60
Remus stał przez dłuższą chwilę w ciszy i wpatrywał się zszokowany w Heather. Nie znajdywał żadnych słów, kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Do niedawna sam był w podobnej sytuacji. Z tą różnicą, że jego syn był bezpieczny z Nimfadorą, a Heather... Heather znalazła się w samym środku wojny i co gorsza, na własne życzenie.
— Jesteś... — odruchowo złapał dziewczynę za ramiona i zbliżył ich twarze — kompletnie nieodpowiedzialna! Jak mogłaś wejść w sam środek bitwy, Heather?! Jak mogłaś tu przyjść wiedząc, że nosisz w sobie dziecko Harry'ego?! Powinnaś... powinnaś...
Nie dokończył, bo nie mógł już dłużej patrzeć na zapłakaną twarz Black. Przyciągnął więc dziewczynę do siebie i mocno ją przytulił, a Heather pozwoliła sobie na jeszcze kilka łez. Była głupia, a Remus miał całkowitą rację. Tu nie chodziło już tylko o nią, ale o dziecko. O maleństwo, które miała za zadanie chronić. I w tym aspekcie kompletnie nawaliła. Ale wiedziała także, że nie mogła zrobić inaczej.
— Nie mogłam go zostawić... — szepnęła, wciąż wtulając się w Remusa. — Nie mogłam zostawić Harry'ego, jeśli to nasze ostatnie chwile razem...
Lupin westchnął ciężko, odsuwając od siebie Black. Kciukami otarł jej załzawione policzki.
— Ty głupia... głupia... — uśmiechnął się smutno — niewiarygodnie odważna, dziewczyno...
Black uśmiechnęła się przez łzy.
Wokół biegali przerażeni czarodzieje, nad Hogwartem powstała bariera ochraniająca. Mostu prowadzącego do szkoły strzegli gigantyczni żołnierze, a ona i Remus stali na środku sali i uśmiechali się do siebie przez łzy.
— Masz teraz dwa powody, żeby przeżyć, rozumiesz? — szepnął Lupin. — Obiecaj mi, że przeżyjesz za wszelką cenę...
— Obiecuję... — Heather pokiwała głową. Musiała wziąć się w garść.
— A teraz już idź. Pomóż chłopakom. Gdy skończycie zabezpieczać teren, dołączcie do mnie i Kingsley'a.
Black pokiwała głową. Już chciała odejść, ale w jej głowie natychmiast pojawiła się pewna myśl.
— Remus... — powiedziała, łapiąc mężczyznę za przedramię. — Gdy... gdy to wszystko się skończy i... i gdy wrócimy do domu... chciałabym... jeszcze nie pytałam Harry'ego... bo... bo nie wie, ale... ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko, jeśli... Remus, zostaniesz ojcem chrzestnym? — Sama była zdziwiona swoim pytaniem, jednak czuła, że właśnie tak musiała zrobić. Wypowiedziała potrzebę serca i w największym napięciu czekała na odpowiedź.
— Będę zaszczycony. — Uśmiechnął się szeroko Lupin. — A teraz biegnij. I uważaj na siebie.
Heather pobiegła dołączyć do bliźniaków, po drodze ocierając jeszcze łzy. Teraz tylko pozostało jej wierzyć, że wszystko skończy się dobrze.
~*~
Aven siedział cicho w swoim pokoju i oglądał już trzeci album ze zdjęciami. Było mu smutno, żal rozrywał jego serce ale wiedział, że właśnie tak powinno być. W dłoni trzymał zdjęcie z czasów, gdy kończył podstawówkę. Po jego prawej stronie stał dumny ojciec, trzymając Cynthię na rękach. Po lewej stała uśmiechnięta Annie, ale jej postać blakła z każdą chwilą. Aż w końcu zniknęła, a chłopak otarł kolejną łzę.
Annaelle Evans podjęła decyzję, by wrócić do dawnego życia jako Annabeth Black. Zdołała dotrzeć do hotelu, zanim Syriusz zniknął. Po pół godziny zjawiła się wraz ze swoim mężem w swoim dotychczasowym domu i przeprowadziła krótką rozmowę z Avenem. Głównie obiecała, że pojawi się znów, gdy sytuacja w świecie czarodziejów się unormuje. Avenowi pozostało więc czekać.
Co do Chrisa i Cynthii, Annie nie chciała łamać także ich serc. Dlatego z pomocą Syriusza zdecydowała się wymazać im pamięć. Usunąć wszelkie dowody, że kiedykolwiek znalazła się w ich życiu jako Annaelle Evans.
Zaproponowała, że Avenowi także usunie pamięć, jednak chłopak się nie zgodził. Chciał ją pamiętać. Chciał pamiętać, że tak wspaniała osoba była w jego życiu, że miał ją przy sobie i mógł nazwać mamą. Poza tym, wciąż liczył, że będą mieli kontakt. Nieważne, częsty czy nie, ale był pewien, że pragnął aby Annabeth Black pozostała ważną częścią jego świata.
— Aven, co ty robisz? — zdziwił się Chris, wchodząc do pokoju syna.
— Nic, nic... — odpowiedział chłopak, szybko ocierając łzy. — Co tam?
— Chodź na dół, mama już jest!
Aven zmarszczył brwi, zszokowany. Zwykle to oni odwiedzali mamę w sąsiednim mieście, i to tylko wtedy, gdy znalazła dla nich czas.
— J-jak to?
— Tak jak obiecała, zakończyła kontrakt i będzie szukać czegoś na miejscu, by już nas nie zostawiać na tak długo! No chodź, czeka na cieb...
— Aven, kochanie! — Przez drzwi przeszła wysoka blondynka o niebieskich oczach. Piękna, zadbana kobieta, wyglądająca na maksymalnie trzydzieści pięć lat.
Zanim Aven zdołał się jej przyjrzeć podeszła i przytuliła go tak mocno, że prawie stracił oddech.
— Mamo... co...
— Tak się za tobą stęskniłam, kochanie... chodź na dół, bo umieram z głodu... opowiesz mi, co się działo przez ten miesiąc... — zarządziła, łapiąc chłopaka za rękę.
Aven, choć wciąż w szoku, zszedł z łóżka i pozwolił, by mama pociągnęła go na dół. Jednak, gdy przeciskali się między drzwiami, a Chrisem stało się coś, co kompletnie wprawiło chłopaka w osłupienie.
— A po obiedzie wybierzemy się na spacer do parku, muszę nadrobić czas z moją rodzinką! — tuż po wypowiedzeniu tych słów, Sophie zatrzymała się i ucałowała Christophera. Nie w policzek, a tak prosto w usta.
Aven natomiast skamieniał. Jego wzrok powędrował na dłonie rodziców. Zarówno na ręce Chrisa, jak i Sophie dostrzegł obrączki. A to znaczyło tylko jedno. Jego rodzice wcale się nie rozwiedli, ale wciąż byli razem.
~*~
Zgodnie ze słowami Remusa, tuż po upewnieniu się, że nikt nie został we wschodnim skrzydle oraz odpowiednim rozmieszczeniu kilkunastu dorosłych uczniów pod opieką profesor Sprout, Fred, George i Heather, ruszyli na wieżę, gdzie czekali na nich Remus i Kingsley.
To tam mieli okazje przyjrzeć się, jak Śmierciożercy atakują osłonę, otaczającą Hogwart. To wtedy Heather wyciągnęła różdżkę i przyrzekła sobie już więcej jej nie chować. To tam zdała sobie sprawę, że bitwa już się zaczęła. W duchu powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze. To tą nadzieją się karmiła. Tego pragnęła.
— Jak się czujesz Freddie? — usłyszała cichy głos George'a.
— Dobrze — odparł po chwili namysłu rudzielec.
— Ja też... — odpowiedział jego brat, po czym bliźniacy sprzedali sobie przyjacielskie kuksańce w bok.
Heather uśmiechnęła się na ten widok. Dałaby wiele, aby w tamtej chwili Draco znalazł się obok niej i aby między nimi wywiązała się podobna rozmowa.
— Jak tam Zmorko? — zapytali bliźniacy, zerkając na stojącą pomiędzy nimi dziewczynę.
— Bywało gorzej — odparła, uśmiechają się nerwowo.
— Spokojnie, nie damy cię skrzywdzić — obiecał Fred, opiekuńczo otaczając Black ramieniem.
— W razie czego... — przełknęła ślinę — chcę na grobie ładne kwiatki.
— George zaraz jej przyłożę...
— Ale tak poważnie... — powiedziała znów Black, uważnie obserwując jak kolejna salwa z różdżek Śmierciożerców niszczy barierę Hogwartu — cieszę się, że miałam okazję was poznać Marchewy... szkoda, że mieliśmy tak mało czasu...
— Nie lubię takich ckliwych pogadanek — jęknął George.
— Zamknij się i mnie posłuchaj, bo zrzucę cię z wieży — zagroziła Heather — jesteście niesamowici i moje życie byłoby naprawdę puste bez was... żałuję, że nie zaprzyjaźniliśmy się szybciej... wyobraźcie sobie, ile żartów moglibyśmy wywinąć przez te lata do tyłu...
— Tu się akurat zgodzę... — szepnął George, odruchowo podnosząc różdżkę wyżej.
Bariera Hogwartu została całkowicie zniszczona, a na ziemię opadały jej kawałki.
Przyjaciele dostrzegli pierwsze smugi czarnego dymu, pędzącego w ich stronę.
A więc, zaczęło się.
Pierwszą Drętwotę rzuciła dość niepewnie. Kolejne Expulso spowodowało, że nadlatujący w jej stronę Śmierciożerca, odepchnięty zaklęciem stracił panowanie nad swoim ciałem i runął na ziemię z odległości kilkuset metrów. Black rozejrzała się. Było ich coraz więcej, nadlatywali z każdej strony.
Próbowała przestawić swoje myślenie. Musiała działać, a nie zastanawiać się nad każdym zaklęciem. Śmierciożercy chcą ją zabić. Ją i wszystkich tych, których kochała. Dlatego nie mogła się wahać.
— Albo my, albo oni... — powtarzała sobie po cichu.
Rzucała kolejne zaklęcia. Instynktownie. Pozwoliła, by adrenalina przejęła władzę nad jej ciałem.
— Idzie jak buldożer! — zarechotał Fred.
— Co to buldożer? — zawołał George, w międzyczasie petryfikując kolejnego Śmierciożerce, który z głuchym łoskotem opadł na ziemię.
— Nie wiem, tata tak mówi!
W pewnym momencie Heather zupełnie się już zgubiła. Przez cały czas usiłowała trzymać Freda i George'a w zasięgu wzroku, ale w końcu straciła obu. Gdzieś w kłębach ognia i dymu widziała Remusa. Nad głową przeleciał jej jakiś Śmierciożerca. Nie tracąc czasu wycelowała w niego różdżką i krzyknęła zaklęcie.
— Idź na dół!
Odwróciła się przerażona, gdy ktoś złapał ją za ramię.
— Jestem potrzebna tutaj... — odpowiedziała, wpatrując się w twarz Kingsley'a.
— Poradzimy sobie, jesteś potrzebna na dole! Tam jest pełno uczniów... pomóż im...
— Ale... — rozejrzała się w panice, usiłując dostrzec Freda i George'a. Niestety, nigdzie ich nie widziała.
— To rozkaz!
Kiwnęła głową, odgarniając zachodzące na twarz włosy.
— Powiedz bliźniakom, że poszłam. Mają zadbać o siebie wzajemnie... i o Remusa...
— Powiem — obiecał Kingsley, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Heather jednak nie miała ochoty dłużej się nad tym zastanawiać.
Pokonała negatywne myśli mówiące jej, że stanie się coś złego. Ruszyła na dół, do Wielkiej Sali. Tam, gdzie ponoć jej potrzebowali.
Po drodze natknęła się na walczących uczniów i nauczycieli. Wszędzie było pełno Śmierciożerców, zaklęcia latały jej nad głową, fragmenty zabudowań zamku leżały dookoła. Zupełnie, jakby twierdza powstała z klocków, a potężnych bloków kamieni. Już na szczycie schodów, prowadzących do sali, rozejrzała się. Nigdzie nie widziała Harry'ego, Hermiony, Ronalda. Nikogo znajomego. Chciała wykonać pierwszy krok, ale właśnie wtedy poczuła ostre ukłucie.
Zgięła się w pół, osunęła na kolana. Zupełnie, jakby ktoś ugodził ją zaklęciem, ale od wewnątrz. Na chwilę zupełnie ją przyćmiło.
Syriusz i Annabeth pojawili się dosłownie w środku bitwy.
— Stworek, wiesz co robić — Syriusz wydał ostatnie polecenie, a skrzat zniknął. — Annie, jeśli nie chcesz... — kontynuował Black, jednak jego żona już go nie słuchała.
Pośród krzyków, płaczu, hałasu, kamieni, dostrzegła jedną osobą, skuloną na szczycie schodów. Wystarczyło jedno spotkanie w kawiarni, a od tamtego czasu poznałaby ją wszędzie. Ignorując zupełnie Syriusza, Annabeth podbiegła do Heather.
— Heather... Heather, kochanie... nic ci nie jest... — zapytała, łapiąc twarz córki w obie dłonie.
Heather mruknęła coś niewyraźnie, zaraz jednak jej oczy nabrały podwójnego rozmiaru. Natychmiast rozpoznała stojącą przed nią kobietę. Niewiele myśląc, przyciągnęła ją do siebie, oddychając szybko.
— Mama... — wyszeptała Heather i w tamtym momencie emocje Annabeth zupełnie puściły. Tyle długich lat nie słyszała tego słowa, które spowodowało, że w jej sercu rozlało się ciepło.
Heather i Annabeth klęczały i wpatrywały się w siebie, a z ich oczu płynęły łzy tęsknoty. W końcu dane im było się zobaczyć. W końcu mogły spojrzeć sobie w oczy, a nie tylko podziwiać swoje twarze na zdjęciach.
— Mamo to naprawdę ty? — załkała Heather, błądząc dłońmi po twarzy Annie.
— To ja kochanie... to ja...
— Na litość Merlina, Heather! — zawołał Syriusz, klękając przy córce. Natychmiast postawił ją na nogi, a tuż za nią wstała Annabeth. — Co ty wyprawiasz?!
Nic. Taka była właściwa odpowiedź. Syriusz nie mógł się dowiedzieć. Nie mógł.
— Naprawdę pytasz mnie co się dzieje w środku walki?! — syknęła Black, przytulając się do ojca. Tym gestem usiłowała go zmylić. Musiała zachowywać się normalnie, aby Syriusz nie nabrał podejrzeń. — I myślisz, że to zabawne...
Syriusz nie odpowiedział. Zamiast tego skierował spojrzenie na Ananbeth. Miał teraz spory problem. Musiał zadbać zarówno o bezpieczeństwo córki, jak i żony. Mimo, że wszyscy mieli sobie tyle do opowiedzenia, nie mogli przecież usiąść cicho w kącie i podzielić się wrażeniami z ostatnich kilkunastu lat.
Na to przyjdzie jeszcze czas. Jeśli przeżyją.
— Obie trzymacie się mnie, jasne? — powiedział. — Annie, pamiętasz zakl...
— Przypominam, że już mi pamięć wróciła — przypomniała Annabeth, patrząc z dezaprobatą na męża. — A z zaklęć zawsze miałam lepsze oceny niż ty.
Heather uśmiechnęła się. Dotąd trudno jej było uwierzyć w to, co widziała. Jej rodzice żyli. Stali przed nią i przekomarzali się, niczym stare dobre małżeństwo. Mimo, że nie widzieli się tyle lat, że zostali odseparowani.
Black podskoczyła, gdy usłyszała huk, gdzieś w oddali. I wtedy właśnie wróciła do rzeczywistości.
— No dalej, potrzebują nas w Wielkiej Sali! — zawołała, biegnąc przodem.
Syriusz i Annabeth bez namysłu ruszyli za córką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top