wziął pierwszy, głośniejszy oddech. A Heather zrobiła pierwszy krok do przodu. Czekała na słowa Harry'ego, ale one nie przychodziły. Po prostu siedział i patrzył, jak zahipnotyzowany. A dziewczyna z każdą sekundą była coraz to bardziej przerażona.
— Harry, ja wiem co myślisz... ja też tego nie chciałam... naprawdę... nie przypuszczałam, że... rozumiem, że jesteś zły, może nawet wściekły... może się boisz, bo ja...
Potter powoli przetrawiał słowa Heather. Nie chciał? Tego nie mógł powiedzieć. Owszem, wiadomość była nagła i zupełnie się jej nie spodziewał, ale czy mógł powiedzieć, że tego nie chciał?
Stała przed nim dziewczyna, którą kochał. Dziewczyna, z którą dawno temu połączył go wspólny cel poznania prawdy o Syriuszu. A los już wtedy sobie z nich zadrwił i sprawił, że byli nierozłączni aż dotychczas. Jednorazowe zadanie, po którym każde z nich miało pójść w swoją stronę, ostatecznie połączyło ich... już na zawsze.
Czy był zły?
Był przerażony. Wciąż, gdzieś w głębi duszy był tylko dzieciakiem, któremu świat kazał dorosnąć. Wrzucił na jego barki odpowiedzialność za życie wielu, a Harry chcąc nie chcąc, musiał udźwignąć ten ciężar. Udało mu się.
Ale... ale dziecko, to zupełnie inny wymiar odpowiedzialności. To odpowiedzialność za życie, które stworzyło się samemu. Odpowiedzialność za istotę, która przez lata będzie widziało w nim cały swój świat. To za jego głosem będzie podążało, to w jego ramionach będzie się kryło przed niebezpieczeństwem.
Czy był zły? Czy był wściekły?
Nie, był po prostu przerażony.
— Długo to ukrywałam, bo... bo nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć... jak... ja... sama... Harry, ja nie wiem, co teraz... przepraszam... przepraszam...
Harry w końcu odzyskał czucie w nogach i spośród tysiąca myśli przebił się rozsądek. Wstał i natychmiast podszedł do Heather, łapiąc jej zarumienione policzki w obie dłonie. Ich twarze znalazły się tak bliziutko, że nie widzieli nic, poza wzajemnymi, pełnymi łez oczami.
— Ale za co ty mnie przepraszasz, Heather? — szepnął, kręcąc delikatnie głową.
Black milczała przez dłuższą chwilę.
— B-bo... nie jesteś zły?
— O ile dobrze pamiętam, byliśmy wtedy we dwoje. Więc zły mogę być na siebie...
Heather już otwierała buzię, żeby dalej przepraszać, ale Harry natychmiast pokręcił głową.
— Co nie znaczy, że jestem, Heather. W jednym przyznam ci rację, jestem przerażony. Boję się w równym stopniu, co ty, bo moja wiedza o niemowlakach jest chyba ujemna... I zupełnie nie spodziewałem się takiej wiadomości... ale... ale zrobiło mi się na sercu jakoś tak... ciepło... i miło... i...
— Ale, co teraz Harry... co..
— Jak to co? — zapytał, a na jego twarzy zamajaczył uśmiech. — Będziemy rodziną, Heather... Nie będziemy już tylko we dwoje, ale... we troje... Poradzimy sobie, obiecuję ci to... damy radę... teraz już wszystko się ułoży...
Heather pokiwała głową, wtulając się w Pottera. Właśnie tego potrzebowała. Pewności, że nie zostanie z tym wszystkim sama, że Harry będzie obok, gotów przeżywać to wszystko, co ona. I mimo, że wciąż była przerażona, jej serce nieco się uspokoiło. Wierzyła Harry'emu, ufała mu.
— Tylko... — zaczął powoli Harry, zdając sobie sprawę z jednej rzeczy. — Heather, my...
— Tak? — zapytała, znów wpatrując się w oczy Pottera. — My... od czasu bitwy my nie...
Chłopak zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę z tego, kiedy Heather zaszła w ciążę.
— Czy ty chcesz mi powiedzieć, że ruszyłaś na bitwę wiedząc, że jesteś w ciąży?! Narażając siebie i dziecko na śmierć?! Czy ty...
Potter nie zdołał dokończyć, bo Black przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Harry nie miał więc już szans na jakiekolwiek dalsze marudzenie i zupełnie oddał się chwili zdając sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu dziewczyny.
— Już nie krzycz... — poprosiła, odsuwając się po chwili. — Wiem, że to było cholernie głupie i nieodpowiedzialne, ale... ale... kocham cię Harry i nie mogłam zostawić cię samego... poza tym... próbowałam ci powiedzieć... naprawdę próbowałam...
Potter pokiwał głową, przypominając sobie o tych wszystkich sytuacjach, gdy Heather chciała mu coś powiedzieć, ale zawsze coś im przerywało.
— Poza tym, gdybym ci powiedziała w dzień bitwy, zrobiłbyś wszystko, żebym stamtąd zniknęła...
— Oczywiście, że tak!
— Skończ dramatyzować, wszystko skończyło się dobrze... przed nami jeszcze tylko jedno wyzwanie i będę spokojna o twoje życie...
— Moje życie? — zdziwił się Harry, patrząc uważnie na uśmiechającą się Black.
Czarnowłosa pokiwała głową.
— Musimy powiedzieć tacie.
Harry zbladł. Autentycznie stał się blady niczym pergamin, a uścisk na dłoni Heather poluźnił się. Tak, zdecydowanie było to coś, czego chłopak się obawiał. Szczerze mówiąc, wolałby jeszcze raz stawić czoło Voldemortowi, niż powiedzieć Syriuszowi o dziecku.
— On mnie wypatroszy jak kaczkę — szepnął po chwili Potter, na co Heather zaśmiała się głośno. — To nie jest śmieszne, Heather. On... on mnie...
— Nie przesadzaj, nie będzie tak źle... mama już wie, więc pomoże nam ostudzić jego mordercze zapędy...
— Wie? — zdziwił się Harry. — Fajnie, to wiedzieli wszyscy poza mną?
— Jeżeli przez wszyscy masz na myśli mamę i Hermionę, to tak...
Potter kiwnął głową. To akurat było do przeżycia. Był nawet w stanie zrozumieć, że Heather podzieliła się wiadomością z matką i przyjaciółką. Dopiero później zebrała odwagę, by powiedzieć jemu.
— Jaka była reakcja Annabeth?
— Dobra. Cieszy się. W końcu sama była w moim wieku, będąc w ciąży ze mną...
— Jeśli użyjemy tego argumentu w rozmowie z Syriuszem...
— To zadziała na niego jeszcze gorzej — odpowiedziała spokojnie Black, poklepując chłopaka po policzku. — Tego argumentu nie waż się wyciągać, bo spłoniesz szybciej, niż mrugniesz.
— Może chcesz mu powiedzieć sama?
— Zabił Voldemorta, a boi się mojego ojca — prychnęła Heather, wyrzucając ręce w górę. — Jesteś niesamowity, Potter...
— Raczej próbuję określić, czy już pisać testament, czy może jeszcze poczekać...
~*~
— Och, a pamiętasz to? — zapytał Syriusz, wskazując Annie kolejne ze zdjęć. Uśmiechnął się na samo wspomnienie.
— Jak mogłabym nie pamiętać? Wtedy Heather po raz pierwszy powiedziała tata...
Black pokiwał głową, zaciskając nieco mocniej wargi.
— Byłeś wtedy taki dumny... — westchnęła, zerkając z uśmiechem na ciemnowłosego. Pozwoliła sobie chwilę dłużej na niego popatrzeć, podczas gdy wpatrywał się w album niczym zaczarowany.
I znów złapała się na tym, że tak naprawdę mogła patrzeć na niego przez długie, długie godziny.
— Od razu pobiegłem dać znać Jamesowi...
— I Remusowi — dodała Annie. — I Peterowi. I sąsiadom. I mam wrażenie, że całej wiosce.
— Zawsze byłem dumnym tatą — wyszczerzył się Syriusz, odwracając głowę, by móc spojrzeć na żonę. Wtedy ponownie ich oczy się spotkały i zdali sobie sprawę z tego, jak blisko byli. — Chyba się nie dziwisz? Nasza córka dostała same najlepsze cechy...
— Wszystkie moje — szepnęła Annabeth, kierując wzrok na usta Syriusza. Zrobiła to zupełnie podświadomie, jakby jej ciało samo tego chciało.
— Zgadzam się w stu procentach, Annie...
Ich serca biły jak oszalałe, zupełnie jak lata temu, gdy po raz pierwszy posmakowali swoich ust. I zdawało się, że nawet otoczenie było podobne. Cisza, spokój, ogień trzaskający w kominku. Wtedy znajdowali się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Dziś, prawie dwadzieścia lat później siedzieli w zaciszu rodzinnego domu Blacków i odkrywali siebie na nowo. Znów mieli okazję na nowo się w siebie zakochać, ale... im dłużej Ann wpatrywała się w oczy Syriusza zyskiwała pewność, że tak naprawdę nigdy nie przestała go kochać.
— Kochałeś mnie wszystkie te lata...
— Wciąż cię kocham — odparł spokojnie Black, lecz po chwili zaczął żałować. Obiecał Annie, że nie będzie nalegał, a jego wyznanie bez wątpienia brzmiało jednoznacznie.
Otworzył usta, by przeprosić. Miał to na końcu języka, ale nigdy nie zdołał wypowiedzieć, bo Annabeth przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie.
Zupełnie tak, jak dwadzieścia lat wcześniej, w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
~*~
— Chcemy z Hermioną odwiedzić Weasley'ów, co ty na to? — zapytał Harry, wchodząc do pokoju Heather.
Dziewczyna uniosła spojrzenie na Pottera. Odwiedziny u Weasley'ów brzmiały całkiem dobrze zwłaszcza, że tęskniła za George'em. Z tego, co się orientowała, sytuacja była wciąż opłakana. Chłopak praktycznie nie wychodził z pokoju, nie rozmawiał z rodziną, ledwo co zjadał posiłki, i to po błaganiach matki. Sklepem aktualnie zajmowali się Ron i Percy, a od czasu do czasu pomagał im Harry.
Black zacisnęła jednak wargi, gdy przypomniała sobie o jeszcze jednym, małym szczególe. W domu Weasley'ów wciąż mieszkała Pamela z małą Cynthią. Ta sama Pamela, która obwiniła Heather i Harry'ego o śmierć Freda.
— Nie — odpowiedziała czarnowłosa, wracając wzrokiem do książki.
— Nie? — zdziwił się Harry, podchodząc nieco bliżej.
Spodziewał się od dziewczyny zupełnie innej reakcji. Dobrze wiedział, jak kochała zarówno Freda, jak i George'a i sądził, że zechce odwiedzić przyjaciela. Tymczasem twardo odmawiała wizyty.
— Dlaczego?
— Nie mam ochoty — odparła, usiłując opanować drżące dłonie.
Choć bardzo chciała, nie mogła zignorować pojawiającego się w głowie oskarżycielskich słów Pameli.
— Dobrze, co się dzieje? — zapytał Harry, pojawiając się obok.
Usiadł na łóżku i objął dziewczynę ramieniem w nadziei, że wyjaśni mu sytuację.
— I nie próbuj już niczego przede mną ukrywać, Heather — poprosił po chwili ciszy. — Siedzimy w tym razem, pamiętaj.
Black uśmiechnęła się, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Czuła się zdecydowanie lepiej, odkąd powiedziała mu prawdę. Oczywiście przed nimi jeszcze bardzo ciężkie zadanie, bo musieli powiedzieć Syriuszowi, że będzie dziadkiem, ale zgodnie stwierdzili, że trochę odwleką to w czasie.
— Pamela... Pamela oskarżyła nas o śmierć Freda.
— J-jak to? — zapytał Harry, łącząc spojrzenia z dziewczyną.
— Tak to — odparła spokojnie, wzruszając ramionami. — Powiedziała, że to ja powinnam leżeć martwa zamiast niego i... i chwilami się z nią zgadzam, Harry...
— Nie mów tak — sprzeciwił się natychmiast Potter, obejmując policzki Heather. — Proszę cię, nie mów tak... każdy z nas wiedział, że nie wyjdziemy z tego żywi. Nie wszyscy... a Pamela, Pamela nie miała prawa kierować do ciebie tak okropnych słów, rozumiesz? Nie miała prawa.
Heather kiwnęła głową mimo łez, które formowały się w jej oczach. Może i McMay nie miała prawa tak do niej mówić, jednak Black nawet jej się nie dziwiła. W tamtej chwili Pamela straciła wszystko. Cały swój świat, który po utracie Cedrica, Fred pomógł jej odbudować.
— Chciałabym jakoś ukoić jej ból...
— Sama musi sobie z nim poradzić — odpowiedział Potter, głaszcząc dziewczynę uspokajająco po plecach. — Poza tym, ma rodzinę dookoła. Pani Molly się nią zajmie. Ginny także. Pomogą jej z tego wyjść...
— Odwiedź ich — powiedziała po chwili, składając pocałunek na policzku chłopaka. — Zapytaj, jak się mają. Uściskaj ode mnie George'a.
Harry uśmiechnął się smutno, kręcąc głową. Heather zmarszczyła brwi, ale pozwoliła, by ucałował jej dłoń.
— Nigdzie nie idę. Zostaję z tobą. Ty mnie potrzebujesz bardziej. Ty i nasze... — Harry dość niepewnie położył dłoń na brzuchu Heather.
W tamtej chwili było coś magicznego, coś o wiele piękniejszego niż świat magii, który dotychczas znali. Coś, co pozwoliło, aby wpatrywali się w swoje oczy przez długie minuty i uśmiechali, niczym zakochani nastolatkowie. Bo tak naprawdę wciąż nimi byli. Zakochanymi w sobie po uszy nastolatkami, którzy za niedługo mieli już naprawdę dorosnąć.
— Heather, wyjdź za mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top